niedziela, 6 grudnia 2015

06.12.15

Jego malutkie czarne ciało porzucone na cmentarnej alei. Leżał na prawym boku, czarne połyskujące atramentem i ciemną zielenią, głęboką ziemią i wnętrzem drzew, skrzydła złożone, spokojnie odpoczywające po dalekim locie. Wyglądał zupełnie jakby spał. Jak gdyby ze spokojem przyjmował śmierć, ze spokojem, na który tylko tym dostojnym istnieniom ciepłą dłoń kładzie Światło.
Moje palce na jego skrzydłach, powoli zatapiające się w piórach, a potem w górę, na zimny mocny dziób. Palcem wskazującym, zewnętrzną stroną, głaskałam czarnego ptaka po główce, spokojne melodie, wydobywające się gdzieś z głębi gardła. Pieśni pogrzebanych, złote światło wyznaczające drogę. I tylko łzy, złość na siebie, że nie uratowałam, że mogłam jedynie zdobyć się na tych kilka spokojnych gestów, choć w głębi kolejne podmuchy wiatru rujnowały puste pokoje, ciemne wnętrza, podłogi pełne suchych gałęzi. I miliony par oczu wpatrujących się w ogień.

Skowyt zwierząt.

Gęsta, pajęcza nić. Najmniejsze zwierzęta wędrują po suficie.
Strach spływa falami, kumuluje się, rozrywa ostatnie włókna jedności, metafizycznej przestrzeni między

Szponami rozrywają włosy, widma idą tuż za mną, czarnymi materiałami zasłaniają oczy bo wiedzą, że ślepota bywa najdotkliwszym i najgłębszym wyznacznikiem rozpaczy

Nic nie wskazywało na to, że powolny proces rozkładu przyspieszy w tak znaczącym momencie, bo dlaczego właśnie wtedy? dlaczego właśnie przez niego i dlaczego ta intensywność każe mi paść na kolana i błagać o wybawienie - bo widocznie wie, co czeka takich grzeszników i potępieńców, złych umarłych, przepełnionych smutkiem w swoich zimnych oczach, w których pływa wilgotne złoto. Jestem legionem umarłych.
Zwida jako kobieta w czarnych sukniach i kłębowiskiem szaleństwa w głowie, zwierzęta liżą rany, czarne ptaki próbują naprawić mój różaniec.

Rozścielamy białe obrusy, Księżyc zapraszamy do uczty.
Na wzgórzu z kości i pereł.

I chroń mnie przede mną samą.

Olga Boznańska, Kraków (1913)

czwartek, 5 listopada 2015

05.11.15


Ma oczy niewidomych niewolników. Patrzy przez ślepe okno, w biel mgły, najgłębiej.
Okna w domu nie chcą pozostać zamknięte. Coś cały czas otwiera je szeroko, albo tylko odrobinę - tylko na tyle, by coś mogło wejść do środka, nieproszone, bezszelestne.
Z szafy wyjęte najcieplejsze swetry, ciemne szale. Książki, które głośno oddychając czekały na jesień, spoczywają teraz coraz bliżej dłoni. Z drewnianej półki zdjęty mały kominek, przeniesiony na stół, bym mogła rozpalać w nim ciche światło i zapachy lasu, baśni. Kwiaty swoimi małymi główkami nachylają się bliżej miejsca, gdzie czytam, gdzie piszę, gdzie nucę urywane melodie. Ususzone roślinki spoglądają zawieszone tuż przy obrazach. Zapach kurzu wydobywający się z miejsc od dawna nie-ruszanych.

Z pełni Księżyca zrodziła się mgła, przepiękna mgła, która pojawia się jeszcze kiedy jest jasno. Za jej sprawą patrząc przez okno w kuchni widzę Obraz, który został wpisany w wyśniony cmentarz - nigdy w nim nie byłam, a jednak mam tę pewność, że ułożenie drzew i gęstość mgły odpowiadają właśnie jemu.

Wychodzę na dłuższe jesienne spacery z psem, który biegnąc rozwiewa suche liście i ginie w nich kolorem, małym ciałem - pozostają widoczne tylko psie oczy - w kolorze księżyca.
Wracając ze spacerów we włosach niemal zawsze znajduję wpleciony mały listek.

Lekko odsłaniam okno. Czegoś wypatruję. Po wieczornym spacerze włosy wciąż pachną ogniskiem, pieczonymi jabłuszkami i wilgotnymi liśćmi, pomimo tego, że je umyłam. W ciemności zobaczyłam tyle pięknych Obrazów, a każdy z nich tworzy osobną opowieść, dojrzewającą w mojej głowie. Plotą miękkie gniazda. Granatowy materiał na alabastrowej skórze, gwiazdy i Księżyc uwięzione w oczach w kolorze porannego lasu.

I teraz hoduję świeży mech na łóżku i ścianach. Pokłady ukojenia, początek czegoś nowego.


środa, 4 listopada 2015

04.11.15

czeka na wiadomość od niej
na wiadomość z Tamtego Świata
zaświeciła wszystkie świece jakie posiada w pokoju i czeka, wypatruje w ciemności jej alabastrowej skóry
woskowe ciało, zastygła w oczekiwaniu, schnące węże na głowie, słowa nie dające się spisać na kartkę - Opatrzność na ustach
wyciągnęła z kufra jej włosy i teraz wdycha zapach cynamonu, delikatnie gładzi tę zbożową sierść leśnego zwierzęcia

*
fragment Snu Kobiety (z wiadomości od Delikatnej - 27 października)

Wczorajszej nocy śniłaś mi się ubrana w czarną, koronkową suknie, podobną do mojej i obie kroczyłyśmy alejkami nieznanego mi miejsca - nie widziałam go jeszcze nigdy w Snach ani Wizjach. Potem zabrałam Cię do mojego domu, od razu wbiegłaś do pokoju oświetlonego milionem świec i nie zważając na nie, z impetem oparłaś dłonie o parapet, wychylając się przez okno, wzrokiem nerwowo czegoś szukając. Przestraszyłam się, bo nie wiedziałam o co chodzi, w końcu zrobiłam nam herbatę, wszystko miało być Wyjątkowe i Czułe, ale na szczęście nic złego się nie wydarzyło. To jedynie euforia w Twoich oczach i okrzyk radości, że nigdy wcześniej nie widziałaś niczego piękniejszego. Stojąc tuż przy Tobie spojrzałam przez okno mojego własnego lokum. Widać z niego Dolinę Śmierci, ale tego dnia wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Świat wokół był przytłumiony, jedynie w tamtym oddalonym od nas miejscu spoczywały promienie słońca oświetlając najpiękniejsze kolory i ryk dzikich zwierząt, śpiew najpiękniejszych ptaków. Kiedyś tak będzie, będzie.

poniedziałek, 2 listopada 2015

02.11.15

Zamyka oczy. Rozgląda się po pustce, nasłuchuje. Tego zmysłu nie udało im się upośledzić, a nawet mocno się rozwinął, tak mocno, że ciało powoli nie jest w stanie utrzymać tej czarnej materii rozrastającej się głęboko w niej. Ciche skrobanie. Twardnienie metalu, ściany zamieniają się w piasek, mgła dostaje się pod zamknięte powieki.

Była ich starożytną kapłanką. Po pewnym czasie zdali sobie sprawę, jak stare istnienie mają przed sobą i jak groźne. Ona jedna zgłębiła te obszary magii, do których nikt nie zdołał dotrzeć. To w jej oczach kryły się prawdziwe popioły zmarłych, to z jej wypadających rzęs rodziły się jesienne liście.
Mieszkała w grobowcach Egipcjan. Przemierzała je głęboko wdychając drgającą martwą ciszę, spokojną wodę w zastygłych ciałach. Szepty wchodziły miarowo, wypełniając szczelnie jej głowę, by żadne wodospady nie zalały tej cichej miękkiej poczwarki, ukrytej i spowitej całunem.
Na Ołtarzach rozkładała obrusy, powolnymi ruchami wygładzała każdą fałdkę, zapalała ciemne świecie - przygotowani na przyjmowanie zmarłych.

Jej ulubionym miejscem była jaskinia, umieszczona jeszcze głębiej niż grobowce. Jaskinia przechowywała w sobie miliony bielejących kości, które tworzyły połyskujące piramidy. Robactwo powoli ssało pozostałości po szczątkach. Skłębione materiały, mumie zachowane niemal w idealnym stanie, ułożone u stóp białej piramidy. Chodziła w każde miejsca tej ogromnej komnaty widziadeł, wybierała najmniejsze kostki i chowała do płóciennego worka. Legiony widm opiekowały się tym pomieszczeniem i były jej posłuszne, a ona powoli kompletowała ciało swojej ukochanej Kobiety. Kostka po kostce.
Nocami kładła się na kamieniu, który niegdyś służył do usuwania organów, tworzenia mumii, i okrywała się całunem. Początkowo był biały, by wraz z tysiącami lat pożółknąć od zwłok, do których był przykładany by wydobyć tajemnice śmierci, tajemnice nietrwałości. Teraz jest niemal czarny jak pióra kruka, którym z oddaniem się opiekuje.
Cmentarzysko w jej ciele, zwierzęta które liżą jej rany.

sobota, 24 października 2015

24.10.15

(fragment listu, wspomnienia)

Powiedzieli mi, że przyjechała do wsi i jest na cmentarzu;
że rozrzuciła na grobie całe wiązki kwiatów, które ze sobą przywiozła,
i teraz klęczy przy tej pachnącej górze, i modli się.


Pojechałyśmy poza Kraków, by trochę odetchnąć i by odwiedzić miejsca przez nas w sposób szczególny pokochane. Przez całą drogę czuwało nad nami jesienne światło. Mijałyśmy stare domki, z których wychylały się pomarszczone twarze, karłowaci ludzie w poszarpanych ubraniach. Rozmowy o nowym domu, gdzieś pośród lasów - w myślach błagałam, by przestała już mówić, bo nie mogłam znieść Jej urzeczywistniających się marzeń. 
Im bliżej calu, tym mówiła mniej, a ja coraz bardziej zatracałam się w otaczających mnie obrazach. 

Wzgórze, które płonęło. Do...... najbardziej lubię jeździć właśnie na jesień, bo wtedy im bliżej Ich spoczynku, tym więcej wita mnie płonących lasów, wysokich wzniesień pełnych kolorowych drzew, ciasno zbitych, tworzących ognie. Przyjeżdżam, by pomóc upleść te witraże, a potem rozczesać włosy Jesieni. 
Tuż przy drodze prowadzącej na cmentarz, stoi drewniany kościół, który z roku na rok zmienia swoją barwę o jeden odcień, przybywa mu kilka zmarszczek, o kilka zniszczeń więcej. 
A potem do góry, długo do góry, bardzo stromo, bardzo ciężko. Na samym szczycie rośnie cmentarz, dwa domy zbudowane na przeciwko bramy - ludzie w nich mieszkający, mają zdeformowane dłonie i wzrok pełen szarości, ciemne doły wokół gałek. 

