sobota, 26 stycznia 2013

26.01.13

Bawię się czcionką. Raz jest taka, a raz siaka. Można by pomyśleć, że czcionka nie jest najważniejsza, że ważniejsze są słowa. A no właśnie - ważniejsze są słowa, ale czcionka jest równie ważna, no, może o jeden stopień mniej ważna, ale to przecież ona nadaje charakter słowom. Nie całkowicie oczywiście, ale w pewnym stopniu a jakże. To pewną nazwą, pewnej czcionki, pewne słowa pisała pewna dziewczyna. Tak więc nie mogę się zdecydować jaką wreszcie ustawić, ale to żaden problem nie do rozwiązania.
W poprzednim wpisie napomknęłam coś o samobójstwie. Och, no dobrze... Nie napomknęłam, a poświęciłam mu cały wpis. Nie ładnie, bardzo nie ładnie Leire. Jak śmiałaś Leire. Jakim prawem to zrobiłaś Leire. Nie wstyd ci, Leire. Marsz do konta Leire i nie wychodź z niego póki ci nie wybaczę, Leire. Tak jest, proszę pani. Proszę pani? Nie jestem panią, a już na pewno nie twoją. Tak jest. Przestań! Nie odzywaj się! Stul pysk! Cokolwiek pani rozkaże. Już mówiłam, nie jestem twoją zasraną panią! Nigdy więcej mnie tak nie nazywaj. Więc jak mam się do pa...do ciebie zwracać, o człowieku? Nie jestem ani jednym ani drugim więc może nazywaj mnie Leire? Leire? Ale to przecież ja. Nie możesz nazywać się tak samo jak ja. Och, ależ mogę i właśnie to robię. Ale dlaczego? Bo ja, kochanie, jestem tobą. Tak, tobą, tylko że tą lepszą wersją. Ty natomiast posiadłaś wszystko co najgorsze. Oj nie rób takiej miny zbitego psa. Dobrze wiesz, że gdyby nie ty, problemy by znikły. Ale przecież każdy ma problemy więc o co ci chodzi? O co mi chodzi? O co?! I ona jeszcze się pyta! Chodzi mi o to, żebyś zamknęła ten swój pysk na pięć zamków, a następnie po prostu oddała mi klucze. Tak po prostu, bez żadnej walki, bo przecież tylko to potrafisz, prawda? Ty ścierwo. Ty gnoju. Zrób, co ci mówiłam i zniknij! Przepadnij! Teraz ja tu żądzę. Kulisz się? Boisz się mnie? Sprawia mi to niezwykłą przyjemność i radość - nie przestawaj, kochanie.

Chodzę od drzwi do drzwi w swoim mieszkaniu. Nigdzie nie czuje, by było moje miejsce. Nawet w swoim własnym pokoju nie czuje się jak u siebie. Wszystko stało się dla mnie takie obce, jak gdyby przez tą noc ktoś wszystko po podmieniał. Ukradł moje rzeczy, wszystkie, a zamiast nich podłożył dobre duplikaty. Tylko, że ja wyczuwam fałszerstwo. Okradziono mnie! Obdarto mnie ze skóry i wrzucono ją do kotła. Zjadłam ją. Była dobre. Może lekko za mało słona, no i przydałoby się ciutke papryki i pieprzu, ale i tak była pyszna. Chcesz spróbować? Nie? Ale dlaczego, przecież to samo zdrowie. Zadaje sobie pytanie Dlaczego jest tak, jak jest? I do tej pory nie znalazłam na nie odpowiedzi. Chociaż, za każdym razem, kiedy tak pytam w nicość, to ta nicość mi odpowiada. I dlatego moje myśli krzyczą do mnie A może na własne życzenie zgotowałaś sobie taki los, jaki się ciebie trzyma? Że niby ja jestem wszystkiemu winna? To ja jestem ta zła, ta be, ta nie dobra i jakże zgorzkniała? Ech...masz racje. Przyznaje się do winy. Czy mam klęknąć i wygłosić żal za grzechy? Bo naprawdę nie wiem, co mam robić. Bo wiesz, od tak dawna nie byłam w kościele... Od tak dawna nie byłam u spowiedzi, ale niezliczoną ilość razy przyjęłam komunie świętą w grzechu. I ciężkim i lekkim - to bez różnicy, gdyż robiłam to dla świętego spokoju, by nikt z rodziny nie kazał mi iść do spowiedzi. Tak więc nie chodząc do spowiedzi, grzechy pozostawały te same. Tak samo złe, tak samo nie ulatniające się. Wtedy mi to przeszkadzało, ale teraz już mi wszystko jedno, bo przecież nie wierze. Dlatego właśnie nie pamiętam, czy to było tak: .......... (po paru minutach zastanawiania się) Ech,zapomniałam nawet, jaka to była ta formułka, którą raz za razem, w każdej wizycie w konfesjonale każdy ją odmawiał... Nic, pustka w głowie. Nie, nie jest mi to do niczego potrzebne i nie, nie zamierzam iść do spowiedzi. Hahahaha. Nie. Chciałam tylko sprawdzić moją pamięć. Oblała test.

