niedziela, 13 kwietnia 2014

13.04.14

Jeżeli kiedykolwiek pisałam, że boję się ludzi, to była to oczywiście najczystsza prawda, jednak teraz lęk ten wzrósł kilkakrotnie. Uwielbiam ludzkie dłonie. Ich delikatny kształt, długie palce i bladość. Biała skóra, musi taka być, bo bez tego stają się niepełne, nie wysublimowane. Muszą być zimne. Muszą takie być, bo bez tego nie będzie dreszczu z ostrzami sopli lodu. Dłoń musi też należeć do osoby martwej. Musi do niej należeć, bo bez tego nie będzie dreszczyku emocji. Cienka linia serca, która powinna wybijać się ponad wyżyny ludzkiej świadomości. Wypełnia mnie słodkawy zapach wspomnień, tych dziecięcych wspomnień, które niestety nie wszystkie są miłe.
Uprzejmy Pan skłonił się lekko przed moją osobą Doprawdy, nie wiedziałam co mam zrobić, zażenowanie wyciekało wręcz moimi uszami i oczami, ale On widział tylko niepohamowaną chęć ucieczki z mojej strony. Myślę, że sprawiłam Mu tym przykrość, ale uśmiechnął się tylko delikatnie i ujął moją dłoń. Tak... była właśnie taka. Spełniała wszystkie moje wymagania. Była niesamowita. Szczupła, blada, zimna, z długimi palcami i martwa. Dopełniał ją Jego uśmiech, a usta miał szkarłatne, oblane krwią z moich warg. Prowadził mnie delikatnie do lasu, drapałam paznokciami korę każdego mijanego drzewa, przez co zdarłam swoje paznokcie u całej prawej ręki. Kiedy spojrzałam na nie ze zdziwieniem, On bardzo głośno się roześmiał. Nie był to ciepły śmiech, raczej kpiący. Ale prowadził mnie dalej, do chatki, która pachniała świeżo wypieczonym chlebem. Czułam czekoladę i pierniki, ale najmocniej wkradł się zapach chleba i kawy. Wprowadził mnie do chatki, zamknął delikatnie stare potężne, drewniane drzwi i usiadł na dużym fotelu. Założył nogę na nogę i zapalił fajkę. Palił, okrywał go dym. Patrzył na mnie przymykając powieki, ale wiedziałam dobrze, że bacznie mnie obserwuje. Czułam to. Zrobiłam to, co do mnie należało, co wołało moje serca - wzięłam zakurzone skrzypce w swoje kruche dłonie i zaczęłam grać. Tego pragnęłam w tamtym momencie najmocniej i nic nie było w stanie odwieść mnie od tego pragnienia. Zaczęłam grać. Tysiące myśli zaczęły zamieniać się w melodie, które poczęły utulać moją postać do snu. Zaczęłam grać, a czarna cienka suknia delikatnie falowała pod wpływem delikatnego wietrzyku, jaki przyleciał posłuchać historii wygranej z marzeń. Zaczęłam grać. Dłoń operująca smyczkiem poruszała się z gracją łabędzia, z drugiej zaś dłoni z opuszków palców płynęła krew z drobinkami leśnymi. Spływała w dół, do łokcia, tworząc nowe szkarłatne żyły, których smakowanie skończyłoby się stopieniem swojej jamy ustnej. Więc... zaczęłam grać.

