poniedziałek, 31 grudnia 2012

31.12.12

Czytana przeze mnie aktualnie książka zachęca mnie do napisania tutaj teraz, właśnie w tym momencie. Jej tytuł to Blogostan i, jak sądząc po nazwie, kiedy po raz pierwszy wzięłam ją do ręki, przeczytany tytuł brzmiał trochę inaczej, mianowicie Błogostan. Nic bardziej mylnego, ale nie o tym chciałam popisać. Dzisiaj, właśnie teraz, właśnie o tej godzinie po raz ostatni wpisuje w tytule posta końcówkę 12. Już za około 4 godziny przywitamy nowy rok, rok 2013. Końcówka mnie leciutko niepokoi, ale mam nadzieje, że następny rok przyniesie ze sobą więcej dobrego, aniżeli złego. Taką mam nadzieje. I tego Wam, moi Drodzy Czytelnicy życzę.

Brak jakiś szczególnych planów na spędzenie tego dnia. Specjalnie nie napisałam szczególnego, bo szczególny on dla mnie nie jest. Ale o tym mowa była już we wcześniejszym poście. Kompletnie nie wiem czego mam się spodziewać po ojcu. Czy wróci pijany? Czy pod wpływem alkoholu będzie darł się przez sen? (co zwykle robi, także przeczuwam, że i tej nocy nie będzie inaczej) Zaczęła mnie boleć głowa. Zastanawiałam się nad zmianą wyglądu mojego bloga, ale że podobny jaki dzień w nowy rok, taki i cały rok - więc nie. Bo to by oznaczało, że zmiany będę miała przez cały rok, który już nas za niedługo przywita, a do tego dopuścić nie mogę. Zmiany mnie przerażają. Sprawiają, że nie czuje się pewnie w swoim życiu. Nie wiem, po czym stąpam, przez co boje się iść na przód. Dlatego ciągle stoję w miejscu robiąc złe ruchy. Niebezpieczne. (A WY JAK SPĘDZACIE/SPĘDZILIŚCIE TEN DZIEŃ?) 

Mężczyźni to pazerne świnie, żerujące na szczęściu kobiety. Niby są potrzebni, niby z nimi źle a bez nich jeszcze gorzej, ale to bujdy na resorach. Nie znoszę ich tak bardzo, że gdy widzę ich wzrok na sobie automatycznie mnie mdli. Nie wiem co mam ochotę bardziej zrobić - zwymiotować na nich, czy dać im w gębę. Chyba i jedno i drugie. Nie raz przekonałam się, że to zimne istoty. Dasz im palec, wszamają całą rękę, a i tak będą chcieli jeszcze. Ciesze się, że moja orientacja jest inna, niżby sobie życzyła moja rodzina. Taka już jestem.

JEDYNYM SPOSOBEM POZBYCIA SIĘ POKUSY JEST ULEGANIE JEJ. GDY BĘDZIEMY SIĘ JEJ OPIERALI, DUSZA ZACHORUJE Z TĘSKNOTY ZA TYM, CZEGO SOBIE SAMA ODMAWIAŁA, Z ŻĄDZY ZA TYM, CO POTWORNIE JEJ PRAWA UCZYNIŁY POTWORNYM I BEZPRAWNYM.

Tak mi się wydaje, i tak czuje sama, że jeszcze nie raz pokażę na co mnie stać. Jeszcze nie raz utrę nosa tym, co chcą mego upadku. Taaak. Możecie się pocałować w wasze długie szpiczaste, wstrętne nosy.


czwartek, 27 grudnia 2012

27.12.12

Święta, święta i po świętach. Hm, ta myśl, że najbardziej lubię oczekiwanie na święta niż je same, okazał się prawdą. Jak co roku zasiadłam z rodziną do stołu i jak co roku nie obyło się bez zbędnych komentarzy, bez zażenowania w momencie dzielenia się opłatkiem. Było... okej. Innego stwierdzenia nie mam. Może być, było dobrze, jako tako, ujdzie. Święta przeminęły w jedną wspólną kolacje wigilijną. Dlatego lubię samo oczekiwanie.
Dzień upływa mi na strasznym nudzeniu się i nic nie wnoszeniu do swojego życia. Dlatego też większość czasu, gdy nie czytałam książki, wyglądałam przez okno. Doszłam do wniosku, że drzewa, już od dawna pozbawione liści i wystawione na mróz, przypominają mi ręce demonów. I ręce, jak i ich samych. Smagane biczem cierpienia zaglądają we wszystkie strony w poszukiwaniu luki nadziei. Każdy z nich tak inny, ale tak samo zły i pazerny na czyjeś szczęście. Mam wrażenie, jakby czekały tylko na moje potknięcie. Jak gdyby szczerzyły swoje zęby krzycząc tym samym to już koniec. Teraz są spokojne, ale to taka cisza przed burzą. Przed tym, co ma się stać i co stanie się niechybnie. Ulotne chwile szczęścia odchodzą tak szybko, ale oni wciąż tam są. I będą, póki nie zakryje ich warstwa liści. Czyli długo.
Zabieram się za roztapianie swojego serca z grubej warstwy lodu, która okryła je, jak gdyby chcąc chronić przed cierpieniem miłości. Bardzo chcę mieć tą pewność, że kiedy już dojdzie do całkowitego roztopienia, i na nowo będę mogła czuć nie bojąc się tego wszystkiego, że wtedy nic mnie nie zrani, nic i nikt nie podłoży mi świni pod nogi. Oczywiście mieć tą pewność jest niemożliwym do zrealizowania, ale próbować można. Nadzieja matką głupich. Nie odpowiadam już sobie na pytanie Na pewno jestem, ale czy żyje? bo wiem, że żyje. Muszę żyć, bo skoro czuje, oddycham i myślę to i muszę żyć. Przecież życie gnoi tylko tych, którzy żyją.

Boli mnie, że nie potrafię zapewnić sobie dobrej przyszłości. Nie mogę, bo nie wiem, co mnie czeka za chwile, a co dopiero za parę lat. Nie mogę sobie nawet przypomnieć, kiedy przestałam myśleć o dziecinnych rzeczach, a przeniosłam się na te poważniejsze tematy. Nie wiem kiedy tak szybko... dorosłam. Oczywiście nie twierdze, że jestem już w pełni dorosła i tak w ogóle och, ach, omomo wygylygy.

Nie wiem jak spędzę sylwestra, ale chcę po prostu wejść pod kołdrę i przespać cały ten kolejny cyrk. Z czego mam się cieszyć? Że przybywa mi lat? Że rok w rok przybywa obowiązków? Że przeżyłam kolejny rok i takie tam takie tego? Proszę was. Zdecydowanie wolę usiąść i zapłakać nad tym cholernie głupim światem i jeszcze głupszymi ludźmi, którzy są po prostu debilami z krwi i kości. Sylwestra spędzę z książką w ręce i ciepłym łóżeczkiem, gorącą czekoladą lub moją ulubioną kawą bądź herbatą. I będzie cudownie.

WHY SO SERIOUS?

Nucę pod nosem i wiruję po pokoju przypominając sobie słowa, które pozwalają dalej żyć. Być może wszystko jest iluzją, być może moje życie jest szklaną kulą, być może nigdy nie zaistnieję, ale wyobraź sobie świat bez bólu, bo chciałabym być jego synonimem. Zapominamy kim jesteśmy, w myślach innych jesteśmy już niczym zakurzona książka, napiszmy koniec i spłońmy jasnym płomieniem..

YYEP.


sobota, 22 grudnia 2012

22.12.12

KRÓTKO I NA TEMAT:
No, może nie na temat, bo w sumie nie wiem co chcę napisać ani nic szczególnego w tym poście nie zaplanowałam. Może tak: upragnionego wczorajszego końca świata nie było, co było do przewidzenia. Wcale a wcale mnie to nie zdziwiło, co więcej - utwierdziło mnie to w przekonaniu, że nasza rasa ludzka jest prawdopodobnie nieśmiertelna. A przynajmniej za taką się teraz uważa. No trudno, przecież nikt im tego nie zabroni, a debile debilami pozostaną.
Czekam na przyjazd C.A. Będzie gdzieś koło południa, a ja oczywiście nie mogę się doczekać.
Wysprzątałam wszystko co się dało. Nie wiem, czy dobrze, ale ważne, że w ogóle. Jak się przyczepi to się przyczepi, ja nie jestem żadnym kurwa robotem, żeby zapierdzielać, anie wysłuchiwać przynieś, podaj, pozamiataj
Kawa wyjątkowo mi smakuje, oczy pieką i bolą jak cholera, nie wyspałam się, do tego dochodzi fakt, że odkąd się obudziłam musiałam sprzątać... Jutro zaciągną mnie do kościoła WHAT THE HELL?! I tyle z tego cieszenia się. Czy w poniedziałek, w wigilię, też trzeba tam iść? Oprócz pasterki, na którą się nie wybieram, i siłą mnie tam nie zaciągną choćby skały srały a niebo waliło się nam na łeb. Kiedyś to było co innego. Kiedy chodziłam jeszcze do 4kl. podstawówki to wiadomo 'ja chce na pasterkeee', 'a wytrzymasz?', 'wytrzymam!' - a w głowie "to będzie wyczyn, nie będę spała do pierwszej w nocy, a ludzie będą patrzeć na mnie z podziwem". Och tak, takie to były czasy. Ale wtedy naprawdę tak myślałam - że to dla mnie wielki wyczyn. A teraz? Teraz to autentycznie jebne na łóżko już po wigilii i będę spała jak zabita i będę miała gdzieś, która jest godzina.
Taaak, czuje, że mogę wszystko, a skoro tak, to wybieram spanie.
WOLNOOOŚĆ
ŚWIĘTA, ŚWIĘTA, ŚWIĘTA...:
Jako że mnie tutaj nie będzie i nie mam pojęcia kiedy napiszę tutaj coś nowego, a to głównie przez brak czasu, więc... Zauważyłam, że ktoś to czyta. No a że ktoś to czyta, i nawet odważył się obserwować mojego bloga to - życzę Wam wszystkim (oprócz pewnej osoby oczywiście) wesołych, spokojnych no i udanych świąt. Żebyście dostali to, co chcecie dostać i żebyście wyżarli wszystko ze stołu, a potem żeby to wszystko poszło Wam w cycki.