(...) Grób mojej prababci i pradziadka zastałyśmy cały zarośnięty. Gąszcze roślin, które musiałyśmy wyrywać gołymi rękami. Grube pnącza wchodzące w grób, głęboko i mocno, a potem w moje dłonie, wnętrze, głęboko i boleśnie, we włosy do słońca, głęboko i śmiertelnie. 
Pomocnicy grabarza pomogli i nam. Gałęzie z małymi kolcami, na całej skórze. Wokół małego ogródka na grobie rosną liście w kolorze cmentarnej zieleni, które w dotyku przypominają aksamit, najdelikatniejszy i najmilszy materiał sukien, białych poduszeczek nieba. (...) Wyrywałyśmy, powoli odsłaniając imię, nazwisko, daty. Powoli nadając kształt i formę przejścia na tamten świat. Czarne robactwo. Świeciło słońce, starszy pan tuż przy mnie: dziecino, te włosy w tym świetle to aureola
Wilgotne rośliny w moim ciele. 
A potem poszłyśmy do miejsca, gdzie przechadzają się duchy. Na najwyższe wzgórze, porośnięte nagimi skałami w kolorze suchych kości. Drzewa, z których mówiły ciche pradawne głosy, ich słowa układały się w mgłę otulającą małą poczwarkę w gnijących liściach. 
Z najwyższego szczytu widziałyśmy góry, pola całe w pulsującym życiu. Maleńkie ptaki śpiewały nam, gdy wiatr unosił nasze głowy wysoko do nieba - myśli jako kłębuszek popiołu. Sulamit. 

Wyglądasz jak kruk albo wrona... Jej głos zabrzmiał wtedy tak, jak gdyby to nie Ona mówiła. Głos ze snu, głos Jesieni.

Na koniec pojechałyśmy do kobiety, która pachnie tajemnicą całej tej wsi. I przez lata czyściła groby, by zrobić nam miejsce. 


sobota, 17 października 2015

17.10.15

Pierwocina, 16 października 2015 roku

Wielki budynek, pełen małych okien - cały był nimi oblepiony, te małe otwory przywodziły mi na myśl miliony oczu pełne srebrnych łez. Gdzieś z tyłu głowy myśl, to siedlisko cierpienia i śmierci, nie idź tam, przecież możesz jeszcze zawrócić, nikt nie będzie cię winił. Było to oczywiście kłamstwo, bo gdybym posłuchała - nawracający obraz jego wypłukanych z koloru oczu.

Jasne korytarze, pachniało w nich zduszonymi wyznaniami, ciałem, które toczy choroba. Potem krzyk, jęk. Ubrana w czarną suknie i długi płacz - chorzy patrzyli na mnie tak, jak gdyby chcieli wyznać mi swoje grzechy, a potem ręce ułożone jak do modlitwy, aniele, pomódlmy się razem. Nie mogłam już uciec, więc przyspieszyłam kroku pilnując, by wzrok zatrzymywał się wyłącznie na numerach pokoi. Był na samym końcu, musiałam minąć wszystkie drzwi - wszystkie otwarte drzwi, przez które wyglądali chorzy, zdeformowani i trochę szaleni w tym swoistym cierpieniu.

A potem jedynie niepewność przeplatana ze strachem.

A przecież to był bardzo ładny dzień, nic nie zapowiadało tak strasznych wewnętrznych przeżyć. Świeciło słońce i pełno było jesiennego światła, jesiennej atmosfery i nawet liście szeleściły prawidłowo, układały się w witraże, które z takim pożądaniem dotykałam.

Po wizycie błąkałam się trochę bez celu a trochę czując, że prowadzi mnie za rękę On, chociaż z ledwością zarejestrowałam Jego obecność - delikatnie prowadził do miejsca, w którym odnalazłam swój różaniec. Ten właściwy, który odtąd będzie przyjmował moje Modlitwy, obłąkańcze, chaotyczne, pełne słonego i metalowego smaku. Jego paciorki przywodzą mi na myśl dorodne czarne winogrona, które zebrał sam szatan z Raju. Albo może drewno sczerniałe od czasu i od przetrzymywanych historii. Ten różaniec ludzie wkładali zmarłym do trumny. To nic, przecież ja bardzo chętnie i jeszcze mocniej. Już prawie nie czuję bijącego od niego zapachu śmierci, już prawie. A potem pan, który wręczył mi go w dłonie - piękna kobieta ze słońcem. Bo wtedy to jesienne słońce tańczyło na moich lokach, tworzyło aureolę wokół głowy. Jego czerń będzie pasowała do tej, którą nosisz na sobie. Ma pan rację, idealnie ze sobą współgrają. Czerń, głębiej popiół, a pod nim On, bo cały czas był ze mną. Przez cały czas cichutko pilnował, by cała konstrukcja nie runęła, by żadne z nas nie rozpadło się. I jestem Mu za to wdzięczna.

Pierwsza Modlitwa za duszę, którą męczy zły duch.
Na następny dzień na świat spadł deszcz i nie widać jego końca.

środa, 14 października 2015

14.10.15

(fragment)

Trzeba było wezwać księdza, bo zwykli ludzie nie dawali sobie z nią rady, a wręcz przeciwnie - wzmagali w niej to piekło, grubymi materiałami zasłaniali jej oczy, a przecież to oczy były jej ratunkiem i przewodnikiem przez tę ciemną dolinę.


Na imię ma Zwida, jest częścią mieszkającą we mnie, wrośniętą jak wilgotne i zimne rośliny. Podglądam Ją każdej nocy, jak w czarnych sukniach przechadza się po pokoju i dotyka różnych przedmiotów białymi dłońmi. Najczęściej jest ubrana w suknie z weluru, a z Jej poskręcanych złotych włosów wydobywa się dym - ten ostry zapach dymu wchodzi w płuca łagodnych kobiet, Jej kobiet.
Stworzona jest z lasu, baśni, obsesji... obsesyjnie wręcz nadaje różnym rzeczom miana talizmanów, a potem modli się do Najświętszej Mateńki i krzyczy.
Rozmawia z widmami, wszelakimi widziadłami, bo tylko z nimi jest w stanie stworzyć rozmowy zawieszone w wilgotnej ciemności - czasami mówi tylko Ona, słyszę jak opowiada rzeczy straszne, które zwiastują zbliżające się apokalipsy - jedna po drugiej. Ma tylko jedno lustro o ciemnej oprawie we wzory, a tafla sczerniała i spękana od starości. Są noce, podczas których mówi do kogoś, jakiegoś Mężczyzny te słowa, wciąż od nowa i po wielokroć: zasłoń lustro.

Wieszcząc Jej głos zmienia się w dźwięk deszczu i jesiennych liści, wetkniętych w ciemne i sine grobowce. Często siada na krześle i wpatruje się w to, co tylko Jej oczom zdołało się ukazać. Zamyka modlitewnik - podkreślone słowa to pył. Zapala świecie - w płomień wysypuje resztki.

Kuca pośrodku pokoju na poddaszu. Czarne tkaniny na Niej lśnią sennym robactwem, białą krwią kości. Twarz zasłania włosami, pozwala głowie na nabrzmiałe słowa. W dłoniach ściska różaniec, a potem gryzie każdy paciorek z osobna, gryzie te Modlitwy za Kobiety, za Mężczyznę, za spokój umęczonej duszy. Gryzie te czarne, mieniące się światłem kamyczki. A potem jest czarnym ptakiem, który dziobie swoje własne ciało, te wilgotne rośliny w Jej ciele i słowa, których nikt nie wypowiada, a mnożą się w Jej głowie, nie Jej własne a tak głośne.

Rozszalałe zwierze tam w Niej. Nigdy nie uda Ci się złapać Jej przytomnego spojrzenia, bo cały czas jest na cmentarzu Rakowickim i tylko tam. Krzyki, jak gdyby milion głosów o różnych barwach nakładało się na siebie. A potem tylko pisanie listów zimnymi i trzęsącymi się dłońmi, książki otulające Ją z każdej strony i ptasie pióra wetknięte we włosy, sny o końcu świata i zbliżające się Kobiety, które proszą o Czułość Jej dłoni. Wiedźma, która roztacza zapach jesieni.
Ludzie z piekła błagają Ją, by przestała krzyczeć. Kochała się tylko z Księżycem.


środa, 7 października 2015

07.10.15


 Kładła się zawsze w miejscach, gdzie zachodził najintensywniejszy proces rozkładu, a potem to igliwie przesiąknięte odorem widma lasu, wcierała w ciało tak mocno, że na bladej skórze powstawały czerwono czarne ślady - jak po zadrapaniach tego złego mężczyzny, który bił po plecach swoją Biblią.
Z wilgotnych liści i gałązek robiła lampiony, nocami łapała świetliki, a potem wkładała je do lampionów, które zawiesiła na drzewach, szepty duszków, uspokajające melodie i czas powoli przeobrażający się w postać.
Nocami grała na lutni z zajęczej czaszki
Czarny pies, z którego wychodziły okrzyki nocy, gdy wąchał nagą dziewczynę, tam w krzakach, po tym, jak zaglądnęła pod wszystkie kamienie przy jeziorze.

Ona widziała koniec świata, na jej oczach Słońce rozpadło się, Księżyc stawał się czarny, to przez nią pleśniał tam od środka, miał w sobie miliony duchów i robił z nimi potworne rzeczy - w Księżycu było piekło, i to była jej wina, jej wielka wina.
Meteoryty na ciele.

Zaglądała pod swoją skórę, ale nie znajdywała tam nigdy nic pięknego, kości zbyt lepkie, tak lepkie, że przyklejały się do nich malutkie motyle, rzęsy całe w piasku i krew na bieliźnie. 

Jej dłonie jak stara skurczona czarownica, nimi pisała listy do Delikatnej i nimi kurczowo wczepiała się w Jej sukienkę.

niedziela, 4 października 2015

04.10.15

Ręce które krzywdzą. Zdeformowane i cuchnące starością pełną grzechów. Próbujesz zamknąć mnie w klasztorze, w tych zimnych olbrzymich ścianach, w których ja na pewno zostanę zmiażdżona od natłoku myśli, tłumu tych wyschniętych ciemnych postaci z popiołu. Bo tu wszystko jest stworzone z popiołu, każde zamknięcie oczu to fala rozkwitu przepaści, runięcie murów w sali modlitewnej, potem następuje bardzo głośne oczekiwanie.

Światło wpadające przez zamglone szyby, przez wysokie okna, które odbijały sylwetki pełne cichego światła. Jedyne roślinki, które ktoś przez przypadek zostawił na parapecie, umierają od tego mistycznego przebłysku. Nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że tam, gdzie jest najjaśniej, zalegają najczarniejsze cienie. I nie możemy oddychać, pośród wysokich pól, wypalonych od obietnic i szmerów malutkich stworzeń.

Przed drzwiami do klasztornej celi, na wycieraczce zawsze leżał martwy ptak, czasami jego ciało toczyły robaki, które potem wypadały z włosów, z głowy wierzgającej w pościeli - nocą, podczas której pełni strachu nie przybiegali jej z pomocą, nikt nawet się za nią nie modlił. Łamała sobie palce, przy próbach odegnania postaci, które nachylały się nad jej łóżkiem. Miała moją twarz.

Chmury jak z obrazka. Delikatnie nakreślone piórkiem, pędzlem z najdelikatniejszego włosia i nakreślone Jej ręką - delikatny puch miejscami rozmyty tak bardzo, że przypomina drogę, przez którą kroczą Dobre Dusze. Okno szeroko otwarte, do pokoju wpada chłodne powietrze i wietrzy się nam w głowach, w ciałach, w zakurzonych kątach, nieużywanych skrawkach pokoju. Z głowy wykluwające się złe historie, które z nabożną czcią przenosisz na płótno.

