niedziela, 26 października 2014

26.10.14

Wraz z nastaniem jesieni, wraca również ta paląca potrzeba pisania, ciągłego zaznaczania swym pismem gładkie kartki. Wszystko przepełnia rdza i zapach mgły - bo wszystko obumiera, bardzo cicho i jednoczenie bardzo lękliwie - suche liście, które kruszę między palcami wydają potworne dźwięki. Momentami ciężko jest je znieść.
Włosy pochłaniają każdy promień jesiennego słońca i wtedy zamykają w sobie złoto. Płynne złoto, które przelewa się z błogością przez loki i uśmierca każde napotkane spojrzenie.
Mgła wkrada się w płuca i wypełnia szarpiąc za tkanki. Niczego już nie widać, bo wszystko przeżarły ćmy - niewidome ćmy.

Tej jesieni nazbierałam mnóstwo kasztanów. Spacerowałam przez krakowskie planty i zbierałam każde napotkane oko, a łupinki z kasztanów tańczyły pomiędzy moimi nogami chrobocząc o zimny chodnik.
Kraków pełen mgły i pełen złotych liści - płonie, cicho tylko krzycząc. Jest piękny. Opuszczone alejki zatrzymują przy sobie mgłe i nieśmiałe promienie słońca o wiele dłużej, niż Rynek czy planty. Pozwalają, by to wszystko osiadło na stare kamienice i wywołało efekt starych czasów. Tak przyjemnie jest się w tym zatracać każdego dnia na nowo.


piątek, 25 lipca 2014

25.07.14

Tej nocy malutki ptaszek wplątał się w moje pachnące miodem loki. Potem, cichutko - i tylko ledwie muskając moją skórę swoimi delikatnymi piórkami - wtulił się w moje piersi. Nie miałam odwagi objąć go zimnymi dłońmi, więc jedynie patrzyłam, jak porusza się w rytm swojego i mojego serduszka, i tylko czułam, jak jego mięciutki brzuszek wtapia się w moją bladą skórę. Tej nocy... Zdawać by się mogło, że teraz to nie ma większego znaczenia, że skoro nastał już dzień, to jednocześnie mogę odetchnąć i zapomnieć.
Tej nocy dźwięki jednak były bardziej uporczywe. Słyszałam oddech Mężczyzny, który ze świstem wypuszczał powietrze, a potem brał go jakby nieśmiało - jak skrzydła łopoczące w panice. Słyszałam cisze, która zawstydzona kładła się obok mnie, subtelnie otulając się brzoskwiniową kołdrą. Chciała mnie dotknąć, ale ja, zbyt przerażona otoczeniem, szybko odsunęłam głowę w bok i nawilżałam suche wargi jej językiem. Bolało.
Po nocy został mi jedynie lekki ból brzucha, smak lekarstw, a teraz także i kawa, która jakby niosąc wymodlone ukojenie, wpuszczała w siebie uprzednio milion świecących drobinek.

Jeszcze nieśmiało i powolutku, ale odżywam.

"Jak się tak leży godzinami w nocy, to myśleniem można
zajść bardzo daleko i w bardzo dziwne strony, wiesz..."
Stanisław Lem


czwartek, 24 lipca 2014

24.07.14

Na języku czuje lepką ciecz. Myślę, że lekki podmuch wiatru przeniósł na niego Jej zapach, Jej ciało. Bardzo bym tego chciała, by choć przez chwile poczuć bliskość Jej tak kruchej i delikatnej duszy. To mocne przeświadczenie o smutnej konieczności zamysłu. Wkradła się lekka melancholia w to przykre słoneczne lato. Czasami szepcze ciche baśnie, bardzo szybko uciszam ją, bo nie chce dla mnie dobrze. Nie pozwalam jej zaśpiewać, bo śpiew sprawia, że wszystkie klątwy w baśniach mają trzy razy większą moc. Na cóż mi łzy naznaczone wiedzą, co się z nimi zaraz stanie? Nie chcę zapełniać łzami spękanego kieliszka Kobiety - chcę wyssać każdą poranioną bliznę, by nareszcie złe sny uciekły przestraszone.

Od wczoraj bardzo pada, w powietrzu czuć zapach spalonych włosów, rzęs, myśli i wspomnień. Przykra wizja, że wspomnienia wsiąkają w mokre od łez nieba chodniki. W ich pęknięciach wyrastają małe roślinki - nie chwasty - w kolorze zdrowej zieleni i czerwieni kobiecych ust.
Kraków o tej porze roku wydaje się przeludniony wesoło skaczącymi ludźmi. Farba na ławkach bardzo się starła od ciężkości ludzkich ciał, a trawa została wydeptana - ludzie swoimi nogami i natarczywością, chcą odcisnąć w tym pięknym mieście swoje własne drogi. To przykre.


piątek, 18 lipca 2014

18.07.14

Marze o miejscach ukrytych, o pisku wychodzącym z gardła, podczas nocy bezszelestnych i - zdawać by się mogło - bezpiecznych. Zasypiam chcąc poczuć swoje anielskie rozluźnienie, jakie dawniej przychodziło po cichutku, na paluszkach i gładziło moje splątane włosy - po cichutku, na paluszkach. Tęsknie za spokojnym oddechem i równie spokojnymi snami. Od pewnego momentu - choć nie wiem do teraz, czy był on szczególny - wszystko zmienia się w koszmar. Kiedy zapada noc, nadchodzi senna agonia, podczas której skrywam się w fałdach materiału pościeli. Podstać, która przychodzi w nocy i wpatruje się we mnie, nie widzi spokojnego snu ułożonego na mym ciele. Każdy z nas ma osobiste piekło, chory świat pełny urojeń i okaleczonych myśli. W dzień staram się swoją kruchą psychozę trzymać szczelnie zamkniętą i choć przelewa się momentami przez pęknięcia, to i tak jest to zaledwie tkliwy początek wybuchu. W nocy zaś krucha psychoza wypełza ze mnie krzykiem. Jak mgła, która daje efekt jakby dusza ulatywała mglistym strumieniem z ust - krzycząc, wciąż krzycząc. A sny są chorą fantazją strzaskanego do niemożliwości umysłu.
Ciężko mi się śpi, jeszcze ciężej mi ulepić dni w pozory spokoju.
Ciężko mi zaakceptować Ją ponownie w swoim świecie.
Czekam nieśmiało na list...


piątek, 27 czerwca 2014

27.06.14

Momentami robi się duszno, prawie brakuje tchu - wtedy wiem, że Ona odcięła ponownie kolejną łączącą nas nić. Wczoraj odcięła jedną, ale dzisiaj rozerwała już trzy. To zabolało, miałam wrażenie, że ktoś szarpie za moje żyły. Wieczne żyły śpiewają kołysankę na dobranoc. Chciałabym powiedzieć Jej, że ja wcale nie przestałam kochać i nie przestało mi zależeć. Mogłabym przecież do Niej napisać, odezwać się najcichszym choćby słowem - ale nie mam już pewności, że usłyszy i że chce, bym znowu zaświeciła się jak malutki świetlik w mroźną noc. W moim pokoju panuje świętojańska noc i słychać krzyki rozdzieranego prześcieradła, kiedyś leżało na nim moje ciało, które krzyczało każdym swym skrawkiem za Nią. W przypływie kolejnego lęku podpaliłam je najkrótszą świeczką jaką miałam, i nakreśliłam płomieniem całą swoją miłość. To były piękne słowa - wtedy nawet mnie bardzo się podobały - i lśniły jednym z żywiołów świata, więc moja miłość uszlachetniła się, wchłonęła w świat 'nad'. Spaliłam swoje tęczówki, oddałam ich blask Jej osobie. Moje włosy tak mile łaskoczą skórę. Kiedy naprawdę nie mam już jak zgryźć krwawej wargi, wtedy wyobrażam sobie, że to Ona dotyka te miejsca - ale to szalona tęsknota, chyba robi się niewłaściwą i szkodliwą.