NOWY ROK, NOWY ROK, NOWY ROK...:
Tak, z tej okazji też Wam już złożę życzenia, bo zapewne mnie tu nie będzie. Życzę Wam wszystkim (oprócz pewnej osoby) udanego sylwestra. Nie upijcie się za dużo, a nawet jeśli, to obrzygajcie osobę, za którą nie przepadacie - nie krępujcie się, w ten dzień wszystko wolno!



ALLELUJA


sobota, 15 grudnia 2012

15.12.12

Dzisiaj sobota. Dzień znienawidzony przeze mnie, choć nie bardziej, niż niedziela. Dzisiaj w planach mam sprzątanie, bo przecież trzeba coś zrobić, gdyż zbliżają się święta. Ciocia w Holandii, ojciec nie pomoże, bo to leń. Więc wszystko zlatuje na mnie, ale może to i lepiej. Z całą pewnością posprzątam wszystko lepiej od niego. Nie wiem, czy ciesze się, na te całe święta. Nigdy ich jakość szczególnie nie lubiłam, a ta cała świąteczna atmosfera przesycona jest fałszem, obłudą i tandetą. Świąteczne ozdoby w sklepach wywołują u mnie odruchy wymiotne, gadki szmatki kto co dostanie, od kogo i za ile w ogóle mnie nie interesują, ale przecież każdy musi się pochwalić, bo inaczej jaki to miałoby sens? Klasowa wigilia, która z całą pewnością będzie jedną wielką niezręczną chwilą w chwili łamania się opłatkiem, plus minus kompot z suszonych śliwek, którego prawdopodobnie nie zabraknie, gdyż rodzice lubią nam robić na złość. Oczywiście nie wybieram się na to chore przedstawienie. Wystarczy mi, że muszę te wszystkie twarze oglądać codziennie w szkole, więc z wielką radością odpuszczę sobie oglądanie ich, a co najważniejsze życzenie im czegokolwiek w ten pięęknyy okrees w rookuu <ironia>. Ale nie żałuje, że tak postanowiłam - z wielką chęcią odpuszczę sobie ten cały cyrk i w klasie, i na sali gimnastycznej, bo przecież dyrektor coś będzie gadał, a jak on zaczyna, to trudno mu skończyć. Wszyscy nauczyciele już teraz zachowują się tak, jakby gardzili nami, uczniami, że muszę tracić ten sam tlen w naszej obecności. Cóż, nigdy ich jakoś szczególnie nie lubiłam, więc perspektywa nie widzenia wszystkich osób uczęszczających do mojej szkoły jest, cóż... bardzo kusząca. A po świętach i nowym roku ferie, więc... czego chcieć więcej?


Śnieg. Wszędzie śnieg. Eweryłer. Zapowiadają odwilż, więc mam nadzieje, że śnieg nie stopni tuż przed świętami, tak jak w tamtym roku, bo to by było strasznie chamskie.
Czytam właśnie książkę Zapomniane. Nie wiem, czy ta książka jest godna polecenia. Dlaczego? Otóż cały temat jest bardzo dobry, to całe zapominanie o danej godzinie i tak co noc. Ale to wszystko niszczy wątek miłosny, który akurat tutaj jest zupełnie niepotrzebny i niszczący wszystko - czyli całą książkę.

***

Przyłapałam się na tym, że obgryzam coraz częściej dolną wargę. Mimo bólu, ja rwę ją przednimi ząbkami cały czas, coraz bardziej. Krwawi i to mocno, a ja ssę ją razem w krwią, i zastanawiam się, czy tak samo jest z moim wnętrzem? Czy to przeze mnie całe moje jestestwo krwawi, a ja, w ramach rekompensaty, tą krew zlizuje, by nikt tego nie zauważył, by świat się tym nie poplamił. Ciężko mi siebie zrozumieć, i innych wokoło - ale innych już nie staram się zrozumieć, bo nie warto, a na samą siebie szkoda słów, bo przecież kiedyś będzie lepiej. Mam nadzieje, że kiedyś wszystko wróci do normy.
Ostatnio tkwię jakby w próżni. Cieszą mnie tylko dwa fakty: mam M., mam moje psiaka zasmarkańca kochanego. I to tyle, bo reszta się nie liczy.
Tak trochę marudzę na swoje życie, ale muszę podziękować, tak po prostu, życiu, bo jednak mam za co, mimo, że życiu nie należą się żadne podziękowania:
Dziękuję za to, że mam gdzie spać, co jeść i że mam rodzinę. Jako taką, i najchętniej bym ją zmieniła na lepsza, ale są przy mnie i kochają mnie a to się liczy chyba najbardziej. Dziękuję za to, że mam wody pod dostatkiem, tyle książek, tyle swoich rzeczy i że komuś na mnie zależy. Dziękuję Ci, życie, za to wszystko, ale czy mogło byś być trochę bardziej sprawiedliwe i nie tak okrutne? Byłoby fajnie.

Mam ochotę obejrzeć jakiś horror, ale póki co nie wiem jaki. Najsampierw sprzątanie, dokończenie książki, a potem film. Mam ochotę na kanapkę z serem żółtym... Mm... Chyba są nawet świeże bułeczki. Trudno, muszę je zjeść, bo ssie mnie.


środa, 12 grudnia 2012

12.12.12

Jak sam tytuł posta wskazuje - dzisiaj mamy 12.12.12 To ostatni raz, kiedy coś takiego ma miejsce, więc mam nadzieje, że spędziliście ten dzień jakoś... wyjątkowo. A przynajmniej, tak jak ja i P, 12.12.12 o godzinie 12:12 pomyśleliście sobie życzenie. Osobiście w to nie wierze, że się spełni, ale co mi szkodzi spróbować? Żeby było śmiesznie - wpadłyśmy na pomysł, by, skoro dwunastka jest dzisiaj tak popularna, pomyśleć sobie 12 życzeń. (12.12.12 godz. 12:12, 12 życzeń)


M. mnie wspiera, P. mnie wspiera, Ż. mnie wspiera... Ciesz się, że je mam. Nic mi więcej do szczęśnia nie potrzeba i nikogo.
Pozbyłam się jednej wielkiej pomyłki z mojego życia - i od razu poczułam się lepiej. Mam nadzieje, że ta osoba zdechnie jak najszybciej, bo świat nie zasłużył na to, by gościć na nim kogoś tak bezwzględnie... bezużytecznego. Z całego serca ciesze się, naprawdę. 

A poza tym beznadziejnym przypadkiem - mam trochę do poprawy, ale nie będzie tak źle. Ponad to - jutro nie ma matematyki, w piątek idziemy całą szkołą do kina na Anna Karenina (czy jak to się tam pisze) jeszcze nie wiem, czy pójdę, bo równie dobrze mogę obejrzeć ten film na necie - ale się zobaczy.

Krótki post, bo nie mam czasu dzisiaj za bardzo pisać. Idę obżerać się krakersami sezamowymi, i moją herbatą melonową. Co sobie będę żałowała jak inne nienormalne osoby (choroba? Pff, raczej twój debilizm).