Migotanie czerni z każdej niemal strony i ten rozbrzmiewający coraz głośniej rozkaz, by badać ją na nowo, wciąż na nowo, bez chwili wytchnienia - chodzi mu o to, bym całkowicie oddała się nadawaniu rzeczom miana talizmanu, a potem patrzyła, jak ta zimna postać podobna do mnie (ale to nie ja, nie ja) nakładała na siebie mokrą sierść, rozczesywała splątane pasma włosów, czarnych od spalonych Wizji, wysokie szczyty, z których obserwujemy deszcz meteorytów.

Roztapiam miód, nocami sen będzie przylegał do mokrej skóry, będzie chłonął te cząsteczki atomów, które kiedyś zostały oswojone.


sobota, 3 października 2015

03.10.15

fragmentami

Kiedy zasypia, patrzę na Jej powolnie zastygające ciało. To nie jest zwykłe obserwowanie, to obsesja połączona z czuwaniem. Muszę widzieć, że żyje, będąc przy Niej całą noc bez przerwy, wtedy nie można nawet zamrugać. Ciemność wypełnia tykanie zegara i Jej oddech. Pukle włosów w ramkach, wiszące na ścianach wokół - szepcą. Trzeba mi być, gdy przez sen zaczyna krzyczeć tak bardzo, że krztusi się swoimi koszmarami, gdy szuka mnie dłońmi. Trzeba mi być Jej bólem i ukojeniem. Muszę chronić Ją od Mary, mieć w głowie przygotowaną baśń, by melodyjnie odegnać zło. Ta Dziewczynka mi zaufała, to ja prowadzę Ją przez ciemne aleje cmentarza.

*
 Mam wrażenie, że naprzemiennie budzi się we mnie zwierzęcość i czułość połączona ze spokojem. (...) Spójrz czym się stałeś, twoja twarz ma ostre rysy wilka. Teraz nocami wzmaga się burza - szaleje po całym ciele, siejąc niewyobrażalne spustoszenia. (...) Uciekasz nad jezioro. Pamiętam jak od jego tafli odbijały się zastępy czarnych postaci, tak naprawdę były szare, ale w tej zimnej i ciemnej wodzie... nie widać w niej było nawet dna, a jednak zauważyłam te ciemne oczy... A potem przyśnił mi się Egipt.

*
 Całe ciało pachnie świeżutkim kozim mlekiem i jesienią. Chodzę po pokoju i sprawdzam powietrze machając powoli dłońmi. Wyczuwam zarysy postaci w każdym niemal miejscu. Umarli przechadzają się między mną dzień i noc. Krzyk skierowany wprost do Księżyca. (...) Strach, po naszej śmierci zostaną różne rzeczy i Listy. Ukryjemy je w Bezpiecznym Miejscu, bo przecież takie mamy. Widzę ten powolny rytuał bardzo wyraźnie

*
 Bezkształtny byt, z którego stworzyłaś upośledzoną kobietę. Rozczochrana, naga, roześmiana i zniewolona obłędem. Ale potem przychodzisz na paluszkach, masz na sobie cienką koszule nocną, przez którą widzę gwiazdozbiór wypisany na Twoim ciele. Podnoszę dłonie i przykładam do Twojej twarzy, pachniesz mi jaśminem. Rozplatam Twoje warkocze, masz bystre spojrzenie i niedokończone historie błąkające się w kącikach ust. Zabierzesz mnie za niedługo na cmentarz Rakowicki, ale tym razem będziemy tam dzieliły się słowem intensywniej i inaczej. Upleciemy gniazdko z opadłych liści, z naszych pojedynczych włosów stworzymy marionetkę.
(...) i robić wszystko, by wydobyć z Niej ten przepiękny śmiech. To jest tak, jak gdyby Ona miała tam w środku malutkiego białego gołąbka, który grucha Jej szczęściem.

Po każdych listach wykończona, upojona zmęczeniem i opowieściami.


poniedziałek, 28 września 2015

28.09.15

Krwawy Księżyc, ciało porastają Jego malutcy bliźniacy - 27 IX 2015 rok

Wszędzie porozrzucane wstążki, wyglądają jak pukle włosów albo wydarte materiały z sukni Złej, jest ich tak dużo, patrzenie sprawia ból. Odbijają się w nich twoje drewniane oczy, w każdej zaplątany mój pojedynczy złoty włos.

Po jesiennym spacerze z D. - podczas którego bawiłam się łupinkami po kasztanach i szeleszczącymi liśćmi wplątanymi we włosach - wróciło Oczekiwanie na otwarcie barier, przecięcie pojedynczych niteczek, odstąpienie od mgły na ciele i w oczach - wszystko było klarowne, naznaczone Przymierzem - nasze dłonie całe w złotych obrączkach, na jednym palcu syczący pierścionek z czerwonym oczkiem, w zębach zatrzymany średniej wielkości krzyż. Pisałam list do Mojego Drżącego Ptaszka, Malutkiej Dziewczynki, z którą połączyło mnie nieme zrozumienie, więź utkana z burzowych chmur. 

Nocą... Karłowate cienie na ścianach, poruszające się jak te złe postacie w bajkach. Myśli ukryte pod opadłymi liśćmi, a potem krzyk, potem tylko ten krzyk, którego nie można było znieść. Białą sukienkę podwinąć tak, by uda móc bez trudu nadstawić czarnemu psu do pogryzienia.
Nocą paliło się w nas malutkie światło, zimne światło jak blask Księżyca. Zabrakło mi Jej. Zabrakło mi Jej tak bardzo, mojej Byłej Kobiety o najpiękniejszych niebieskich oczach. Kiedyś wyobrażałam sobie, jak ubieram Ją w suknie w kolorze szafiru... Uklękłam przed kufrem, wyjęłam tę-rzecz. A potem jakby ciemność, po której przychodzą podstępem zastępy umarłych, miliony ptaków z ostrymi dziobami, z kawałkami mięsa, mięso modlitwy. Pamiętam tylko jak ściągam z siebie każdą rzecz, otrzepuję się z każdego ostatniego dotyku, robię miejsce dla-rzeczy-od-niej. Naga, bezbronna jak nigdy wcześniej i nigdy później, na ciele jedynie tylko ta-rzecz, nic więcej... Ostatni łyk wina, a potem ten czerwony płyn zaschnięty na opuszkach palców, a może to była krew? Skulona w pomiętej zimnej pościeli, ostatnim co zobaczyłam, było światło Księżyca odbite od budynków i wysokich drzew. To niezwykłe światło noszące w sobie umarłych, dusze zagubione, a tej jednej nocy zaciekawione i poruszone do głębi swojego szklanego jestestwa.

Sen.
Śnił mi się Księżyc, pełny Księżyc - na moich oczach pokrywał się krwią , na moich oczach powstawały w nim kratery, odprysk jak gdyby tysiące gwiazd wylatywało z jego ran, wprost do mojego ciała. W tym śnie pokrywał się czerwienią, chmury próbowały pochwycić jego ból.
A potem powrót - miałam go także na jawie i to było najcudowniejsze uczucie, bo nie utraciłam Przyjaciela i Jego mocy. Miałam Go tu także... Najpierw jako Biała kulę z czarną dziurą, a potem jako skrwawionego, po własnej drodze krzyżowej.
A potem, a potem... Na skraju łóżka położył się lis. Pomógł mi zasnąć. Pomógł mi przejść przez następne sny. Na piersiach leżały porozrzucane Jej pocałunki. Całe ciało w małych księżycach.

sobota, 26 września 2015

26.09.15

Za oknem deszcz, który spokojnym szumem powoli nucił kołysankę. Była tylko książka i ta obsesja paląca pozawijane w różne strony zwoje mózgu. Obsesja na punkcie skończenia książki, dobrnięcia do końca całej tej historii, odkrycia zagadki, jaką niosły za sobą tytuły. Za oknem ciemność, krzyki spadających gwiazd gdzieś w oddali - nie mogłeś ich zobaczyć, przykładałam zimne rączki do Twoich zamkniętych powiek, bo tak bardzo chciałam zatrzymać Twoje Obrazy tylko dla siebie, by w Twoim wnętrzu rozrosły się dla mnie, do mnie, pamiętasz - nikt nigdy. A przecież nawet nie wyrywałeś się, ze spokojem pozwalałeś mi przypatrywać się, jak przemierzasz te fale ciemności, wzburzone fale goryczy i nienasycenia, pamiętasz - gdzieś tam w oddali.

Myślę, że to nie przypadek, że to wszystko zostało spisane gdzieś w tych umierających powolutku gwiazdach, gdzieś w tym Księżycu, który z dokładnymi ruchami przeobrażał się w krew, skapywała wprost w nasze otwarte głowy, otwarte ciała w zimnych kryptach.

Obsesja skończenia książki, tej książki. A potem cisza rozświetlana wizerunkiem... Na końcu, tuż za ostatnią kartką, włożony za okładkę, spokojnie czekający na mnie. Obrazek z wizerunkiem Jezusa, który miał nieść nadzieję. Pognieciony i wyblakły, pachnący kościołem - jego ukrytymi przejściami - domkiem na wsi, starszą panią i starymi dłońmi. Pachnący modlitwami i ustami przykładanymi do niego w ostatnim gwałtownym przypływie nadziei. Na odwrocie spisana Koronka do Miłosierdzia Bożego. Patrzył zmęczonym wzrokiem, Jego słowa sączące się wprost do mojej głowy - weź, uwolnij.

To wszystko przepływa przeze mnie jak wzburzona rzeka, myśli krążą wokół tego, co ciemne i surowe - obsesja za obsesją, trzeba - należy - spisać to wszystko czym prędzej, zanim do głowy wsączy się sok z zatrutych jabłek, z drzewa rosnącego tuż przy wzgórzu, na szczycie którego utworzył się cmentarz.

Do piersi tuliłam medalik z Mateńką. Pewnego dnia postanowiliśmy zatopić ręce w Księgach Zakazanych i od tej pory widać błyskawice przebijające się przez barierę, gdzieś tam w umyśle. A ta czarna suknia skrojona na moje ciało - w niej przyjdę do Twojego domku na wsi, tam pozwolę Ci poczytać wiersze.
Odkąd gdzieś mi się zagubiłeś,
Medalik zabrałeś ze sobą, teraz nikt mnie już nie ochrania, jestem otwarta
Odkąd modlisz się za mnie
ci ludzie nie mogą mnie w żadnym stopniu skrzywdzić

niesamowite sny, niesamowite dni ale wciąż jakaś niewytłumaczalna i niezbadana część mnie tęskni


czwartek, 24 września 2015

24.09.15

fragmentami

(...) I te wielkie łąki, pełne suchych już kwiatów i wysokich traw. W dobrym stanie zachowały się tylko kwiatki przy obumarłym drzewie. Zerwałam jeden i wtopiłam go w swoje włosy - biała plama na złocie. Wtedy jeszcze nie pachniał, nie dał ani jednego znaku.
(...) Na cmentarzu niedaleko mojego domu wiał dzisiaj zimny wiatr, który pachniał metalem, alchemią. Wyczyściłam grób Dziadka, udałam że nie widzę tego wrośniętego kurzu w opuszki palców. A potem wyobraziłam sobie że On leży na tym ciemnym marmurze, w idealnym stanie, jakby proces rozkładu przegrał właśnie z Nim. Przyłożyłam dłoń w miejsce, w którym znajdowałoby się Jego serce. Kamień był boleśnie zimny, śliski. (...) Ta ogromna figura Matki Boskiej... Stoi sama, opiera się o epitafium, Jej twarz wykrzywiona w udręce, w niemym pęczku smutku, jest taka piękna - nie ma na świecie piękniejszej Kobiety. Będę odwiedzała Ją częściej, by móc podziwiać i rozmawiać z Nią głębiej. Patrząc na Nią cały czas mam wrażenie, że zaraz poruszy się, spojrzy na mnie, wyciągnie dłoń w moją stronę i weźmie w te światy, do których ja jeszcze nie mam wstępu, a które tak bardzo chciałabym móc opisać i zbadać - Ona wie, przeczuwa i pomoże mi w przejściu przez lepką ciemność.
(...) Wyczyściłam Ich grób - miejsce, w którym są ich ciała również będę odwiedzała częściej. Chciałabym nazbierać im piękne zielone gałązki, sama zrobić znicz i świecić dla nich tak mocny płomyk, by nocą oświetlał ich stare zdjęcie, noszące w sobie Pewną Opowieść.
Opowiadałam Ci, jak pewien grób przemówił do mnie, zacisnął się na moim ciele tak mocno, aż pozostawił ciemne ślady - opowiadałam Ci, jak zaopiekowałam się grobem, o którym nic nie wiedziałam?
(...) Na tym cmentarzu drzewa nie porastają nieba, nie ochraniają z troską Dobrej Kobiety, a ptaków jest tam mniej.