Dostałam list. Piękny list ze skromnym prezentem. Jest śliczny, nosi w sobie jakby całą historie łez Pewnej Kobiety i jest to coś dla mnie tak delikatnego, że z trzęsącymi się rękoma ułożyłam łańcuszek na swoim ciele. Krzyczał. Wszystko krzyczało. A mnie nie pozostało nic innego, jak tylko paść na łóżko i wydziergać w powietrzu obraz.
Na krótką chwilę przestałam dziś oddychać.
W moim świadectwie był malutki czarny pajączek.


środa, 25 czerwca 2014

25.06.14

W chwilach całkowitego zwątpienia, zapalam małą świeczkę i rozdmuchuje płomień na wszystkie strony pokoju. Odpędzam tym samym cienie, które coraz bardziej, coraz to częściej osiadają na ścianach pomieszczeń. Zaczynają coraz to zuchwalej dopuszczać się dotyku, powodują tym samym ogromny przypływ paniki i rozdwojenia jaźni - serca na ten moment zamiera, i roztrzaskuje się w klatce piersiowej, uwalniając małe drobinki szkła, raniące przestrzeń pomiędzy. Kiedy któryś z nich muśnie mnie swoimi czarnymi poszarpanymi szatami, wtedy biorę nóż - cicho, ciii... bezpiecznie trzymać go w stojaku na parasole - i wykrawam swoje powieki, ucinam je cicho jęcząc w poły płaszcza Nieznajomego. Jego płaszcz bardzo już nasiąknął krwią, i to tylko kwestia czasu, nim stęchnie, nim krew zacznie się w nim psuć, a wtedy nada się tylko do przykrycia naszych struchlałych zwłok. To przykre, rosnące zranienie i boskość w tych kilku aktach oddania... a może to po prostu panika, pogodzenie się ze świadomością, że Jej już nie ma. Kiedy tylko myśli przypominają mi o tym, na języku rozchodzi się smak rozlazłego pragnienia dotyku i upojenia Jej zapachem - wariuje, Boże, zwariowałam w dniu, w którym odepchnęłam tę myśl od swojej małej główeczki dziecka.

Czytałam dziś list od Niej. Ma pismo miłości, cichutkiego wołania o moją obecność. W chwili, gdy pisała ten list, miała miłość do mnie, czułam ją, naprawdę czułam, i mogę śmiało napisać, że kochała mnie napędzana szaleństwem mojej miłości - to była jedność. Niestety list dotarł bardzo dawno temu, a więc i to uczucie, które tak pięknie pielęgnowała, istniało właśnie wtedy, bo to nie teraz - nie - teraz mam jedynie koszmar, koszmar i cichą baśń, krótką kołysankę do snu, którą nawet nie śpiewa Ona, a stara kobieta, ze skrzeczącym głosem goryczy.

Wróć.

"Kiedyś nie byłam taka nerwowa, jak teraz. Mam to w środku. 
Coś się we mnie bez przerwy trzęsie."
~ T. Tryzna


piątek, 13 czerwca 2014

13.06.14

Piersi robią się z dnia na dzień coraz to delikatniejsze. Obrastają je maleńkie, białe piórka, jak u nowo narodzonego anioła. Rozmazuje się oddech, w powietrzu unosi się zapach trupa, ale ucieczka powoduje rozpad tkanek jeszcze szybciej, przez co mdlejemy z wycieńczenia. A przecież zapach martwego ciała, jest bardzo specyficzny - przylega do ciała, wżera się pomiędzy linie papilarne i pęknięcia skóry, przesiąka włosy, materiał ubrania, oblepia oczy, dobiera się nawet do łez - tych niegdyś czystych i nieskalanych. Przeskakujemy przez ogromne krzaki, naśladując sarenki - z tą gracją, z tymi samymi subtelnymi ruchami baletnicy. Czasami jakaś mała dziewczynka podchodzi do mnie, i rozrywa rąbek mojej sukienki - rozcięcie odsłania moje nagie udo, na którym perli się lekki pot. Mały niedźwiadek zlizuje go, a potem ucieka polować na miód. Nie wie jeszcze, że miód namnaża się na półkach starej szafy, która stoi zawzięcie w piwnicy. Stary mężczyzna dogląda go i obserwuje nas, uśmiechając się tajemniczo pod nosem.
A ja? Ja zajmuje stary bujany fotel, na którym zmarła babcia, na którym zmarł czarny kot i mały ptaszek. Siadam na nim, bujam się lekko i czytam. Słowa wchodzą w moje oczy i odciskają swój sens, boleśnie przypominający taniec skorpionów na moim brzuchu. Marzy mi się Egipt. Spisuje na czystych kartkach swoje własne słowa, stworzone z myślą o Niej i o obłędzie, którzy czyha. Jestem zakażona, i noszę w sobie szaleństwo od narodzin. Doskonale wiem, że po Jej utracie uaktywni się już za kilka chwil, co uczyniłby tak czy inaczej, ale później. Zawsze to wielka ulga, kiedy obłęd odpuszcza nam jeszcze trochę, błogosławiąc nasze ciała ironicznym gestem szaleńca. 

Nie wiem gdzie jestem, i nie mam pojęcia co zrobię, ale wiem doskonale, że mnie już nie ma - teraz jest coś innego, nowego, chorego i nie działającego, bo tryby, przekładnie, cały mechanizm, został polany kwasem. A przecież kwas wyżera wszystko. Wyżarł również serce i układ wspomagający. 

"Może wejdziesz do łóżka. Porozmawiamy."
~ Tadeusz Różewicz


niedziela, 11 maja 2014

11.05.14

Przyglądam się tej śmierci, która rozbrzmiewa wokół mnie, coraz to częściej i coraz to intensywniej - bierze mnie w swoje śliskie od dusz ręce i podrzuca pod sam sufit mojego domu marzeń, a robi to tylko po to, by pogruchotać mi kości. By złamać mocnym uderzeniem mój kręgosłup, bo tak bardzo jej zagrażam. Mówiłeś, że to prawda, że grzebanie w swoich ranach nie tylko je zanieczyści, a doprowadzi do odkrycia smętnych obumarłych wspomnień.

Jak to jest dotykać swoich kości, tak miękko osiadających
w kącikach naszych spękanych ust?

Nigdy tak naprawdę nie chciałam zobaczyć łez człowieka, bo jeśli raz je zobaczysz - już nigdy nie wyzbędziesz się tego wirusa ze swojego umysłu. Czuję, właśnie teraz, jak rozrasta się na moim płacie czołowym, jak rozchodzi się pod skórą, jak wyżera Twój lichy obraz. Tak dawno Cię nie widziałam, dlaczego?
Doprowadziliśmy do tragedii i na nic się zda Twoje zaprzeczenie ruchem głowy - dobrze wiesz, że doprowadziliśmy do tragedii. Nadal bardzo nie rozumiem jeszcze Wnętrza. Jeszcze nie potrafię.

Ostrożniej dobieram słowa, więcej obserwuje i staram się zapisywać w swojej pamięci; ćwiczę ją nieustannie, bo jest to teraz (zwłaszcza teraz) bardzo potrzebne.


sobota, 10 maja 2014

10.05.14

Mgła rozpościera swoje malutkie skrzydła; coraz mocniej stapia się z metalem, tworząc przerażająco groteskowe posągi. Powstają w zastraszająco szybkim tempie, otaczają mnie i próbują wchłonąć do swoich skrzywionych umysłów. Coraz mniej mnie w sobie. Nie podoba mi się już zapach włosów, które przygarnęły zapachy starych lasów, w których skrywają się druidzi i elfy. Nie potrafię się skupić na fabule książki, gdyż już po chwili mój wzrok wędruje na czyste kawałki zapisanych stron i całkowicie wyłączam się z rzeczywistości. W momencie, kiedy słowa cisną się na moje usta, szybko zatrzymuje je w sobie. I ta naprawdę nie ma na to właściwego wytłumaczenia. Niebo już zawsze będzie nad nami i to w odcieniach bezkresnej i najbardziej beznadziejnej szarości, a wszystko i tak będzie niczym, w porównaniu do porzuconych marzeń.