W moim związku dobrze się dzieje i oby było tak na zawsze. Z każdym dniem jest lepiej. Boże, ja ja Cię kocham M.


wtorek, 11 grudnia 2012

11.12.12

Projekcja, czy jak to się nazywa - tak się dzieje, kiedy ktoś przypisuje innej osobie własne uczucia. Ja osobiście nazywam to chamstwem, ale pewnie lekarze potrzebowali bardziej oficjalnego terminu. No ale cóż, widać nie wszyscy nazywają rzeczy po imieniu. Ale takie zachowanie jest po prostu wkurzające, żeby nie powiedzieć, znowu, chamstwem. No mniejsza.
Nikt cię nie uprzedza, że kiedy serce ci pęknie, naprawdę to poczujesz. Masz wrażenie, że coś w tobie eksplodowało, a do żołądka spadają odłamki. Nigdy w życiu nie zaliczyłeś boleśniejszego ciosu. Nie jesteś w stanie zaczerpnąć oddechu i przez chwile nie pamiętasz nawet, jak to się robi. Kiedy w końcu sobie przypominasz, masz zaciśnięte gardło.
Tylko z połowy zapłodnionych komórek jajowych rozwijają się płody. Z tego tylko 80% przychodzi na świat. Pozostałe ciąże nie są donaszane. To znaczy, że na sto zapłodnień rodzi się tylko czterdzieścioro dzieci. Niezbyt duże szanse przetrwania. W tym zestawieniu nie uwzględniają dzieci z wadami wrodzonymi. To kolejne 10% więc ostatecznie mamy tylko 30% szans na to, że urodzi się zupełnie zdrowe dziecko. To pewnie zależy od tego, co uważa się za zdrowe. Jeśli tak na to spojrzeć, mamy zero szans, że będziemy normalni. Ale zastanówmy się... Od samego początku los jest przeciw nam. Cud, że w ogóle przychodzimy na świat. Ale przecież już na samym starcie życie i los dają nam kopa w dupę. To smutne. To naprawdę bardzo smutne, że od samego początku musimy walczyć, od samego początku ktoś jest przeciw naszemu istnieniu. Pewnie większa część ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy. A ci, którzy zdają sobie z tego sprawę, to albo się załamali (czemu się wcale nie dziwie), albo postanowili zawalczyć, mimo, że życie i tak podstawia im na każdym kroku świnie. Reszta jest nie świadoma. Z drugiej strony życie w błogiej nieświadomości niesie za sobą jakieś plusy... Niestety jak tak na to spojrzeć, to więcej jest minusów. I nie wiem, czy niestety.

***

Jutro do szkoły. Nie wiem, jak ja sobie poradzę. Przez własną głupotę narobiłam sobie masę zagrożeń, ale pocieszam się faktem, że mam czas to poprawić do końca marca. Pocieszam się też myślą, że jeszcze 8 dni i przerwa. Potem święta. Zaraz po nich nowy rok. A po nowym roku tydzień chodzenia do szkoły i ferie. Tak... Mamy jako pierwsi w 2013r. Z jednej strony bardzo fajnie, ale z drugiej... Z drugiej z pewnością będę zazdrościła tym, którzy zaczną labę kiedy ja wrócę za kraty (taaak, chodzi mi o szkołe).

Dzisiaj Madzia poprosiła mnie o zgodę, bym pozwoliła jej opiekować się mną... Tak, to zupełnie nie potrzebne. Ta zgoda. Zresztą, ja naprawdę nie mam nic przeciwko, ponad to bardzo chcę Jej opieki. Jej bliskości... Jeżeli sprawi Jej to przyjemność, jeżeli dzięki temu czuje się potrzebna (a jest mi potrzebna tak mocno, jak jeszcze nikt nigdy) to ja naprawdę nie mam nic przeciwko... Madziu, jesteś kochana słońce moje przenajdroższe.

Jest śnieg. Jest masę śniegu, którego tak kocham, na którym tak pięknie widać, ile mój psiak sika... Jeżeli by to ode mnie zależało, to śnieg mógłby być cały rok. I to zimno... Ach, kochane zimno. Mam nadzieje, że będzie tak przynajmniej do końca lutego. Błaagam.


czwartek, 6 grudnia 2012

06.12.12

Jako że dzisiaj mikołajki, więc życzę Wam (nie wszystkim), tym, którzy to czytają (nie wszystkim), którzy czytają mojego bloga, a których miałam zaszczyt poznać bliżej (nie wszystkim), po prostu Wam, którzy są (czyli nie wszystkim) WESOŁYCH ŚWIĄT!!! Dałabym Wam coś, ale jako że nie mam takiej możliwości to... Macie tu ode mnie zdjęcie waszego świętego mikołaja.

Hoł hoł hoooooooł

A dla moich kochanych, popieprzonych wrogów (tak, o was również nie zapomniałam) - MERRY KISSMYASS!!!
Alleluja.

środa, 5 grudnia 2012

05.12.12

Nie poszłam dzisiaj do szkoły, bo po prostu musiałam odpocząć. W sumie mam dzięki temu więcej czasu na naukę na jutro i po jutrze. Mam nadzieje, że mi się to uda, bo jakoś... Nie mam głowy do nauki. Cały czas mnie coś rozprasza. A to książka, a to psiak, a to różne myśli. To się musi zmienić, ale jeszcze nie wiem jak się do tego zabrać. Niby motywacja jest, ale te moje zaległości mnie przerażają. Jednakże dam radę. Wiem, że dam, bo, jak to mówią, zdolna jestem. Moja droga kochana M. też jest zdolna. Zdolna bestia. Obie damy radę.
Tak zupełnie z innej beczki: w nocy spadła kolejna porcja śniegu. Nie wiem dlaczego, ale widok śniegu za oknem mnie w jakimś stopniu uspokaja. Sprawia, że wszystko staje się takie magiczne, takie znośne. Oby nie stopniał na święta, oby nie stopniał na nowy rok, oby nie stopniał na ferie.
Oby, oby, oby. Mój psiak cieszy się równie mocno na jego widok co ja. Szaleje, aż miło. Nic, tylko się uśmiechać. Dobrze, że ją mam, bo mimo, że ta moja suczka jest szalona, a ja czasem potrzebuje spokoju, to i tak ją kocham.
Spałam jakoś tak niespokojnie. Czułam, jakby ktoś był w pokoju, mimo, że byłam zupełnie sama. Nie wiem co się dzieje, ale staram się nie zwracać na to uwagi.
Mam małą ochotę na pójść na łyżwy, ale to się może źle skończyć, także raczej sobie odpuszczę. Może kiedyś, z moją M. Tak, z Nią na pewno się wybiorę, bo przynajmniej ktoś mnie będzie asekurował. Chronił mój tyłek - a będę chroniła Jej.

Czytam, czytam i czytam. I tak się zastanawiam nad tym, co wyjdzie mi na teście jaki będę miała zawód. Tzn. w jakim zawodzie się niby sprawdzę. Napisałam, że chcę zostać psychiatrą i tego się będę trzymała. Każdy mówi, że się na to nadaje, a to tylko uświadamia mnie, że dobrze robię. Czuje, że właśnie to chcę wykonywać w przyszłości. Chętnie odwiedzę szpital psychiatryczny. Chętnie będę w nim pracowała. Od zawsze fascynowali mnie ludzie... po prostu inni od reszty. No dobrze, nazwijmy rzeczy po imieniu - od zawsze fascynowali mnie ludzie, którzy są po prostu wariatami. Ale wariatami w sensie wariatami. Czeka mnie sporo nauki, ale dam radę. Jak się zaprę.

***

Kiedyś wróżyłam sobie z tarota. Ot takie wróżenie. Amatorskie oczywiście, bo kompletnie się na tym nie znam, ale kupiłam, poczytałam, i zaczęłam robić to, co robić trzeba było. Zadziwiające, ale nic się z tego nie sprawdziło. Na 100% robiłam coś źle, jeżeli nie wszystko, no ale do dnia dzisiejszego mam te karty, i nie wiem co z nimi zrobić... Może zostaną jako pamiątka... Może kiedyś się jeszcze do czegoś przydadzą, a może po prostu je spale (o ile wgl można coś takiego robić O_O)
Pamiętam dzień, w którym wymyśliłam sobie, by wywołać samego szatana (już wtedy w niego wątpiłam, a na dzień dzisiejszy nie wierze), sama nie wiem dlaczego jego, może po prostu to było pierwsze, co mi do głowy przyszło. No więc: nie opiszę tego jak to robiłam, bo jeszcze jakiemuś głupkowi przyjdzie do głowy, by zrobić to samo. No ale po tym, zaczęły się dziać naprawdę dziwne rzeczy, i to właśnie wtedy moja M. mi pomogła. Chcę tutaj Jej za to podziękować, bo gdyby nie ona, to moja bujna wyobraźnia doprowadziłaby mnie do obłędu. To właśnie Ona była przy mnie, kiedy najbardziej tego potrzebowałam. To Ona starała mi się pomóc, a co najważniejsze rozumiała mnie. Dziękuję Ci kochanie.
Ostatnio przeglądałam moje książki, i mam parę takich, które mi się kompletnie nie podobały, bo to jakiś totalne szmiry. Nigdy nie sądziłam, że to powiem, że o tym pomyśle i wgl ale chyba je sprzedam.
Puch.

A to moje skrzydła... Trochę bym w nich zmieniła, ale są podobne
do tych z mojej wyobraźni.

A to najnowsza piosenka, na której mam ostatnio bzika, aach



wtorek, 4 grudnia 2012

04.12.12

Oszczędźmy sobie te złośliwe pierdololamento.
Musze napisać tutaj o mojej M. Mojej prze kochanej myszce. Po prostu muszę, bo jak mogę nie pisać o swojej prawdziwej miłości? Musze. Chce. Pragnę tego (na pewno bardziej, niż pójścia jutro do szkoły).

MOJA DROGA KOCHANA M.

