wtorek, 24 września 2013

24.09.13

Studiowaliśmy razem, powiedziała z rozmarzeniem, z leniwym uśmieszkiem, z oczami przed którymi rozgrywa się właśnie jakieś miłe wspomnienie. Nie zmienia to faktu, że jej nienawidzę, że jest dla mnie karłowatym stworem. A inna... Jej mąż umarł, to chyba najbardziej mnie zdziwiło. Próbowałam dojrzeć obrączkę, ale ściągnęła. Albo została przykryta pod tymi wszystkimi innymi pierścieniami; dużymi i małymi, jedne na drugich. Może schowała ją w bezpieczne miejsce zamykając swoją żałobę. Jej bransoletki brzdękają przy każdym gwałtownym ruchu rąk, ale cichutko odzywają się przy delikatnym muśnięciu dłoni. Każdemu ruchowi tej kobiety towarzyszy jakiś dźwięk. Jakby chciała zostać zauważona,
jakby tym wszystkim chciała wykrzyczeć: Mimo tej ogromnej straty, nadal jestem silnym człowiekiem. Sprawia wrażenie zimnej, ostrej, starej jędzy. Jej oczy błyszczą jak onyks. To prawda - jest to kobieta z charakterem, niewątpliwie, ale cóż to za niebywały człowiek... Nie uwierzyłbyś, gdybyś nie miał okazji jej poznać. Nie. Chce wyssać z nas to, co najlepsze, ale nie po to, by zabrać to dla siebie, a po to, by pokazać nam, że mamy coś takiego w sobie. Tylko ukryte, nie potrafiące się same wyciągnąć. A ona jest po to, by nam w tym pomóc. Nie jedz siebie. Nie planuj. Czarno-czerwone ściany, łóżko z baldachimem, okno z szerokim parapetem w wewnątrz, wyściełany poduszkami, by było wygodnie. I on w tym łóżku z baldachimem, pośród czarno-czerwonych ścian i takich samych mebli. Będziesz to miała. To a nawet więcej. I dobrą prace, wywalczoną Twoim talentem. Codziennie będziesz jadła te słodycze, które tak lubisz i do tego te zapiekanki, na które staramy się chodzić co tydzień. Będziesz malowała obrazy, a ktoś zawsze będzie je od Ciebie kupował. Po każdym takim skończonym obrazie będziesz smutna bardziej niż zwykle, bo będziesz oddawała cząstkę siebie. I właśnie by nie zniknąć, będziesz musiała te brakujące cząstki odbudowywać. W jego ramionach, z jego pocałunkami. Z jego głosem rozbrzmiewającym w Twojej głowie. Zawsze znajdzie się ktoś, kto nie będzie nas rozumiał. Ale to nie jest najgorsze. Patrze przez okno. Nie teraz, nie w tym momencie. Wiele bym nie zauważyła. Bo ciemno. A raczej sporo, tylko że nie to, co siedzi mi w głowie. A w głowie siedzi mi pewne drzewo, które przecież jeszcze przed chwilą miało zielone liście! Wiele zielonych liści uśmiechających się do nas, ludzi. Teraz wszystkie pożółkły, dojrzysz nawet pomarańczowe, rude jak to mówią. I to wszystko wygląda tak, jakby się paliło. To tak, jakby to drzewo właśnie uświadomiło sobie, że tak naprawdę jest w piekle (czyt. świat). Chciałabym pojechać nad morze. Towarzyszyłoby mi właśnie to drzewo, które uprzednio bym wyrwała. Delikatnie, ale dla jego dobra. Co prawda przed jesienią go nie uchronię, ale niech żyje ze mną w jakimś domku niedaleko plaży, niedaleko tego wszystkiego. Niech starzeje się razem ze mną. Będę zbierała każdy jego liść, który odpadł. Każdy. I zrobię Ci z nich naszyjnik, zrobię też wianek. Może nawet uda mi się zrobić z nich serce, może nawet ułożę z nich napis Kocham Cię. Może nawet wszyscy pogodzimy się ze wszystkimi. I może nawet wyznasz mi, jak bardzo mnie kochasz tuż przed tym, jak od ciebie odejdę. Tak mi się zdaje, że wszystko może się zdarzyć. Szklanka zabiera mi odciski mych linii papilarnych. Nie staje się przez to ładniejsza, wręcz przeciwnie. Jest prawie pusta, zakurzona. Nie karz mi tego pić. Chciałabym rzucić nią o podłogę, ale nie należy do mnie. Widziałam larwy wysuwające się z twych pustych już oczodołów. Pełzły ku mnie, jakby chciałby wyżreć teraz i moje oczy. Jakby chciały zjeść cały mój język i jeszcze wy żerować na płucach. Słyszałam ich cichutkie piski, nie wiem, czy larwy piszczą, pewnie nie, ale te wydawały takie dźwięki. I miałam wrażenie, że te piski to ich śmiechy, szaleństwo uchodzące z ich otworów. Były ucieszone, że mogą wreszcie się do mnie dostać. Bo nie wiem czy wiesz, ale odganiałam je już dobrych parę lat. To taki dość częsty widok zakłócający spokój normalnego porządku dnia. Pumeksem trę sobie gałki oczne i nadgarstek. Jak myślisz, co bardziej boli?

