czwartek, 26 grudnia 2013

26.12.13

Chciałam dzisiaj coś tu opowiedzieć. Wyrzucić z siebie te wspomnienia, które, jak nigdy, dręczą dzisiaj moją głowę. Chciałam, ale nie potrafię. Nie pamiętam, co chciałam opowiedzieć, co chciałam skleić w słowa i zapisać. Nie pamiętam niczego, zupełnie jakby ktoś wbił swoje pazury w moją głowę, i przez nie wysysał moje wspomnienia... Moje wspomnienia, jedyne co mam dla siebie. Co mam. Miałam.
Strasznie  mnie to zaniepokoiło.

Drogi A. Dzisiaj są Twoje urodziny. To pewnie dlatego wspomnienia związane przede wszystkim z Tobą, weszły w moją głowę jak wijące się żmije. Pojechałam dziś na Twój grób, dałam róże, zaświeciłam kilka zniczy. Twój grób przechyla się na prawą stronę, wszyscy mówią, że trzeba coś z tym zrobić, ale czekają uparcie na śmierć Twojej żony. Czyż to nie zabawne? Moje życzenia nie brzmiały jak typowe, które zwykło się składać. Nie życzyłam Ci zdrowia. Ani pomyślności. Ani cierpliwości czy tez wytrwałości na tym świecie. Moje życzenia były inne, całkowicie inne. Życzenia do nieboszczyka, którego są urodziny, muszą brzmieć inaczej. I tak też brzmiały. Inaczej.
Zdradzić Ci?
Kocham Cię. Niesamowicie. Muszę zapisać wspomnienia związane z Tobą, tutaj, by mi więcej z głowy nie uciekały.
Zastanawiam się, czy w taką pogodę jak ta... Kiedy tak wieje, czy bardzo Ci zimno? Czy bardzo Twój grób marznie? Kamień zawsze był zimny, ale czy Ty to czujesz? Czy trumna nadal Cię chroni po tylu latach? A jeśli nie ona, to czy może ziemia? Powiedz mi proszę... Dobrze Ci...?

Łezka do łezki
Aż będę niebieski
W smutnym kolorze blue
Jak chłodny jedwab
Pustego nieba
-Jonas Kofta


niedziela, 22 grudnia 2013

22.12.13

Naprawdę dziwnie mi bez Ciebie. Choć może to błąd - tak, to na pewno błąd, trudno - to nie mogę przestać myśleć, myśleć, myśleć. Wskoczyłam do studni i zakryłam wlot wielkim kamieniem. Teraz siedzę na jej dni, cała mokra, zimna, przemarznięta. A Ty patrzysz na mnie z góry z uśmiechem. Bębnisz palcami w kamień. Masz swój rytm, który rozbrzmiewa otaczając całą mnie. Śmieje się, i jest to śmiech tak dziwny, niedorzeczny - jak my. Albo raczej zalążek nas, któryś my wspólnie zabili. Myję zęby sokiem fiołków, a Ty, przypatrując mi się z nienawiścią formułujesz słowa wyrwane z kontekstu, przekształcając je w coś tak absurdalnego, że przechodzą mnie ciarki.
Wydrapuje wielkie strupy w swojej głowie, wchodzi w nią więcej niż mogłoby się wydawać. Podpalam swoją twarz, która topiąc się wydaje okropne dźwięki - krzyki tak potworne, tak niewyobrażalnie dzikie, gorsze niż te, jakie wydają dusze w piekle. Moja twarz się topi, a i tak pozostaje tak samo brzydka, tak samo obrzydliwa, odstrasza ciebie, ciebie i ciebie. A ja nic nie mogę na to poradzić, bo i cóż? Drapiąc w niej pazurami, to też nic nie daje, więc nawet nie próbuje, bo szkoda mi sił. Osiągnięcie celu polega na tym, by zatrzymać przy sobie kogoś na dłużej, niż mi się marzy. Czyli osiągnięcie celu jest niemożliwe. Już się nie śmieje.