Mogłabym teraz napisać, że nie wiem, co chcę Ci powiedzieć, bo Ty dobrze wiesz, jak bardzo Cię kocham. Mogłabym, ale tym razem wiem co chcę, żebyś przeczytała, żebyś wiedziała. A chcę byś wiedziała wszystko. Na początku naszego związku było mi ciężko. Nie chodziło o przyzwyczajenie się, nie chodziło nawet o niepewność. Było mi ciężko, bo już na samym początku naszego związku kochałam Cię tak mocno, że były chwile, kiedy to bolało. Autentycznie się tego przestraszyłam, bo jeszcze nigdy nikogo tak nie pokochałam. Nigdy nawet nie zasmakowałam tego uczucia do nikogo innego. Nie byłam w wielu związkach przed Tobą kochanie, ponieważ bałam się i od początku nie czułam tego pociągu do jakiegokolwiek chłopaka. Dużo przed tym, za nim się z Tobą związałam, podejrzewałam, że jestem homoseksualna, ale dopiero przy Tobie przestałam się z tym ukrywać. Nabrałam pewności siebie, przynajmniej z tym. Tak więc wracając do wątku: na samym początku się bałam, ale Twoje zachowanie mnie uspokajało dzień po dniu. Byłaś delikatna, do niczego nie zmuszałaś, nie naciskałaś, wszystko było po prostu... z głębi serca, zero nacisku ani presji. Za każdym razem, kiedy się kłócimy coś się we mnie kruszy. Tak mi się wydaje, że to nadzieja. Ona się po prostu za każdym razem rozkrusza, a ja nie pozwalam jej zniknąć na dobre. Nie pozwalam zamienić jej się w pył. Zawsze mam nadzieje, że się ułoży, że wszystko będzie dobrze. I rzeczywiście - wszystko wraca do normy. Rozmawiałyśmy wczoraj o tym, i mam nadzieje, że coś zrozumiałaś, że gdyby coś takiego się powtórzyło, to nie będziesz odpuszczała. Czekam z utęsknieniem na dzień, w którym wezmę Cię w ramiona, przycisnę Cię do siebie tak, by nasze serca odszukały się wzajemnie i zaczęły bić w tym samym rytmie. Nigdy nie zwątpiłam w to, że jesteśmy dla siebie przeznaczone. W swoim życiu nie zakochiwałam się wiele razy. Trzy razy - właśnie tyle w chłopakach i jedno - zauroczenie w dziewczynie. Może to mało, a może dużo - dla mnie o trzy razy i jedno zauroczenie za dużo. Ale to wszystko uświadamia mnie teraz, że to wszystko było niczym. Chociaż nie... Nie może być niczym. Jest nadal czymś, bo to właśnie uświadamia mnie, że nigdy ich tak naprawdę nie pokochałam, a przynajmniej nie tak, jak kocham Ciebie. Bywały chwile, że pozwalałam sobie na wyobrażenie swojej przyszłości i to z chłopakiem. Powiem Ci szczerze, że zawsze wyobrażałam sobie sobie z mężem, jednorodzinnym domkiem w górach i (nie, nie z dziećmi) z kotem i psem. Nic wielkiego, aczkolwiek wtedy był mężczyzna a teraz jesteś Ty i tylko Ty. Wyobrażałam to sobie jeszcze w podstawówce, więc nie wiń mnie za to kochanie. Nie jestem rozczarowana tym, że to się nie spełni. Spełni się, bo to wszystko mogę mieć z Tobą. I wcale te 'marzenia' nie staną się przez to gorsze. Bo widzisz... Chcę przez to wszystko powiedzieć, że kocham Cię tak cholernie mocno, że czasami siebie przerażam, zaskakuje i boje. Jesteś wszystkim, co mam. I nie potrzebuje niczego więcej. W moim sercu ziała pustka do momentu, aż Cię pokochałam. Nawet nie wiesz, nie możesz sobie tego wyobrazić, jak mocno Cię kocham, jak bardzo jesteś dla mnie ważna... Dziękuje Ci, że jesteś, bo tylko dzięki Tobie widzie czasami w lustrze swój uśmiech i te iskierki szczęścia w mych oczach. Zrozum, że jesteś moim szczęściem i nigdy nie napisałam Ci 'kocham Cię', 'jesteś dla mnie ważna', 'tylko Ty' z litości, czy 'żeby się zrewanżować'. Zawsze mówiłam to prosto z serca, zawsze bo chciałam. Jesteś cudowna... Wierz mi, że jak już ze sobą zamieszkamy, to nie wypuszczę Cię z łóżka ani na chwilę. No może do kibelka, bo nie chcę się tarzać w naszej kupce i siuśkach, ale do kibelka nawet z Tobą pójdę, bo ja Cię po prostu nie będę potrafiła wypuścić z rąk... Jesteś moim darem, moim wszystkim i bądź kochanie. Bądź bo tylko mi tego potrzeba. Jesteś dla mnie idealna, bo jesteś sobą. I zawsze bądź sobą. Kochanie moje najdroższe, jeszcze nie raz tu o Tobie napiszę, z czystej przyjemności. I jeszcze nie raz powiem Ci to prosto w oczy. Będę szeptała Ci do ucha jak bardzo Cię kocham. Będę szeptać Twoje imię z czułością, namiętnością. Będę całować Twoje usta tak gorliwie, że będę całowała Twoją duszę. Dosięgnę mymi pocałunkami najskrytszą Ciebie. Będę dosięgała Twojej duszy i Twojego serca, Twojego tlenu przechulającego w Twym ciele i po prostu Ciebie. Mój skarbie.


sobota, 1 grudnia 2012

01.12.12

Dzisiaj jest dzień totalnej... udręki? Nie. Po prostu totalnej nudy i śmierdzącego oddechu ojca. Czyli: totalna porażka. Jestem zdana tylko na siebie, bo z M. się nie dogaduje, ze sobą również, a ludzie na portalu zapytaj.onet.pl nie są... Po prostu są pozbawieni emocji, bo podobno taka moda. Szlag by trafił taką modę i ludzi uczestniczącej w niej. Nie mam z kim pogadać, nie mam słów, by opisać jak mi nijak a zarazem źle. Niby mam ratować coś, co upada, niby mam ratować siebie, niby mam ratować swoje życie - ale najzwyczajniej w świecie mi się nie chce.
Już nawet nie chcę mi się pisać tutaj, ale gdzieś się wyżyć przecież muszę.

Niedługo święta. No świetnie. Co bym chciała dostać? Święty spokój, inną lepszą rodzinę, inne lepsze życie, książki a najlepiej cały Empik. Tak. To bym chciała. No i oczywiście glany, na które się nie doczekam, bo mam takiego zjebanego ojca. Niech go szlag. Niech szlag trafi całą tą rodzinę. Przysięgam, że jak skończę osiemnaście lat, to się wyprowadzam choćby pod most. Wszędzie lepiej niż w towarzystwie takich debili.
Miałam wczoraj iść do biblioteki, ale nie poszłam. Miałam wczoraj się starać, ale się nie starałam. Miałam wczoraj cieszyć się chwilą obecną, ale się nie cieszyłam. Nie zrobiłam nic, tylko korzystałam póki mogłam. Najchętniej korzystałabym z życia ile wlezie, jednakże samej tak trochę głupio, a z kimś to nie mam z kim.

Zastanawiam się nad zmianą wyglądu bloga, jednakże... Za dużo roboty, poza tym nie wiem na jak. Odpuszczę sobie na razie.
Tak sobie pisze, tak pisze i pisze, i zastanawiam się, jaki to ma sens, takie pisanie, tworzenie tego bloga na nowo. Nie mam pojęcia. Czy robię to po to, by było mi lżej? Bym mogła się wygadać? Chyba tak, bo jeśli wygadam się komukolwiek innemu, to ten ktoś z góry mnie osądzi, nie zrozumie, a tutaj przynajmniej mogę pisać do woli i nikt tego nie czyta - wielkie plusy. Same plusy aż normalnie robię pod siebie.

Mam ochotę podejść do szyby. Nachuchać na nią. Napisać na niej cały mój plan dalszego życia. Napisać tam wszystko to, co chcę zrobić, z kim to chcę zrobić, moje plany, marzenia, nadzieje, żale, smutki, złe chwile, dobre chwile - wszystko - a następnie zacisnąć pięść, tak, by wbijające paznokcie sprawiły ból, i najzwyczajniej w świecie rąbnąć z całej siły to wszystko, by rozbryzgało się w drobny mak. Następnie mam ochotę skakać po odłamkach by rozkruszyć je na jeszcze mniejsze. Potem zjadłabym to wszystko, a następnie wyrzygałabym lub wysrała - wtedy nikt by tego nawet kijem nie tknął. Nawet ja.
Tyle właśnie moje życie jest warte.

Nikt, kto nie doświadczył kiedykolwiek nicości, nie potrafi pojąć, co ona naprawdę oznacza. Nie mam na myśli żadnej otchłani czy pustki, ale po prostu nieobecność czegokolwiek. Nicość przybiera różne formy, objawia się w obrazach i kształtach, lecz one nie przesłaniają jej prawdziwej natury. Nie istnieje ruch. Nie ma pragnień ani smutku. Nicość nie boli. Ona pochłania.


piątek, 30 listopada 2012

30.11.12

Tak dawno mnie tutaj nie było... Nie wiem dlaczego. Może to sprawka mojego lenistwa, które powoli przeistacza się w apogeum? A może to po prostu moja wina. Moja i niczyja więcej. Wszystko to, co normalnie tutaj bym napisała, kumulowało się w mojej głowie, a teraz jak za sprawą czarnej różdżki zaraz to tu wyleci. Czy to dobrze, tego nie wie nikt. Ja sama tego nie wiem, bo po prostu wszystko mi się pomieszało.