  Dzisiaj pozbyłam się wspomnień. Niestety tylko częściowo, bo nie da się wyrzucić ich całkowicie - to na pewno spowodowałoby nieodwracalne roztrzaskanie się umysłu na pół. Na jednej tablicy wspomnień zmieściło się zbyt dużo, dlatego ilekroć zbliżałam się do niej, słyszałam mnóstwo krzyków, które splatały się ze sobą tworząc milion supełków - wygryzłam w opuszkach palców rany, dlatego nie jestem w stanie ich rozplątać - ta przykra sieć umarła, teraz śmierdzi przeżytkiem. Zastygła krew zabrudziła niegdyś krystalicznie białe płótna. Boję się. Podarłam pewną kartkę, na której pewna osoba - już od dawien dawna dla mnie nieistniejąca - napisała dla mnie pozdrowienia. Znalazłam także jej zdjęcie, na którym była mała i uśmiechnięta, a które wysłała mi kiedy jeszcze było między nami coś na kształt przyjaźni, choć ja osobiście nigdy nie czułam do niej tej więzi - spaliłam je, kilka minut temu. Jakiś Pan śpiewał o ogniu, w mojej dłoni paliła się jej karykatura, pozostawiając po sobie bąbelki aż w końcu szary popiół. Spaliło się całe zdjęcie, a ja wreszcie czuje, że ta ohydna i infantylna postać zniknęła całkowicie. Jednak ogień, jak żaden inny żywioł, pozwala na na pozbycie się niepotrzebnych śmieci ze swojego życia.
Moja tablica jest teraz uboższa o te kilka już niepotrzebnych rzeczy, ale tym razem kiedy na nią patrze, nie słyszę krzyków. Już nie. Teraz, kiedy podchodzę i dotykam nieśmiało dłonią śliskich powierzchni... słyszę szepty. Kojące i już nie zatruwające przestrzeń wokół mnie.

Nieistniejący Mój -

  Już nie słyszę tego namacalnego przekwitu marzeń, a w głowie szczebelki zostały połamane. Nadal jest chaos i wiem, że nie wyzbędę się go ot tak - bo do tego dążę już tyle lat. Wiem, że nie i wiem także, że te nadchodzące dni wiele zmienią. Dlatego kiedy zamykam oczy nie widzę już nikogo i pozwalam słowom zamienić się w subtelny czyn. Tak przerażająco białe bielmo na oku - i już wiemy, że ten nasz wspólny demon znowu przychodzi.
  Krew na moich dłoniach nie potrafi się zmyć, czasami myślę, że to takie moje osobiste piętno, które pachnie spalonym ciałem. Nawet Twoje łzy na niewiele się tu zdadzą - nie przynoś mi więcej kwiatów, bo smutno mi patrzeć, jak umierają szybciej ode mnie. Na moich oczach.


niedziela, 13 kwietnia 2014

13.04.14

Jeżeli kiedykolwiek pisałam, że boję się ludzi, to była to oczywiście najczystsza prawda, jednak teraz lęk ten wzrósł kilkakrotnie. Uwielbiam ludzkie dłonie. Ich delikatny kształt, długie palce i bladość. Biała skóra, musi taka być, bo bez tego stają się niepełne, nie wysublimowane. Muszą być zimne. Muszą takie być, bo bez tego nie będzie dreszczu z ostrzami sopli lodu. Dłoń musi też należeć do osoby martwej. Musi do niej należeć, bo bez tego nie będzie dreszczyku emocji. Cienka linia serca, która powinna wybijać się ponad wyżyny ludzkiej świadomości. Wypełnia mnie słodkawy zapach wspomnień, tych dziecięcych wspomnień, które niestety nie wszystkie są miłe.
Uprzejmy Pan skłonił się lekko przed moją osobą Doprawdy, nie wiedziałam co mam zrobić, zażenowanie wyciekało wręcz moimi uszami i oczami, ale On widział tylko niepohamowaną chęć ucieczki z mojej strony. Myślę, że sprawiłam Mu tym przykrość, ale uśmiechnął się tylko delikatnie i ujął moją dłoń. Tak... była właśnie taka. Spełniała wszystkie moje wymagania. Była niesamowita. Szczupła, blada, zimna, z długimi palcami i martwa. Dopełniał ją Jego uśmiech, a usta miał szkarłatne, oblane krwią z moich warg. Prowadził mnie delikatnie do lasu, drapałam paznokciami korę każdego mijanego drzewa, przez co zdarłam swoje paznokcie u całej prawej ręki. Kiedy spojrzałam na nie ze zdziwieniem, On bardzo głośno się roześmiał. Nie był to ciepły śmiech, raczej kpiący. Ale prowadził mnie dalej, do chatki, która pachniała świeżo wypieczonym chlebem. Czułam czekoladę i pierniki, ale najmocniej wkradł się zapach chleba i kawy. Wprowadził mnie do chatki, zamknął delikatnie stare potężne, drewniane drzwi i usiadł na dużym fotelu. Założył nogę na nogę i zapalił fajkę. Palił, okrywał go dym. Patrzył na mnie przymykając powieki, ale wiedziałam dobrze, że bacznie mnie obserwuje. Czułam to. Zrobiłam to, co do mnie należało, co wołało moje serca - wzięłam zakurzone skrzypce w swoje kruche dłonie i zaczęłam grać. Tego pragnęłam w tamtym momencie najmocniej i nic nie było w stanie odwieść mnie od tego pragnienia. Zaczęłam grać. Tysiące myśli zaczęły zamieniać się w melodie, które poczęły utulać moją postać do snu. Zaczęłam grać, a czarna cienka suknia delikatnie falowała pod wpływem delikatnego wietrzyku, jaki przyleciał posłuchać historii wygranej z marzeń. Zaczęłam grać. Dłoń operująca smyczkiem poruszała się z gracją łabędzia, z drugiej zaś dłoni z opuszków palców płynęła krew z drobinkami leśnymi. Spływała w dół, do łokcia, tworząc nowe szkarłatne żyły, których smakowanie skończyłoby się stopieniem swojej jamy ustnej. Więc... zaczęłam grać.

"Można by powiedzieć, byli z sobą, lecz nie byli razem, jeśli w ogóle jest to kiedykolwiek możliwe. Nie umiałbym wytłumaczyć, co to znaczy być razem, nie doświadczyłem tego, lecz wydaje mi się, że to coś najtrudniejszego, na co stać nielicznych. Mnie nie było na to stać."
~ Wiesław Myśliwski "Ostatnie rozdanie"

niedziela, 6 kwietnia 2014

06.04.14


(fragment listu, który pachnie łzami)

Droga Iskierko

   W przeddzień naszego ostatniego działania, w którym postanowiłyśmy wyhodować w słoiku śmierć, nastąpiło niemałe oddalenie. Pamiętam doskonale, jak ze łzami w oczach, skąpana w świetle zachodzącego słońca, powiedziałaś mi, że nigdy tak naprawdę nie wiedziałaś, na czym polega owa samotność. Chciałam Ci pomóc, uwierz mi, że nie pragnęłam niczego innego, dlatego właśnie zaprowadziłam Cię do pewnego miejsca, pamiętasz? Czy pamiętasz to miejsce? Czy pamiętasz go na tyle dobrze, że możesz sprawić, by jego obraz stanął przed Twoimi oczami? Mam nadzieje, bo nie chcę narzucać Ci swojego poglądu. Siedziałaś cała roztrzęsiona na słomianym fotelu i patrzyłaś we mnie z nadzieją, z oczekiwaniem i z tą pewnością, że ja Cię nie rozczaruję. Tak więc opowiedziałam Ci o samotności, o sukcesywnej pracy, jaką wykonuje śmierć i o tym, że co noc przychodzi do nas ta sama osoba, która pokazując odrębny świat, pragnie naszej zagłady, a my nie potrafimy się nigdy przed nią bronić. Pamiętasz, jak przytuliłaś się do mnie i zaproponowałaś eksperyment?

(...)