sobota, 21 września 2013

21.09.13

Nie lubię, kiedy tak ze mną piszesz. Jakbyśmy wszyscy mieli przed sobą jakieś sekrety, a przecież tak nie powinno być, między dwoma bliskimi sobie ludźmi. Prawda? Od rana wtłaczam w swoje żyły muzykę i słowa zapisane kiedyś przez kogoś, niosące za sobą jakieś pouczenie. Chyba krzyczałam przez sen, to mogło się zdarzyć, bo pamiętam krzyk. Wyraźnie go pamiętam, jak rozbrzmiewał w mojej głowie, jak ociekał całym swym strachem, przerażeniem na jaki było go stać w tamtym momencie.
Myślę, że to nie dobrze. Potem patrzyłam na budzący się do życia dzień i nie spodobało mi się to, co widziałam. Ale tylko na początku. Bo potem było pięknie. Przeciągnęłam się jak kot, pozwoliłam sobie na całkowite rozluźnienie. Jak nie ja, więc muszę ci się pochwalić. Wyobrażałam sobie odcięte i wypchane watą głowy zwierząt, w których oczach jeszcze tliło się życie. Zamknięte w nich i nie mogące ulecieć dalej. Tak jak nakazuje logika. Logika... Zapomniałam, że przecież w moim świecie czegoś takiego nie ma. Przepraszam. Złożyłeś dwa pocałunki na moich zamkniętych powiekach. Delikatne dwa pocałunki. Dość długo wpatrywałam się w to, co jest za moim oknem i kiedy przeniosłam wzrok na wnętrze swojego pokoju aż gwałtownie zamrugałam. Wszystko było takie... pogodne, radosne, niosące za sobą spokój przez samo to, że było lekko obdarowane promieniami Słońca. Popatrz, coś tak pięknego na sam początek dnia, nie mogłam już prosić o nic lepszego. I nie prosiłam. Zamknęłam się i delektowałam tą chwilą, która wiem, że nie powtórzy się zbyt szybko. A ja zwyczajnie tęsknie za dawnymi chwilami, tymi miejscami, w których tak długo już mnie nie było. Za długo. Słyszę ich nawoływania, ale nie mogę na razie ich odwiedzić. Nie pozwalam sobie. Nie pozwalam sobie na rozmawianie, dlatego tak wiele myśli przepisuje na kartkę zeszytu albo tu. Bo nie mogę mówić. Nastała fala ciszy i niepokoju, a w tym wszystkim rośnie piękny kwiat, który nie usycha. Czasami brak mi powietrza i wtedy wiem, że na chwilę o mnie zapomniałeś. To jest tak, jakbym swoimi dłońmi wlazła w twą klatkę piersiową, wymacała bijące serce, które tuląc się do wnętrza moich dłoni krzyczało z rozkoszy, a ja w następnej chwili łamała je palcami, wkładając w to całą siłę. Czujesz jak łamie ci serce, czy już naprawdę jestem za taflą szkła? No właśnie. Tęsknie, tęsknie, tęsknie, tęsknie, tęsknie. To nienormalne, zwykłe nieporozumienie, bo nie powinnam, ja wiem. Przepraszam... Kakao zrobiło się zimne, a ja siedzę przy otwartym balkonie w bluzce z takim dekoltem, w jakim nigdy nie odważyłabym się nigdzie wyjść. To piękne wcięcie. Materiał otula moje piersi ale nie pozwala ich odsłonić. A ja zastanawiam się jaka makabra rozgrywa się w mojej głowie w każdą noc? Że kiedy wstaję nie czuje się jak u siebie, a jakbym była innym bytem. Gdybym mieszkała nad morzem od dzieciństwa i dzień w dzień przychodziła na plażę, to na pewno któraś z mew przyzwyczaiłaby się do mnie na tyle, by nie uciekać jeślibym się tylko zbliżyła. A po tej makabrze, kiedy budzę się, widzę, że kochana mewa na mój widok odlatuje, jak reszta. I już nie jest kochana, albo to ja nie jestem sobą. Więc to musi być makabra.
Na twoim miejscu nie zbliżałabym się do mnie. Nie warto, by następnie wyjść z posiniaczonym, zeżartym wręcz sercem. Jak widzisz - bez kija nie podchodź, ale z nim również nie. Bo jego też przegryzę jeśli moje szaleństwo osiągnie apogeum. Zabawimy się?