Mój śmiech brzmi jak śmiech szaleńca. W głowie też słyszę myśli szaleńca. Już nie jestem tą roześmianą wiecznie dziewczynką, która myślała, że życie jest proste. Czasami patrzymy za daleko nie widząc tego, co jest przed nami. Z kolei to co jest przed nami, jest niczym innym jak katastrofą. Kiedyś zaprzeczałam. Wmawiałam sobie, że przesadzam, że aż tak źle nie jest. Teraz wiem na pewno, że nie potrzebnie robiłam sobie nadzieje. Nie potrzebnie karmiłam się tymi wszystkimi złudzeniami. Siebie i wszystkich wokół. Nie potrzebnie okłamywałam się od początku, bo zamiast się chronić, zamiast chronić swoje dupsko ja tylko pogarszałam swoją sytuacje. Doszło do tego, że całe moje ciało przepełnia fala rozpaczy, która wędruje od mojego serca do mózgu i z powrotem. W ten sposób boli mnie całe ciało, bo te najważniejsze narządy są skażone. Trucizna jest w nich cały czas - dostarczająca przez rozpacz non stop, dlatego nie ma szans na wyzdrowienie. Odtrutka istnieje tylko w mojej głowie, ale przecież zainfekowany mózg nie pomoże zniszczyć owego wirusa. Intruz opanował moje całe ciało i mieszka w nim. Pasożyt. Karmi się moim małym szczęściem, moim prawdziwym ja, które cierpi przy każdej nowej dawce. A ja żyje z tym wszystkim, żyje i mam się źle. Bo przecież to na tym właśnie polega - bym wreszcie upadła.

Mogłabym powiedzieć, że nie potrzebuje was wszystkich. I wiele bym się nie pomyliła. Nie potrzebuje was wszystkich, potrzebuje tylko tą jedną. Moją M, z którą ponownie jest źle. Między nami jest źle, żeby nie napisać koszmarnie. Ale ja już nie mam siły. Jak sama powiedziała - jest dorosła. Może robić co chce. Jest dorosła - ha. W tym przypadku idealnie widać, że wiek to tylko liczba. Każdy ma granice wytrzymałości - moja została przekroczona. Nie będzie dobrze - nie będzie tego związku, bo ja tak dłużej nie mogę. Coraz częściej uważam, że lepiej byłoby jej beze mnie. Dlaczego? Ponieważ to prawda. Ponieważ z nikim innym nie kłóciłaby się tak, jak kłóci się ze mną. Ja mogę do końca życia być sama, byle tylko w tych kłótniach nie uczestniczyć.

Jestem złym człowiekiem. Wiem, że jestem zła, wiem, że zasiano we mnie w dniu poczęcia ziarno zła. Wiem też, że to ja jestem wszystkiemu winna. Wiem, że moja rodzina mnie nienawidzi. Wiem, że nie znajdę nigdy osoby, która by ze mną wytrzymała całe życie. Wiem to wszystko aż nazbyt doskonale, ale nic z tym nie zrobię, bo po prostu brak mi sił...
Proszę... Pomóżcie mi. Jakkolwiek. Po raz pierwszy proszę o pomoc... 
Po praz pierwszy proszę o pomoc i jej nie otrzymuje.


poniedziałek, 29 października 2012

29.10.12

Trochę mnie tu nie było, aczkolwiek... No bo co kurde, każdemu należy się trochę przerwy. Myśli tłukły się wewnątrz mojej głowy non stop, ale jakoś sobie z nimi dałam radę, choć przyznam - było ciężko.
Co się działo przez ten... tydzień? Dwa? Nawet nie wiem, ile mnie tutaj nie było, no ale kto tęsknił? No kto? Mwaah.

  • spadł śnieg, co nawet mnie w sumie nie dziwi, że w październiku. Ale się z niego cieszę.
  • mam pieska. Co prawda daje w dupę, że mam jej dosyć, tej suki mojej, ale mam pociechę.
  • ujebałam się jak świnia - że tak powiem
Jestem prze szczęśliwa, że szczęście tryska ze mnie z każdej cholernej dziury. A tak serio, serio? Jestem zmęczona i czuje nijakość - czyli w sumie nic nowego. Nie wiem jakim sposobem tak przed wczoraj ryczałam, że wyryczałam się chyba za dwa tygodnie, ale no oczy mało mi nie wypłynęły.

***

Bardzo bym chciała, żeby moje życie wyglądało inaczej. Ale kto by tego nie chciał? Każdy marzy o tym, by coś w swoim życiu zmienić. Jedni nie wiedzą co, ale większa część wie, czego chce. Wie, co w swoim życiu ma nie tak i co należałoby zmienić. I to już nie chodzi o wygląd. Chodzi o to, by zmienić swoje życie
Na lepsze? Gorsze? To już zależałoby od nas, gdybyśmy mięli cokolwiek tu do gadania. Ale niestety nie mamy. Właściwie to nie my kierujemy własnym życiem. Kiedyś pisałam inaczej. Nie wiem czy tutaj, czy komuś. No ale wracając: to nie my kierujemy własnym życiem. To życie kieruje nami i sobą włącznie. Jesteśmy dla życia jak roboty dla ludzi - fajna zabawka, ale nie pozwolimy, by była lepsza od nas, by nami rządziła. To naprawdę smutne, że nie mamy kontroli nawet nad sobą, ale niestety prawda w oczy kole. I co tu więcej powiedzieć? Nic nie przychodzi mi do głowy, jak tylko powiedzieć - aha, czyli tak wygląda apokalipsa.

Jest pięknie. Wręcz cudownie. Cudowny jest ten świat, kiedy przykrywa go śnieg. Jest wtedy magiczny, po prostu piękny, bo całe te skazy, brudy, zgorszenie, przykrywa czystość. Pewnie, osikany śnieg nie ma nic z ładnego śniegu, no ale kto by się tam czepiał. I tak się wchłania.
Nie mogę napisać, że chce mi się żyć, bo spadł śnieg, ale od razu patrzę inaczej na otaczający mnie świat. Oczywiście ostrożnie, z rezerwą, ale jednak.

Czy człowiek kiedykolwiek zareaguje w porę, kiedy coś będzie mu się waliło? Czy człowiek ruszy swój spasiony zadek i nie pozwoli odejść najbliższej mu osobie? Nie. Nie, bo nie. Bo człowiek nie ma wrodzonego refleksu, jeśli chodzi o takie delikatne rzeczy. Zawsze się spóźni, zawsze nawali. Nie ma człowieka rewelacyjnego w relacjach i w tych sprawach. Człowiek jest skazany na człowieka, zwierzęcia i rośliny. Ech...

***

Swędzi mnie stopa, jestem całą pogryziona i podrapana przez tego mojego szczeniaka, co wygląda, jakbym się nałogowo cięła. Świetnie. Ludzie mnie wkurzają, bo są tak tępi, tak zidiociali, tacy namolni i tacy otępiali, że to się w głowie nie mieści. Ludzie to ścierwo. Gorzej niż ogr.

"Nikt nie śpiewa tak czysto jak ci, którzy są w najgłębszym piekle. Ich krzyk jest tym, co uważamy za śpiew aniołów."