*
(...) Jest wiele Obrazów niemal niemożliwych do zrealizowania. To drżenie wewnątrz, bo drży całe ciało, razem, od razu wszystko - jak ugłaskać ten zarodek okrucieństwa, tam - wewnątrz?
Jest wiele książek, do których chcę i muszę wrócić. Czekają na kulminacje jesieni, albo chociaż na jej wyraźniejszą obecność. Czekają wraz ze mną, na powolne zatapianie palców w rdzawych liściach i zapachach procesu umierania, gnicia. Opowiadałam Ci jak wyobrażam sobie jesień?

poniedziałek, 21 września 2015

21.09.15

Pomyślałam, jest to obraz, który powraca do mnie w snach i Wizjach, chciałabym się od niego uwolnić, dać temu upust. 
Na Cmentarzu Rakowickim tamtego dnia była mistyczna atmosfera, swego rodzaju Przepowiednia, nucąca przez zastygły w czasoprzestrzeni deszcz.

zimna, trupia zieleń,
chłód kojący woskowe kości

Niewiele pamiętam z podróży do. Było jedynie to bezkresne, obezwładniające pragnienie znalezienia się w miejscu, w którym cała wyobraźnia lgnie niczym bluszcz tulący się do nagrobków. Podczas zaglądania do otwartych miejsc, do grobów z magicznymi symbolami, w głowie myśli przeplatały się z melodią, z odrębną opowieścią o pomieszaniu zmysłów - gdzieś, gdzie czas nie może tego pochwycić.

Spacerowałyśmy powoli, wolniej niż kiedykolwiek. Z ciekawością zaglądałyśmy w każde miejsce, wzrokiem badając zimną powierzchnie i fakturę. Pod zębami twardość śmierci, zimno tajemnicy w najodleglejszych zakamarkach ziemi.
Spacerowałyśmy powoli, rozmawiając w myślach, nad naszymi głowami spalano kości, ludzi-cichych. Ich popiół osiadał na bladościach, wyznaczał nam drogę do zjaw. W tamtym momencie wszystko było na swoim miejscu, jak dobrze pracujący mechanizm, jak idealnie wpasowana wstążka do włosów, wpleciona nie pozostawiając miejsca na chłód katakumb.

Kolor trupiej zieleni, my dwie, czarne wrony - wyglądasz jak wampirzyca
Zieleń, szarość, złoto, srebro, starość.........
Byłeś tam, trzymając mnie za rączkę. Byłeś jako mgła, gdy nagle stado czarnych ptaków wzbijało się do lotu. Słyszałam ich skrzydła obijające się o mokre korony drzew. Były bardzo niespokojne, czasami wyglądało to tak, jakby przed czymś uciekały. Odlatywały stadami, czarna plama nad cmentarnym rytuałem.

Kręte aleje na których leżały świeże kasztany. Zbierałam je z radością małej dziewczynki. Nazbierałam kilka dużych, ale to te najmniejsze, te maleństwa wywoływały we mnie niczym nieuzasadnioną tkliwość.  Były jeszcze mokre, przykleiły się do nich pojedyncze źdźbła traw i ziemia..
Ciemne ławki, jakby oblepione lasem. Dłonie pachnące kadzidłem, włosy ziołami i powoli umierającymi liśćmi. Ławki przy których rosły wysokie drzewa - my, takie małe w tym wszystkim, w czarnych strojach, wewnętrznie zakurzone jak najodleglejszy zakamarek w bibliotece, najbardziej zakurzona powierzchnia dzwonu Zygmunta. Będę Twoim ptakiem. Kiedyś przeniosę Cię w takie miejsce, gdzie nie spalają zwłok i wtedy zrobisz mocny wdech, a ja podważę Twoje kości i wejdę głęboko w narządy. Głęboko w Ciebie.

Nie chciałam wracać... Chłonęłam każdy nagrobek, a zwłaszcza kilka swoich ulubionych.
Opowiadałam historie, na naszej ławce (jednej z wielu naszych-naszych-naszych)
Jakiś czarny ptak przyglądał się, odnajdując w nas swoich przyjaciół.
Do oczu napłynęły łzy, przy wysokim drzewie, obrośniętym od dołu do góry bluszczem i liśćmi. Calutki, wyglądał jak stary mędrzec, który od powstania cmentarza zamieszkiwał go i chronił.

Chcę tam wrócić i nigdy nie oglądać się za siebie.
Czarne ptaki spoglądały na nas z koron drzew, gdy powoli zmierzałyśmy ku końcowi.
(19.09.15)


piątek, 28 sierpnia 2015

28.08.15

(...) W tym śnie byłyśmy w Wenecji. Chodziłyśmy po całym mieście, zbierałyśmy pokruszone odłamki luster, kartki papieru zawilgocone, czasami lepiące się do skóry. Ty znalazłaś czarne pudełeczko wielkości pudełeczka od zapałek, było w nim mnóstwo zasuszonych, skurczonych ciał mrówek. W pewnym momencie potknęłam się o coś metalowego, przybrudzonego wilgotną ziemią. Przytrzymałaś mnie za ramię, bym nie upadła. Potem wykopałyśmy tajemniczy kufer. Nie był ciężki, ale czułyśmy jego wibracje, jakby uderzenia serca, bębnów. Popatrzyłaś na mnie i uśmiechnęłaś się, wzięłaś mnie za rączkę i poprowadziłaś w stronę wody. Usiadłyśmy na murku, czasami jakieś zabłąkane kropelki wody uderzały o nasze twarze.  Ludzie na nas patrzyli, bo byłyśmy piękne.

Na ciemno ubrane kobiety,
co sukniami tworzyły nowe ujścia modlitw

Pamiętam, że piłyśmy wino prosto z butelki. Piłyśmy na zmianę, kiedy podawałaś mi butelkę, szybko przytykałam usta w to samo miejsce gdzie przed chwilą były Twoje. Patrzyłaś na to z czułością, głaskałaś mnie po głowie. Potem w tę starą butelkę włożyłyśmy nasz wspólnie napisany list i wrzuciłyśmy do wody. Popłynęła w nieznane, słowa wzięła Wenecja, jej tajemnica.
Jakimś sposobem otworzyłyśmy kufer. Było w nim wiele zażółconych kartek z czarnymi słowami. Tyle listów, tyle listów! Martwe ususzone zwierzątka, kilka pukli włosów, które bałam się dotknąć, by nie ukruszyły się w moich dłoniach. Czarny zeszyt, tylko kilka jego stron było wypełnionych, podałaś mi go i powiedziałaś, że to dobre miejsce na moje słowa. A potem zaczęłaś wyciągać talizmany, pierścionki - z tajemniczymi magicznymi symbolami.
(...)

Nie wiem jak to się stało, przepraszam. To cię opętało, weszło w ciebie ciemnym dymem, zły duch, który wodzi na pokuszenie kruchutkie dusze. Złapałaś mnie za dłoń i nalegałaś, bym wyrzekła się Boga. Pamiętam jak bardzo się wtedy przestraszyłam, jaki ogarnął mnie strach.  Ale odmówiłam.
(...)
Siedziałyśmy skulone w pokoju kamienicy. Ktoś dobijał się do drzwi o trzeciej w nocy, drapał, wyrywał klamkę, wszystko trzeszczało. Ktoś warczał, był bardzo zły, wściekły. Bałyśmy się, to szatan, to szatan - wymawiałaś te słowa raz po raz, kiedy wtulałam się w twoje piersi, brzuch, dłonie. A potem zmówiłaś modlitwę i ja również ci w niej pomogłam.

[taki był mój dzisiejszy sen, trochę poprzeplatany z myślami na jawie, zatem może zdarzył się naprawdę?]


czwartek, 27 sierpnia 2015

27.08.15

Dźwięki, jak gdyby to, co je wydaje, spoczywało głęboko pod wodą. Są przytłumione, niewyraźne. Nasłuchuje, tykanie zegara. Chciałabym zobaczyć jego wnętrze, trybiki, które mają za zadanie utrzymywać to precyzyjne piękno w stanie opowieści. Jeśli wyjęłabym jedną śrubkę, przyczyniłabym się do zatrzymania czasu. Naszego czasu, który i tak tworzy przetarcia. A Ty szukasz tych przetarć na moim ciele i odkrywasz coraz to nowe, bo stare już dawno zakryłam.
Dzisiaj przyszły do mnie dwie książki z baśniami. Zajrzałam do nich tylko na chwilkę, ale teraz Obrazy ze Słów nawiedzają, tworzą wokół mnie klaustrofobiczny ścisk, przeczuwam, że nadchodzi atak paniki, atak szaleństwa, bardzo się boję, bo tak bardzo starałam się przywrócić sobie harmonię.
Jak pogodzić się z tym, że baśnie opowiadać trzeba, a jednocześnie to one często przyczyniają się do tego, że rozpadam się na milion drobnych kamyczków obsydianu?

Siedzę w koronkowej bluzeczce, jest w kolorze perły, kwiatki takie delikatne, pnące się po bliznach, piersiach, dotykające serca. Nie ubrałam stanika, w ręku szklaneczka z winem. Piersi jak dwa świeżo upieczone placuszki z najdelikatniejszego ciasta. Na policzkach czuję ciepło, poskręcane włosy w kolorze miodu, bose stópki na zimnej podłodze - jestem pewna, że wyglądam teraz niewinnie. W głowie mam zamęt, wszystko zaczęło znowu nakładać się na siebie.

