piątek, 28 sierpnia 2015

28.08.15

(...) W tym śnie byłyśmy w Wenecji. Chodziłyśmy po całym mieście, zbierałyśmy pokruszone odłamki luster, kartki papieru zawilgocone, czasami lepiące się do skóry. Ty znalazłaś czarne pudełeczko wielkości pudełeczka od zapałek, było w nim mnóstwo zasuszonych, skurczonych ciał mrówek. W pewnym momencie potknęłam się o coś metalowego, przybrudzonego wilgotną ziemią. Przytrzymałaś mnie za ramię, bym nie upadła. Potem wykopałyśmy tajemniczy kufer. Nie był ciężki, ale czułyśmy jego wibracje, jakby uderzenia serca, bębnów. Popatrzyłaś na mnie i uśmiechnęłaś się, wzięłaś mnie za rączkę i poprowadziłaś w stronę wody. Usiadłyśmy na murku, czasami jakieś zabłąkane kropelki wody uderzały o nasze twarze.  Ludzie na nas patrzyli, bo byłyśmy piękne.

Na ciemno ubrane kobiety,
co sukniami tworzyły nowe ujścia modlitw

Pamiętam, że piłyśmy wino prosto z butelki. Piłyśmy na zmianę, kiedy podawałaś mi butelkę, szybko przytykałam usta w to samo miejsce gdzie przed chwilą były Twoje. Patrzyłaś na to z czułością, głaskałaś mnie po głowie. Potem w tę starą butelkę włożyłyśmy nasz wspólnie napisany list i wrzuciłyśmy do wody. Popłynęła w nieznane, słowa wzięła Wenecja, jej tajemnica.
Jakimś sposobem otworzyłyśmy kufer. Było w nim wiele zażółconych kartek z czarnymi słowami. Tyle listów, tyle listów! Martwe ususzone zwierzątka, kilka pukli włosów, które bałam się dotknąć, by nie ukruszyły się w moich dłoniach. Czarny zeszyt, tylko kilka jego stron było wypełnionych, podałaś mi go i powiedziałaś, że to dobre miejsce na moje słowa. A potem zaczęłaś wyciągać talizmany, pierścionki - z tajemniczymi magicznymi symbolami.
(...)

Nie wiem jak to się stało, przepraszam. To cię opętało, weszło w ciebie ciemnym dymem, zły duch, który wodzi na pokuszenie kruchutkie dusze. Złapałaś mnie za dłoń i nalegałaś, bym wyrzekła się Boga. Pamiętam jak bardzo się wtedy przestraszyłam, jaki ogarnął mnie strach.  Ale odmówiłam.
(...)
Siedziałyśmy skulone w pokoju kamienicy. Ktoś dobijał się do drzwi o trzeciej w nocy, drapał, wyrywał klamkę, wszystko trzeszczało. Ktoś warczał, był bardzo zły, wściekły. Bałyśmy się, to szatan, to szatan - wymawiałaś te słowa raz po raz, kiedy wtulałam się w twoje piersi, brzuch, dłonie. A potem zmówiłaś modlitwę i ja również ci w niej pomogłam.

[taki był mój dzisiejszy sen, trochę poprzeplatany z myślami na jawie, zatem może zdarzył się naprawdę?]


czwartek, 27 sierpnia 2015

27.08.15

Dźwięki, jak gdyby to, co je wydaje, spoczywało głęboko pod wodą. Są przytłumione, niewyraźne. Nasłuchuje, tykanie zegara. Chciałabym zobaczyć jego wnętrze, trybiki, które mają za zadanie utrzymywać to precyzyjne piękno w stanie opowieści. Jeśli wyjęłabym jedną śrubkę, przyczyniłabym się do zatrzymania czasu. Naszego czasu, który i tak tworzy przetarcia. A Ty szukasz tych przetarć na moim ciele i odkrywasz coraz to nowe, bo stare już dawno zakryłam.
Dzisiaj przyszły do mnie dwie książki z baśniami. Zajrzałam do nich tylko na chwilkę, ale teraz Obrazy ze Słów nawiedzają, tworzą wokół mnie klaustrofobiczny ścisk, przeczuwam, że nadchodzi atak paniki, atak szaleństwa, bardzo się boję, bo tak bardzo starałam się przywrócić sobie harmonię.
Jak pogodzić się z tym, że baśnie opowiadać trzeba, a jednocześnie to one często przyczyniają się do tego, że rozpadam się na milion drobnych kamyczków obsydianu?

