czwartek, 28 maja 2015

28.05.15

   Nasz Autyzm zamkniemy w odrapanych ścianach, wyszyjemy w nim pełne emocji wiersze - niech widzą, niech zapłaczą nad tym Pięknem,  które im umyka, a w nas rozrasta się do niewyobrażalnych rozmiarów.
   W całym pokoju pachnie orzechami, ich skruszone łupinki wchodzą we włosy, przemykają pod powieki raniąc nagie oczy - ja jestem Twój popiół, który przygarniasz do siebie podczas ostatniej godziny, w szybkich ruchach czerwonej szminki, w okrzykach wyliniałej miłości, kim jesteś?

Mam rumieńce szaleństwa.
~

   Opowiem Ci o pewnej kobiecie, która mieszka we mnie i czasami pochłania mnie całą - wtedy jestem nią aż po najbardziej zniszczone granice zmysłów, aż po najbardziej wzburzone fale, po koniuszki rzęs wytartych od ciągłych Wizji i Snów.


   Zaśnieżony las znieruchomiał na chwil parę, gdy pewna mała dziewczynka wyszła z brzuszka umęczonej lisicy. Zleciało się mnóstwo ptaszków, które od razu zaczęły wydłubywać z jej włosów mech i ukruszone liście. Dziewczynka urodziła się z gęstymi, długimi, białymi włosami. Których miała nigdy nie utracić..
   Mieszkała w starej chacie, której dach pozostawał zawsze otwarty na gwiazdy, a drzwi nigdy się nie domykały. Kiedy z dziewczynki stała się kobietą, nocą rozpalała kominek, a wtedy opowiadała baśnie (które sama wymyślała) każdemu stworzeniu - nawet maleńkiej myszce, która była jej wierną towarzyszką. Z pnia drzewa stworzyła mężczyznę - starego poetę, z brodą pełną łez - driady tchnęły w niego życie i odkąd Długowłosą obdarowywał świeżutkimi jabłuszkami i ukruszonym makiem. Pisał dla niej opowiadania, a kiedy robiła lecznicze maści lub płyny, zawsze pomagał w zdobywaniu składników.
   Długowłosa nosiła się na czarno, upodabniając się do ukochanych ptaków, ale bywały również okresy, w których ubierała delikatne białe sukienki z koronkami na wzór galaktyki lub granatowe, z delikatnymi haftami. Włosy upinała w kok tylko wtedy, gdy robiła lecznicze maści, w długi warkocz jedynie gdy wieczorem schodziła do piwnicy, zaś rozpuszczone włosy nosiła najczęściej - chciała by oddychały, by żyły na głowie po swojemu, bez jej ingerencji. A mieszkały w nich nie tylko maleńkie zwierzątka, lecz również straszydła i lęki.

   Jej jasna strona zawsze w znaczący sposób była przysłaniana tą chorą, ciężką od zapachu piołunu, hipnozy. Nocami uprawiała czary, nocami zawsze działo się najwięcej, bo gdy w ciągu dnia szyła, czytywała książki, a po lesie biegała czasami naga lub w sukienkach szeleszczących, łaskoczących przyjemnie w uda, to w nocy była najsłabsza.

    Nocami przenosiła się do starej kamienicy. Wchodziła po krętych, starych schodach, mokrych od powywracanych wazonów - kwiaty zawsze leżały porozrzucane, ułamane w najdelikatniejszych miejscach.
   Na najwyższym piętrze, w pokoju najcichszym, gdzie uświęcone światło wpadało przez wielkie okno, a mgła była mieszaniną kurzu - tu rozgrywały się rzeczy straszne.
   W najodleglejszym kącie pokoju stała stara, ciemna szafa. W pożółkłych pościelach śpią dusze, tylko w takich materiałach można wyczytać tę smutną historię. A ona klęczała, w dłoniach chowając twarz, bo one latały - Boże Mój, jak one ją straszyły, jak przeraźliwie głośno mówiły, opowiadały. Pod nogami miała kwiaty, wszystkie uschnięte i krwawiące. I jeszcze ten przełamany krzyż, z wyrwanym Chrystusem - Jego postać rzucona w szafę, w której rodzą się nowe straszydła. Z porozrzucanych zębów splatała słowa, książkę pełną upośledzonych pragnień, niezrozumiałych szeptanych słów. Atakowały, rozrywały sukienkę, jej piersi tonęły w atramencie powietrza, wilgoć spływała po palcach wsiąkając w drewno. Płomień prosto z ślepego okna - obserwował jej siwą główkę, czerwone usta mokre od słonego potu. 