"Można by powiedzieć, byli z sobą, lecz nie byli razem, jeśli w ogóle jest to kiedykolwiek możliwe. Nie umiałbym wytłumaczyć, co to znaczy być razem, nie doświadczyłem tego, lecz wydaje mi się, że to coś najtrudniejszego, na co stać nielicznych. Mnie nie było na to stać."
~ Wiesław Myśliwski "Ostatnie rozdanie"

niedziela, 6 kwietnia 2014

06.04.14


(fragment listu, który pachnie łzami)

Droga Iskierko

   W przeddzień naszego ostatniego działania, w którym postanowiłyśmy wyhodować w słoiku śmierć, nastąpiło niemałe oddalenie. Pamiętam doskonale, jak ze łzami w oczach, skąpana w świetle zachodzącego słońca, powiedziałaś mi, że nigdy tak naprawdę nie wiedziałaś, na czym polega owa samotność. Chciałam Ci pomóc, uwierz mi, że nie pragnęłam niczego innego, dlatego właśnie zaprowadziłam Cię do pewnego miejsca, pamiętasz? Czy pamiętasz to miejsce? Czy pamiętasz go na tyle dobrze, że możesz sprawić, by jego obraz stanął przed Twoimi oczami? Mam nadzieje, bo nie chcę narzucać Ci swojego poglądu. Siedziałaś cała roztrzęsiona na słomianym fotelu i patrzyłaś we mnie z nadzieją, z oczekiwaniem i z tą pewnością, że ja Cię nie rozczaruję. Tak więc opowiedziałam Ci o samotności, o sukcesywnej pracy, jaką wykonuje śmierć i o tym, że co noc przychodzi do nas ta sama osoba, która pokazując odrębny świat, pragnie naszej zagłady, a my nie potrafimy się nigdy przed nią bronić. Pamiętasz, jak przytuliłaś się do mnie i zaproponowałaś eksperyment?

(...)

   Eksperyment miał polegać na wyhodowaniu śmierci. Pomysł tak naprawdę zaczerpnęłaś od pewnej dziewczyny, ale zrobiłyśmy to po swojemu. 'Potrzebuję Twojej pomocy, bo nikt inny nie potrafi wyhodować śmierć tak jak Ty' - powiedziałaś to głosem, który przypominał tłukące się szkło. Już wtedy wiedziałam, że dzieje się z Tobą coś niedobrego. Przygotowałyśmy słoik, do jakiego niegdyś wlewałam masę miodu, od pewnego pana. Pamiętam, że takie słoiki zajmowały większość półek w mojej piwnicy, a ja ilekroć tam wchodziłam, czułam ten słodkawy zapach i wiedziałam, że jestem w domu. (...) Siedziałyśmy nad tym dzień i noc, dzień i noc, i tak przez siedem dni. Wytrzymałaś siedem dni, nim z wściekłością nie trzasnęłaś słoikiem o drewniane drzwi mojej sypialni. Pamiętam Twoje oczy nabiegłe krwią. Przez te siedem dni nie przespałaś ani jednej nocy, bojąc się, że mój chochlik popsuje cały nasz eksperyment. Obwiniałaś mnie, że to ja i moje chore wyobrażenia, chora psychika, jest powodem naszych niepowodzeń w tej sprawie. Tymczasem eksperyment potrzebował więcej czasu. Twoje obawy okazały się bezpodstawne, bo niszczycielem okazałaś się Ty. Uciekłaś zaraz po zdewastowaniu zawartości słoika, mam nadzieje, że pamiętasz co w nim było, bo ja pamiętam doskonale, a wiesz dlaczego? Zaraz po Twojej ucieczce, pozbierałam szkło i (już prawie)wyhodowaną śmierć przełożyłam do nowego słoiczka. Nie dobrze, że stykała się przez tak długi czas z powietrzem, ale zdziwiłabyś się, co udało mi się wyhodować... A Ciebie przy tym nie było. Być może to właśnie, doprowadziło do Twojego zagubienia, przez które skończyłaś tak, a nie inaczej.

(...)

Wiecznie Twoja L.