Siedzę w koronkowej bluzeczce, jest w kolorze perły, kwiatki takie delikatne, pnące się po bliznach, piersiach, dotykające serca. Nie ubrałam stanika, w ręku szklaneczka z winem. Piersi jak dwa świeżo upieczone placuszki z najdelikatniejszego ciasta. Na policzkach czuję ciepło, poskręcane włosy w kolorze miodu, bose stópki na zimnej podłodze - jestem pewna, że wyglądam teraz niewinnie. W głowie mam zamęt, wszystko zaczęło znowu nakładać się na siebie.

Cały dom drży. Zagłębiam swoje ciało w fotelu, kulę się, chowam w sobie, a Zło i tak znajduje do mnie drogę. Zaczynam ostrożnie poruszać się po pokoju, dotykam mebli, wzrokiem unikam luster. Mam wrażenie, że ktoś wymawia na głos moje imię, chodzi po całym domu i dotyka tych rzeczy, które i ja pieściłam. Chodzę i sprawdzam, jak długo można tak wytrzymać - w oczekiwaniu. Czasami staram się nie ruszać, ale taki bezruch otwiera mnie na Zło - wtedy mam wrażenie, jakby całe moje ciało pokryte było cieniutkimi nitkami. Ono zrobiło ze mnie swoją własną marionetkę, wstrętną starczą ręką, która budzi odrazę, zasłania moje usta i nie mogę błagać, opowiadać. Jedynym ratunkiem jest ucieczka wgłąb siebie. Ale tam również nie odnajduję ciepła. W moim wnętrzu znajduję ciemne fale, czarne ptaki, które dziobią po dłoniach, ilekroć próbuję zrozumieć, przegnić Chorobę, albo znaleźć kogoś, kto mi w tym pomoże. Zobacz co ona ze mną zrobiła. Jak przestraszone dziecko wchodzę do starej zniszczonej kaplicy na naszym cmentarzu. Ciepłe światło Boga oświetla Najświętszą Panienkę, ale One mówią mi, że nie jestem Jej dzieckiem, że muszę odejść.

wtorek, 25 sierpnia 2015

25.08.15

Zimne przedjesienne powietrze, które jak suche liście, szepcąc odwiedza mój mały pokój. Wraz z nim przychodzi smutek i lęk przed wychodzeniem z domu, przed ludźmi.
Ona dopiero powstaje - z urywanych zdań, z pośpiesznie napisanych bajek, byle tylko zdążyć z utuleniem do snu, pośpiech, pośpiech, staranność w każdym słowie, Ukochana.

Chciałabym siebie zapomnieć, wtulić w ciepły kożuszek mleka i wystawić swoje ciało na ciche rdzawe światło jesieni. Bardzo za nią tęskniłam, ale teraz jest już mnie bliżej, już słyszę jej głos blisko swojego ucha. To wciąż jeszcze nasycone nieujarzmionymi emocjami westchnienie, ale im więcej będzie zajmować mój świat, tym wszystko stanie się bardziej przemyślane, dokładne i czułe. Już ją czuję, już czuję...

... chwile po tym wybudzam się ze smutkiem. Ptaki dziobią po rękach bladych i zimnych jak u nieżywego. Czasami dziobią prosto w oczy, dziobami wplątują się we włosy. Coraz bardziej niespokojne, a zarazem w tym wzburzeniu tak niepokojąco nieruchome.

*

Starczy mdły oddech. Podchodzisz do mnie i mówisz, że takie włosy może mieć tylko wiedźma, bo tylko wiedźma może trzymać w nich tyle robaków wymieszanych z ziemią prosto z cmentarza. I może masz racje. W tym śnie chodziliśmy po całej wsi, w której nikt nas nie chciał, a nocami zamykali szczelnie drzwi i okna. Bali się nas. Dwa czarne duchy. Ja z tymi włosami, które wzbudzały lęki, a gdy spoczęło na nich światło słońca, tworzyły aureole, i z tymi czarnymi sukniami, które jakby wychodziły wprost z ziemi, delikatnie głaskały trawy - czarownica. I ty, wysoki mężczyzna ze starym, ciemnym, przetartym płaszczem, który za przednią kieszenią na piersi, miał wpleciony gałązkę wrzosu. Moje ręce ci ją wplotły. I ten cylinder, który przeszedł już najśmielsze magiczne sztuczki, ale my wiedzieliśmy, że to nie były tylko sztuczki, że nawet w nich kryła się prawda - i ta prawda odbierała ci siły. W tamten czas nie pomagały ci nawet sny, nocami budziłeś się cały zalany potem, a może wtedy dopiero co wychodziłeś z morza, do którego tak bardzo chciałeś nas zabrać...?