piątek, 20 września 2013

20.09.13

Wynoszę swoje ciało na taczce, na której kiedyś jakiś farmer przewoził słomę dla koni. Pachnie wsią, pachnie porzuconymi nadziejami na wyrwanie się z takiego życia i rozpoczęcie zupełnie nowego. Nie potrafię go zrozumieć. Moje palce u stóp zamarzły, a wizja domku na wsi w promieniach słonecznych zakłóca ich spokój. Wiszą na patyku. Nie słyszą trzasku, kiedy się łamie. Dreszcz przechodzi przez nasze ciało raz za razem, a my się z tego cieszymy. Bo myślimy, że powinniśmy.
Jestem tu. Tak tylko ci mówię. To tylko szeptanie do ucha. Takie małe, delikatne. To jak podmuch wiatru. Pocięcie wnętrzności, myśl tak nie dająca spokoju, tak rozpływająca się pod naciskiem opuszka palca. Zgniotłam twoje czułe słowa jednym gestem. Więc chyba nie były prawdziwe, zbyt mocne i coś znaczące. Nie chuchaj w moje oczy, bo kiedy zaparują nie zobaczę wściekłości, jaka wykrzywia twoją piękną twarz. Nie żałuj żadnej spędzonej ze mną chwili, bo oddałam ci coś, czego nigdy już nie odbiorę - siebie i czas. Powinniśmy doceniać takie gesty, taką ofiarę, siebie. Nie ma się czego wstydzić. To normalne, że rozmawiasz sam ze sobą. To normalne, że nikt ci wtedy nie odpowiada, bo odpowiedź od samego siebie się nie liczy, jest nie spójna, nie składna, tak obojętna i gorąca jak uderzenie spadającej rzęsy o policzek. Trzeba dostrzec to piękno, więc odwróć się i powiedz rzeczy za tobą, że jest piękna. I zobacz, że naprawdę jest. Jest piękna. Tak jak pusta, czyta i gładka kartka papieru. Jest piękna, tak nieskalana, przez nikogo, że aż piękna.
Co moglibyśmy o sobie powiedzieć, oprócz tego, że nie stanowimy słowa my bo nas już nie ma, a zostało tylko ja i ty. Oraz pomiędzy. Zamknij proszę oczy i policz żyłki swojej powieki. Jeśli ci się to uda, ja stanę przed tobą i zedrę przednimi zębami twoją dolną wargę. I wtedy już będziemy razem, bo będzie nam wolno. I to piękne. Bo to nie istnieje. Klej na malutkich kolorowych karteczkach, które pełnią funkcje myśli, której nie możesz zapomnieć, już nie wystarcza. Zapominam o wszystkim. O tobie, o dobrych chwilach. Może to przez to, że kartki odpadają, kurz osiada na wypisanych słowach, a ja ,cała zawinięta w łańcuch zielony od glonów, błądzę białymi tęczówkami po twych liniach papilarnych? Może nie chcesz mnie. To dziwne. Widzę przerażenie na twojej twarzy kiedy spadasz z klifu ale tuż przed nim próbujesz złapać się skały. Tylko że obciąłeś paznokcie do krwi i nie masz już czym się złapać, bo twoje palce zabrałam ja. Teraz możesz już zacząć się bać. Ja czekam na ciebie tam na dole. unoszę się w wodzie i czekam na twoje uderzenie. Potem siedzę otulona kocem w swoim łóżku. Obiema rękami otulam kubek z gorącą herbatą. Gdzieś koło mnie leży zamknięta książka. Słowa nie mogą z niej wyjść, nie pozwala im. Dlatego patrzę przez okno na gwiazdy, które ostatnimi czasy znowu witają mnie oczami całymi migoczącymi w twoim przełyku. Księżyc kiwa mi na powitanie. I znowu czuję ten ucisk w piersi, jakby ktoś na siłę założył mi gorset i ścisnął niemożliwie mocno. Moja talia pęka i wylewają się z niej cukierki. Moje ulubione. Ubrudzone błotem, z przyklejonymi kawałkami trawy. Nie podoba mi się to, co ze mną robisz.