   Ona była moim Zbawicielem, chorym kochankiem myśli. Mieszkałam pod jej skórą, między żebrami - najbardziej lubiłam jej lewą stronę, tego trzepoczącego ptaka, bo gdy dotykałam jej ciała, tak przestraszony zrywał się do lotu. Tkliwe spazmy. Ona nadal jest i żyje. Czy chciałbyś poznać ją bliżej?



środa, 27 maja 2015

27.05.15*



Gdzie jesteś Księżycu? Na gałązkach drzew powiesiłam swoje sny, ptaki rozdziobują je, rozrywają w swym szaleńczym tańcu. Słyszę mnóstwo mieszających się ze sobą dźwięków, szeptów nieudoskonalonych.

Przychodzą nocą, roześmiane i złaknione tego ognia w moich włosach. Godzę się na wszystko. Bo przecież nic nie zdziałam na ciemność. Kiedyś zapalałam dużo świeczek, ale bolały mnie od nich oczy, a poza tym cienie miały większą swobodę i straszyły bardziej, brutalniej.
Opuszki palców są całe osmolone, pachną piołunem.

W zakonie żyła Klara, opowiadałam ci o Niej? Małe Baśnie...

27.05.15

Kruszą się motyle, za nimi wzlatują białe dłonie, z małymi otworkami na skrzydełka. Niosę na plecach Twoje sny, są mi bardzo potrzebne.

   Wszystko za oknem jest tak bardzo niespokojne. Odzwierciedla doskonale to, co dzieje się w mojej głowie, za zasłoną włosów, za silnymi wiatrami złudzeń. Zlizuję z kącików ust okruszki po ciasteczkach, martwym spojrzeniem wydłubuję robaki z ziemi, bo chciałabym zrobić z nich plątaninę wianuszka. Zamykam oczy na bardzo długo, tak długo, że czuję każdą ruszającą się gwiazdę na niebie, każde pieczenie na skórze i przepływ białej krwi pod nią. Liście płatami odpadają od drzewa, tego szczególnego drzewa na wzniesieniu, z którego widać cały Kraków. To bardzo piękne miejsce, w którym pachnie gnijącymi jabłkami i trawą po deszczu.

   Wokół pachnie przetartymi łodygami maków, boję się, bardzo się boję tej nocy głuchej w Dobre Słowo, napęczniałej w Iluzje, a Ty powiedz mi jak mam się bronić. Skóra na dłoniach jest naciągnięta i sucha - uderzenia na strychu spijają dreszcz lęku, a uchodzi on właśnie przez dłonie, co powoduje ich wysuszenie się, pękanie - dwa małe zasuszone gałązki z jabłuszkami na końcach. Moje małe stare przyjaciółki, które nocą tak łapczywie pragną chwytać kobiece włosy, czerń nakładać na świecącą od Księżyca twarz. Zamiast tego poddają się, bezwładnie opadając na skrzydła ptaków.
   Stoję czasami przed ścianą, wybieram najmniej zniszczony pędzel i maluję las, morze, czasami nawet sen i galaktyki. Ściągam błękitną koszulę, i stoję tak; naga, bezbronna jak poranione zwierze, z pędzlem przyciśniętym do obrazu, z płótnem potarganym i splątanym między nogami. Złoty piasek we włosach - włosy biorę w dłonie i wybieram najwięcej jak się da, raniącego złota z wnętrza ziemi, z morza. Czasami jest to pył z Księżyca. Wydłubuję go delikatnie, maleńkie ziarenka piasku niecierpliwie pocierają naskórek - wsypuję je do klepsydry, którą podarowała mi Kobieta robiąca lalki.