Przepraszam.

Nie czuję tych świąt. Nadal. to smutne, naprawdę smutne. Kiedy byłam mała, to je czułam. Jak nadchodziły wielkimi krokami, chichotałam. Babcia robiła o wiele więcej potraw, na pewno nie dwanaście, ale nie pięć jak teraz. Więcej. Było ich więcej. Wciąż więcej. I był też cudowny głos dziadka. I milsza atmosfera, która teraz jest zaropiała.
Powoli układam sobie puzzle. Brakuje w nich połowy elementów, które zabrałeś. Zabrałeś? Zabrałeś na pewno, bo i któż inny mógłby to zrobić? Prócz Ciebie nikt ostatnio mnie nie opuścił, nikomu na to nie pozwoliłam. No cóż...
śmierdzi. Coś śmierdzi, konkretnie. Jest pełno kurzu. Weszłam do pokoju, do którego nie wchodziłam szmat czasu. Bo w tym mieszkaniu zbudowano kiedyś pokój bez okna. Podejrzewam, że jest w nich pełno pająków, choć mogę się mylić. Nie mylę się. Jest pełno kurzu, ale jest tu również piękne łóżko i stara szafa. Kiedyś zbuduje tu okno. Może to niemożliwe, może? Na łóżku pełno jest kurzu. Wszędzie tylko kurz. Jego gruba warstwa osiada na mnie tuż po przekroczeniu progu. Na tym łóżku nikt nigdy się nie kochał, a nawet jeśli to robił, to było to bardzo dawno temu. Wokół niego jest kałuża łez. Bez miłości wszystko obumiera, płacze. Więc zapłaczmy znowu razem, a potem wyjdźmy z tego pokoju i uśmiechajmy się do innych tak, jakby nigdy nic się nie stało. Bo oni tego od nas oczekują.
Dlaczego piszę to w liczbie mnogiej? Przecież nikogo już nie ma.

A jednak potrzeba mi twoich słów i trzeba twojej pamięci. 
Pamiętaj o mnie, dobrze? Może będę się mniej bała, może będę usypiała spokojniej...
Halina Poświatowska


piątek, 20 grudnia 2013

20.12.13

Przyciskając palce do szyby, czekam na rozwój wypadków. Jestem ciekawa, co teraz będzie i czy dużo pretensji czeka mnie ze strony pewnych osób. Staram się nie przyciskać zbyt mocno dłoni do szyby, by pęknięte szkło nie skaleczyło mi kości. Ale to tylko kwestia czasu.
Pewna osoba doradziła mi, bym odcięła wszystkie kontakty i zachowała tylko te, bez których nie mogę się obejść. Nie mam zamiaru już zaśmiecać sobie głowy niepotrzebnymi ludźmi. Zbyt tłoczno było ostatnio.
W sklepach jest o wiele mniej produktów nadających się na prezent bożonarodzeniowy. Nadal nie wiem co kupić rodzinie. Jest w tym wszystkim pewien plus. Myśli o jakiejkolwiek osobie już mnie nie dotyczą. Nie wiem dlaczego, ale przeszły jak ręką odjął. Milion książek do przeczytania w ten świąteczny czas. Nie mam czasu na ludzi, na żadnych ludzi - i tak ma pozostać.
Moje włosy pachną cynamonem...

Znikam.