sobota, 14 września 2013

14.09.13

Miło byłoby pocałować każdy swój oddech delikatnym muśnięciem warg. Ładnie byłoby uchwycić oczami całe piękno zawarte w sobie samym. Cudownie byłoby zaprzestać ciągłej kłótni toczącej się w własnym wnętrzu. Okropnie jest mieć tą pewność, że to tylko złudzenie. Trzeba być mądrym człowiekiem, bo inaczej nie zrozumie się siebie. Choć chyba to bzdura, bo nawet ludzie mądrzy siebie do końca nie rozumieją, ale są przynajmniej na lepszej drodze ku temu. A my? Ludzie prości, pospolici, szare myszki syczące na każdego w obawie o swój zdrowy rozsądek, ale mimo to poszukujące miłości, co my możemy o sobie powiedzieć? O tej drodze, która robi się coraz trudniejsza, coraz bardziej zawiła, coraz bardziej nie do przejścia? Piszcząc zamykamy się w sobie, boimy się rzeczywistości, tego co jest na zewnątrz, ale przechodzimy w ataki histerii, kiedy z kolei dają nam wybór zamknięcia się wewnątrz siebie. Bo w głębi wiemy, że to właśnie tego co jest w nas należy się obawiać, nie jedynie świata i tego, co nam może zaoferować.
Maksymalny wymiar kary dla człowieka to chyba nie móc być z osobą, którą kocha całą swoją częścią. A może się mylę? Powinniśmy uważać na to, co dzieje się w naszych głowach. Idą dni zimowe, straszne, czarne i krótkie dni pomieszane z jeszcze czarniejszymi, długimi bez końca nocami. Dzień staje się krótszy, bo noc przychodzi coraz szybciej, wpycha się swoimi butami w granice światła i unosi dumnie głowę, mówiąc w ten sposób, że teraz to ona panować będzie dłużej i osłabiać ludzi bardziej. Nie śpię. Zbyt długo nie śpię. I widzę, że jaśniej robi się dużo później, niż się do tego przyzwyczaiłam. I coraz dłużej boję się, że coś dzieje się nie tak, jak powinno. Pozwólmy sobie umrzeć, by w następnej kolejności krzyczeć o niesprawiedliwość. Jeszcze tylko jeden kubek kawy, jeszcze tylko pierwszy i ostatni kubek gorącej czekolady. Potem mogę zamknąć oczy i uśmiechnąć się leciutko, może nawet cichutko zaśmiać się na głos, może... Może spróbuję nie mrugać powiekami, nie dać oczom nawilżenia i doprowadzić do ich całkowitego wyschnięcia? Może zedrę wszystkie paznokcie, wszystkie i całe, ot tak by coś się działo? A może zwyczajnie nastawię budzik, tak na wszelki wypadek, położę się spać i będę śniła o czymś najwspanialszym? Gdyby to ode mnie zależało zjadłabym jeszcze tabliczkę czekolady i wtuliła się w czyjeś ramiona. Dostała całusa w czubek głowy. I namiętny pocałunek prosto w me spękane usta. Nie warto wbijać sobie długopisu prosto w oko. To będzie bolało. Kap, kap, kap...
Nie potrafimy już ze sobą rozmawiać. To, co teraz jest między nami jest żałosne. Wygląda jak kwiat, któremu odpadają jego płatki. Już prawie ich nie ma, a te, które jeszcze jakimś cudem się trzymają, są wyschnięte, zaczynają tracić swój blask. Tego chcieliście?