Powoli odpisuję na listy, ale słów do przekazania jest tak bardzo wiele, jednocześnie są one zbyt chaotyczne, wszystko bardzo się pogorszyło i jest bardzo głośno.


wtorek, 26 maja 2015

26.05.15

Dostaję dużo wiadomości, bardzo wielu z Was - Duszki - pyta mnie, dlaczego blog zrobiłam prywatnym. Nie mogę napisać o co konkretnie chodzi, jednak zwyciężył lęk, potrzeba chronienia tego, co tutaj pisze, słów i Wizji. Za wszystkie Dobre Słowa bardzo dziękuję. Już jestem.

~

   Ubierasz mnie w czarną ciężką suknie. Blade ramiona uginają się pod ciężarem materiału, czerwień nachodzi na usta rytmicznie - cichym, delikatnym wiatrem. Stoisz przede mną, wystraszona mała dziewczynka, całkowicie zagubiona na brzegu rozszalałego morza. Pozwalasz mi wciągnąć swoje ciało do tej czarnej otchłani - ciemne wody, których tak się boisz.
   Stoisz przede mną, dotykasz udelikatnieniem moich ust, bladą twarz bierzesz w kruchutkie dłonie. Stoimy na środku pokoju na poddaszu. Światło wchodzi w nas bardzo spokojnie, łaskocze od środka. Jak mnie widzisz? Dwie smutne wrony.


   W pokoju na poddaszu nie ma już dobrych duszków. Nawrót choroby sprowadził do tego miejsca jedynie Zło i Lęk. Wyczujesz tylko to, stracisz zmysły zanim przekroczysz próg, bo wystarczy muśnięcie wyliniałych oczu. A ja muszę tam być i wtedy, wraz z Moją, byłyśmy tam bardzo długo.
   Stałam boso, na drewnianej podłodze, w czarnej sukni, z lokami swobodnie spływającymi po słowach. W ciało wbijały się drzazgi, czułam chrobot mysich pazurków. Kobieta klęczała przede mną, szyła czarną koronkę, by ozdobić nią suknie i szyję, wpleść uleczenie w ciało.
   Na bujanym fotelu siedział stary mężczyzna, przyglądał się nam, śpiewał celtyckie pieśni. Swoją siwą brodę przeczesywał palcami, z której po każdym ruchu wypadały małe drobinki leśne - podchodziły do mnie, każda w dłoni trzymała maleńki kwiat; były lilie, maki (czerwone i w kolorze siniaków), były wrzosy, niezapominajki i wiele innych. Pogrzebowy rytuał. Rozglądałam się, delektowałam każdym Jej dotykiem i każdym dźwiękiem. Nic nie mogłam zrobić.


Wszystko wróciło, Obrazy bardzo intensywnie przewijają się przez moją głowę. Cały czas pada i tak bardzo się boję.

cieplutkie racuszki przy celtyckich dźwiękach


piątek, 15 maja 2015

15.05.15

Kruchutkie ogniki, maleńkie i nietrwałe - niszczące. Z moich dłoni zrobiły czarne gałązki, rozgałęzienia bolą i mają zapach starego człowieka. Przypalone gałęzie starego drzewa - takie są teraz. Nie próbuj mnie za nie złapać, ryzyko ich z kruszenia jest zbyt wielkie. Nie dotykaj moich dłoni, zamieszkał w nich Starzec, który pomaluje twoje oczy na czarny kolor - jak wtedy zobaczysz baśń?
   Nie ma w sobie dobra, ale zło również obchodzi go szerokim łukiem. Starzec jest ponad światłem i ciemnością, wyhodowałam Go przypadkiem. Zrodził się z moich Obrazów, Opowieści i z Choroby. Jego siedliskiem są moje dłonie, ale powoli zaczyna panować również nad głową.
   Z włosów zrobił wijące się węże, okrążają gniazdo gołąbka (już bez białych piórek. powyrywałam je, bardzo go tym zraniłam, jak mi teraz wybaczy? smutny gołąbek...), Mateńka jest wobec nich bezsilna - już żadnego nie przygniecie, nie zwycięży nad tą postacią zła. A ogień trawi wszystko co tylko napotka, bo nic nie jest w stanie go zatrzymać.