środa, 18 grudnia 2013

18.12.13

W powietrzu unosi się zapach rozkładu. Kwasota, coś jak rozkładające się uczucie, a może jedna z moich osobowości. Jestem ciekawa, która osobowość właśnie zostaje zabita przez inne. Nie dowiem się tego w najbliższym czasie, bo względny spokój zostaje właśnie zakłócony, przez zbliżające się święta. Ach, święta. Pamiętam dobrze wigilie, kiedy jeszcze mój świętej pamięci dziadek żył. Byłam mała, ale pamiętam, jak szybko zjadałam potrawy, byle jak najszybciej dobrać się do prezentów. Tylko że po zjedzonych potrawach dziadek zaczynał śpiewać kolędy. Miał piękny mocny głos, oraz grubą książkę z kolędami, więc... Niecierpliwość - zapamiętałam to najbardziej. Wtedy liczyły się prezenty, choć już w tamtym okresie czułam coś na podobieństwo magii. Teraz już zniszczonej, pozbawionej blasku.
Która z osobowości... Brzuch boli, a ja nie mogąc się na niczym skupić wbijam w niego swoje zaostrzone paznokcie. Paznokcie wiedźmy. Słyszę milion, milion głosów w swojej głowie. Naprawdę.
Krzyki przechodzące w słowa, a ja nadal się boje. Już nie proszę o pomoc, to irracjonalne. Proszę o kogoś, kto załagodzi ten stan. Wiem, że to nie co innego, jednak mimo wszystko... Dostać taką osobę pod choinkę, to byłyby najlepsze święta w całym moim życiu.
Przy stole, obok mnie, na krześle, obok mnie, na krześle, bok, siedziałby dziadek.
Babcia by nie marudziła. Ojciec nie krzyczał. Ciocie ogarnąłby spokój.
Potem, kiedy wszyscy poszliby na pasterkę, babcia z duchem-dziadkiem spać, zawisłabym na Wawelu, sięgając po gwiazdkę betlejemską.
Magia.

Wszystkie krzyki w jednym świecie. Jeden świat mieszczący wszystkie krzyki.

Niechcący, dla zabawy
W środę po osiemnastej
Tak po prostu, najzwyczajniej
Zastrzeliłeś moje serce na strzelnicy
Jak zabawkę z piernika
Albo kwiat na sprężynie

A mogłeś nie trafić...
~Krystyna Gucewicz


wtorek, 17 grudnia 2013

17.12.13

Droga Żono Piekarza,

Ludzie dziwnie się na mnie patrzą, odkąd znowu mnie nawiedza. Pan Chochlik ponownie zaczął swoje harce, tym razem wbijając mi drzazgę w dłoń. Myślę, że w ten sposób daje mi do zrozumienia, że nie jestem mile widziana w jednym z moich światów. To przykre. Boje się, że będzie w stanie posunąć się do gorszych czynów, niż robienie mi krzywdy. Mówiłaś, że nie jest w stanie skrzywdzić nikogo, poza mną, bo to ja jestem jego głównym celem. A co jeśli główny cel mu się zmieni? Zapytana nie odpowiedziałaś, tylko lekko przymknęłaś powieki, rozsypując mąkę na drewnianej desce. Kiedy wyszłaś, chciałam upiec dla Niej ciasto, ale chleb to coś, czego ja nie powinnam próbować. Więc zaczęłam pisać. Zaczęłam pisać, po rozsypanej mące na drewnianej desce. Pisałam nie swoim pismem, bo ono zupełnie nie przypominało tego, jakim zwykle moja ręka się posługuje. To zabawne. Napisałam dla Ciebie opowiadanie, ale jak zwykle nie pamiętam o czym ono było. Masz może coś na pamięć? Choć raczej powinnam zwrócić się z tym do Aptekarza, jednak po wczorajszych orgiach w kościele, myślę, że będzie skonany jeszcze przez kilka dni. Żadne ziółka mu nie pomogą, to już nie te lata.
Wącham swoje dłonie, rozbijając się o skały nie widzę co się wokół mnie dzieje. Lea została otruta. Co dziwniejsze, tuż przed tym zajadała się Waszym chlebem. Myślisz, że to rzeczywiście ma coś z Wami wspólnego? Z Tobą i z Twoim mężem oczywiście. Twój syn, wieczny aniołek, na pewno nie mógłby zrobić coś tak okrutnego, jak otruć jedną z wróżek. Mam nadzieje, że wyczuwasz tę ironie? Uważa, że oderwanie skrzydła motylowi, nie stanowi żadnej zbrodni. A Pani mówi, by brać z niego przykład. 
Z Pana Chochlika też? 
Obudził mnie dziś księżyc. Pełny, świecił wprost do mojego okna. Zaglądał, dodając otuchy na nadchodzący dzień. I żółty. Boję się, że zachorował na żółtaczkę. Naprawdę muszę odwiedzić Aptekarza, bo to się może skończyć tragicznie. A kiedy wracałam przed chwilą z psem, również świecił. Co prawda już srebrny, już biały, już ten właściwy, ale nigdy nic nie wiadomo. Myślę, że po prostu nie chce mnie martwić. Puścił oko, lekko się uśmiechnął chowając się za rozmytymi chmurami, zawstydzony. 