Ogrrr

niedziela, 14 października 2012

14.10.12

Samotność - staje się wyznacznikiem statusu. Jest jak choroba zakaźna, uszkadzająca tkankę społeczną. Samotność - moda, potrzeba, epidemia?
I jedno, i drugie, i trzecie. Coraz więcej ludzi chce być sam z powodu wszechogarniającej mody. Nie? Jak to nie, jak dość mocnym przykładem może być taka strona jak zapytaj.com.pl ? Nie będę rozpisywała się na temat tej strony i chorych użytkowników, którzy starają się być ę ą i wrr jestem mhroczny, odejdź bo cię nie lubię. Proszę was, taka samotność, jest po prostu żałosna. Kiedyś, kiedy człowiek opisywał siebie, i mówił, że lubi samotność, i raczej przebywa tylko w swoim towarzystwie nie był uznawany za osobę, która podąża za modą.Teraz wszystko zmieniło się w zastraszającym tempie. Nawet prawdziwe choroby psychiczne są uznawane za podążanie za modą, przecież to już się robi absurdalne.
   Pewien bezdomny i bezrobotny aktor, Jeff Ragsdale, po zerwaniu z dziewczyną był bliski popełnienia samobójstwa. Porozklejał karteczki na Dolnym Manhattanie z następującą treścią: "Zadzwoń jeśli chcesz pogadać (tu numer). Jeff, samotny facet". Nie spodziewał się, że odbierze kilkadziesiąt telefonów, przez kolejne dni - setki, a kiedy zdjęcie ogłoszenia trafiło do sieci - jego komórka dzwoniła już bez przerwy. W sumie połączeń było 70 tysięcy! Ludzie opowiadali mu o swojej samotności, o marzeniach, nadziejach, porażkach.
   Kiedyś myśl o życiu w pojedynkę wywoływała niepokój i przerażające wizje opuszczenia. Ale to przeszłość. Obecnie najbardziej uprzywilejowani ludzie wykorzystują posiadane zasoby, aby odseparować się od innych, nabywając osobistą przestrzeń i prawo do prywatności. Samotne życie jest zgodne ze współczesnymi, najwyżej cenionymi wartościami: wolnością, kontrolą swojego losu i samorealizacją.
   Doświadczenie samotności to stan wycofania się z bezpośrednich oczekiwań innych ludzi, stan obniżonego społecznego zahamowania i wzrostu poczucia wolności wyboru aktywności umysłowych i fizycznych podejmowanych przez jednostkę. Wolność pochodząca z samotności jest wyjątkowa - uwalnia z ograniczeń, ingerencji w nasze życie, przynosi swobodę myśli - dlatego powinna być doceniana i wykorzystywana w konstruktywny sposób.
   Samotna egzystencja jako część współczesnego wzorca samorealizacji łatwo może przechodzić w zobojętnienie. Kiedy mieszkasz z kimś, musisz uwzględniać jego potrzeby, a myślami wybiegać poza "tu i teraz". Gdy jesteś czyimś parterem okazujesz troskę i zwracasz uwagę na różne sprawy. Życie samemu wyzwala od ograniczeń spowodowanych potrzebami i wymaganiami partnera, tak jakby było coś złego w stawianiu granic czy uzasadnionych oczekiwań. Warto pamiętać, że granice nadają życiu kształt, a koncentracja na sobie - co najwyżej złudzenie wolności.
   Ludzie mogą czuć się samotni nawet wtedy, gdy są otoczeni innymi osobami. Samotność ma też groźna oblicze. Kiedy jesteś samotny, przekazujesz samotność, a potem zrywasz więzi. Zainfekowana przez ciebie osoba zaczyna zachowywać się w ten sam sposób. To istna lawina samotności, która powoduje dezintegrację sieci.
  Wydawać by się mogło, że samotność jest zła. Nie, nie jest zła. Co więcej, jest nam potrzebna. Oczywiście nie powinniśmy z nią przesadzać, bo w nadmiernej ilości może prowadzić do tragedii, o czym wszyscy powinniśmy wiedzieć. Każdego dnia powinniśmy szukać okazji do samotności. Izolowanie się zapewnia umysłowi relaks, regeneracje i restart. Następuje "oczyszczenie" - wraca jasność myślenia, poprawia się koncentracja i wydajność. Samotność daje nam również możliwość odkrycia własnych pragnień, odnalezienia wewnętrznego głosu. Dodatkowo pogłębia myślenie i pomaga wydajniej przepracować problemy. Przebywając samemu, osiągamy lepsze zrozumienie, kim jesteśmy oraz czego i kogo pragniemy przy sobie mieć.

***


Cóż, porozpisywałam się, tak o... Miałam ochotę napisać sobie coś o samotności, by w przyszłości do tego wrócić.
Nawet nie wiem co mam jeszcze napisać. Jakoś to nie moja godzina na rozmyślanie. Jestem zmęczona. Ojciec nadal ma napady szału. Będę rozmawiała dzisiaj przez skype z ciocią, powiem Jej wszystko, bo jeśli Ona mnie nie zrozumie, to mogiła. Póki co pije kawę, czekam i czekam i chętnie bym się przespała, bo coś mi się oczy kleją.

CO?

piątek, 12 października 2012

12.10.12

Witam cię drogi blogu ponownie, po trzech dniach nieobecności - czy ileś tam, no nie ważne. Ważne że wróciłam do tego cholernego domu i mam już dość. Ledwo przekroczyłam próg tego piekła, a rozpętało się jeszcze większe piekło, niż mogłam to sobie wyobrazić. Oczywiście na początku było okej. Widać było zainteresowanie na ich twarzach, a i ja byłam naprawdę ucieszona z tego wyjazdu. Potem zamknęłam się w swoim pokoju, bo byłam padnięta, a pod wieczór - trach. Ojcu zginęły z portfela pieniądze (100zł). Kto tu jest podejrzany? Oczywiście ja. A ja co? A ja nic do kurwy nędzy nie zrobiłam, więc odpierdolcie się!!!!!!!! Ile razy mam powtarzać, że to nie ja? Mam to w dupie ile mu ginie i czy w ogóle! Jak nie umie zająć się pieniędzmi, to już nie moja wina. Nie potrafi zająć się sobą, pieniędzmi, mną - ona jest cały do dupy, i psychicznie chory. Tak, tak, tak właśnie jest. Każdy to potwierdzi. Żałuje z całego serca, że mam takiego ojca. Jego bracia są normalni, jego siostra również, tylko on jest po prostu nienormalny, i oczywiście ja musiałam trafić na niego, z pośród trzech innych możliwości. Kurwa, ile razy jeszcze mnie po kara? Zaczął mnie bić. Wszędzie. Po twarzy również, i mam siniaka pod okiem. Bił tak mocno, że jeszcze sekunda, a popuściłabym w majtki. I nie ma się z czego śmiać, bo naprawdę bym się posikała. Zaczął wyzywać od najgorszych, jest przekonany, że to ja go okradam, a tak naprawdę nie jest... Niech da mi wreszcie święty spokój, bo mam swoje problemy, nie potrzebuje na głowie mieć jeszcze jego.
Myśli, które towarzyszyły mi po tym zajściu były niesamowicie silne. Naprawdę byłam zdolna do odebrania sobie życia, nie zważając na nic. Na nic. Zupełnie na nic i na nikogo. Co mnie powstrzymało? Sama nie wiem co. Po prostu nagle w jednej chwili coś we mnie ponownie pękło, i zaczęłam się stabilizować. Miałam wrażenie, że podczas myśli samobójczych, ze wszystkich otworów w ciele wypełzają robaki, wszelkie larwy, robale. Raniły mnie, moje ciało raz za razem. Piekły mnie wszystkie wnętrzności. Miałam wrażenie, jakby w moim wnętrzu naprawdę wybuchł pożar, a moje demony wżerały się w tkanki coraz bardziej, wydzielając wszelakie trucizny i kwas.


***


Dzisiaj wiem, do czego jestem zdolna. Oczywiście nie wiem tego do każdego rodzaju pytania czy możliwości, ale wiem parę rzeczy, których jeszcze przed wczoraj nie znałam. I teraz sama nie wiem, czy mam się tego bać, czy może cieszyć się, że jestem takim potworem. Śmiać się, czy płakać... I jedno i drugie nie wychodzi mi już prawie wcale. Nie mam łez, a mój śmiech nie jest szczery, nie pochodzi z głębi mnie. Co mam zrobić, że nauczyć się tego ponownie? Musiałabym się chyba na nowo urodzić, a to nie wchodzi w grę. Jakieś inne pomysły? Nie? E, no wiedziałam.
Chcę glany. Chcę wrócić do miejsca, w którym była wycieczka. Chcę do kogoś. Chcę mieć coś. Chcę żeby wszystko było okej. Chcę, chcę, chcę, chcę.

Na dzisiaj: spotkanie z E. Nie wiem, czy mi się chcę. Ale chyba nie mam wyjścia.

NIE WIEM.

piątek, 5 października 2012

05.10.12

Na dobrą sprawę nie wiem co ze sobą zrobić. Robię wszystko to, co zwykle, jednakże powoli tracę siły. Śmieszne prawda? Tracę siły, choć nie robię niczego takiego znowu męczącego. Mycie zębów napawa mnie obrzydzeniem, i to nie z tego powodu, że moje zęby są łe, błe i fu, tylko dlatego, ze ta czynność jest nużąca, męcząca ha hi he. Kaszel doprowadza mnie do szału, a i tak to jeszcze nic, w porównaniu z przygotowaniami do bierzmowania. Strasznie wymęczyłam się w tym ohydnym kościele, na tej ohydnej mszy, z tymi wszystkimi ohydnymi ludźmi. No ale cóż, mus to mus, bo inaczej kicha. A przyjaciółka ostrzegała... Na jutro mam takie plany: sprzątanie, męczenie się z moją kochaną P. i wysłuchiwanie tych bzdur typu 'gdzieś ty była?'.
Aktualnie przekonuję tatę do kupienia mi glanów. Parę tygodni temu był stanowczo na nie, ale że ja mam po prostu to coś, czego nie sposób nie zauważyć (tak, tak, to się nazywa dar przekonywania moi drodzy) to powiedział, że głęboko się nad tym zastanowi. I jeżeli moje wyniki w pierwszym semestrze będą zadowalające (czyt. nie będę z niczego zagrożona) to jest to bardzo możliwe, że na gwiazdkę je dostane. No, no to więc do roboty, bo dla glanów wszystko. Żeby nie napisać glanków. Nie no rany, jak można nazwać tak te cudeńka? Także teraz czeka mnie mnóstwo nauki, i muszę poprawić już kartkówkę z geografii. Da się zrobić. No bosz kurdesz w mordesz ja je MUSZE MIEĆ!!!
W poniedziałek idziemy do muzeum. Wszyscy stwierdzili, że na dwie pierwsze lekcje nie idą, na co wychowawczynie zaczęła się z nas śmiać. Ale jest w porządku - mimo wszystko. We wtorek jedziemy na trzy dniową wycieczkę - czy nie mogę się doczekać? Nie. Jest mi w dalszym ciągu wszystko obojętne. Chociaż miło będzie nie mieć lekcji i to tych najgorszych. 110zł na trzy dni, z wyżywieniem i tego typu sprawami, to jednak zalicza się na okej. Mam nadzieje, że będzie znośnie, bo na fajnie to za duże progi na te klasowe nogi.
Zmieniłam trochę wygląd bloga. Bo tak i już. Jeszcze waham się ze zdjęciem w punkcie 'o mnie', ale to już się kogoś poradzę.