I ta studnia, która odbijała niebo i w której po raz pierwszy w życiu zobaczyłam spadającą gwiazdę.Jej ściany porasta kruchy i miękki mech. Kiedyś robiłam z niego wianuszki, a potem oddawałam je w ręce kobiety, z którą już dawno się pożegnałam.

Nie jestem L.M. - skończcie.


poniedziałek, 24 sierpnia 2015

24.08.15

W moich włosach słychać szum morza, jak gdyby to była jedna wielka muszla, odnaleziona w zimnych ciemnościach głębin. W moich włosach mieszka Szatan, w drżących dłoniach mieszkał grzech. A On pojawił się jak nagie, obdarte ze złudzeń Wybawienie.

Jesteśmy na wielkim polu, wokół którego rosną drzewa tak wysokie, że stykają się swoimi koronami, jakby zamykając wszystkie nasze poranione sny, w powoli wypalającej się zieleni. Na środku pola rosną wysokie kłosy, są takie złote, smutno chylące się przed ich Świętą - lśniącym początkiem rozwijającej się Wierności. Moje włosy koloru pszenicy, pachną ziołami, zawijają się wokół natury, z loków tworzą się zarysy cmentarnych zwierząt, z płonącymi oczami. I ja im śpiewam, kiedy zmęczone przymykają powieki, na końcach których wydłużają się ciemne rzęsy - kochanki smutku, wrośniętego daleko w nerwy. Jakiś ciemny ptak poderwał się do lotu, poleciał nieść tą pieśń dalej, za ogromnymi górami, do których nie mam jeszcze dość sił, by dotrzeć.

Śpiewałam, choć gardło bolało, krtań boleśnie zaciskała się na gubiących oddechach - nie nadążały. Ale coś kazało mi wciąż wydobywać z siebie melodie, by uspokoić całą polane, cały las. Głosem potłukłam Chłopca z Porcelany. Cisza, ciemność. Inne miejsce, które zawisło między teraźniejszością a przewidzeniami. Tutaj mam włosy pełne motyli, tulę skrwawioną sierść, noszę w ramionach światło. Gusła.

*

Tej nocy w moje sny weszła kobieta okryta czarną, koronkową chustą. Jej całe ciało było nią przykryte i tylko ciemne oczy niebezpiecznie błyszczały, gdy mocno zacisnęła dłonie na moich nadgarstkach, wciągając w drzewa, w cmentarz i nadchodzącą jesień.

Zakochałam się w Twoich Delikatnych dłoniach. Dłoniach, które prowadzą mnie przez ciemne całuny, uspokajają w zimne noce.


czwartek, 20 sierpnia 2015

20.08.15

O cmentarzu, który ukrywał przed nami swoje istnienie.

 11 VIII 2015 rok

Nie zapomnę tej daty, nigdy nie zapomnę. Po raz pierwszy poczułam Cię tak blisko siebie, że nie dałam rady iść prosto przez główną aleję cmentarza. Podtrzymywała mnie irracjonalna myśl - niosę znicz w prawej dłoni, muszę donieść go dla Ciebie, nie rozbić go, nie pokaleczyć.

Cmentarz skąpany w złotym świetle. Miedzy grobami przechadzała się Śmierć, była ciekawa po co tu przyszłam, spóźniona o kilka lat. Zdmuchiwała znicze, w których palił się ogień. W Jej oczach płonęło moje odbicie, byłam tu niemile widziana, a jednak uchroniłeś mnie, Mój Dobry Duszku.

Nie zmartwiłam się, gdy powiedziano mi, że Twojego ciała już tutaj nie ma, że prawdopodobnie nie ostał się nawet nagrobek. Nie zmartwiłam się, wiesz? Byłabym Ciebie może wtedy jeszcze-jeszcze bliżej, ale niekoniecznie. Pomimo tego byłeś obok mnie, przez całą cmentarną drogę.