   Eksperyment miał polegać na wyhodowaniu śmierci. Pomysł tak naprawdę zaczerpnęłaś od pewnej dziewczyny, ale zrobiłyśmy to po swojemu. 'Potrzebuję Twojej pomocy, bo nikt inny nie potrafi wyhodować śmierć tak jak Ty' - powiedziałaś to głosem, który przypominał tłukące się szkło. Już wtedy wiedziałam, że dzieje się z Tobą coś niedobrego. Przygotowałyśmy słoik, do jakiego niegdyś wlewałam masę miodu, od pewnego pana. Pamiętam, że takie słoiki zajmowały większość półek w mojej piwnicy, a ja ilekroć tam wchodziłam, czułam ten słodkawy zapach i wiedziałam, że jestem w domu. (...) Siedziałyśmy nad tym dzień i noc, dzień i noc, i tak przez siedem dni. Wytrzymałaś siedem dni, nim z wściekłością nie trzasnęłaś słoikiem o drewniane drzwi mojej sypialni. Pamiętam Twoje oczy nabiegłe krwią. Przez te siedem dni nie przespałaś ani jednej nocy, bojąc się, że mój chochlik popsuje cały nasz eksperyment. Obwiniałaś mnie, że to ja i moje chore wyobrażenia, chora psychika, jest powodem naszych niepowodzeń w tej sprawie. Tymczasem eksperyment potrzebował więcej czasu. Twoje obawy okazały się bezpodstawne, bo niszczycielem okazałaś się Ty. Uciekłaś zaraz po zdewastowaniu zawartości słoika, mam nadzieje, że pamiętasz co w nim było, bo ja pamiętam doskonale, a wiesz dlaczego? Zaraz po Twojej ucieczce, pozbierałam szkło i (już prawie)wyhodowaną śmierć przełożyłam do nowego słoiczka. Nie dobrze, że stykała się przez tak długi czas z powietrzem, ale zdziwiłabyś się, co udało mi się wyhodować... A Ciebie przy tym nie było. Być może to właśnie, doprowadziło do Twojego zagubienia, przez które skończyłaś tak, a nie inaczej.

(...)

Wiecznie Twoja L.


środa, 2 kwietnia 2014

02.04.14

   Na zewnątrz wszystko zaczęło budzić się do życia. I, choć widok jest piękny, napawa mnie to wszystko niewypowiedzianym lękiem. Chciałabym zatrzymać czas i móc ustawiać sobie obraz w zależności od kaprysu. Gdybym zatrzymała go teraz, na pierwszy rzut poszłyby drzewa przy moim bloku. Drzewa w rzędzie wypuściły delikatnie różowe kwiatki. Gdybym mogła, zerwałabym kilka - tak przynajmniej myślę, bo z drugiej jednak strony ich delikatność zbyt mocno by mnie poraziła, tym samym powodując, że odważyłabym się jedynie na pogładzenie kwiatów i przyłożenie do każdego z nich swój nos, by wdychać, wdychać... Za niedługo te różowe kwiatuszki staną się ciemniejsze. Bordowe, rude... Bardzo ciemnofioletowe... Ich dziewicza delikatność, dziewiczy wygląd zostanie zastąpiony twardym spojrzeniem, jakie będą mi rzucane przez cały czas ich trwania.
   Jabłonie również kwitną. W ich przypadku to biel, kremowa biel rozchodzi się po żyłach i stara się przynieśc spokój ludziom. Zupełnie tego nie rozumiem, bo nam się to nie należy. Powinny się schować, schować się, bo są zbyt delikatne, zbyt łatwowierne i zbyt wiele w nich nadziei - to przecież nas zabije... Widzę w nich wróżki, motyle o przeróżnych wzorach i wielkościach skrzydeł. Widzę, jak rozwijają swoje 'trąbki' i spijają z kwiatów życie, widzę bąki, które lubią robić nam psikusy i wlatywać do klasy. Pani broniła jednego z nich całą swoją postawą ciała. Urocza troska odmalowała się na jej twarzy, na twarzy, która przybrała sobie za cel wyglądać groźnie, a nie jak dobra babcia, która pragnie dzielić się swoją wiedzą. Przyjęła sobie za obowiązek wtłuc nam do głowy, że nigdy nie będziemy dość dobrzy... Wszystko budzi się do życia. To ohydne, przepraszam. Przepraszam, ale to naprawdę ohydne. A już tym bardziej, że to wszystko, te wszystkie drzewa, które wypuszczają swoje pąki, świeżutkie liście i kwiaty - one są piękne tylko w okresie 'rodzenia się'. Bo kiedy już dorosną, wtedy tracą ten zmysł, ten blask i to piękno... Chciałabym wyciąć sobie nos, wydrzeć oczy - by nie wąchać i nie widzieć tego całego cyrku przyrody. Ta piękność niebawem się skończy i pozostaną tylko rozgniecione, i zgniłe śliwki, i jabłka na chodnikach.I...

~ * ~ * ~ * ~

   Im więcej staram się patrzeć, tym więcej zapominam, tym mniej widzę tego uniesienia. Wszystkiego powoli jest mniej. Nie w przyrodzie, bo w przyrodzie wszystkiego przybywa. Obok mnie, w każdej sekundzie życia, w każdej sekundzie chwili - wszystkiego ubywa. Zaciskam nici łączące mnie w moimi najbliższymi i nie pozwalam im się rozerwać. Nie pozwalam im wysunąć się z moim palców, jak różaniec zawinięty na mojej szyi. Różaniec, różaniec, różaniec... Ostatnio jest bardzo często w mojej głowie. Ostatnio jest on wszędzie i tylko jakimś cudem śni mi się rzadziej, niż zakładałam. Widzę pewną scenę z tym przedmiotem, ale boję się opisać cośkolwiek na ten temat. Czuję, że ktoś siedzi razem ze mną w pokoju. W garniturze. Noga na nogę, jedną z nich macha, śmieje się głośno i chaotycznie, kiwa głową... Doskonale wie, że zaraz przegram. Ja też zaczynam w to wierzyć.

" -Ty chyba nie rozumiesz, że człowiek rozumie drugiego,
kiedy przychodzi na to odpowiedni czas, a nie dlatego,
że ten drugi chce być zrozumiany."
~ Haruki Murakami "Norwegian Wood"


piątek, 28 marca 2014

28.03.14

Oddech sprawia ból, jakby pod nim kryło się milion ostrz, sączących z siebie jad. Nie ma czasu na rozkosz, nie ma czasu na dzielenie się ciszą i spokojem, bo tego nie ma. Zrobiło się tak cicho, cichuteńko. Nadal w moich uszach rozbrzmiewa szum. Z oczu sączy się ropa, a spomiędzy paznokci wychodzą czarne małe robaki. Lubią mieszkać na ciepłym wilgotnym języku i cykając śpiewać mi na dobranoc.

Obłęd rozszedł się w każde zakamarki żył.