Jednak upiekłam ciasto. Dla Was. Leży zawinięty w białą chusteczkę, na oknie.
Tuż przy samym sercu Waszego skromnego domu.

Macabre.


poniedziałek, 16 grudnia 2013

16.12.13

Drogi Nauczycielu,

Udało się. Nadal oddycham i poruszam swoim ciałem, jak zawsze. Nic się nie zmieniło, nie na zewnątrz - tak jak mówiłeś. Muszę przyznać Ci racje. Jesteś rzeczywiście tak mądry, jak myślałam. Nadal wyglądam tak samo, nadal poruszam się tak samo, ale czuje, że w środku mnie... Mnie samej bardzo ubyło. Jeszcze rok temu na pewno nie przejęłabym się tym wcale, ale teraz to zupełnie inny czas i zupełnie inna ja. Ty wiesz.
Udałam się dzisiaj do biblioteki, zrobiłam, jak mówiłeś. I muszę przyznać Ci ponownie racje - podziałało. Cóż za ironia, że znasz mnie tak dobrze. Niestety teraz muszę Cię zmartwić. Przed chwilą rozorano mi rękę pazurami. Kto by pomyślał, że to stworzenie ma w sobie tyle siły, kiedy myśli, że zagraża jej życie. Kiedy myśli, że umiera. Zaspana, nagle w obliczu zagrożenia zaczyna się bronić. I broniła się. Podczas gdy ja tylko trzymałam dłoń na jej klatce piersiowej, licząc do sześćdziesięciu a potem do siedemdziesięciu, kiedy to nic nie pomagało. Mam czerwone ślady, które niewyobrażalnie pieką. Parzą, jakbym tą jedną częścią siebie była w piekle i demony właśnie jedzą każde ścięgno, każdą kosteczkę, całą skórę... Zdzierają ją żywcem, oddzielają od mięsa, a potem tną ją w cienkie paseczki, by następnie, zanurzając w mojej krwi, wciągać swoimi krzywymi ustami jak makaron. Czy to, co Ci opowiadam jest dziwne? Leje mi się krew. Bo widzisz, teraz moje myśli skupiają się na niczym. Nic jest piękne. Nicość to skarb dla problemów, bo mają wtedy czas, by zebrać siły.
Chłonę każde słowo, litery już mieszają mi się przed poranionymi oczami. A mimo to nadal czytam, i kiedy zamykam czy, widzę ciemne linie na jasnym tle. Ta ciemność, to litery, choć zlane w ciąg, w coś smutnego. Trudno jest odczytać choćby jedną literkę nie myląc się, a co dopiero doszukiwać się wyrazu... Dziś jest pełnia. Prawda? Potwierdź lub zaprzecz. Lepiej potwierdź, bo to będzie oznaczało, że nie zwariowałam, i że nadal jestem większą częścią siebie wśród żywych. Wpatrując się w ów księżyc miałam wrażenie, że z każdą pełnią jest coraz bliżej nas i ziemi. To straszne. Myśl, że można by było oglądać go z tak bliska, odsłaniając każdą jego tajemnice i całować każdą ranę... To straszne.
Zrobiłam jak mówiłeś. Teraz czekam na Twoją żonę, by móc usiąść z nią w wielkim ogrodzie waszego zamku, willi? Po prost waszego wielkiego, starego jak świat domu. Najpiękniejszego. Czekam, by móc wypytać ją o wszystko. Czekam... Usiądziemy na ławeczce, tuż pod drzewem, wydającym na świat małe wróżki. Będziemy zajadały się jabłkami, delikatnie przesuwając opuszkami palców po starych książkach. Weźmie je z Twojej biblioteki, boi się, że będziesz zły, gdybyś się o tym dowiedział, więc o niczym nie wiesz. Zapomnij, co przed chwilą przeczytałeś. I będzie mi śpiewała. Zawsze potrafiła przenieśc swoim głosem w inny świat. Działa inaczej niż książki, ale przenosi w równie fantastyczny świat. Wiesz o tym? Wiesz, dlatego kupujesz Jej codziennie po siedem buteleczek pewnego syropu. Dzielnie sprawuje swą rolę, chroniąc Jej gardło od wieków. Codziennie kupujesz siedem buteleczek pewnego syropu, a potem schodzisz na dół do piwnicy, i układasz każdą buteleczkę etykietką do przodu, jedną po drugiej. I pozwalasz im się zakurzyć. Kochasz każdą kropelkę. Lepką kropelkę. Oblepia każdy mój palec. Wypijam Twoje zapasy, kiedy jest mi smutno. Przepraszam.