Kruchutkie ogniki, maleńkie i nietrwałe...

Leśna Moja.


czwartek, 14 maja 2015

14.05.15

  
Pachnę cichym światłem, pachnę katedrą starego kościoła. 

   Przyszyłam wszystkie guziki, jakie kiedykolwiek odpadły od naszych ubrań. Tak właśnie działa na mnie burza. Moje palce do tej pory chodzą jeszcze nerwowo, dłonie trzęsą się, głowa niespokojnie obraca się we wszystkie kierunki i obserwuje, kontroluje otoczenie. Czy aby wszystko jest na swoim miejscu? Czy może burza powywracała szkło, w pył obróciła ukochane podarunki? Tyle grzmotów, tyle grzmotów... Kiedy podłoga zaczęła trząść się coraz mocniej i szybciej, wskoczyłam na łóżko i wbiłam wzrok najpierw na obraz kobiety z rozpuszczonymi włosami, ze złotem i gwiazdami na ciele, ustami czerwonymi jak po kochaniu się z diabłem - kazała pomodlić się do Najświętszej Panienki.
   A potem przyszedł deszcz i od kilku już godzin niespokojnie próbuje uświadomić, opowiedzieć, zaśpiewać kołysankę. Nikt go nie słucha, z uszu leje się krew zmieszana z maleńkimi piórkami. Złe myśli znęcają się nad gołąbkiem, czujesz jego ból, tak jak ja?


   Zatańczę Ci. W melodię tej piosenki, zatańczę i wymodlę. Mała sarenka w wysokiej trawie. Nie wyglądaj przez okno - cały świat płacze. Nie zapalaj światła, bardzo chciałabym napić się herbaty w ciszy, a światło obudzi je wszystkie. Rozbierz się, rozpuść włosy. Chcę Cię zobaczyć.

   Tak bardzo nie mogę doczekać się Nocy Muzeów. Wszystko już przygotowałam; czarna sukienka wisi w szafie, wyczyszczona i pachnąca kobiecym ciałem, włosy umyte, oszalałe, już wszystko jest na swoim miejscu. Jeszcze tylko trzeba się uspokoić, uczynić ludzi przezroczystymi, i wszystko będzie dobrze, bo następna noc uszyta jest z sekretów, które trzeba będzie rozplątać i schować we włosy.
Nie potrafię tu niczego opowiedzieć, wszystko jest bezpieczne w dzienniczku.


sobota, 9 maja 2015

09.05.15

   Niebo ma dziś niespokojne barwy. Przygotowałam już kominek - został porządnie wysprzątany, umyty, przepyszny napój chłodzi się od kilku dni w lodówce, najcieplejsze listy drgają cichutko przy łóżku, jeszcze tylko ja umyję swoje ciało i wtedy wszystko będzie przygotowane na burzę. Nie wiem na pewno, czy rzeczywiście mnie odwiedzi, ale przecież ukochany Kraków pełen jest niespodzianek, a niebo wygląda groźnie. Czy opowiadałam Ci o A. i Jego ogromnym strachu przed burzą?
   Może to za sprawą tej atmosfery, co jak pszczoły na łące, wydaje niespokojne odgłosy, ale nie wiem, czy wydobędę z siebie małe zalążki światła, dziś tak potrzebnego, by opowiedzieć w swoim dzienniczku wybuch obrazów. Nie mogę ich stracić.