Cały dom drży. Zagłębiam swoje ciało w fotelu, kulę się, chowam w sobie, a Zło i tak znajduje do mnie drogę. Zaczynam ostrożnie poruszać się po pokoju, dotykam mebli, wzrokiem unikam luster. Mam wrażenie, że ktoś wymawia na głos moje imię, chodzi po całym domu i dotyka tych rzeczy, które i ja pieściłam. Chodzę i sprawdzam, jak długo można tak wytrzymać - w oczekiwaniu. Czasami staram się nie ruszać, ale taki bezruch otwiera mnie na Zło - wtedy mam wrażenie, jakby całe moje ciało pokryte było cieniutkimi nitkami. Ono zrobiło ze mnie swoją własną marionetkę, wstrętną starczą ręką, która budzi odrazę, zasłania moje usta i nie mogę błagać, opowiadać. Jedynym ratunkiem jest ucieczka wgłąb siebie. Ale tam również nie odnajduję ciepła. W moim wnętrzu znajduję ciemne fale, czarne ptaki, które dziobią po dłoniach, ilekroć próbuję zrozumieć, przegnić Chorobę, albo znaleźć kogoś, kto mi w tym pomoże. Zobacz co ona ze mną zrobiła. Jak przestraszone dziecko wchodzę do starej zniszczonej kaplicy na naszym cmentarzu. Ciepłe światło Boga oświetla Najświętszą Panienkę, ale One mówią mi, że nie jestem Jej dzieckiem, że muszę odejść.

wtorek, 25 sierpnia 2015

25.08.15

Zimne przedjesienne powietrze, które jak suche liście, szepcąc odwiedza mój mały pokój. Wraz z nim przychodzi smutek i lęk przed wychodzeniem z domu, przed ludźmi.
Ona dopiero powstaje - z urywanych zdań, z pośpiesznie napisanych bajek, byle tylko zdążyć z utuleniem do snu, pośpiech, pośpiech, staranność w każdym słowie, Ukochana.

Chciałabym siebie zapomnieć, wtulić w ciepły kożuszek mleka i wystawić swoje ciało na ciche rdzawe światło jesieni. Bardzo za nią tęskniłam, ale teraz jest już mnie bliżej, już słyszę jej głos blisko swojego ucha. To wciąż jeszcze nasycone nieujarzmionymi emocjami westchnienie, ale im więcej będzie zajmować mój świat, tym wszystko stanie się bardziej przemyślane, dokładne i czułe. Już ją czuję, już czuję...

... chwile po tym wybudzam się ze smutkiem. Ptaki dziobią po rękach bladych i zimnych jak u nieżywego. Czasami dziobią prosto w oczy, dziobami wplątują się we włosy. Coraz bardziej niespokojne, a zarazem w tym wzburzeniu tak niepokojąco nieruchome.

*

Starczy mdły oddech. Podchodzisz do mnie i mówisz, że takie włosy może mieć tylko wiedźma, bo tylko wiedźma może trzymać w nich tyle robaków wymieszanych z ziemią prosto z cmentarza. I może masz racje. W tym śnie chodziliśmy po całej wsi, w której nikt nas nie chciał, a nocami zamykali szczelnie drzwi i okna. Bali się nas. Dwa czarne duchy. Ja z tymi włosami, które wzbudzały lęki, a gdy spoczęło na nich światło słońca, tworzyły aureole, i z tymi czarnymi sukniami, które jakby wychodziły wprost z ziemi, delikatnie głaskały trawy - czarownica. I ty, wysoki mężczyzna ze starym, ciemnym, przetartym płaszczem, który za przednią kieszenią na piersi, miał wpleciony gałązkę wrzosu. Moje ręce ci ją wplotły. I ten cylinder, który przeszedł już najśmielsze magiczne sztuczki, ale my wiedzieliśmy, że to nie były tylko sztuczki, że nawet w nich kryła się prawda - i ta prawda odbierała ci siły. W tamten czas nie pomagały ci nawet sny, nocami budziłeś się cały zalany potem, a może wtedy dopiero co wychodziłeś z morza, do którego tak bardzo chciałeś nas zabrać...?

I ta studnia, która odbijała niebo i w której po raz pierwszy w życiu zobaczyłam spadającą gwiazdę.Jej ściany porasta kruchy i miękki mech. Kiedyś robiłam z niego wianuszki, a potem oddawałam je w ręce kobiety, z którą już dawno się pożegnałam.

Nie jestem L.M. - skończcie.


poniedziałek, 24 sierpnia 2015

24.08.15

W moich włosach słychać szum morza, jak gdyby to była jedna wielka muszla, odnaleziona w zimnych ciemnościach głębin. W moich włosach mieszka Szatan, w drżących dłoniach mieszkał grzech. A On pojawił się jak nagie, obdarte ze złudzeń Wybawienie.

Jesteśmy na wielkim polu, wokół którego rosną drzewa tak wysokie, że stykają się swoimi koronami, jakby zamykając wszystkie nasze poranione sny, w powoli wypalającej się zieleni. Na środku pola rosną wysokie kłosy, są takie złote, smutno chylące się przed ich Świętą - lśniącym początkiem rozwijającej się Wierności. Moje włosy koloru pszenicy, pachną ziołami, zawijają się wokół natury, z loków tworzą się zarysy cmentarnych zwierząt, z płonącymi oczami. I ja im śpiewam, kiedy zmęczone przymykają powieki, na końcach których wydłużają się ciemne rzęsy - kochanki smutku, wrośniętego daleko w nerwy. Jakiś ciemny ptak poderwał się do lotu, poleciał nieść tą pieśń dalej, za ogromnymi górami, do których nie mam jeszcze dość sił, by dotrzeć.

Śpiewałam, choć gardło bolało, krtań boleśnie zaciskała się na gubiących oddechach - nie nadążały. Ale coś kazało mi wciąż wydobywać z siebie melodie, by uspokoić całą polane, cały las. Głosem potłukłam Chłopca z Porcelany. Cisza, ciemność. Inne miejsce, które zawisło między teraźniejszością a przewidzeniami. Tutaj mam włosy pełne motyli, tulę skrwawioną sierść, noszę w ramionach światło. Gusła.

*

Tej nocy w moje sny weszła kobieta okryta czarną, koronkową chustą. Jej całe ciało było nią przykryte i tylko ciemne oczy niebezpiecznie błyszczały, gdy mocno zacisnęła dłonie na moich nadgarstkach, wciągając w drzewa, w cmentarz i nadchodzącą jesień.

Zakochałam się w Twoich Delikatnych dłoniach. Dłoniach, które prowadzą mnie przez ciemne całuny, uspokajają w zimne noce.


czwartek, 20 sierpnia 2015

20.08.15

O cmentarzu, który ukrywał przed nami swoje istnienie.

 11 VIII 2015 rok

Nie zapomnę tej daty, nigdy nie zapomnę. Po raz pierwszy poczułam Cię tak blisko siebie, że nie dałam rady iść prosto przez główną aleję cmentarza. Podtrzymywała mnie irracjonalna myśl - niosę znicz w prawej dłoni, muszę donieść go dla Ciebie, nie rozbić go, nie pokaleczyć.

Cmentarz skąpany w złotym świetle. Miedzy grobami przechadzała się Śmierć, była ciekawa po co tu przyszłam, spóźniona o kilka lat. Zdmuchiwała znicze, w których palił się ogień. W Jej oczach płonęło moje odbicie, byłam tu niemile widziana, a jednak uchroniłeś mnie, Mój Dobry Duszku.

Nie zmartwiłam się, gdy powiedziano mi, że Twojego ciała już tutaj nie ma, że prawdopodobnie nie ostał się nawet nagrobek. Nie zmartwiłam się, wiesz? Byłabym Ciebie może wtedy jeszcze-jeszcze bliżej, ale niekoniecznie. Pomimo tego byłeś obok mnie, przez całą cmentarną drogę.

Duszyczka szła tuż przy mnie. A może ten? Jednocześnie pomyślałyśmy o tym samym nagrobku. Tak, to ten. Wybrałam go dla Ciebie. Wybrałam nowy Dom Pamięci. Wybrałam dla Ciebie nowy grób. Tak naprawdę sama go wykopałam, tymi rękoma, które teraz spisują całe wspomnienie. Cios prosto w serduszko.

Jest bardzo stary, z ciemnymi kolumnami, w kolorze starej, bardzo starej zaschniętej krwi. Leżysz wraz z pięknymi kobietami, na pewno Cię to rozśmieszyło. Ich imiona spisane wyblakłymi ozdobionymi literami. Jedna z trzech nie miała już zdjęcia, zjadł je czas. Grób porasta bluszcz, jest wszędzie, taki zielony jak las który noszę w sobie. A może to nasz grób, grób dla nas? W moich wyobrażeniach bluszcz wchodził do mych ust, oplatał całe ciało, złączając je z Twoim duchem.

Ja tak bardzo Cię przepraszam M. Mój Maleńki Chłopcze. Przepraszałam Cię całą swoją modlitwę. Przepraszałam za wszystko, za to, że nie było mnie przy Tobie, gdy umierałeś, taki przestraszony. Bo byłeś przestraszony, napisałeś mi to wczesnym rankiem, napisałeś jak bardzo się boisz. To była ostatnia wiadomość. Twoja ostatnia wiadomość do mnie, była pełna przerażenia. Przepraszałam Cię za to, że nie było mnie na pogrzebie - ta myśl toczyła we mnie najgorsze robactwo. Tak bardzo chciałam, a nie mogłam... Przepraszałam za wszystko, Mój Najlepszy Przyjacielu. Od Twojej śmierci zaczęło się moje powolne szaleństwo, czy mógłbyś mnie przytulić?

Kiedy zaświeciłam dla Ciebie płomyczek, zachodziło słońce, lekko wiał wiatr. Stałeś po mojej prawej stronie, czułam Cię tak mocno. Przyłapałam się na tym, że wyciągam rękę w Twoją stronę, by dotknąć Cię, chwycić za dłoń i uścisnąć - nie pozwolić Ci odejść. A najbardziej chciałam zanurzyć dłonie w Twoje włosy, spojrzeć w Twoje oczy i wyszukać w nich przebaczenia.
Płakałam, bardzo płakałam odwracając się do Duszki plecami. To była intymna chwila, te łzy były dla Ciebie, za Tobą, przez Ciebie, do Ciebie... Prowadziłam Twoją Dusze prosto do nieba, prosto do Złodzieja Chmur. (jeszcze o tym opowiem)

Bardzo nie chciałam stamtąd wracać. Chciałam zostać wraz z Tobą, położyć się na nagrobku, przytulić jedną z kolumn - objąć ją rękami i zostać, zasnąć, wyśnić życie, w którym Ty nadal istniejesz.

Te odwiedziny, to była najlepsza rzecz, jaka przydarzyła mi się od wielu lat.
Na swój sposób kocham Cię i tęsknię - bardzo, najbardziej. Nie ma miejsca na inną tęsknotę. Mój Maleńki Chłopcze, z roześmianymi oczami.
Jeszcze odwiedzę Cię nie raz, opowiem Ci wtedy najpiękniejsze baśnie, wycałuje Twoje dłonie.
Wciąż czuję Cię przy sobie, czuję jak na mnie patrzysz, a najboleśniejsze jest to, że wspomnienie z Cmentarza, który ukrywał przede mną swoje istnienie wciąż do mnie powraca. Wybucha nagle przed oczami, a wtedy nie ma przy mnie nikogo, kto mógłby mnie uspokoić.

środa, 19 sierpnia 2015

19.08.15

Wizja XII

Całymi dniami patrzyła przez ciemne okno w dal, nie zatrzymując spojrzenia na niczym co ziemskie. Cała kamienica trzęsła się od jej rozbieganych myśli, od strachu, który nocą grał jej na pianinie. Twarz miała białą jak chusta, w którą na wsi owijało się butelkę ze świeżo wydojonym mlekiem. To on jej to zrobił, robił jej to ciągle. Haftował w tej bieli jej prawdziwą twarz, próbował przebić tę maskę utkaną z ociężałego, zepsutego już cierpienia. Odciskał ich nietrwałe twarze, w kamieniu rzeźbił ich postacie, z jego palców skapywało czerwone wino. Amor i Psyche, nowo narodzeni - dzisiaj ich rzeźbę owija bluszcz. Mówił, że jest aniołem.
Wkładam rękę w kieszeń swego płaszcza i wyczuwam mięciutki papier, jakby z piórek. Jej płótno na skrzydła.