Zimno. Potwornie, zimno. Mam wrażenie, że nawet moje kości są pełne zamarzniętej wody, a sople okalają moje serce. Naprawdę jestem tym wszystkim cholernie zmęczona, a monotonia i stres jaki mi ciągle towarzyszy doprowadza mnie do szału. I twój głos również. Przestań gadać proszę, przestań. Chcę wejść do twojej sypialni w nocy i wyciąć ci język. Zamilcz proszę. Masz taki przepity głos, gówniane myśli. Jesteś głupcem. Zamilcz.

poniedziałek, 9 września 2013

09.09.13

Lubię cię. Może trochę bardziej, niż powinnam, może trochę mniej, niż zakładali. Ale lubię cię. Patrząc na twoją twarz, która ukazuje mi się kiedy zamykam oczy, lubię cię. Kiedy patrze przez dziurę w swoim oku, lubię cię. Kiedy zasysam kawę, gryzę kanapkę z ulubionym serem, lubię cię. Może to dziwne, na pewno mi nie wypada. Ale lubię cię. Osad, który zbiera się na moich palcach dłoni kiedy na ciebie patrzę, dłońmi... Patrzę dłońmi, czuję oczami, rozczarowani... Zgryzłam ołówek, czuję trociny pomiędzy swoimi zębami, samo życie. Jeszcze minuta, sekunda. Jeszcze chwile i paniczny lęk powróci. Jeszcze dzień, może dwa, to nie będą lata, bo to my. Migające światełko informujące o tym, że ktoś dzwonił, nie ważne. To nie ważne, bo to wszystko nie ważne, bo to wszystko nie ważne, bo to wszystko nie ważne, o nie dotyczy ciebie. Nie ciebie. Jeszcze jeden dzień, może tysiąc streszczone w tym jednym, jedynym, tym.
Może zapragniesz poznać mnie tak, jak ja pragnę poznać ciebie, a może pobawisz się jak usta końcówką filtru papierosa, którego po wypaleniu odrzucają ze skrzywieniem, tym seksownym skrzywieniem, palcami strzepując pył ze swoich rzęs. A może już nigdy się nie zobaczymy, na jawie czy też w marzeniach sennych. Bo po co, bo po co. Po co, powiedz mi? Co jeśli nóż wbity w twój mózg wejdzie jak w roztopione masło? Co jeśli stracę szanse bo nie potrafię, bo nie mogę, bo może nie chcę? Kruk stuka coraz mocniej dziobem w szybę okna. Uśmiecham się, to taki piękny rytm. Choć tańczyć, dlaczego tak stoisz? Choć tańczyć... Jeszcze chwile, jeszcze moment, jeszcze jeden raz i jeszcze raz. Mrowienie w opuszkach palców, ślady szminki na tych ustach i policzkach obu. To ty. A potem nie ma nic, jest tylko czerwony lakier na paznokciach, czarne szpilki odbijające światełko szczęścia w moich oczach i sukienka zielona, zielona bardzo zielona. Zielona. Las, mokre liście i posągi aniołów. Na nim larwy i ucieczka, moja ucieczka, nasza ucieczka. Tak to zapamiętałam. Zjadły go, zjadły nas. Ten cały strach nas zjadł. Zeżarł. Psychiatryk i ogłoszenie mojego beznadziejnego przypadku, katar, dziwna postać, tak rzeczywisty obraz tego, że ktoś mnie nienawidzi i dorwie. To ty? Niemożliwe. Przecież kochasz, a może kochasz nienawidzić? Katar. Kaszle, jakby moje płuca chciały pozbyć się tych zgliszczy, które osiadły na nich jak ciało kochanka przykrywające moje ciało. Razem. Deszcz uderzający o moje usta, wkradający się do ich środka. Przybladł. Wszyscy zblakliście. Nie czuję was. Tak mi przykro, tak przykro, tak przykro mi bardzo. Bo umie mi być przykro. Potrafi mi być przykro. Potrafi. Przykro.