niedziela, 23 marca 2014

23.03.14

Dotknij mnie. Zrobiłam zdziwione spojrzenie. Czy to moje usta zdobyły się na takie wyznanie? Nie, nigdy czegoś takiego nie wypowiedziały, zbyt mocno ściskał je strach. Staram się rozprowadzić językiem smak niewypowiedzianych. Smakują gorzko, metalicznie, ale kiedy już zliże się gorszą warstwę, to pod nią odnajdzie się subtelny smak ciała... Ciepły i lekko słonawy. Słodkość przychodzi znacznie później, a wtedy język pragnie wody. Drugiego człowieka, nie z siebie. Dotknij mnie. Roztrzaskałam szklankę. Po podłodze posypało się mnóstwo maleńkich drobinek szkła. Każde z nich, wbrew pozorom, jest bardzo ostre - co więcej - skaleczy cię nawet wtedy, kiedy trzymasz swoje gołe stopy z daleka. Ja nie trzymałam, a mimo to poprzyklejały się do moich stóp, tworząc liche 'buciki'. Buciki pełne pęknięć i ostrych Iskier. Bo to Iskry, teraz już je rozpoznaje. Dotknij mnie. Policzkuje się, by zdobyć odwagę, by obudzić się, bo jestem nader pewna, że znowu wyfrunęłam z rzeczywistości. Ale nie... Naprawdę tu jestem, a te słowa naprawdę rozbrzmiały. Dotknij mnie. Jedyna różnica polega na tym, że nie wypowiedziały ich moje usta, ani nawet moja podświadomość, ani wyobraźnia... Wsłuchaj się. Bo ja już wiem, ale dostrzegam cię zbyt późno. Siedzisz, taka krucha, taka nieistniejąca, nie wołasz nawet o pomoc. Chociaż... Twoja pomoc brzmi 'Dotknij mnie'. Rozumiem, ale nie mogę, dobrze wiesz, że nie mogę cię dotknąć. Nie patrz tak na mnie, twoje błagalne spojrzenie nie robi na mnie wrażenia, nie sprawia, że pragnę się przełamać. Nie dotknę twojego ciała. Patrzysz już nie delikatnie, już nie błagająco, już nie uroczo, już nie dobrotliwie i ze łzami. Twoje spojrzenie zmieniło się diametralnie, odkąd dotarło do ciebie, że ja naprawdę nie złącze swojego ciała z twoim. Twoje oczy są teraz ciemniejsze - to z gniewu - źrenica przysłoniła całą tęczówkę, jesteś z siebie dumna? Widać w nich złość, wściekłość. Taka furia, jaka rozgrywa się we mnie - ty teraz tworzysz ją w rzeczywistości. Nie dotknę cię. Drobinki szkła nie tworzą już bucików. Przebiły się z ogromną siłą do góry, przebijając moje stopy, przebijając kości. Wirują teraz wokół moich rozwianych włosów - to piękne, niestety ty tego nie dostrzegasz. Opanował cię straszliwa wściekłość, skierowana na mnie. To boli.

~ * ~ * ~ * ~

Tak bardzo nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak Twoja Osoba staje się dla mnie ważna. Cichuteńko, leciuteńko ciągnę Cię przez sen za włosy, by Twoja Osoba wiedziała, że się Nią interesuje i pragnę poznawać, bo jak nikt... rozumiesz mnie. Chrząkam, kiedy zdaje sobie sprawę, że jestem takim małym nic nie znaczącym pyłkiem kurzu, na Twoich rannych powiekach. To takie niebywale... Słowa się odradzają. 


czwartek, 13 marca 2014

13.03.14

Więc mówisz, że wszystko blaknie pod naporem twojego dotyku, a słońce drży na niebie i sprawia wrażenie, jakby miało zaraz wybuchnąć? I mówisz, że to przez ciebie. Cóż... masz racje. Jeśli jednak tak na to spojrzeć, to masz naprawdę wielki problem, a powieki nie są ci już potrzebne. Wyrysowałam a nich, czarnym flamastrem, urywane kreski - to szlak, tym pokazuje ci jak będę ciąć. Biorę wielkie nożyce, srebrne, miejscami lśniące - tam, gdzie nie ma rdzy z resztkami zaschniętej krwi. Podchodzę do ciebie cichutko, na paluszkach, by nie zbudzić cię z tego pozbawionego sensu snu. Naciągam powiekę i tnę dokładnie po trasie. Tnę ciało, ani na chwile nie przestając, ani na chwile nie zatrzymując się - choć twój krzyk paraliżuje mi kończyny. To śmieszna scena, podczas której ty wijesz się z bólu, machasz rękami i nogami, ale tak naprawdę wcale nie przeszkadzasz mi w rozerwaniu twoich powiek. Zupełnie. A przecież chcesz mi to wszystko utrudnić - mimo to nie ruszasz głową. Nie, ona pozostaje u ciebie nieruchoma, zimna i, wydawać by się mogło w pierwszej chwili - obojętna. Osoba stojąca na tyle blisko ciebie, twojej twarzy, może dostrzec malutkie kropelki potu, jakie powstały z wysiłku trwania w tym stanie. Podejrzewam, że w twoim wnętrzu panuje rozkład na wszystkie części, może, gdybyś mogła mówić a nie tylko krzyczeć, porównałabyś ten stan do istnego prawdziwego piekła w twojej duszy. Cóż za rozczarowanie... Lepiej nic nie mów, lepiej tylko krzycz. Ale, ale... nożyczki przestają być ostre, zaczynają rozkruszać się w moich dłoniach. Czy to ty próbujesz ją ratować? A przecież doskonale wiesz, że dla niej jest już za późno! Ty tchórzu, kryjesz się za filarem, wyglądasz jak wielki cień w gałęziach winorośli, tak mocno splątany i wyciśnięty. Ty chcesz ją uratować? Cóż, gdybym tylko mogła pozwolić sobie na takie marnotrawstwo, to z pewnością pozwoliłabym tobie dokończyć dzieła, jednak jeśli już jesteśmy na tym etapie... Rwę jej powieki. Obydwie są lekko nacięte, gdyż nie pozwoliłeś mi zranić ją bardziej. Cóż za ironia, teraz będzie cierpieć mocniej i mocniej... bardziej i bardziej... Rwę jej powieki. Rwę, rwę, rwę, rwę, rwę, rwę, rwę... Rwę, rwę, rwę, rwę, rwę, rwę, rwę, rwę, rwę, rwę, rwę, rwę, rwę, rwę, rwę, rwę, rwę... Wyrywam je z korzeniami.

~*~*~*~

Ponownie zaczęłam obserwować ludzi, w ten każdy następny dzień, podczas którego robimy tyle czynności, nad którymi nie wolno się zbytnio zastanawiać - bo co, jeśli uderzy w nas pewność, że to wszystko nie ma sensu? To bez sensu. Tak więc obserwuje ludzi - ponownie. Ponownie staram się zapisać ich historie w sobie, ich mimikę twarzy, kiedy myślą, że nikt na nich nie patrzy. Jeszcze nie mogę powiedzieć, do czego ponownie doszłam, jednak... Myślę, że jestem ku temu blisko, jednocześnie będąc dalej niż jeszcze przed sekundą. Paradoks? Śnią mi się rzeczy dziwne, rzeczy niespotykane i niepokojące. Bo jeśli to wszystko wytwarza moja psychika i moja wyobraźnia, to muszę stwierdzić, sama samiutka, że jest coraz gorzej. Ale ciekawi mnie również to, jak Ty sobie beze mnie radzisz. Ciekawa jestem, dlaczego na próbę załagodzenia całej tej okropnej sytuacji, napisałaś mi jedynie jedno marne, suche i chłodne słowo. Nie zamierzam już się starać, umywam ręce od tego całego grajdołka. Motyle zamieniają się w obślizgłe larwy, a larwy w motyle. W obu tych przypadkach otaczają mnie całą, i nie pozwalają mi zrobić bez nich chociażby jednego malutkiego kroku. Mam siniaki. Mnóstwo siniaków na swojej skórze, pod którą w żyłach płynie mleko. Mówiłam już, jak bardzo nie lubię mleka? A przed oczami mam wciąż i wciąż szklany stary kubek, w którym w mleku płyną płatki róży. Zatapiają się, by następnie wyleźć na powierzchnię, niosąc w sobie kapkę tego ohydnego białego płynu. Mówiłam już, że nie lubię róż?