Wizja XIII

Podchodzę do niej od tyłu, stopy cicho zostawiają mokre ślady na drewnianej podłodze. Biel wchodząca przez nasze oko, to duże, nienaturalnie wysokie okno, w które wpisana jest ona - ciemny kształt kobiecości, Moja Królowa. Z jej włosów wystają gałęzie, najbardziej podobają mi się te ułamane, z owocami i liśćmi w fazie rozkładu. Pierwsze melodie rzeki, która płynie w jej nabrzmiałych żyłach, w rozwiniętych piersiach - moje dwa idealne kwiaty, z których spijam fale modlitwy.

Jej biała suknia jest poszarpana u dołu przez zwierzęta lasu, kilka nitek luźno zwisa wokół nagich stóp. Jedną ręką trzyma klamkę okna - maleńka rączka w jeziorze mlecznego światła, to jego tak bardzo boję się o świcie.
Próbuję jej dotknąć, chociaż lekko posmakować linii papilarnych, jak wygłodniałe zwierzę, dzikie pragnienie, by wzięła mnie ze sobą. Ale ona mnie nie chce, a może nie pozwalają jej mnie przyjąć? Otwiera usta, lekko wysuwa język - leży na nim księżyc w pełni, jasny, żarzący się białą magią. Kratery ma głębsze, wyraźniejsze, przykrywam go mięciutkim niebem, kwili - nie uratowałam go... Gardło przebija jej krzyk. Mój Boże, jak ona krzyczy, z nieba zrzucają bomby, pioruny uderzają w nasze głowy, źli ludzie palą książki tam w dole, gdzie nie zdążyłam zapisać ani słowa... Jesteśmy tacy Maleńcy wokół ludzi, którzy wzniecają przeciw nam ogień.
Rozbieramy się - trzy Gracje, tańczące pośród dużego pokoju w kamienicy. Nagie w iluzjach nocy. 

Wizja XIV

Mój Złodziej Nieba.
Tylko ty potrafisz chodzić za rękę z moją krwią, ona przy tobie nie gubi swojego światła, które drąży Obrazy. Lewa strona mojej piersi jest ciężka od grafitu połamanego ołówka. Nie pozwalasz mi zgubić się na kolejnych zakrętach ciemnych ścieżek Krakowa. Na naszym wzgórzu rośnie mnóstwo drzew, ale jedno jest szczególne, bo rośnie na szczycie góry. Tam po raz pierwszy miałam swoją własną wizję końca świata i to tam biegłeś najszybciej w swoim życiu, by zatrzymać się przy drzewie z bliznami, z gałęziami sięgającymi do mojej maleńkiej chorej główki. Czy czekałeś na mnie? Czekałeś, cały roześmiany, Maleńki ułamany żołnierzyk, który przeżył wojnę.


poniedziałek, 17 sierpnia 2015

17.08.15

Fragmenty wpisu w dzienniku

Krople deszczu na szybach tworzą witraże. Pośród nich twoja smutna ręka, co drży jak przestraszony ptak.

Poprzedniego wieczoru, gdy Duszka opowiadała o starej kamienicy, która miała schody tak stare i zniszczone, że nawet zgarbieni i przegrani mieszkańcy bali się po nich chodzić, i tak kręte, niepewne, że łatwo było z nich zlecieć, rozszalałe ogniki malowały straszne wizje. W żeliwnej wannie pływała Leśna.

Pokój oświetlała tylko jedna mała świeczuszka, bardzo niespokojna, migające psotne ogniki. Złote światło rozlewało się wokół nas, ale ciał nie dotykało, nie docierało również do najodleglejszych kątów, zbyt przestraszone, by samemu dawać ochronę.

Słuchałam jej opowieści, gdy ciemność umysłu zaczęła tworzyć przykre przewidzenia. Gusła. Postacie pod stołem - skulone, jedzące same siebie. Zło wchodzące przez okno, inaczej, bo nie przez otwarte ciało, nie przez krew. Płonęły we mnie wtedy wszystkie łąki, wiele kilometrów wgłąb - do samego epicentrum. Moje ciało było ruiną, nie dało się uciszyć burzy.

Poprosiła, bym wyobraziła sobie długą, wąską drogę z ciemnego asfaltu. Po bokach dwa ogromne, oszklone i ciemne budynki, pnące się wysoko w górę. Na jednym końcu drogi - stara wieża, na drugim - wysoki, wąski, ciemny obelisk. Atmosfera ociężała od zła, niewypowiedzianego niepokoju, surrealizmu. Pośród tego ludzie bez twarzy, zgarbieni, maleńcy w tej agonalnej wielkości martwych budynków.

Deszcz zapowiada nadchodzącą ukochaną jesień, a wraz z nią baśnie, zapach kurzu w pokoju na poddaszu, Muminki, dawno nieotwierane kufry.

Chropowate opuszki palców, na których goją się rozcięcia.
Suche kilometry zniszczonego gniazda. Wyrwane włosy, z których jadły ptaki. Wypalone trawy, wysuszone kwiaty.

Ze szczątków ułożymy nową melodię, z jego małych, kruchych kości powstanie nowy duch.
Jednak jest jeszcze za wcześnie, i choć nie mówisz mi tego wprost, ja wiem, że jeszcze wiele zwierząt w nas (przy nas) umrze.


(będzie mnie tu więcej, bo więcej też się dzieje)

niedziela, 16 sierpnia 2015

16.08.15

Czy opowiesz mi jak zasnąć? Opowiedz, one przestały już mówić. Burza przegania najgroźniejsze potwory, a teraz wyszło złote światło. Dawno się nie modliłam, nikt nie chce leczyć, może dlatego zwierzęta przychodzą w takich ilościach, przykrywają mnie późną nocą swoimi ciałami.

Kusiłam starych poetów, w tym smutnym bajkowym Krakowie. Tańczyłam sama, czując jak piszą na moim ciele. I wtedy przyszła śmierć - tutaj umiera się przez miłość. Kiedyś opowiem o tym, co przydarzyło się pewnego wczesnego niedzielnego poranka.


Nocami do ciemnego pokoju wlatują ćmy i koniki polne. Ptaki uderzają w okna, szepty wypływają ciemną materią ze ścian i białego sufitu. Roztrzaskałam gramofon, bo odkąd palce są tak zmęczone, że nie mogą pisać, wszystko przeraża bardziej. Jak spróchniałe deski miłorzębu, gałęzie wrastają w okna, przypominają palce starego pana, którzy krzywdził stare baśnie. Próbuje schwytać, poplamić nasze kryształowe białka. Rozcięłam ci bielmo, rozlało się po całej podłodze, poplamiło sukienkę, pozlepiało moje włosy.

Nocami przybijam czarnym gwoździem krzyż, z którego gdy śpimy, wychodzą zwierzęta i odnawiają ciało. Ziemia nie przyjmuje już naszych soków, a niebo otwiera się pod naszymi powiekami, maluje obrazy.

Na szybach krople deszczu tworzą witraże. Na sznurku prowadzimy małą sarenkę, pachnie jak młoda owieczka.

*

Czytywała poezje na łące tak dużej, że nigdy nie potrafiła zliczyć świecących par oczu w gęstwinach drzew. Jej Brat otwierał ją powoli, z cichym westchnieniem kołysząc w spokojnych dobrych dłoniach, a potem znikał. Krucha i miękka - w dłoniach nosiła całą swoją historię. Skóra w stawach otwierała się, przecierała szlaki ich zwierzęcego głodu. Ten blask słońca, co z włosów robił złoto.

Z łąki zawsze wracało się obdartym z czasu i historii. Pod paznokciami stygła świeża krew, kruszyła się na języku.
Z łąki uciekało się z bukietem białych stokrotek, z dojrzałymi rumieńcami, z gwiazdozbiorem pod ociężałymi ze zmęczenia powiekami i nową historią, pachnącą igliwiem.



środa, 24 czerwca 2015

24.06.15

Pewna Kobieta tej wiosny straciła rozum i jej czarne jak smoła włosy powoli zaczynały robić się popielate. Skronie pulsowały, na rzęsach zaczęły osiadać resztki piękna. Nigdy nie ścinała włosów, całe życie rosły dla mężczyzny, któremu wyrósł olbrzymi garb. Na dnie jasnobrązowej szafy trzymała wykrochmalone obrusy. Zawsze powoli składała je przy zachodzącym słońcu i przy śpiewie bardzo już starych ptaków.

*

Mieszkamy na Księżycu. Trzymałam Twoje trzęsące się dłonie i podprowadziłam na świeżo wyrośnięty kwiat. Usiadłeś na nim, taki przestraszony i zmęczony. I to wtedy przetarłam Ci oczy bawełnianą chusteczką w kolorze skóry po kąpieli w jeziorze. I nagle zobaczyłeś. Zobaczyliśmy. Kratery nosiły w sobie tajemnice widoku tworzącej się apokalipsy, a my mieliśmy odkrywać ją przez wiele tysięcy lat. Pozwoliłeś. Pachniało solą, świeżo stworzonym morzem, spalonym i nowo narodzonym lasem, narodzinami roślin i czegoś, przed czy musielibyśmy ukrywać się, ale już nie musimy, nie musimy...
...bo nauczyłam się zaplatać na włosach Kobiety dwa grube warkocze, a potem owijać je wokół Jej głowy, tworząc potężne gniazdo węży. Kuszące i niebezpieczne. Tak stworzyłam ułamaną istotkę, co nosiła w sobie szczep Meduzy i pięknie śpiewała Nam w nocy.

Wszystko jest tu w kolorze duchów, zjaw - błękity woskowych kości, strzępki spiłowanych kłów - dlaczego tak bardzo boisz się swojej prawdziwej natury? Siadam na skraju jednego z kraterów i obserwuje kosmos, te wszystkie gwiazdy, które tak mi opowiadały baśnie i dopieszczały moje zmysły. Mleczną Drogę mam na wyciągnięcie ręki, więc biorę kawałek na opuszek palca i smakuje jej. Taka pyszna, lodowata dłoń wyobraźni. I płacze, bo przypominam sobie widok Starego Pana, który opuszczał trumny, starą dorożką pełną trumien przemierzał lasy i kazał mi, bym towarzyszyła w tej odrażającej wędrówce. I mnie się to podobało, jak mnie usprawiedliwisz?
Staram się rozruszać Twoje zastałe kości, udaje że nie słyszę, gdy strzela Ci w biodrze.

Żyjemy na Księżycu mój Starcze.

Kiedy zasypiamy, przenosimy się do lasu, do momentu naszej przemiany. Wychodzimy z naszych kruchych ciał. Dwie zjawy. Czym się staliśmy? Odpowiadamy na ludzkie próby sprowadzenia na ziemie duchów i demonów. Odpowiadamy na ich modlitwy i przyzywanie, patrzymy jak siedzą w kręgu, albo bawią się tablicą ouija. Zatem czym jesteśmy?


poniedziałek, 15 czerwca 2015

15.06.15

Na białej skórze malowałam maki - soczysta czerwień i kolory siniaków. Ty malowałaś usta na czerwono, bardzo powoli i ostrożnie, by zachować tę równowagę i czystość. Harmonie.