"(...) odejdź, nie dotykaj mnie. 
Odnalazłem się w łóżku gdzieś pośrodku siebie
wstałem przez ciemność do okna podszedłem
a okno było we mnie zobaczyłem się
i więcej siebie widzieć nie chcę."


.~.~.~.~.~.~.

niedziela, 8 września 2013

08.09.13

I to jest właśnie tak... Wszystko jest właśnie tak, jak nie wypada. Wszystko jest nie takie, jakie być powinno. Wszystko się zmieniło. Wyglądając przez okno stwierdzam, że wszystko jest takie same, mimo to inne, obce. W tej właśnie chwili ktoś może przeżywać katusze, komuś może właśnie teraz wali się świat, a nam nic o tym nie wiadomo, bo pomimo tego nasz życie i to wszystko wokół nas jest takie samo. Tak monotonne, tak nijakie. Swoją drogą nie chciałabym, by kiedy jest mi źle to i było źle całemu światu i każdemu z osobna. Nie rozwiązałoby to mojego problemu, nie pomogłoby mi, nie poczułabym się lepiej. Od czasu do czasu kiedy jest mi smutno a usłyszę śmiech dzieci biegnących do swoich przyjaciół, robi mi się okropnie dziwnie. Zazdroszczę im tej niewiedzy, bo nie wiedzą co to życie potrafi zrobić z tymi ich szczerymi uśmiechami. Żyją chwilą. Co ich to wszystko obchodzi, skoro większość i tak nie liczy się z ich zdaniem? W późniejszych latach ich życia również niewiele się zmieni, tyle tylko, że dojdą poważne zmartwienia.
Nie wiem dlaczego, ale kiedy zamykam oczy widzę siebie pod wodą. Woda jest mętna ale mimo tego widzę złote monety na dnie morza. Nie wiem, czy jest to możliwe i nie bardzo mnie to w tej chwili obchodzi. Lśnią, bo dochodzi do nich blask Słońca, niektóre z nich są przybrudzone piaskiem. Jest ich dosyć sporo, nie wiem dokładnie ile, nie będę przecież liczyła. Wokół mnie unoszą się bąbelki różnych wielkości. Patrząc na nie przychodzą mi na myśl bańki mydlane, jakie uwielbiałam robić kiedy byłam mała. Wręcz czuje ten zapach, ten gorzki smak, kiedy udawało mi się taką bańkę pochwycić w usta. Są wszędzie. Wychodzą z mojego nosa i z buzi, a wtedy mam wrażenie, jakbym słyszała ich proces wytwarzania się. Nagle wszystko troszkę ciemnieje, być może to Słońce schowało się za chmurami. Teraz widzę dłoń. Obślizgłą, bardzo starą dłoń. Zniszczona, żyły, które dość mocno się na niej odznaczają przypominają cieńsze wersje konarów drzew. Widzę przepływającą w nich brązową krew. Brązowa... najprawdopodobniej zepsuta. Paznokcie są owalne, bardzo długie i brudne, a cała płytka paznokcia szara. Wszystko w tej ręce jest takie bez życia. Jedynie