Duszyczka szła tuż przy mnie. A może ten? Jednocześnie pomyślałyśmy o tym samym nagrobku. Tak, to ten. Wybrałam go dla Ciebie. Wybrałam nowy Dom Pamięci. Wybrałam dla Ciebie nowy grób. Tak naprawdę sama go wykopałam, tymi rękoma, które teraz spisują całe wspomnienie. Cios prosto w serduszko.

Jest bardzo stary, z ciemnymi kolumnami, w kolorze starej, bardzo starej zaschniętej krwi. Leżysz wraz z pięknymi kobietami, na pewno Cię to rozśmieszyło. Ich imiona spisane wyblakłymi ozdobionymi literami. Jedna z trzech nie miała już zdjęcia, zjadł je czas. Grób porasta bluszcz, jest wszędzie, taki zielony jak las który noszę w sobie. A może to nasz grób, grób dla nas? W moich wyobrażeniach bluszcz wchodził do mych ust, oplatał całe ciało, złączając je z Twoim duchem.

Ja tak bardzo Cię przepraszam M. Mój Maleńki Chłopcze. Przepraszałam Cię całą swoją modlitwę. Przepraszałam za wszystko, za to, że nie było mnie przy Tobie, gdy umierałeś, taki przestraszony. Bo byłeś przestraszony, napisałeś mi to wczesnym rankiem, napisałeś jak bardzo się boisz. To była ostatnia wiadomość. Twoja ostatnia wiadomość do mnie, była pełna przerażenia. Przepraszałam Cię za to, że nie było mnie na pogrzebie - ta myśl toczyła we mnie najgorsze robactwo. Tak bardzo chciałam, a nie mogłam... Przepraszałam za wszystko, Mój Najlepszy Przyjacielu. Od Twojej śmierci zaczęło się moje powolne szaleństwo, czy mógłbyś mnie przytulić?

Kiedy zaświeciłam dla Ciebie płomyczek, zachodziło słońce, lekko wiał wiatr. Stałeś po mojej prawej stronie, czułam Cię tak mocno. Przyłapałam się na tym, że wyciągam rękę w Twoją stronę, by dotknąć Cię, chwycić za dłoń i uścisnąć - nie pozwolić Ci odejść. A najbardziej chciałam zanurzyć dłonie w Twoje włosy, spojrzeć w Twoje oczy i wyszukać w nich przebaczenia.
Płakałam, bardzo płakałam odwracając się do Duszki plecami. To była intymna chwila, te łzy były dla Ciebie, za Tobą, przez Ciebie, do Ciebie... Prowadziłam Twoją Dusze prosto do nieba, prosto do Złodzieja Chmur. (jeszcze o tym opowiem)

Bardzo nie chciałam stamtąd wracać. Chciałam zostać wraz z Tobą, położyć się na nagrobku, przytulić jedną z kolumn - objąć ją rękami i zostać, zasnąć, wyśnić życie, w którym Ty nadal istniejesz.

Te odwiedziny, to była najlepsza rzecz, jaka przydarzyła mi się od wielu lat.
Na swój sposób kocham Cię i tęsknię - bardzo, najbardziej. Nie ma miejsca na inną tęsknotę. Mój Maleńki Chłopcze, z roześmianymi oczami.
Jeszcze odwiedzę Cię nie raz, opowiem Ci wtedy najpiękniejsze baśnie, wycałuje Twoje dłonie.
Wciąż czuję Cię przy sobie, czuję jak na mnie patrzysz, a najboleśniejsze jest to, że wspomnienie z Cmentarza, który ukrywał przede mną swoje istnienie wciąż do mnie powraca. Wybucha nagle przed oczami, a wtedy nie ma przy mnie nikogo, kto mógłby mnie uspokoić.