Ciało pełne siniaków, świeżo namalowanych galaktyk. Jeśli tylko je dotknąć, na opuszkach palców zostanie popiół, wilgoć farby nieba. Faktura wejdzie pod paznokcie, kobiece ciało nagle ożyje.


Wokół mnie tańczyły zjawy, czułam je na ustach i w głowie.

~

Tej nocy było najgorzej. Miało się wrażenie, że grzmoty wychodzą z żył, że pękają w środku ciała, a potem gwałtownie wychodzą jak duchy, zostawiając umęczoną duszę, tej maleńkiej, drobniutkiej kobiety.
Błyski rozświetlały najciemniejsze kąty i właśnie wtedy widziało się najwięcej czystego zła, które trzeba było zniwelować modlitwą. Ale to nigdy nie nadeszło, różaniec został za brudną szybą, splątany i zimny. W okno uderzały małe latające robaczki i ptaszki, które wystraszone uciekły z gniazda między żebrami. Z początku nie bolało, dopiero kiedy zdzierałam oczy pluszowym misiom, niteczki tworzące ich uśmiech zawijały się na palcach, a pozytywka upadła po kolejnym wstrząsie, wprost na dywan pełen kurzu i snów - dopiero wtedy, bolało najbardziej.
Każdy grzmot - do drzwi dobijał się szatan. Każdy kolejny grzmot - to ja stałam po drugiej stronie i uderzałam pięściami w drzwi, krzycząc, zdzierając skórę, rwąc klamkę, ze schodów robiąc ogród z kości (muszę o nim opowiedzieć, muszę) - i tylko jedno, dostać się do środka i opętać resztki, uleczyć, uleczyć, uleczyć.
Z każdym błyskiem w oczach lśnił lęk, dlatego zamykaliśmy powieki, światło na tę chwilę przestało istnieć, okna wpuszczały burzowe powietrze. Mój pokój żył i było w nim tyle ludzi, stworzeń, zwierząt. Pieśń natury rozbudziła w nas coś, co zostało uśpione pewnej nocy nad jeziorem, kiedy przestraszona zakopywałam pod kamieniem tak ważne dla mnie rzeczy.
Fosfor błyskawicy i miód między palcami.



piątek, 5 czerwca 2015

05.06.15

Kochany pamiętniczku, nie mogę spać. Śnią mi się koszmary, nie zapalaj światła.

I.

Miała blade dłonie, długie kościste palce jak u pianistki - naznaczone historią, wysuszone brakiem dotyku. Jej dłonie wiecznie trzęsły się, nigdy nie potrafiła opanować ich drżenia. Uspokojenie ich stało się jej obsesją, która po pewnym czasie przerodziła się w dziką, wręcz perwersyjną pasję. I tak narodził się taniec dłoni, na strychu pełnym pajęczyn i białego światła ze ślepego okna. Z początku dłonie to były dwa wystraszone pisklęta, nieśmiało wzbijające się do lotu, ucząc się niewidzialnych linii powietrza - jego gładkiej tafli, na której od tej pory miały tworzyć nowe drogi.
Jej lęk rozrastał się we wnętrzu kruchego ciała. Olbrzymie sady chwastów, w których zaczęła gubić się, odkąd umysł zamalował matową farbą Wróżbiarz. Czasami faktura jej ciała jest pościelona i chłodna - gotowa do pochówku, w czarnej sukni, która bardzo dawno temu miała czerwoną wstążkę u dołu. Teraz czerwień stała się brudna, zbrukana kobiecą krwią, grzechem małych zakamarków umysłu.


II.

Zamyka oczy, ręce unosi przed siebie, pozwala im ginąć w jedwabiu nocy, grzebać palcami w głowach śmiertelników. Na szerokim parapecie leży pozytywka. Od wieków milczy i nikt nie jest w stanie naprawić jej trybików, choć nie są zniszczone. Nie patrz na nią, nie zadziała już nigdy. Raz zamilkła i tak jej dobrze, tak spokojniej na martwej duszy.
Zamyka oczy, dłonie wchodzą gładko w załamane światło. Czują chłód martwego płomienia, w od dawna już nie zapalanym zniczu. Czują słowa tych wszystkich Istnień na cmentarzu i pośród drzew. Widzą wrzosowe wzgórze, czują naelektryzowane powietrze tuż przed burzą - wtedy wiją się jak kobieta pełna rozkoszy i modlitw. Widzą ekscytację cierpieniem, które szeptem mówiło o śmierci - łamią się, suną po kobiecych kształtach, łapią subtelnie roślinki wrośnięte w dno ciemnego jeziora, próbują pochwycić miliony ciem, motyli nocy.
Widzą twarze, powykrzywiane i zmienione przez miliony zmarszczek. Widzą skórę pełną czerwonych maków i Mężczyznę, który te maki układa w konstelacje, jak intymne gwiazdy szeptów - wtedy dłonie wybuchają, ciche ptaki, próbują namalować mityczne stworzenia, odprawiać rytuały do perfekcji, starannie rozczesywać rzęsy małych stworzeń.
W ostatnim akcie stwarzają baśń, łamią woskowe kości, które przebijają skórę - wtedy tańczą jak trybiki pozytywki, porzucona baletnica, która tuli się do ran Chrystusa pod krzyżem.


czwartek, 4 czerwca 2015

04.06.15

   Gdy umrę, zostaną po mnie tylko włosy. Tylko one nie zostaną zjedzone przez robaki. Kości z wosku na zawsze zostaną odciśnięte w nocy, w gwiazdach którym śpiewają zabłąkane ptaki. Serce zabierze Kobieta. Zrobiła dla niego przepiękną klatkę z drzwiczkami, które nigdy się nie domykają.
   Gdy umrę, zostaną po mnie tylko włosy. Zrobią się białe i bardzo kruchutkie, ale wciąż obłęd będzie je skręcał. Wrosną w trumnę, będą rosły coraz bardziej, coraz głębiej - pod ziemie, pod inne ciała i kości. Ile mam myśli w sobie, ile lęku i choroby? Namaluję z niej obraz...

   Kilka dni temu, gdy rozmawiałam z Nią o śmierci, popatrzyła się na mnie oczami wystraszonej sarenki i dotknęła mojego serca. Czy wiesz, ile dusz w tamtym momencie przez nas przeleciało? Tego nie zliczy nawet sam Bóg, Szatan bezradnie dobija się do drzwi, słyszysz?
   Robię Jej codziennie długiego, grubego warkocza. Nocami płaczę, w Jej przepiękne czarne jak obsydian włosy. A Ona zawsze dotyka mnie czule i delikatnie, policzki łaskocze długimi rzęsami.


   Tej nocy zostawiłam otwarte drzwi balkonu. Zostałam sama w pokoju i ze strachu przed wylewającą się z okna ciemnością, nie zamknęłam każdego otworu w smutnym pokoju. Obudził mnie szum - byłam nad wodospadem w środku lasu. Czułam tę świeżą wodę, każdą kropelkę na skórze, słyszałam jak liście szumią pieśń niepokoju i wyczekiwania.
   I nagle usłyszałam cichy upadek czegoś maleńkiego tuż obok siebie. Przez drzwi balkonu wpadła mała ciemna istotka. Cała utworzona z cieni, z poszarpanych piórek. Malutki przemoczony ptaszek, ułamany, umęczony. Jego brzuszek cicho wznosił się i opadał aż do samego rana. Położyłam go na poduszce, sama położyłam się obok niego i obserwowałam modląc się, śpiewając mu cicho aż do samego końca. Tuż przed świtem przyszła Moja Długowłosa Kobieta. Położyła się po drugiej stronie naszego nowego małego przyjaciela. Moje loki rozsypała wokół jego drobnego ciała, swoje czarne włosy ułożyła podobnie. Staliśmy się jednością. Aż to świtu. Cały czas cichutko śpiewałam by maluszek nie bał się, by w spokoju oddał nam siebie. Do samego końca...

Było tyle miejsc, w którym chciałyśmy uchronić jego ciało. Aż w końcu przykryłam go czarną koronkową chustą, scałowałam każdą maleńką łzę, śpiew z małego gardełka wchłonęłam w siebie. Ułożyłyśmy go we wnętrzu starego, dużego zegara, który stoi na pierwszym piętrze domu dziadków i Maryi.

Na opuszkach palców mamy popiół. 


czwartek, 28 maja 2015

28.05.15

   Nasz Autyzm zamkniemy w odrapanych ścianach, wyszyjemy w nim pełne emocji wiersze - niech widzą, niech zapłaczą nad tym Pięknem,  które im umyka, a w nas rozrasta się do niewyobrażalnych rozmiarów.
   W całym pokoju pachnie orzechami, ich skruszone łupinki wchodzą we włosy, przemykają pod powieki raniąc nagie oczy - ja jestem Twój popiół, który przygarniasz do siebie podczas ostatniej godziny, w szybkich ruchach czerwonej szminki, w okrzykach wyliniałej miłości, kim jesteś?

Mam rumieńce szaleństwa.
~

   Opowiem Ci o pewnej kobiecie, która mieszka we mnie i czasami pochłania mnie całą - wtedy jestem nią aż po najbardziej zniszczone granice zmysłów, aż po najbardziej wzburzone fale, po koniuszki rzęs wytartych od ciągłych Wizji i Snów.


   Zaśnieżony las znieruchomiał na chwil parę, gdy pewna mała dziewczynka wyszła z brzuszka umęczonej lisicy. Zleciało się mnóstwo ptaszków, które od razu zaczęły wydłubywać z jej włosów mech i ukruszone liście. Dziewczynka urodziła się z gęstymi, długimi, białymi włosami. Których miała nigdy nie utracić..
   Mieszkała w starej chacie, której dach pozostawał zawsze otwarty na gwiazdy, a drzwi nigdy się nie domykały. Kiedy z dziewczynki stała się kobietą, nocą rozpalała kominek, a wtedy opowiadała baśnie (które sama wymyślała) każdemu stworzeniu - nawet maleńkiej myszce, która była jej wierną towarzyszką. Z pnia drzewa stworzyła mężczyznę - starego poetę, z brodą pełną łez - driady tchnęły w niego życie i odkąd Długowłosą obdarowywał świeżutkimi jabłuszkami i ukruszonym makiem. Pisał dla niej opowiadania, a kiedy robiła lecznicze maści lub płyny, zawsze pomagał w zdobywaniu składników.
   Długowłosa nosiła się na czarno, upodabniając się do ukochanych ptaków, ale bywały również okresy, w których ubierała delikatne białe sukienki z koronkami na wzór galaktyki lub granatowe, z delikatnymi haftami. Włosy upinała w kok tylko wtedy, gdy robiła lecznicze maści, w długi warkocz jedynie gdy wieczorem schodziła do piwnicy, zaś rozpuszczone włosy nosiła najczęściej - chciała by oddychały, by żyły na głowie po swojemu, bez jej ingerencji. A mieszkały w nich nie tylko maleńkie zwierzątka, lecz również straszydła i lęki.

   Jej jasna strona zawsze w znaczący sposób była przysłaniana tą chorą, ciężką od zapachu piołunu, hipnozy. Nocami uprawiała czary, nocami zawsze działo się najwięcej, bo gdy w ciągu dnia szyła, czytywała książki, a po lesie biegała czasami naga lub w sukienkach szeleszczących, łaskoczących przyjemnie w uda, to w nocy była najsłabsza.