-


   Kilka dni temu byłam u Dziadka. Widziałam starszego pana z długą siwą brodą, starannie rozczesaną. Podejrzewam, że gdybym podeszła do niego, na pewno poczułabym zapach pieczonych jabłek, i ten zapach rozchodziłby się przede wszystkim z jego brody. Ubrany był w ciemnogranatowy płaszcz z jasną kratą, jego blada dłoń zaciskała się na lasce, a w długich pożółkłych paznokciach wplątane były białe, brutalnie wyrwane kobiece włosy.
   Stał na wzgórzu i przyglądał się, kiedy wraz z Duszyczką obmywałam grób z kurzu i ciepła. Byłam zła na słońce, że tak mocno ogrzało kamień, bo tak bardzo chciałam położyć swój policzek między znicze, między rozsypane kwiaty i bazie. Chciałam być bliżej Dziadka, chciałam przeprosić. Zbyt długo Go nie odwiedzałam i czułam, że zawiodłam.
 
   Wyczyściłam brud, który osiadł na kamieniu - to były modlitwy. Brudne, stare modlitwy żony, która popada w otępienie, która grozi ludziom, wpatrując się w Matkę Boską, modlitwy złych ludzi. Przyniosłam Mu świeże gałęzie, które pachniały jak las. Być może za ich sprawą przypomniał sobie, jak chodził po lasach w poszukiwaniu grzybów. Bo ja doskonale pamiętam dźwięk Jego głosu, gdy chwalił się ujrzanym przez siebie leśnym zwierzęciem. Zachwyt i miłość. Pamiętam światło w Jego siwych włosach - światło słońca, światło, które wysokie drzewa nie dopuszczają całkowicie do naszych głów. Pamiętam Jego duże zniszczone dłonie na starym pniu. Z lasu czerpał siłę, tak potrzebną Mu do dbania o własne roślinki na działce.

   Pozłacane litery, które tworzą imię i nazwisko. Ściemniały przy dacie urodzin i śmierci. Wykrwawić się, pędzelkiem nanieść szkarłat, zamazać nim ostatnią datę. Może wszystko byłoby Dobre i Ciche?





wtorek, 5 maja 2015

05.05.15

   Słońce staje się coraz większe, wypełnia całe niebo, na którym nie ma powoli miejsca na moje obrazy. Złe historie wykluwają się z głowy i nic nie daje pielęgnowanie ogrodu, czytanie czy też upinanie włosów w wymyślne fryzury. Nie da się ich ujarzmić. Lęk opowiada, a ja mu wierzę. Nie potrafię inaczej.
   Jednak piękne chwile jeszcze istnieją. Kiedy słońce powoli odchodzi, cicho kładę się na dywanie i marze. W prawej dłoni trzymam kieliszek wina, ale alkoholu jest tylko troszeczkę, bo pamiętam, że nie wolno mi pić zbyt wiele. Kładę się tak, by móc obserwować zachód słońca. Wczoraj cały pokój płonął. Szkoda, że nie mogłeś tego zobaczyć tak, jak ja to widziałam. Najbardziej płonęła szafa. Jeśli przestało się oddychać, wtedy można było usłyszeć cichutkie piszczenie i szum drzew. Pamiętasz jeszcze jak drzewa potrafią pięknie opowiadać baśnie? To szczególny moment, ale wiem, że już nigdy więcej się nie powtórzy.
   Światło zachodzącego słońca wchodzi głęboko w ciało, dlatego odtąd żyły na ciele mają barwę rdzy i złota. Już nie tylko we włosach, ale także na ciele mogę zobaczyć te szczególne barwy, resztki jesieni, smutne resztki, które tak mocno pielęgnuje i ściskam, że skutecznie odpycham od siebie nadchodzące lato. Nie będzie go we mnie. Gdzieś jeszcze trzymam kasztany. Wiem, że jeśli tylko na nie spojrzę, wspomnienia rozbłysną i znowu będę tą, która rozrabiała na krakowskich plantach w poszukiwaniu dziwactw.


-

   Jesteśmy jak liście zaplątane w czasie. Czas to nasz wróg i sprzymierzeniec, a liście płoną wbrew jego woli. Ma nad nami władzę tylko szczątkową. I należy o tym pamiętać. Dlatego przestałam zapisywać daty na ścianie, przestałam gładzić opuszkami palców wyżłobione cyfry - już nie wolno, nie należy. Trzeba pamiętać, czym cechuje się nieprzyzwoite zachowanie.