kawałek rękawa lśni bielą. I zgadnij, proszę cię, co ta ręka robi. Chwyta mocno moją dłoń? Nie. Czuję jak płuca proszą o tlen, ale ja uciszam je ciekawością, z którą wpatruje się jak zaczarowana przed siebie. Proszą... To takie śmieszne słowo. Prosić. Prosić, prosić, prosić, prosić, prosić, prosić... Teraz przecież nikt nie potrafi prosić. Nikt nie potrafi tego robić. Może kiedyś jeszcze ktoś taki się znalazł, ktoś, kto nie był przy tym obślizgły i wstrętny jak modliszka, za parawanem smutku, słodkości i innego syfu. Teraz jednak ta osoba nie żyje, bo to już nie jego czas i miejsce. Teraz ta dobroć, ta umiejętność zostałaby zamordowana przez to wszystko, co nas otacza. Wiesz, że nawet piękne rzeczy kryją w sobie tak wiele zła i cierpkości? Czuję delikatny dotyk. Dosłownie jak jedwab, jak... potrzyj policzek o satynowy materiał. Czujesz tą delikatność, śliskość... To piękno streszczone w jednym dotyku? Poczuj. Ja czuje. Ta ręka wchodzi gładko w mój policzek. Pieści całe moje ciało, wszystko. Dotyka delikatnie moich włosów, które kręcą się w wodzie niczym macki meduzy, niczym kręte drogi myśli każdego z nas. Wsadza palce w moje usta, pozwalając smakować swojej starości. Pozwala mi wbić się swoimi zębami w swe stare żyły i pić z nich brudną krew. Kąsam delikatnie, bo nie chcę, by to się skończyło. Nie chcę zranić jej bardziej, aniżeli mogłabym. Jej paznokcie ryją głębokie rany po wewnętrznej stronie ud. Topnieje. To czyjaś ręka, ale ja nie jestem w stanie dostrzec czyja. Po prostu ręka... Oblana grzechem, który mi odebrała. Otwieram oczy i wciąż czuję tą dziwną lepkość w swoich ustach.

***

Jestem przeziębiona. Przez ten irytujący katar nie czuję nic. Dosłownie nic. To strasznie nie móc poczuć smaku właśnie pijącej herbaty, a kiedy nabieram łyżeczką miód - jego smaku również nie czuje, choć wypełnia moje usta, okala moje wargi... Zęby obojętnie gryzą kawałek czekolady, a ja spodziewam się cudu i może poczuję jej smak. Nic z tego. Niemal rozpłakałam się, kiedy tuląc się do swojego psa nie poczułam jego charakterystycznego zapachu, którego pokochałam. Nie czułam zapachu swoich perfum, włosów... Nawet nie sądziłam, jak szare może stać się życie bez zmysłu węchu.

(...) I będę mógł sobie kupić dużo książek i czytać je będę wieczorami, chodził do taniego kina (...), a nocami będę słuchał deszczu spadającego na miasto. I tak będzie aż do wiosny. I aż do wiosny nie będę do nikogo mówił o miłości."