"Jest mi mdło
boli mnie głowa,
Zeschły mi wargi
to żaden wiersz.
Po prostu chcę
żebyś wróciła."
~ Włodzimierz Szymanowicz


czwartek, 13 lutego 2014

13.02.14

Rozwiązaniem problemu jest uśmiech. Przecież możesz się teraz uśmiechnąć, w czym problem? Tylko uśmiech ten ma być szczery. No i w tym momencie nie jest już tak prosto, jak wydawało się jeszcze kilka sekund temu. Pewnie nawet nie spróbujesz, i wcale ci się nie dziwie. Ja też już nie próbuje, a oni nie pytają. Siadamy na krzesłach, które są obleczone cienką powłoką koronki. Czasami mam wrażenie, że to pozostałości po kokonie, z którego wylęgły się poczwarki, albo delikatna koronka z mgły - z której wylęgłam się ja. Nowa ja? Bardzo bym chciała, ale proces nadal stoi w miejscu, a wczorajsze wydarzenia tą mnie, która czeka na dalsze czynności Mężczyzny, bardzo mocno pokiereszowały. Niemalże zniszczyły, rozrywając płaty nowej lśniącej skóry - niszcząc doszczętnie. Nie żałuje zerwanych znajomości, ale teraz potrzebuje otrzeźwiającego będzie dobrze. Dwa słowa, które usłyszane mogą być na tyle różnych sposobów, a najczęściej wypowiadane tylko po to, by osoba z problemem dała nam święty spokój, bo my się przecież na problemach ludzi nie znamy... To takie wyobcowane czynności, a współczucie jest już nam zupełnie obce. Nieznane. Kompletnie.
Najgorsze są chwile, kiedy czuję się obserwowana - a doskonale wiem, że jestem sama. Najgorsze są noce, w których obserwuje cienie, nie mogąc usnąć czy to przez wycie szaleńca, czy to przez zwykłe rozbudzenie się. Cienie przybierają wtedy miliony różnych kształtów, choć doskonale wiem, że dana rzecz rzucająca ten cień, nie mogłaby się tak zawinąć, zgiąć i rozłożyć jak anioł rozpościera swoje skrzydła - a więc w czym problem? W mojej wyobraźni i w jej szczerości, która tak nawiasem mówiąc, jest znikoma. Najgorsze są chwile, kiedy chcę z kimś porozmawiać i powiedzieć mu, tak naprawdę, powiedzieć o wszystkim co mi leży na sercu, na głowie, na duszy. Tak po prostu powiedzieć co u mnie się dzieje, z czym mam problem i wspólnie oceniać, jak wielki on rzeczywiście jest. Wspólnie ocenić drogi wyjścia z tej beznadziejnej sytuacji, znaleźć rozwiązanie problemu, z którego, być może, kiedyś będę sie jeszcze śmiała. Tak po prostu porozmawiać z kimś szczerze, nie hamując swoich słów - najgorsze są te właśnie chwile, bo zaraz potem wiem, że nie mogę tego zrobić. Nie dlatego, że przeważnie nie chcę, bo kiedy są chwile, kiedy naprawdę tego chcę i potrzebuje, to wtedy blokada naciska na mnie jeszcze mocniej. Nie dlatego, że nie ufam, bo mam osoby, które nim obdarzyłam. Więc dlaczego? Strach, panika, niechęć odsłonięcia siebie i swoich słabości? Niechęć podzielenia się z kimkolwiek swoim światem? No tak. Jakby to pewien pan powiedział: zero logiki.
Nadal nie zapisałam ani jednego słowa w zeszycie, za to niesamowita chęć uczynienia tego pozostała. A jednak - nie mogę. Gdybym teraz się jednak na to zdecydowała, to najprawdopodobniej zapisałabym wszystkie te słowa, jakie napisała mi wczoraj, a które tak cholernie mnie zraniły. A więc po co mi to?

środa, 12 lutego 2014

12.02.14

Już się nie uśmiechamy. Zdecydowanie daleko nam od tego. Siadamy z kubkiem gorącej kawy, i czekamy z przeświadczeniem głęboko w sobie, że wszystko będzie dobrze. Łzy zamarzają i ta zmrożona woda, skrywająca kawałeczki wypełniających nas maleńkich wróżek, ona strasznie harata naszą delikatną skórę. Kąciki oczu krwawią, ale to cudowne uczucie, a kiedy nikt nie patrzy - jemy swoje wydzieliny z oczu. Bo tak bardzo boimy się utracić chociażby najmniejszą część siebie. Nie obchodzi nas, że ten zamarznięty piasek jest przegniły. Nie, to wcale nas nie obchodzi.
   Ludzie są straszni, czy ty to widzisz? Czasami mam wrażenie, że mijający mnie ludzie ostrzą na mnie zęby. Zawsze na mnie, bo to ja im w czymś przeszkadzam. To tak, jakby podświadomość broniła się przed obcym ciałem. We śnie. I ci ludzie wpatrują się w swoje buty - to tylko po to, by mnie zmylić. Potem natomiast pokazują swoją prawdziwą twarz, która - z początku zwrócona w dół - teraz tak dobrze widoczna tuż przed moimi oczami. Miliony żył uwidaczniających się w zastraszająco wolnym tempie. To wszystko powinno dziać się szybko, tymczasem ja nadal stroje trzęsąca się z zimna i obserwuje. Czasami mają pazury, a czasami miły uśmiech. Miły uśmiech jest najgroźniejszy, mimo że dla mojego serca z pozoru bezpieczny. Nie. Mówią, że trzeba się bronić, ale ja im już nie wierze. Zeskrobuje z okien szron i zamykam go w skrzynce. Zawsze kiedy ponownie ją otwieram, jego już tam nie ma. Ale został wchłonięty w skrzyneczkę, a więc nie utraciłam go zupełnie.

Pisanie teraz odbywa się w zupełnie inny sposób. Teraz robię to rzadziej, z mniejszą ochotą i radością. Bez ulgi, która niegdyś wypełniała mnie całą, po spisaniu swoich myśli. Teraz myśli są jeszcze bardziej splątane, zupełnie jak moje włosy. Nieład w głowie jak i na głowie. Teraz moja ręka nie pisze, a czysty zeszyt pozostał czysty jak jeszcze minutę temu, sekundę... To po prostu jeszcze nie ta pora, nie ten czas.


wtorek, 4 lutego 2014

04.02.14

Nie potrafię pokreślić po kalendarzu. Nie potrafię zakreślić nawet ważnej dla mnie daty, i czy to z braku odwagi o przypominaniu sobie, ilekroć tylko spojrzę na ten nieszczęsny kalendarz? To przecież bez sensu, bo ta data, jakby została zabarwiona na neonowy czerwień, pokazuje mi się przed oczami nad wyraz często. I nie skłamię pisząc, że codziennie zastanawiam się, czy ta data będzie jeszcze aktualna. Dla mnie będzie ważna zawsze, ale czy aktualna? Ojciec codziennie przesuwa wskaźnik na kolejny dzień. To jego kalendarz, może z nim robić co zechce, jednak denerwuje mnie jego śledzenie, jego uważne śledzenie rzeczywistości. Kontaktuje, to przecież ważne, istotne i należy się z tego cieszyć, ale czy musi tak dobitnie pokazywać, że czas leci, że wciąż jest kolejny dzień za dniem? I jeszcze sama ta karteczka pokazująca cały miesiąc. Jak można drukować kalendarze na cały rok? Skąd w nich ta pewność, że dla właściciela kalendarza będzie jeszcze jakieś jutro? To straszne.
Proces usuwania starej ja, robiąc tym samym miejsca na nową ja, został wstrzymany do odwołania. Przepraszam! Ale właśnie dotarło do mnie, że to nie ja o tym decyduje. To się po prostu zatrzymało, a moje blade dłonie stały się zimniejsze niż zwykle - i będą takie, póki proces nie ruszy do przodu. Czyli długo. Niepotrzebnie tak marudzę. To przecież nic straszne. Lekkie opóźnienie, które z czasem naprawi się... samo? Póki co dostaje listy. Zamaszystym pismem spisane, zawierające w sobie smutek i ostrzegające mnie przed czymś, co niedługo ponownie się stanie. Ponownie? Nie dało mi to do myślenia, niczego nie podejrzewam, ale staje się czujniejsza, ostrożniejsza, cicho sza. Wychodzę często do lasu, by móc oczyścić swoje płuca ze smogu Krakowa. Tak naprawdę nie robię tego tylko dlatego. Wystarczy jedno maleńkie zachwianie mojego spokoju, mojego świata i już muszę uciekać. Biegnę boso przez ściółkę leśną, w stopy wbijają mi się kawałki gałązek tak ostrych, że aż przebijających moją skórę. Moje włosy zahaczają się o gałęzie, przechodzą na nie chochliki. O właśnie - chochliki. Co ja teraz zrobię? W moim świecie nie wszystkie chochliki są złe. Tylko jeden, ten, który tak zatruwa mi organizm. Na pewno ma on jakiś swoich towarzyszy braci niedoli. Jednak póki co jeszcze nie dane mu było mi ich przedstawić. I wcale nie chcę dożyć tego dnia, kiedy nagle będzie chciał to zrobić.
Co nocne dziwne skrobanie w moje drzwi... Staje się to nieznośne, powoduje wręcz obłęd. Nawet nie staram się wołać o pomoc. Przecież to bez sensu, nikt nie usłyszy,  w tym starym domu, w którym pełno jest spróchniałych desek, z równie spróchniałymi marzeniami.