&&&

Drogi mój pamiętniku - tak się zastanawiam, czy nadać ci imię? Chelsea smile to nie imię, to tylko tytuł tego bloga, a tobie chyba potrzeba imienia, bym miała jak się do ciebie zwracać... Chcesz być kobietą czy mężczyzną? Ech... Drogi mój pamiętniku - chce cię uspokoić, i oznajmiam ci, że poprzedni wpis nie sugerował, że chcę się zabić, że chcę ponownie spróbować i zobaczyć, czy mi się uda. Więc się uspokój, dobrze? I wiesz... Tyle już tu piszę... I muszę ci przyznać, że za kumplowałam się z tobą. Nigdzie indziej nie pisałam tak szczerze i bezmyślnie jak tu, u ciebie. A raczej - w tobie. Nieważne. Chcę ci podziękować. Wiem, głupie i idiotyczne, bo przecież ty nie żyjesz, hahaha... chryste panie, za kumplowałam się z blogiem O_o Chyba rzeczywiście ojciec powinien się zgodzić, by umieścili mnie w szpitalu psychiatrycznym. Dobrowolnie zgodzę się pójść tam za parę lat. Ot tak, by całkiem zbzikować.

Anna Karenina ma dokładnie 830 stron. To opasłe tomisko wywołuje skurcze w moim brzuchu, a myśl, że coś tak grubego a zarazem ciężkiego, będzie podróżować ze mną z domu do szkoły i z powrotem, wywołuje grymas na mojej twarzy. No bo jak ja wytrzymam z tą książką? A przepraszam - książkochulą, bo książka to za mało powiedziane. Gdybym zaczęła czytać to w ferie, to nie było by żadnego problemu, ale w poniedziałek już do szkoły, a bardzo chcę to przeczytać... Dla chcącego nic trudnego, taa? Ale mój kręgosłup jest chory i bardzo bolący, także nie chcę go niepotrzebnie obciążać. Najchętniej to wyrzuciłabym podręczniki w pizdu i wzięła A.K. Na razie czytam Z ciemnością jej do twarzy, ale to nie moje ani z biblioteki, tylko E., i czytam to już teraz tylko dlatego, że bardzo jej zależy, bym oddała jak najszybciej, gdyż zżyła się z tą książką. Doskonale ją rozumiem. Pożyczając P. Retrum też chciałam, by oddała mi je jak najszybciej, co więcej - wcale nie chciałam wypuszczać tej książki z rąk. Hahaha... Oprócz Anny Kareniny i Mitów celtyckich wszystko z biblioteki przeczytałam, także gdzieś za tydzień, góra dwa ponownie się do niej wybiorę, ale tym razem wypożyczę góra dwie książki. 

NAJGORSZY JEST TWÓJ UŚMIECH.
Uciekając z cieram z twarzy ostatnie resztki fałszywego uśmiechu.