    Nocami przenosiła się do starej kamienicy. Wchodziła po krętych, starych schodach, mokrych od powywracanych wazonów - kwiaty zawsze leżały porozrzucane, ułamane w najdelikatniejszych miejscach.
   Na najwyższym piętrze, w pokoju najcichszym, gdzie uświęcone światło wpadało przez wielkie okno, a mgła była mieszaniną kurzu - tu rozgrywały się rzeczy straszne.
   W najodleglejszym kącie pokoju stała stara, ciemna szafa. W pożółkłych pościelach śpią dusze, tylko w takich materiałach można wyczytać tę smutną historię. A ona klęczała, w dłoniach chowając twarz, bo one latały - Boże Mój, jak one ją straszyły, jak przeraźliwie głośno mówiły, opowiadały. Pod nogami miała kwiaty, wszystkie uschnięte i krwawiące. I jeszcze ten przełamany krzyż, z wyrwanym Chrystusem - Jego postać rzucona w szafę, w której rodzą się nowe straszydła. Z porozrzucanych zębów splatała słowa, książkę pełną upośledzonych pragnień, niezrozumiałych szeptanych słów. Atakowały, rozrywały sukienkę, jej piersi tonęły w atramencie powietrza, wilgoć spływała po palcach wsiąkając w drewno. Płomień prosto z ślepego okna - obserwował jej siwą główkę, czerwone usta mokre od słonego potu. 


   Ona była moim Zbawicielem, chorym kochankiem myśli. Mieszkałam pod jej skórą, między żebrami - najbardziej lubiłam jej lewą stronę, tego trzepoczącego ptaka, bo gdy dotykałam jej ciała, tak przestraszony zrywał się do lotu. Tkliwe spazmy. Ona nadal jest i żyje. Czy chciałbyś poznać ją bliżej?



środa, 27 maja 2015

27.05.15*



Gdzie jesteś Księżycu? Na gałązkach drzew powiesiłam swoje sny, ptaki rozdziobują je, rozrywają w swym szaleńczym tańcu. Słyszę mnóstwo mieszających się ze sobą dźwięków, szeptów nieudoskonalonych.

Przychodzą nocą, roześmiane i złaknione tego ognia w moich włosach. Godzę się na wszystko. Bo przecież nic nie zdziałam na ciemność. Kiedyś zapalałam dużo świeczek, ale bolały mnie od nich oczy, a poza tym cienie miały większą swobodę i straszyły bardziej, brutalniej.
Opuszki palców są całe osmolone, pachną piołunem.

W zakonie żyła Klara, opowiadałam ci o Niej? Małe Baśnie...

27.05.15

Kruszą się motyle, za nimi wzlatują białe dłonie, z małymi otworkami na skrzydełka. Niosę na plecach Twoje sny, są mi bardzo potrzebne.

   Wszystko za oknem jest tak bardzo niespokojne. Odzwierciedla doskonale to, co dzieje się w mojej głowie, za zasłoną włosów, za silnymi wiatrami złudzeń. Zlizuję z kącików ust okruszki po ciasteczkach, martwym spojrzeniem wydłubuję robaki z ziemi, bo chciałabym zrobić z nich plątaninę wianuszka. Zamykam oczy na bardzo długo, tak długo, że czuję każdą ruszającą się gwiazdę na niebie, każde pieczenie na skórze i przepływ białej krwi pod nią. Liście płatami odpadają od drzewa, tego szczególnego drzewa na wzniesieniu, z którego widać cały Kraków. To bardzo piękne miejsce, w którym pachnie gnijącymi jabłkami i trawą po deszczu.

   Wokół pachnie przetartymi łodygami maków, boję się, bardzo się boję tej nocy głuchej w Dobre Słowo, napęczniałej w Iluzje, a Ty powiedz mi jak mam się bronić. Skóra na dłoniach jest naciągnięta i sucha - uderzenia na strychu spijają dreszcz lęku, a uchodzi on właśnie przez dłonie, co powoduje ich wysuszenie się, pękanie - dwa małe zasuszone gałązki z jabłuszkami na końcach. Moje małe stare przyjaciółki, które nocą tak łapczywie pragną chwytać kobiece włosy, czerń nakładać na świecącą od Księżyca twarz. Zamiast tego poddają się, bezwładnie opadając na skrzydła ptaków.
   Stoję czasami przed ścianą, wybieram najmniej zniszczony pędzel i maluję las, morze, czasami nawet sen i galaktyki. Ściągam błękitną koszulę, i stoję tak; naga, bezbronna jak poranione zwierze, z pędzlem przyciśniętym do obrazu, z płótnem potarganym i splątanym między nogami. Złoty piasek we włosach - włosy biorę w dłonie i wybieram najwięcej jak się da, raniącego złota z wnętrza ziemi, z morza. Czasami jest to pył z Księżyca. Wydłubuję go delikatnie, maleńkie ziarenka piasku niecierpliwie pocierają naskórek - wsypuję je do klepsydry, którą podarowała mi Kobieta robiąca lalki.

Powoli odpisuję na listy, ale słów do przekazania jest tak bardzo wiele, jednocześnie są one zbyt chaotyczne, wszystko bardzo się pogorszyło i jest bardzo głośno.


wtorek, 26 maja 2015

26.05.15

Dostaję dużo wiadomości, bardzo wielu z Was - Duszki - pyta mnie, dlaczego blog zrobiłam prywatnym. Nie mogę napisać o co konkretnie chodzi, jednak zwyciężył lęk, potrzeba chronienia tego, co tutaj pisze, słów i Wizji. Za wszystkie Dobre Słowa bardzo dziękuję. Już jestem.

~

   Ubierasz mnie w czarną ciężką suknie. Blade ramiona uginają się pod ciężarem materiału, czerwień nachodzi na usta rytmicznie - cichym, delikatnym wiatrem. Stoisz przede mną, wystraszona mała dziewczynka, całkowicie zagubiona na brzegu rozszalałego morza. Pozwalasz mi wciągnąć swoje ciało do tej czarnej otchłani - ciemne wody, których tak się boisz.
   Stoisz przede mną, dotykasz udelikatnieniem moich ust, bladą twarz bierzesz w kruchutkie dłonie. Stoimy na środku pokoju na poddaszu. Światło wchodzi w nas bardzo spokojnie, łaskocze od środka. Jak mnie widzisz? Dwie smutne wrony.


   W pokoju na poddaszu nie ma już dobrych duszków. Nawrót choroby sprowadził do tego miejsca jedynie Zło i Lęk. Wyczujesz tylko to, stracisz zmysły zanim przekroczysz próg, bo wystarczy muśnięcie wyliniałych oczu. A ja muszę tam być i wtedy, wraz z Moją, byłyśmy tam bardzo długo.
   Stałam boso, na drewnianej podłodze, w czarnej sukni, z lokami swobodnie spływającymi po słowach. W ciało wbijały się drzazgi, czułam chrobot mysich pazurków. Kobieta klęczała przede mną, szyła czarną koronkę, by ozdobić nią suknie i szyję, wpleść uleczenie w ciało.
   Na bujanym fotelu siedział stary mężczyzna, przyglądał się nam, śpiewał celtyckie pieśni. Swoją siwą brodę przeczesywał palcami, z której po każdym ruchu wypadały małe drobinki leśne - podchodziły do mnie, każda w dłoni trzymała maleńki kwiat; były lilie, maki (czerwone i w kolorze siniaków), były wrzosy, niezapominajki i wiele innych. Pogrzebowy rytuał. Rozglądałam się, delektowałam każdym Jej dotykiem i każdym dźwiękiem. Nic nie mogłam zrobić.


Wszystko wróciło, Obrazy bardzo intensywnie przewijają się przez moją głowę. Cały czas pada i tak bardzo się boję.

cieplutkie racuszki przy celtyckich dźwiękach


piątek, 15 maja 2015

15.05.15

Kruchutkie ogniki, maleńkie i nietrwałe - niszczące. Z moich dłoni zrobiły czarne gałązki, rozgałęzienia bolą i mają zapach starego człowieka. Przypalone gałęzie starego drzewa - takie są teraz. Nie próbuj mnie za nie złapać, ryzyko ich z kruszenia jest zbyt wielkie. Nie dotykaj moich dłoni, zamieszkał w nich Starzec, który pomaluje twoje oczy na czarny kolor - jak wtedy zobaczysz baśń?
   Nie ma w sobie dobra, ale zło również obchodzi go szerokim łukiem. Starzec jest ponad światłem i ciemnością, wyhodowałam Go przypadkiem. Zrodził się z moich Obrazów, Opowieści i z Choroby. Jego siedliskiem są moje dłonie, ale powoli zaczyna panować również nad głową.
   Z włosów zrobił wijące się węże, okrążają gniazdo gołąbka (już bez białych piórek. powyrywałam je, bardzo go tym zraniłam, jak mi teraz wybaczy? smutny gołąbek...), Mateńka jest wobec nich bezsilna - już żadnego nie przygniecie, nie zwycięży nad tą postacią zła. A ogień trawi wszystko co tylko napotka, bo nic nie jest w stanie go zatrzymać.

Kruchutkie ogniki, maleńkie i nietrwałe...

Leśna Moja.


czwartek, 14 maja 2015

14.05.15

  
Pachnę cichym światłem, pachnę katedrą starego kościoła. 

   Przyszyłam wszystkie guziki, jakie kiedykolwiek odpadły od naszych ubrań. Tak właśnie działa na mnie burza. Moje palce do tej pory chodzą jeszcze nerwowo, dłonie trzęsą się, głowa niespokojnie obraca się we wszystkie kierunki i obserwuje, kontroluje otoczenie. Czy aby wszystko jest na swoim miejscu? Czy może burza powywracała szkło, w pył obróciła ukochane podarunki? Tyle grzmotów, tyle grzmotów... Kiedy podłoga zaczęła trząść się coraz mocniej i szybciej, wskoczyłam na łóżko i wbiłam wzrok najpierw na obraz kobiety z rozpuszczonymi włosami, ze złotem i gwiazdami na ciele, ustami czerwonymi jak po kochaniu się z diabłem - kazała pomodlić się do Najświętszej Panienki.
   A potem przyszedł deszcz i od kilku już godzin niespokojnie próbuje uświadomić, opowiedzieć, zaśpiewać kołysankę. Nikt go nie słucha, z uszu leje się krew zmieszana z maleńkimi piórkami. Złe myśli znęcają się nad gołąbkiem, czujesz jego ból, tak jak ja?


   Zatańczę Ci. W melodię tej piosenki, zatańczę i wymodlę. Mała sarenka w wysokiej trawie. Nie wyglądaj przez okno - cały świat płacze. Nie zapalaj światła, bardzo chciałabym napić się herbaty w ciszy, a światło obudzi je wszystkie. Rozbierz się, rozpuść włosy. Chcę Cię zobaczyć.

   Tak bardzo nie mogę doczekać się Nocy Muzeów. Wszystko już przygotowałam; czarna sukienka wisi w szafie, wyczyszczona i pachnąca kobiecym ciałem, włosy umyte, oszalałe, już wszystko jest na swoim miejscu. Jeszcze tylko trzeba się uspokoić, uczynić ludzi przezroczystymi, i wszystko będzie dobrze, bo następna noc uszyta jest z sekretów, które trzeba będzie rozplątać i schować we włosy.
Nie potrafię tu niczego opowiedzieć, wszystko jest bezpieczne w dzienniczku.