Nie miej mi tego za złe, dobrze?

Latent


niedziela, 15 grudnia 2013

15.12.13

Droga Drobinko,

Jest tak zimno. Tak koszmarnie zimno, choć kto by pomyślał, że to właśnie przez moją własną głupotę. Wczoraj chodziłam na paluszkach, by nie obudzić domowników, w środku nocy, na dywanie utkanym z Twoich włosów. Pamiętasz, jak obcinałam Ci je podczas gdy Ty malowałaś swoje usta na czerwono? Lubiłam Twoje usta tak umalowane, choć śmiesznie wtedy wyglądałaś. Zapalałaś papierosa drżącymi rękami, a na jego końcu pozostawał odcisk Twych czerwonych-śmiesznych-ust. Do dzisiaj mam tę pamiątkę. Leży, smutna na dnie mojej skrzyneczki. Pamiętam, jak sczerniałymi palcami głaskałaś po moich zamkniętych powiekach i mówiłaś, że wszystko będzie dobrze. Pamiętam, jak wierzyłam Ci w te słowa. Pamiętam to wszystko. Jeszcze dzisiaj czuć ten obłok wspomnień. Bo niestety wspomnienia do mnie wracają. Ostatnio coraz częściej i już niekontrolowane. Nie wiem, czy to przypadkiem nie Twoja wina, ale Ty byś mi przecież czegoś takiego nie zrobiła, prawda? 
Byłam wczoraj także przywitać się z Twoimi snami. Były na mnie bardzo złe, widziałam także Twoje serce - dziwnie powykręcane. Patrzyło na mnie z obrzydzeniem, co skutkowało tym, że upadając na Twoje uczucia nabiłam sobie pokaźnych rozmiarów guza. Kiedyś mam nadzieję go zobaczysz, i wbijesz w niego igłę, zabierając spod skóry zakrzepłą krew. Jeszcze się będziemy z tego śmiały, prawda? 
Póki co powoli ścieram Twoje imię ze swoich spękanych ust. Uczę się żyć znowu bez Ciebie, na nowo, powoli, nieubłaganie, nieudolnie, kuśtykając, zapełniając sobie dni nie-myśleniem o Tobie. Tak. Nie udaje się, choć dopiero przecież zaczęłam. Daj mi jeszcze troszkę czasu... Bo widzisz, powtarzam im ciągle, że jest dobrze. Ale Ty karcąco kręcisz głową, machając palcem marszczysz brwi i jesteś zła. Moja Drobinka jest zła. 
Słowa mi się plączą. Uciekają, nie chcą ze mną współgrać. Wybacz, próbowałam dojść z nimi do porozumienia, ale się nie udało. 
Zabiliśmy swoje uczucia.

Łza.