***
Ludzie wiecznie się zmieniają. Czasem nawet nie wiedzą kiedy ta zmiana nadchodzi. I chociaż jedni potrzebują radykalnej zmiany, to oczywiście nie wszyscy. Jedni popełniają taki błąd, że zmieniają się z lepszego człowieka, na takiego, którego ma się ochotę kopnąć za przeproszeniem w dupę. A ja się nie zmieniam. Nie mam po co zmieniać się na gorsze, nie mam po co robić z siebie błazna, w tym świecie, gdzie to jest na porządku dziennym. Nie mogę powiedzieć o sobie, że jestem inna, bo to nie mnie oceniać. Nie ciągnie mnie na żadne imprezy, do palenia ani ćpania również. Być może jestem nudna, ale co z tego? Dla siebie nie jestem, bo wiem co to zabawa, ale nie będę jakimś totalnym świrem, bo to już nie dla mnie... Jedni mówią, że za szybko dorosłam, ale mnie to odpowiada. Wolę być taka, niż jakąś plastikową lalą, z maratonami na gicach i jakiś odblaskowych, śliskich bluzach, których teraz wszędzie pełno. Jestem jaka jestem, i jestem nawet z tego zadowolona, że mam więcej oleju w głowie, niż połowa mojej nędznej szkoły. Przechwałki? A nawet jeśli, to mam prawo od czasu do czasu siebie samą pochwalić. Codziennie rzucam w siebie obelgami, to raz na bardzo rzadko mogę powiedzieć o sobie coś dobrego. Zgrzeszyłam?

AGRR.

czwartek, 4 października 2012

04.10.12

Wszystko mi się zamazuje. Już zupełnie nie wiem czego spodziewać się po następnym dniu. Nie wiem, co przyniesie kolejny dzień, i ta niewiedza mnie przeraża. Nie wiem, czy może stanie się coś złego, czy stanie się coś przykrego, czy zmęczenie weźmie w górę, i urwie mi się film gdzieś w publicznym miejscu. Nie wiem, a to tak przeszkadza. Nienawidzę być w stanie niewiedzy. Nie lubię nie wiedzieć czegoś, co mnie interesuje. Ale chyba niewiedza jest nam potrzebna. Choćby po to, by życie nas zaskakiwało, przez co ma się nam chcieć żyć. Niezła kpina prosto w oczy. Dzisiaj w tramwaju czułam, jak wszyscy się na mnie gapią. Stado gapiów, a ich oczy wwiercały się w moją twarz, lustrując ją bardzo dokładnie, jak gdyby chciały przedrzeć się przez moją metalową maskę. Czy im się to udało? Nie mam pojęcia, byłam tak zajęta patrzeniem się w podłogę, i myśleniem o czymś innym, byle tylko nie podnieść się z siedzenia i nie wykrzyknąć na cały tramwaj przestańcie się do kurwy nędzy tak gapić!, że nie zauważyłam. Nie wiem, jak można się tak bezczelnie na kogoś gapić. To, że sama tak czasem robię, to nie powód, by inni odpłacali mi się tym samym. Głównie z tego powodu, że ja nie robię tego tak często, by, jeśli takowa istnieje, karma mi się tym odpłacała. Wiem, że nic nie wiem, wiem też, że trochę plątam się w tym wszystkim, ale cóż ja mogę... Mogę tylko oddychać, moje serce może bić, choć codziennie proszę wyimaginowanego kogoś, by się zatrzymało. Niestety nie mam na to wpływu, by w jednej sekundzie się zatrzymało, a w drugiej już obumarło.
Nie wiem co się stało z tym cholernym blogiem,
a raczej z tymi cholernymi gifami, które nie działają,
póki nie najedzie się na nie myszką...
Lub czy tylko ja tak mam? Zasraństwo kurwa, zasraństwo.

***

Wczoraj byłam na pierwszym spotkaniu mojej terapii. Bardzo miła pani, aczkolwiek nie pałam do niej sympatią. Miła, ale taka jakaś... Nie ufam jej, i chociaż tak bardzo jej nie ufam, że mówienie jej czegokolwiek graniczy z cudem, po którym żałuje, że jej tyle powiedziałam, więc chociaż mam to wszystko, to nie poddam się, skoro dano mi szanse terapii, to muszę z niej skorzystać. Wątpię, czy to cokolwiek da, aczkolwiek zobaczymy. Już jestem zapisana na 3 spotkania, i mam się z nią spotykać raz w tygodniu.
W poniedziałek mamy iść do muzeum(?) a we wtorek(?) jedziemy na trzy dniową wycieczkę. Bardzo ciekawe, czy pojadę, bo tak: nie dostałam jeszcze tego świstku zgody, i jeszcze nic nie jest opłacone. Zobaczymy. Jeżeli nie pojadę, to na 100% nie zamierzam chodzić do szkoły, oj nie.
Dlaczego ci ludzie są tacy... tacy naiwni? Są tak strasznie naiwni, a uważają się za tych 'nieufnych'. Ha. Ha. Ha. Cała ta młodzież, niby taka nieufna, taka zbuntowana, taka do przodu, taka o, że niby nic ich nie rusza, że niby nie mają uczuć, że niby niczego się nie boją. HA! A gdyby tak wybuchła trzecia wojna światowa, gdyby zaczął się koniec świata, nasz świat zaczął by się walić, to sraliby w gacie, robiliby pod siebie, ryczeli jak bobry, byliby cali zasmarkani z przerażenia, nie potrafiliby walczyć o swój nędzny kraj, nie potrafiliby starać się ratować swojej rodziny, tylko po prostu sraliby pod siebie, tacy z nich cwaniacy za dwa grosze, stfu! Ta cała młodzież jest gówno warta, jest najgorszym pokoleniem, jaki może być. I tak, wiem, że ja też jestem jedną z nich, ale gówno mnie to obchodzi, mogę być niczego nie warta, ale na pewno nie będę udawała kogoś kim nie jestem tylko po to, by się wszystkim przypodobać. Amen.

NIE.
Zamknijcie się wreszcie.

niedziela, 30 września 2012

30.09.12


Leżysz zabity, i jam też zabity,
Ty - strzałą śmierci, ja - strzałą miłości,
Ty krwie, ja w sobie nie mam rumianości,
Ty jawne świece, ja mam płomień skryty,

Tyś na twarz suknem żałobnym nakryty,
Jam zawarł zmysły w okropnej ciemności,
Ty masz związane ręce, ja wolności
Zdobywszy mam rozum łańcuchem powity.

Ty jednak milczysz, a mój język kwili,
Ty nic nie czujesz, ja cierpię ból srodze,
Tyś jak lód, a jam w piekielnej śreżodze.

Ty się rozsypiesz prochem w małej chwili,
Ja się nie mogę, stawszy się żywiołem
Wiecznych mych ogniów, rozsypać popiołem.



***

   Ale już dość tego użalania się nad nieszczęśliwą miłością. Nadal jest źle, wręcz tragicznie, ale widocznie tak musiało być. Widocznie to nie było tak silne, jak mówiłyśmy, i się rozsypało. Nie wiem, co teraz się ze mną stanie, i choć łzy same spływają, nie potrafię ich powstrzymać, to chyba czas się z tym wszystkim pogodzić...
   Jestem totalnie przeziębiona. Smarki same lecą, głowa sama boli, a ja kurde mam dzisiaj jakiś pieprzonych gości. Oczywiście uciekam od nich jak najwcześniej, nie ma opcji, że będę siedziała i wysłuchiwała jakiś pierdół babć. Na dzisiaj nic wielkiego nie planuje. Tyle tylko, że odrobię zadania, posprzątam, wyjdę gdzieś z E. no i w sumie... W sumie tyle, takie mam nudne życie, że ysz. 
   Coś nie mam ostatnio ochoty tu pisać, i chyba usuwam bloga, coś mi się tak wydaje.

***

Wczoraj, kiedy siedziałam z P. w kfc, na przeciwko nas, siedziały dzieci, no takie dzieciaki. To, że były głośno, to jedno, to, że wkurzałyśmy się na nie, to drugie, ale to w sumie wszystko bledło przy tym, jak one się śmiały. One się śmiały... Żyły chwilą, były tak szczęśliwe. Tak cholernie szczęśliwe, a ja się zastanawiałam, jak mogą być tak szczęśliwe, kiedy osobie obok wali się życie? To niewiarygodne... Miałam wrażenie, że te śmiechy są szydercze, że są wycelowane we mnie, bym zobaczyła, że one się tym nie przejmują, że szczęście dalej istnieje, choć to oczywiście dla mnie teraz jest nie do pojęcia. Życie po raz kolejny rzuciło mnie na głęboką wodę, a ja właśnie sobie teraz uświadomiłam, że nie umiem pływać*.
Nie potrafię już żyć chwilą. Ja naprawdę nie chcę żyć... Żadna nowość, ale kiedy tak myślę, to naprawdę dzień, w którym się zabije, przybliżył się szaleńczo. Nie zdziwię się, jeśli to zdarzy się i dzisiaj.

*Umiem pływać, ale mam wrażenie, że właśnie przestałam.