sobota, 1 lutego 2014

01.02.14

"Daty zachodzą na siebie, plączą się lata. Topnieją śniegi, stopy rwą się do lotu i wcale nie znaczą śladów."
~Jean Cocteau










I tak mijają mi dni, w ten niebywałej drętwocie. Po prawej cały chaos, ciągłe wrzaski i pretensje. Po lewej okno, czyste duże okno, zachęcające do lotu w inne miejsce. Nie wybieram nic, siedząc na swoim miejscu po środku tego wszystko. Drapiąc swoje szwy, wydrapując resztki uśmiechu, bo jeśli zobaczą go niewłaściwe osoby, może dojść do tragedii. Zgodziłam się na zabicie siebie. I tak, jak to się działo kilka dni wcześniej, tak teraz wciąż dzieje się to samo. Cóż, prawie to samo, bo jednak proces idzie do przodu, widać już postępy. Jakie? Nie sposób zauważyć ich gołym okiem. Opiszę...
Co noc przychodzi do mnie mężczyzna, z delikatnymi dłońmi, które stają się szorstkie tylko wtedy, kiedy coś wytrąci go z równowagi - czyli nad wyraz rzadko, co jest momentami niepokojące. Przychodzi do mnie dokładnie wtedy, kiedy Słońce zniknie już całkowicie, a niebo skryje się za ciemną płachtą aksamitu. Ma długie ciemne włosy. Nie są proste jak drut, lekko się falują, ukazując elfie uszka. Jest piękny, usta jego są stworzone do dawania rozkoszy. Jest ubrany staroświecko, tajemniczy wyraz twarzy powoduje szybsze bicie serca, ale on doskonale wie, po co do mnie przyszedł. Leżę w łóżku, a on usuwa gnijące resztki mojego ciała. Gniją, bo tak jak wąż, i ja pozbywam się swojej skóry. Robię miejsce nowej ja, która ma być tą najwłaściwszą, jakkolwiek irracjonalnie to brzmi. Nie mam odwagi podnieść lekko głowy, by zobaczyć jak on to robi. Jego blade dłonie, z wystającymi ciemnymi żyłami, po prostu przesuwają się po moim ciele. Coś skubią, robią coś, że chwilami widać wyzierające z nich lekkie piękne światełko... Wcześniej po skończonym oczyszczaniu po prostu wychodził. Teraz zostaje ze mną aż do świtu. Delikatnie i czule (co najdziwniejsze) gładzi opuszkiem palca mój policzek. Ja wiem, że dalsze procesy nie będą już tak przyjemne i on również o tym wie. Może dlatego jest dla mnie teraz taki... dobry. 

Nie wyobrażam sobie życia bez Niej. I choć brzmi to jak paradoks, ja wciąż wyrywam sobie kawałeczki duszy, jakie przylepiły się do moich powiek. Wciąż szukając siebie na nowo, mam dziwne i nieodparte wrażenie, że... Jestem drobna i krucha. Jak kości najmniej stabilnej konstrukcji - moje ciało. Natłok zarazków w mojej głowie powoduje, że tęsknie. Tęsknota jest dla mnie teraz zabójcza. Zawsze była, jednak w ostatnich dniach tęsknie prawdziwie. Najprawdziwiej inaczej rzecz ujmując. A stan jest tak bolesny, jak żywcem odpadające od kości mięso. Wiesz co się dzieje, jednak nie potrafisz zrobić niczego, by było lepiej, by to zakończyć. Tęsknię. I nie wiem co robić. Śnią mi się koszmary, naprawdę straszne koszmary, po których budzę się z mokrą od łez poduszką. Napęczniałymi od łez policzkami. Łzy.


sobota, 18 stycznia 2014

18.01.14

Odpowiadając na pytanie: nie, nie mogłabym, nie zrobię tego. A jeśli coś nie pasuje, to paszoł won :)
To naprawdę takie zabawne, kiedy ktoś wiecznie cię do czegoś zmusza. Zmusza do pisania, rozmawiania, dzielenia się swoimi uczuciami, a w skrajnych przypadkach do tego, by z tym kimś być. I jeszcze będzie miał czelność pisać ci, że bawisz się w jakieś chore gry. Cudownie. Jednak jeśli proste słowa nie docierają, gdy prosty przekaz nie dociera, to przykro mi, ale ja mogę tylko załamywać ręce, bo na głupotę ludzi jeszcze lekarstwa nie ma. Do czego to doszło, by wmawiać mi rozdwojenie jaźni, i jak gdyby nigdy nic uprzykrzać niemalże każdą chwilę życia. Jesteście siebie warci, choć nie mnie już oceniać. Zapinając długi czarny płaszcz prychnęłam pogardliwie, machnęłam ręką i zabierając ze sobą jedynie książkę, wyszłam z tego grajdołka, najdalej. Najdalej jak to tylko możliwe, bo nie wiem jak wasza, ale moja cierpliwość się skończyła. Powinnam była przewidzieć, że tyle razy nie wchodzi się do tej samej rzeki. Limit jest na dwa, a ja już dawno temu go przekroczyłam. Więc teraz mam nauczkę, ale jakoś dotrwam. Najwyżej zamkną mnie w jakimś zakładzie dla psychicznie chorych, i w sumie też dobrze, bo świat będzie mieć ode mnie spokój. Jedynie personel szpitala nie, ale on akurat będzie musiał sobie jakoś poradzić. Najwyżej skończą jak ja i mnie podobni.
Portret duszy. Chciałabym taki mieć. Stworzyć go i stwarzać codziennie na nowo, choć z każdym jego płótnem lepiej, inaczej. To byłoby niebezpieczne - zostawiać gdzieś swoją duszę, lub jej odbicie gdzieś, gdzie ktoś mógłby je ukraść. Na straży postawię elfy. Długie siwe włosy, śmieszne ubranie lśniące rosą. Niech pilnują. Kiedyś głaszcząc twarz elfa nadziałam się na jego ostre uszko. Pozostawiłam na nim mały płat swojej skóry, a on z wdzięczności wycałował, wylśnił mi się... Potem z nadzieją w oczach dzielił się każdą łzą, każdym owocem i pomagał żyć. Zawsze był i zawsze będzie, dlatego wiem, że jakoś dam radę. Zabawne. Czekam z utęsknieniem na dwunastą żeby to wszystko wyrzygać, żeby to z siebie zrzucić i móc odetchnąć. Odetchnę. Jeszcze tylko trzy godziny, potem już zniknę. Zostawię tylko ten portret. Z zamkniętymi oczami, z których końca rzęs skapuje rosa. Widzisz? Rosa jest najczęściej obecna, któż będzie ją winił?
Uśmiech.
Ze zwinnością małego dziecka ścigam motyla. Zawsze obrywałam im skrzydła, kiedy już udało mi się je złapać. Kiedyś zrobiłam wyjątek, i od tej pory przylatują do mnie codziennie.