   Kupiłam długą, długą do samej ziemi czarną sukienkę. Chciałabym być w niej dla kogoś. Chciałabym modlić się w niej, biegać po lesie z celtycką muzyką wokół. Ptaki dziobkami wydłubywałyby z moich loków robaki i liście. I byłoby szczęście, i byłyby drobinki, moje ukochane drobinki... Tak za nimi tęsknię. Tak, chciałabym w tej sukience chodzić po cmentarzu w poszukiwaniu otwartych ran, w poszukiwaniu opowieści od zmarłych. Nawet nie wiesz, jak oni potrafią głośno mówić, aż miło jest słuchać. Milo, tak bardzo miło.

Chciałabym w tej sukience podglądać mężczyznę, pośród rozsypanych różańców. Bo mężczyzna wygląda najpiękniej wtedy, kiedy się modli.

Wysłuchaj mnie.

Tworzy się we mnie piękna Wizja. Bardzo chcę ją tu opisać, bardzo.


niedziela, 3 maja 2015

03.05.15



   Oszalałe, oszalałe, oszalałe ptaki, oszalałe dłonie, my-stojąc-nad-przepaścią. Chwytam w dłonie koniec sukienki i lekko podnoszę, kręcę się, mała maleńka dziewczynka, mała malutka księżniczka. Wszystko już się rozmywa, las jako bezkształtna czarna masa, serce rozrośnięte w piersi do niebotycznych rozmiarów - uwiera, boli, bije bardzo nierówno. 
   Oszalałe, oszalałe, takie oszalałe. Chciałabym być Żydówką, co swojego Małego Chłopca tuli do zimnej piersi. Która chowa się po zniszczonych kamienicach, która na spotkanie z Małym Ołowianym Żołnierzykiem wkłada swoją najlepszą sukienkę. Która w nocy budzi się z krzykiem, ale wszystko dobrze, wszystko jest dobrze. Która robi lalki. 

Dzisiaj nad jeziorem chcę pochwycić w dłonie to szczególne odbicie drzew. Chcę zobaczyć to ważne, tak mocno ważne światło. Zapomnieć.

sobota, 2 maja 2015

02.05.15

   Gdzie jesteś mój Księżycu? Ciężko jest mi patrzeć w niebo, gdy jedyne co można zobaczyć, to chłodną szarość, na której nawet ptaki nie chcą odbić swoich maleńkich stópek. Ale to właśnie one uratowały mnie dzisiejszego poranka, gdy powoli, bardzo powoli robiło się jasno.
   Około czwartej nad ranem obudził mnie bardzo wyraźny szept - mówił w sobie tylko znanym języku, ale bardzo wyraźnie, z dziwnym akcentem, jakiego nigdy jeszcze nie słyszałam. Jak myślisz - słowa w piekle stają się wyraźniejsze niż tu na ziemi? Z zaciekawieniem słuchałam jego monologu, ale w pewnym momencie środek mojego ciała tak mocno zaczął swędzieć, że nie mogłam znaleźć schronienia w moim małym łóżku. I właśnie w tamtym momencie odnalazłam pewne miejsce, w którym jeśli odpowiednio ułożę swoje ciało i głowę, zobaczę całe niebo, całe światło. Cienie mają miejsce tylko z boku, dlatego bardzo ważnym jest, by skupić się tylko na tym, co przed, modląc się o uchronienie, gdy On jednak przyjdzie, taki ciemny i posępny. Zmuszając, skomląc, błagając o uwagę, by mógł znowu przestraszyć.
   W tym niezwykłym miejscu widzę drzewo, bardzo rozrośnięte. W świetle dnia wydaje się takie ubogie, ale ja znam jego sekret. W nocy ma na sobie milion motyli, ciem, nocnych stworzeń. I ja to widzę, widzę to, gdy tylko odważę się wyjrzeć przez mleczne zasłony. Chciałabym zobaczyć ten taniec w blasku Księżyca. Bardzo bym chciała.