Rym tym tym, sra ta ta. 

sobota, 29 września 2012

29.09.12

Powiedz mi, że mnie potrzebujesz, ponieważ tak bardzo cię kocham.
Powiedz mi że mnie kochasz, ponieważ tak bardzo cię potrzebuję.
Powiedz mi, że mnie potrzebujesz ponieważ tak bardzo cię kocham.
Powiedz, że mnie nigdy nie opuścisz, ponieważ tak bardzo cię potrzebuję.

Nie odchodź,
Nie poradzę sobie sam.
Nie odchodź,
Nie, nie poradzę sobie sam.
Ocal mnie przed tymi,
Którzy polują na mnie nocą.
Przestraszyłem się więc zostań ze mną tej nocy.



piątek, 28 września 2012

28.09.12*

"Kocham Cię. Na zawsze. Będę przy Tobie, z Tobą. Na zawsze."
Okazało się, że na zawsze, wygląda tak:


Tyle zostało z tej miłości.
Ironia.

boże, jak to boli...

28.09.12

Wczoraj chciałam napisać piękne wyznanie, a dzisiaj chcę już odejść z tego świata. Ale zmiana, no nie? Po cholerę jest ta zesrana miłość? Po co ona ma nas tak ranić do żywego, skoro świat i życie robi to dobrze i bez niej? Jakby nam było mało... Nie chcę kochać, jeśli to ma tak wyglądać, jeśli to ma tak boleć. Chciałabym, żeby wszystko było tak, jak kiedyś. Zanim wyznałam prawdę. A teraz czuje jakiś chłód. Paranoja? Możliwe, ale to jest zbyt silne, i trwa zbyt długo, by to było takie sobie mylne uczucie. Co ja mam robić...
Tak bardzo chcę z Nią być, ale chyba to co między nami było, ta więź, bez ochłodzenia, przed wyznaniem, to chyba nie wróci... I dlaczego? Dlaczego tak ma być, teraz, kiedy nie mam już napięcia, że będę musiała bez Niej żyć? Jeszcze wczoraj widziałam przyszłość... Rozumiesz? Od tak dawna, kiedy dla mnie moja przyszłość nie istniała, kiedy wiedziałam, że nie dożyje dwudziestu lat, bo się zabiję - po raz pierwszy dzięki Niej swoją przyszłość zobaczyłam. Dałam radę na nią spojrzeć, i ujrzałam ją z Nią - razem. Teraz ponownie jej nie widzę, i jedynym wyjściem jest śmierć.


***

Leżysz.
Woda unosi cię na swej powierzchni.
Słyszysz swój oddech, brzmiący jak posapywanie sadysty,
znęcającego się nad swoją ofiarą.
Oddech i nic poza tym.
Zmiana otoczenia.
Podchodzę do siebie, bo to ja jestem tą ofiarą.
Wypadłam ze swojego ciała, a teraz mu się przyglądam.
Nie mogę nic mówić, ponieważ mam rurkę w gardle, leżę na łóżku, przywiązana do niego pasami.
Ironia losu?
Brakuje mi jeszcze kaftana bezpieczeństwa, ale i on na mnie czeka w rogu pokoju.
Tuż nad oknem z kratami, owiniętymi w pajęczyny.

***

Pitolenie. Jestem zła na siebie, na Nią, na wszystkich i wszystko. No bo żeby was wszystkich posrało! Ja jestem zwyczajnym człowiekiem! Są gorsi ode mnie, więc dlaczego mam wrażenie, jakbym to ja przejmowała wszystkie kary najgorszych zwyrodnialców na świecie?!
Dopadło mnie przeziębienie. Czuje się chujowo. Chce mi się siu siu, ale jestem zbyt wielkim leniem, żeby ruszyć swój tyłek do kibla. Oj... Nie ładnie tak mówić, ale kible, klop, sedes, sracz - jedno i to samo.

Moje usta dawno nie dotykały innych ust, i to jest kurde najlepsze. Moje ciało dawno nie było dotykane w sposób czuły. I to też jest najlepsze. Ale moje usta wczoraj uśmiechały się, jak jeszcze nigdy przedtem. I to jest najgorsze.

Kuurwaaaaa, dlaczego ja jestem... no właśnie taka?! Nawet nie mam odwagi palnąć sobie w łeb, ale jeśli dalej będzie się zmieniało na minusy, to znajdę odwagę, by rzucić się pod pociąg.

Wiedzieliście, że w Warszawie jest metro?! No bo ja właśnie nie. Ech.

Yep, yep.

wtorek, 25 września 2012

25.009.12

Jestem do dupy. O kurde jaka ja jestem do dupy, to się wgl tego przeżyć nie da. Tak wiem, wygląda to na to, że znowu się żale. Mam. To. W. Dupie. Mój blog. Wcześniej pisałam, że wszystko niszczę, teraz: sieje zło, wszystko niszczę - w dalszym ciągu. Niby nic się nie zmieniło, ale jednak. O tak, są pewne zmiany, są pewne rzeczy, o których chcę już zapomnieć. Ale się nie da, ponieważ niektóre sprawy kiełkują w nas bez naszej woli. Chcesz? Rośnie. Nie chcesz? Rośnie. Jest ci to obojętne? Rośnie. Rośnie, rośnie i rośnie. Pije moje szczęście, którego mam tak mało... I bezczelnie śmieje mi się w twarz. A ja? Ja próbuje w tą twarz walnąć pięścią, ale to jak łapać powietrze.
Nie załamuje się - walczę. Walczę na tyle, na ile to możliwe. Nie mogę się poddać, bo to jest nie do przyjęcia. Taka opcja nie wchodzi w grę. Mam zrypaną psychikę? W porządku, już się do tego przyzwyczaiłam, a to, że psychika stwarza mi nowy świat, rzuca mi nowe kłody pod nogi, to też okej. Tak naprawdę to nie okej, ale przecież nikt nie wie, co się naprawdę we mnie dzieje. Jestem, czy mnie nie ma... To bez znaczenia, bo i tak kiedyś zniknę. Rozpłynę się w sekundę, stanę na głowie, żeby pozostawić po sobie choć malutki ślad dobroci. 


***

Wstaję i podchodzę do okna. Niczym bóg patrzę z wysokości na przechodniów przewijających się po chodnikach. Jedna na dwieście osób z tego tłumu cierpi na psychozę maniakalno-depresyjną. Ty, wymierzam palec w jedną z ludzkich mrówek. Piętnaście milionów takich od jednego morza do drugiego. Niektórzy dopiero zaczynają wylatywać w górę, miesiące dzielą ich od momentu, kiedy inni już spalają się w widowiskowych płomieniach. Niektórzy spadają swobodnie ku najbardziej posępnej z depresji. Inni, w kompletnej samotności, targają się na swoje życie. Jeszcze inni trzymają się mocno, uczepieni stabilności za pomocą litu, zoloftu i ścisłego przestrzegania zasad

***

Mówię sobie codziennie, jak bardzo chcę być silna.
Staram się jak moge, i chociaż wiem, że nic z tego nie wychodzi
to wiem też, że kiedyś nadejdzie dzień jasności.
Czerń otaczająca mnie dzień w dzień, która zaplata się wokół mnie swoimi mackami...
Ta czerń, która nie opuszcza mnie i jest mi wierna - ona odejdzie.
Musi kiedyś odejść, bo człowiek nie został stworzony po to
by się wiecznie smucić.
Przecież nic nie jest wieczne, więc i smutek taki być nie może.
A co jeśli... Jeśli jednak może?
Takie wątpliwości nawiedzają mnie, kiedy już już prawie uwierzyłam swoim zapewnieniom.
Tchórzostwo. 

***

Wyznałam prawdę. Czy się cieszę? Bardzo. Zeszło ze mnie to napięcie. Sama doprowadziłam do tej chwili, by mieć to za sobą. Nie pozwoliłam, by to życie mną pokierowało. Żeby wtrąciło się do tej sprawy. Uniosłam wysoko podbródek, i zrobiłam to, co powinnam zrobić już dawno. Jestem z siebie w zasadzie dumna, bo jeszcze tydzień temu mówiłam sobie nie, nie powiem Jej Ale powiedziałam. A Ona wybaczyła.
Kupiłam
  • 4 książki
  • 2 swetry
  • żel pod prysznic
  • podpaski
Hej, hoł. Oł, oł, oł... Generalnie boli mnie strasznie zadek, i nie ma kto mi go wymasować, bo tak samej to nie wypada.

***

Wczoraj Pan C. dowiedział się ode mnie, że jestem ateistką. Zaskoczył mnie tym, że powiedział mi, iż wie o moich problemach. Oczywiście - nie o wszystkich. Coś we mnie pękło, i powiedziała Mu, że chodze do psychiatry, powiedziałam co u mnie stwierdzili, co się dzieje (bez szczegółów, bo to jednak nauczyciel). Zaskoczył mnie też tym, że widział, że coś ze mną nie tak - chodzę smutna, tajemnicza, skryta, zamyślona, ubieram się na ciemno. Jestem inna od tych plastikowych chichrających się bladź. Nie wiem, czy dobrze zrobiłam, że mu powiedziałam, ale teraz to nie ma wielkiego znaczenia, bo czasu nie cofnę. 

03 października - rozpoczęcie terapii. 

Ostatnie szanse.
Yep.