środa, 19 sierpnia 2015

19.08.15

Wizja XII

Całymi dniami patrzyła przez ciemne okno w dal, nie zatrzymując spojrzenia na niczym co ziemskie. Cała kamienica trzęsła się od jej rozbieganych myśli, od strachu, który nocą grał jej na pianinie. Twarz miała białą jak chusta, w którą na wsi owijało się butelkę ze świeżo wydojonym mlekiem. To on jej to zrobił, robił jej to ciągle. Haftował w tej bieli jej prawdziwą twarz, próbował przebić tę maskę utkaną z ociężałego, zepsutego już cierpienia. Odciskał ich nietrwałe twarze, w kamieniu rzeźbił ich postacie, z jego palców skapywało czerwone wino. Amor i Psyche, nowo narodzeni - dzisiaj ich rzeźbę owija bluszcz. Mówił, że jest aniołem.
Wkładam rękę w kieszeń swego płaszcza i wyczuwam mięciutki papier, jakby z piórek. Jej płótno na skrzydła.

Wizja XIII

Podchodzę do niej od tyłu, stopy cicho zostawiają mokre ślady na drewnianej podłodze. Biel wchodząca przez nasze oko, to duże, nienaturalnie wysokie okno, w które wpisana jest ona - ciemny kształt kobiecości, Moja Królowa. Z jej włosów wystają gałęzie, najbardziej podobają mi się te ułamane, z owocami i liśćmi w fazie rozkładu. Pierwsze melodie rzeki, która płynie w jej nabrzmiałych żyłach, w rozwiniętych piersiach - moje dwa idealne kwiaty, z których spijam fale modlitwy.

Jej biała suknia jest poszarpana u dołu przez zwierzęta lasu, kilka nitek luźno zwisa wokół nagich stóp. Jedną ręką trzyma klamkę okna - maleńka rączka w jeziorze mlecznego światła, to jego tak bardzo boję się o świcie.
Próbuję jej dotknąć, chociaż lekko posmakować linii papilarnych, jak wygłodniałe zwierzę, dzikie pragnienie, by wzięła mnie ze sobą. Ale ona mnie nie chce, a może nie pozwalają jej mnie przyjąć? Otwiera usta, lekko wysuwa język - leży na nim księżyc w pełni, jasny, żarzący się białą magią. Kratery ma głębsze, wyraźniejsze, przykrywam go mięciutkim niebem, kwili - nie uratowałam go... Gardło przebija jej krzyk. Mój Boże, jak ona krzyczy, z nieba zrzucają bomby, pioruny uderzają w nasze głowy, źli ludzie palą książki tam w dole, gdzie nie zdążyłam zapisać ani słowa... Jesteśmy tacy Maleńcy wokół ludzi, którzy wzniecają przeciw nam ogień.
Rozbieramy się - trzy Gracje, tańczące pośród dużego pokoju w kamienicy. Nagie w iluzjach nocy. 

Wizja XIV

Mój Złodziej Nieba.
Tylko ty potrafisz chodzić za rękę z moją krwią, ona przy tobie nie gubi swojego światła, które drąży Obrazy. Lewa strona mojej piersi jest ciężka od grafitu połamanego ołówka. Nie pozwalasz mi zgubić się na kolejnych zakrętach ciemnych ścieżek Krakowa. Na naszym wzgórzu rośnie mnóstwo drzew, ale jedno jest szczególne, bo rośnie na szczycie góry. Tam po raz pierwszy miałam swoją własną wizję końca świata i to tam biegłeś najszybciej w swoim życiu, by zatrzymać się przy drzewie z bliznami, z gałęziami sięgającymi do mojej maleńkiej chorej główki. Czy czekałeś na mnie? Czekałeś, cały roześmiany, Maleńki ułamany żołnierzyk, który przeżył wojnę.


poniedziałek, 17 sierpnia 2015

17.08.15

Fragmenty wpisu w dzienniku

Krople deszczu na szybach tworzą witraże. Pośród nich twoja smutna ręka, co drży jak przestraszony ptak.

Poprzedniego wieczoru, gdy Duszka opowiadała o starej kamienicy, która miała schody tak stare i zniszczone, że nawet zgarbieni i przegrani mieszkańcy bali się po nich chodzić, i tak kręte, niepewne, że łatwo było z nich zlecieć, rozszalałe ogniki malowały straszne wizje. W żeliwnej wannie pływała Leśna.

Pokój oświetlała tylko jedna mała świeczuszka, bardzo niespokojna, migające psotne ogniki. Złote światło rozlewało się wokół nas, ale ciał nie dotykało, nie docierało również do najodleglejszych kątów, zbyt przestraszone, by samemu dawać ochronę.