   Tej nocy również padał deszcz. Tym razem jednak nie brutalnie, lecz delikatnie spływał po szybach i ziemi. Wszystkie robaki potopiły się, wszystko nam zgniło... Ten szum mnie nie usypiał. Przypominał mi pewne wspomnienie, kiedy byłam Mniejsza i lubiłam chodzić nad szczególną rzekę. Pamiętam, jak próbowałam odgadnąć jaki ma dziś nastrój, bo lubiła być bardzo kapryśna, w jednej sekundzie zmieniając się w rozszalałą wyrocznie.

   Kiedy zrobiło się już tak jasno, że spokojnie mogłam rozpoznać swoje dłonie, wstałam  i cichutko zaczęłam głaskać to ciepłe stworzenie. W miejscu, w którym uprzednio leżało moje ciało, wyrasta mech. Nagość nas zawstydza.

W moich włosach malutki biały gołąbek zrobił gniazdo. Dlaczego on ćwierka? Tak pięknie ćwierka.


piątek, 1 maja 2015

01.05.15

   Śpisz już. Jest mokro, jest zimno, jest trochę (ale tylko troszeczkę) mniej Ciebie, jest więcej lęku i może jeszcze więcej surowości. We wtorek, w nocy, bardzo padało. Całą swoją uwagę skupiłam na tym, co rozgrywało się za oknem. Te przeraźliwe dźwięki, ten szum i odgłosy zwierząt. Baśń, którą opowiadał deszcz, moje słowa do niej (zapisane w dzienniczku): "Mój Boże, jak pada... Nie zniosę tego. Nie zniosę tego dźwięku." Od tamtej pory wszystko we mnie trzęsie się bardziej.


-

   Coraz częściej wychodzi słońce i rzuca na moje włosy smutne światło. Te loczki mają w sobie złoto, ale widzę w nich również niteczki miedzi, czegoś czerwonego, rudego - popatrz, popatrz jakie to nieodgadnione, nieuzupełnione, nie. I to tamta druga strona, ta zła-strona - to ona ma we włosach krwiste ogrody i złoto, porozrywane zwierzęce rany,  i ma na imię Maria. I nosi się na czarno, i ma smutne miodowe oczy, wiecznie wilgotne, z wytęsknionym blaskiem, ze spojrzeniem nieobecnym, zawsze gdzieś-indziej. To ona obserwuje ludzi, ukrywając się za rzęsami, to ona opowiada baśnie, spaceruje boso po lesie, to ona maluje blade ciało na czerwień, smakuje smutek, sny. To ona ucieka na swoje ulubione cmentarze, bo tylko tam może rozmawiać swoim głosem, uspokoić szalone myśli, z głosów-w-głowie zrobić doniosłą pieśń, tylko tam można zobaczyć spokój na jej twarzy. Ale cicho, ciii... To wszystko ona. To ją nazywają czarownica. To ona jest szalona.
   To wszystko ona. Te loki, które pachną lasem, cynamonem - rozumiesz? I kiedy odpycha ludzi, bo tak bardzo się ich boi (nawet ich Dobroci i Spokoju, bo ona jest mała, niedoświadczona) Wszystko ona, to ona nosi w sobie to szaleństwo. Proszę, nie mów tego... Nie mów do mnie. Ale Ty nie słuchasz, i te słowa wchodzą we mnie jak łzy Małego Niedźwiadka. Mówisz: jesteś nią, Ty ją stworzyłaś, jesteś nią cała. 

   I masz rację. Pokornie klękam przed Tobą i wycieram policzkiem ślady Twoich stóp, z zimnej podłogi, na której tańczyliśmy przy blasku czerwonego wina. Nie mów już. Ja wiem i rozumiem. Marszczę brwi próbując przypomnieć sobie moment, w którym ona mnie pochłonęła. Kiwasz palcem, karcisz tą małą dziewczynkę, którą wciąż w sobie chronię. Ona jeszcze jest i żyje.
Wszyscy bardzo krzyczą. Całkiem już uciekłam w tą drugą siebie, w tą złą-stronę. Tak mówisz. Łapię w małe rączki Baśnie Andersena.

Ptaki patrzą i malują się na czarno. Pięknie mi dziś śpiewały, wiesz?