środa, 2 kwietnia 2014

02.04.14

   Na zewnątrz wszystko zaczęło budzić się do życia. I, choć widok jest piękny, napawa mnie to wszystko niewypowiedzianym lękiem. Chciałabym zatrzymać czas i móc ustawiać sobie obraz w zależności od kaprysu. Gdybym zatrzymała go teraz, na pierwszy rzut poszłyby drzewa przy moim bloku. Drzewa w rzędzie wypuściły delikatnie różowe kwiatki. Gdybym mogła, zerwałabym kilka - tak przynajmniej myślę, bo z drugiej jednak strony ich delikatność zbyt mocno by mnie poraziła, tym samym powodując, że odważyłabym się jedynie na pogładzenie kwiatów i przyłożenie do każdego z nich swój nos, by wdychać, wdychać... Za niedługo te różowe kwiatuszki staną się ciemniejsze. Bordowe, rude... Bardzo ciemnofioletowe... Ich dziewicza delikatność, dziewiczy wygląd zostanie zastąpiony twardym spojrzeniem, jakie będą mi rzucane przez cały czas ich trwania.
   Jabłonie również kwitną. W ich przypadku to biel, kremowa biel rozchodzi się po żyłach i stara się przynieśc spokój ludziom. Zupełnie tego nie rozumiem, bo nam się to nie należy. Powinny się schować, schować się, bo są zbyt delikatne, zbyt łatwowierne i zbyt wiele w nich nadziei - to przecież nas zabije... Widzę w nich wróżki, motyle o przeróżnych wzorach i wielkościach skrzydeł. Widzę, jak rozwijają swoje 'trąbki' i spijają z kwiatów życie, widzę bąki, które lubią robić nam psikusy i wlatywać do klasy. Pani broniła jednego z nich całą swoją postawą ciała. Urocza troska odmalowała się na jej twarzy, na twarzy, która przybrała sobie za cel wyglądać groźnie, a nie jak dobra babcia, która pragnie dzielić się swoją wiedzą. Przyjęła sobie za obowiązek wtłuc nam do głowy, że nigdy nie będziemy dość dobrzy... Wszystko budzi się do życia. To ohydne, przepraszam. Przepraszam, ale to naprawdę ohydne. A już tym bardziej, że to wszystko, te wszystkie drzewa, które wypuszczają swoje pąki, świeżutkie liście i kwiaty - one są piękne tylko w okresie 'rodzenia się'. Bo kiedy już dorosną, wtedy tracą ten zmysł, ten blask i to piękno... Chciałabym wyciąć sobie nos, wydrzeć oczy - by nie wąchać i nie widzieć tego całego cyrku przyrody. Ta piękność niebawem się skończy i pozostaną tylko rozgniecione, i zgniłe śliwki, i jabłka na chodnikach.I...

~ * ~ * ~ * ~

   Im więcej staram się patrzeć, tym więcej zapominam, tym mniej widzę tego uniesienia. Wszystkiego powoli jest mniej. Nie w przyrodzie, bo w przyrodzie wszystkiego przybywa. Obok mnie, w każdej sekundzie życia, w każdej sekundzie chwili - wszystkiego ubywa. Zaciskam nici łączące mnie w moimi najbliższymi i nie pozwalam im się rozerwać. Nie pozwalam im wysunąć się z moim palców, jak różaniec zawinięty na mojej szyi. Różaniec, różaniec, różaniec... Ostatnio jest bardzo często w mojej głowie. Ostatnio jest on wszędzie i tylko jakimś cudem śni mi się rzadziej, niż zakładałam. Widzę pewną scenę z tym przedmiotem, ale boję się opisać cośkolwiek na ten temat. Czuję, że ktoś siedzi razem ze mną w pokoju. W garniturze. Noga na nogę, jedną z nich macha, śmieje się głośno i chaotycznie, kiwa głową... Doskonale wie, że zaraz przegram. Ja też zaczynam w to wierzyć.

" -Ty chyba nie rozumiesz, że człowiek rozumie drugiego,
kiedy przychodzi na to odpowiedni czas, a nie dlatego,
że ten drugi chce być zrozumiany."
~ Haruki Murakami "Norwegian Wood"