Słuchałam jej opowieści, gdy ciemność umysłu zaczęła tworzyć przykre przewidzenia. Gusła. Postacie pod stołem - skulone, jedzące same siebie. Zło wchodzące przez okno, inaczej, bo nie przez otwarte ciało, nie przez krew. Płonęły we mnie wtedy wszystkie łąki, wiele kilometrów wgłąb - do samego epicentrum. Moje ciało było ruiną, nie dało się uciszyć burzy.

Poprosiła, bym wyobraziła sobie długą, wąską drogę z ciemnego asfaltu. Po bokach dwa ogromne, oszklone i ciemne budynki, pnące się wysoko w górę. Na jednym końcu drogi - stara wieża, na drugim - wysoki, wąski, ciemny obelisk. Atmosfera ociężała od zła, niewypowiedzianego niepokoju, surrealizmu. Pośród tego ludzie bez twarzy, zgarbieni, maleńcy w tej agonalnej wielkości martwych budynków.

Deszcz zapowiada nadchodzącą ukochaną jesień, a wraz z nią baśnie, zapach kurzu w pokoju na poddaszu, Muminki, dawno nieotwierane kufry.

Chropowate opuszki palców, na których goją się rozcięcia.
Suche kilometry zniszczonego gniazda. Wyrwane włosy, z których jadły ptaki. Wypalone trawy, wysuszone kwiaty.

Ze szczątków ułożymy nową melodię, z jego małych, kruchych kości powstanie nowy duch.
Jednak jest jeszcze za wcześnie, i choć nie mówisz mi tego wprost, ja wiem, że jeszcze wiele zwierząt w nas (przy nas) umrze.


(będzie mnie tu więcej, bo więcej też się dzieje)

niedziela, 16 sierpnia 2015

16.08.15

Czy opowiesz mi jak zasnąć? Opowiedz, one przestały już mówić. Burza przegania najgroźniejsze potwory, a teraz wyszło złote światło. Dawno się nie modliłam, nikt nie chce leczyć, może dlatego zwierzęta przychodzą w takich ilościach, przykrywają mnie późną nocą swoimi ciałami.

Kusiłam starych poetów, w tym smutnym bajkowym Krakowie. Tańczyłam sama, czując jak piszą na moim ciele. I wtedy przyszła śmierć - tutaj umiera się przez miłość. Kiedyś opowiem o tym, co przydarzyło się pewnego wczesnego niedzielnego poranka.


Nocami do ciemnego pokoju wlatują ćmy i koniki polne. Ptaki uderzają w okna, szepty wypływają ciemną materią ze ścian i białego sufitu. Roztrzaskałam gramofon, bo odkąd palce są tak zmęczone, że nie mogą pisać, wszystko przeraża bardziej. Jak spróchniałe deski miłorzębu, gałęzie wrastają w okna, przypominają palce starego pana, którzy krzywdził stare baśnie. Próbuje schwytać, poplamić nasze kryształowe białka. Rozcięłam ci bielmo, rozlało się po całej podłodze, poplamiło sukienkę, pozlepiało moje włosy.

Nocami przybijam czarnym gwoździem krzyż, z którego gdy śpimy, wychodzą zwierzęta i odnawiają ciało. Ziemia nie przyjmuje już naszych soków, a niebo otwiera się pod naszymi powiekami, maluje obrazy.

Na szybach krople deszczu tworzą witraże. Na sznurku prowadzimy małą sarenkę, pachnie jak młoda owieczka.

*

Czytywała poezje na łące tak dużej, że nigdy nie potrafiła zliczyć świecących par oczu w gęstwinach drzew. Jej Brat otwierał ją powoli, z cichym westchnieniem kołysząc w spokojnych dobrych dłoniach, a potem znikał. Krucha i miękka - w dłoniach nosiła całą swoją historię. Skóra w stawach otwierała się, przecierała szlaki ich zwierzęcego głodu. Ten blask słońca, co z włosów robił złoto.

Z łąki zawsze wracało się obdartym z czasu i historii. Pod paznokciami stygła świeża krew, kruszyła się na języku.
Z łąki uciekało się z bukietem białych stokrotek, z dojrzałymi rumieńcami, z gwiazdozbiorem pod ociężałymi ze zmęczenia powiekami i nową historią, pachnącą igliwiem.