poniedziałek, 13 stycznia 2014

13.01.14

Zakochałam się. To takie dziwne uczucie. Myślałam, że jest mi ono dobrze znane, jednak bardzo się myliłam. Zakochałam się. Unbelievable. Smaruje swoje zastygłe mięśnie. Zupełnie jakbym smarowała stare drzwi, od dawna nieotwierane, zeżarte przez robaki, skrzypiące pieśń swojej historii. Kopałam w nie, drapałam paznokciami, wpisałam się w nie najmocniej jak potrafiłam. Teraz je oliwie. By zamilkły, by nie straszyły mnie swoim głosem w nocy. Zestarzałam się, a leśny starzec kiwa mi ze współczuciem głową na przywitanie. Lubię jego opowieści, w których swoim mocnym głosem doświadczenia, przedstawia ze szczegółami cyrograf lasu. Swojego losu. Opowiada mi swoją historie, to takie smutne a jednocześnie tak wspaniałe. Dzieli się ze mną okruchem ze swojej siwej, poszarzałej, sczerniałej brody, sięgającej do krainy moich marzeń - a więc daleko. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio zasnęłam snem spokojnym, ale ciekawym. Każde wybudzenie się, to jak wyciąganie długiego włosa z gardła. Nagle coś ciągnie mnie w górę, w górę, w górę, a mnie samą atakują torsje. Potem wracam nagle w swoje ciało. Włos wyciągnięty. A na nim resztki nieprzetrawionego jedzenia.
Dokonałam zbrodni - zabiłam kogoś. Mam nadzieje, że nikt mnie nie wyda. Nie chcę trafić do więzienia. Chcę trafić ponownie w te fazy swojego życia, w których dziadek sadzał mnie na swoich kolanach i ze śmiechem opowiadał bajki. Albo kiedy wkładał rękę do swojej magicznej kieszeni, skąd zawsze wydobywał dla mnie coś słodkiego... Muszę spisać wspomnienia z nim związane. Muszę, wiem, że muszę. Koniecznie. Jedno jest pewne - utraciłam coś ostatnio, co odchodząc ugryzło dosyć sporą część mnie, tym samym powodując, że teraz jestem znowu niekompletna. To straszne. Jakby każda poszczególna gwiazda na niebie gasła. Patrzysz w niebo, a na nim nie ma nic. Czyste niebo, bez chmur - więc oczekujesz, że będą tam, gwiazdy, które zawsze są obecne i obserwują. Ale teraz ich nie dostrzegasz. Nie dostrzegasz nic. Niebo zgasło. Nie ma się już czym pochwalić.
Taka jest teraz nasza teraźniejszość.

Zakochałam się.

przepraszam, że piszę
nie chcę przeszkadzać
zastanawiam się tylko
jak ci bije moje serce.
-Maria Goniewicz


niedziela, 12 stycznia 2014

12.01.14

To naprawdę dziwne, nie mieć od Ciebie nic. Być może cisza w naszym przypadku jest najlepszą drogą wyjścia, jednak wierze, że mogło się to skończyć dużo lepiej. Przyjemniej, o ile koniec może taki być. Niestety wyszło jak wyszło, a ja ze zdziwieniem stwierdzam, że mimo strachu - jest mi smutno. I tak przez większość mojego czasu, którego ostatnio nie mam zbyt wiele. Jest mi smutno. Dużo intensywniej niż zazwyczaj, bo ten smutek, jaki jest codziennie, teraz chowa się nieśmiało przed siłą tego smutku, który przyszedł przed kilkoma dniami. Nawet kiedy zamykam oczy, czuję pod powiekami brokat. Złoty, ale niezwykle mocno drażniący moje gałki oczne. Niezwykle...
Nadal jestem igiełką, która została porzucona na plantach w Krakowie. Patrzę na ludzi, którzy najczęściej spieszą się, być może nawet do kogoś. Być może mają do kogo się tak spieszyć, i spieszyć się, się. Widzę na ich twarzach wyżłobione bruzdy zdenerwowania, stresu, życia, albo po prostu starości. Najczęściej zmartwienia? Tylko nieliczni spoglądają szybkim wzrokiem na taką mała igiełkę, tak mocno odznaczającą się delikatnością swojego bladego ciała. Ale żaden z nich nie podszedł. Nie zapytał, jak mi pomóc. Z jednej strony to dobrze, bo naprawdę nie wiem, jak mogłabym mu odpowiedzieć. Z drugiej jednak strony, taki przejaw lekkiej czułości, zrobiłby mała kreskę na moim oszronionym wnętrzu, na jego oszronionej szybie. Widzę mnóstwo magicznych chwil, i choć muszę je szybko wchłaniać w siebie, by przestraszone nie uciekły, to tak naprawdę nic nie szkodzi... Drapię swoje ręce, by na tej bieli powstały czerwone kreski. Bez krwi. Po prostu czerwone kreski, by coś zaczęło się dziać. To takie, fascynujące...

Dziękuję Wam, moje Delikatne Roślinne Puchy... Jesteście takie kochane.

Witaj, nieznajomy. Nawet nie wiem jak na imię masz.


niedziela, 5 stycznia 2014

05.01.14

Chyba kocham. Choć przecież może mi się wydawać. Bo może. Chyba Cię kocham. Choć przecież to może być zwykłe złudzenie, jakim karmie się przez większość swojego życia. Chyba kogoś kocham. Choć przecież to może być pomyłka, uczucie ulotne wraz z chwilą szczęścia. Chyba zwariowałam. Choć przecież na pewno, nie chyba.
Przechadzając się plantami w Krakowie, kiedy Słońce dało spokój oczom, widziałam mnóstwo pięknych stworzeń i zjawisk. Opisując je gdziekolwiek najprawdopodobniej popełniam zbrodnie, wiem to. Niestety boję się, że zapomnę... Że zapomnę jak ostatnio zapominam wszystkiego i każdego. Zapominam was wszystkich, jestem tym przerażona. Budząc się nie pamiętam nikogo. Oszukuję się, wmawiając sobie, że to przelotne. Nie jest przelotne. Widziałam takie piękne istoty, nocne istoty, choć to nie były wampiry, to były moje istoty zupełnie mi obce. Takie piękne... Kiedyś to opiszę, teraz nie mam siły. Nie mam siły na kochanie, nie mam siły na pisanie. Nie mam siły na sztuczne wywlekanie dobrych, pozytywnych uczuć, by nikt nie miał mi niczego za złe. Choć i tak jest mnóstwo pretensji. Czytam. Dużo, uparcie, z przyjemnością. Nie piszę. Teraz moje dłonie jak nigdy wyglądają tak koszmarnie krucho. Blado i krucho. Na przemian są grube, by za chwilę stać się kośćmi oplecionymi cienką skórką... przepuszczającą do zasięgu wzroku żyły, krew... Myślę, że ta bladość to kości. To nie skóra jest blada. Ona jest przeźroczysta, dlatego widać kości. Które są białe. Niesamowicie białe. Dlatego jestem blada. Bladość... Wsunęłam się delikatnie do czyjejś kieszeni w płaczu. Jestem igiełką, może z brzozy... Pachnę lasem, kuję. Właściciel płaszcza niesie mnie z dumą, ale tak naprawdę nie wie, że ja, to ja i że jakąś igiełkę w ogóle ma... W pewnym momencie przy jego gwałtownym ruchu, gwałtownym tiku, jaki pozostał mu z dzieciństwa, kuję go. Tak naprawdę niezbyt boleśnie, ale właściciel ma bardzo delikatną skórę, dlatego jego to bardzo boli. Bardzo. Z irytacją mieszającą się z bólem zagląda do kieszeni. I widzi mnie, skuloną smutną igiełkę. Nie wie, że kropelka wody, która tak mocno przyczepiła się do igiełki, nie wchłania się, i że jest to łza. Potężna łza, ale igiełka spędziła w kieszeni płaszcza szmat czasu, więc miała czas, by taką łzę wypłakać. Ze swojego pokruszonego ciała mogła wydobyć tylko tyle. Zaledwie tyle. Podnosi igiełkę w dwa palce, jakby się jej brzydził. Podnosi na wysokość swoich ust, i igiełka ma wrażenie, że zaraz ją pocałuje, albo zje (i to, i to byłoby dobre). Podnosi wyżej, do oczu. Może chce wydotykać ją spojrzeniem. Podnosi... i rzuca w bok, daleko i blisko. Bardzo blisko. Niesamowicie daleko. I tyle. I odchodzi. Zostawił igiełkę, wyrzucił ją, wcześniej pozostawiając na niej siebie. Jak igiełka ma się czuć?


Płakać nie umiem już od dawna
czyich więc łez był ślad na poduszce 
gdy się zbudziłem
- Stanisław Czycz