piątek, 25 stycznia 2013

25.01.13

Robicie mi wszyscy makaron z mózgu. Pozwólcie mi nacieszyć się chwilami młodości, tak ulotnej, jak życie kwiatów po ich z cięciu. Ale wy nie chcecie. Ba, nie pozwalacie! mi nacieszyć się tym, co właśnie mi przemija i już nigdy nie wróci. Każecie mi iść do tego piekła, do tego więzienia, gdzie zamykają drzwi po dzwonku na lekcje i nie wypuszczą, chyba, że masz fałszywe zwolnienie podpisane przez wychowawce, wice lub samego dyrektora mojej porąbanej aczkolwiek nieźle popieprzonej szkoły. Kurczę, naprawdę chciałam napisać coś pozytywnego po 'aczkolwiek', ale nic mi nie przychodzi do głowy. No cóż, peszek i orzeszek.
Tak się zastanawiam, może powinnam zrobić listę osób, które by ponosiły odpowiedzialność za moje samobójstwo? O, przepraszam. Miałam nie pisać o samobójstwie, bo to niby temat skończony. Przepraszam, ale to chyba mój blog, prawda? Tak więc: muszę przyznać, że jak tak się teraz nad tym wszystkim zastanawiam, to dochodzę do wniosku, że nikt by się tym nie przejął. Och, teraz zaprzeczacie? Nie macie jak,bo albo nie wiecie o tym blogu, albo po prostu jesteście w błędzie. Więc, nie zaprzeczajcie, nie marnujcie swojej energii i mojego czasu. Może i znalazłoby się parę osób, które by mnie od tego pomysłu odciągały. Może i by były. Mam szczerą nadzieję, że tak by było. Od pewnego momentu w moim życiu po prostu przestałam ufać ludziom. Całkowicie i nieodwracalnie, to wiem na pewno. Po prostu tak się stało i już. Dlatego właśnie przyjaźnie się tylko z trzema osobami, i, zaskoczę cię, to mi w zupełności wystarczy. Ale wracając do tematu. Nie wiem, czy te osoby uchroniłyby mnie od tej decyzji. Jasne, pewnie, powstrzymywałyby mnie, bo  jak to, nie powstrzymywać swojej przyjaciółki przed popełnieniem samobójstwa? To tak, jakby kopnąć ją w dupę, powiedzieć 'jak chcesz', i jeszcze na deser podrzucić parę pomysłów, jak by tu ze sobą skończyć. Chamskie, ale szczere. Potem by odpuściły, bo, dzięki moim zapewnieniom, byłyby przekonane, że porzuciłam ten chory pomysł odebrania sobie życia. A jeśli chodzi o moją M.? Ciebie wliczyłam w te trzy zaufane osoby. I wiesz co? Dochodzę do takiego wniosku: a jeśli Ty w tych staraniach, bym nie zrobiła sobie nic złego, myślała byś od początku do końca tylko o sobie? Sprawa ma się tak: za każdym razem nie podałaś innego powodu oprócz; bo mi, bo mnie, bo ja. Tak, tak właśnie. Nie pozwolę Ci się zabić, bo jesteś mi potrzebna. Nie dopuszczę do tego, byś odebrała sobie życie, bo co ja bez Ciebie zrobię? Musisz żyć, bo ja Cię kocham i jesteś moją dziewczyną. Cały czas, w tym wszystkim chodziło Ci głównie o siebie samą. I tak jest także w naszych kłótniach: piszesz mi, że wszystko Ty niszczysz, że jesteś taka głupia, nienormalna, że gdyby nie Ty, to by tych kłótni nie było, że wszystkiego się czepiasz - tylko po to, by zwrócić na siebie moją uwagę, bym, no nie wiem, poczuła litość do ciebie, że faktycznie, jesteś taka biedna, och i ach, i tylko chodzić za Tobą z pieluchą w ręce, a w drugiej z pudrem przeciw odparzeniom? Nie wiem, ale ja odnoszę takie właśnie wrażenie. Nawet w tej jednej pierdolonej chwili, kiedy to ja miałam problem, kiedy stałam nad przepaścią, a do skoku dzielił mnie dosłownie milimetr, i tak bardzo potrzebowałam Twojego wsparcia, mocnych argumentów na to, bym jednak została pośród żywych, Ty tak naprawdę myślałaś tylko osobie i o tym, co TY zrobisz, kiedy ja zdechnę, co TY będziesz wtedy myślała, co TY będziesz wtedy czuła. Jeżeli masz problem, to proszę bardzo - mów, ja nie będę przedstawiała Ci swojej sytuacji, byś zaczęła się nade mną ochać i achać, do czego, jak wiemy, nigdy by nie doszło. A dlaczego to wszystko piszę właśnie tu, a nie do Ciebie? Wiesz, że sama nie wiem? Może dlatego, że najzwyczajniej w świecie nie rozmawiamy już trzeci dzień, a ja nie wiem, czy napisać, czy zostawić to w cholerę, dać Ci czas czy czego tam potrzebujesz? Nie wiem, do cholery nie wiem co ja mam robić!!! I właśnie teraz, teraz właśnie chyba potrzebuje ręki matki. Mojej matki, matki, która kopnęła mnie w dupę rok po moim narodzeniu, a której teraz właśnie tak bardzo potrzebuje, bo do ojca się z takim problemem nie zwrócę, a do C.A. tym bardziej, gdyż również ze sobą nie gadamy. Gdybym mogła, i byłaby taka możliwość w ogóle, to przyznam szczerze, że zaadoptowałabym sobie matkę. Dobrą, kochającą mnie matkę. Wierną, ładną, ale dobrą. Dobrą do cholery ociekającą dobrocią i spokojem oraz trzeźwym tokiem myślenia. Niestety to nie wykonalne, a szkoda. Wracając do tematu samobójstwa: tak naprawdę wszyscy byście się nabrali, gdybym powiedziała okej, nie zabije się, już w ogóle o tym nie myślę, możecie byś spokojni. Nawet z muchą się zaprzyjaźniłam. Ale nie zauważylibyście podstawowych rzeczy: tego co kryje się pod moją wiecznie nałożoną maską, i ogólne zmiany zewnętrze, bo do wnętrza was nie wpuszczę, to chyba jasne? Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Ale nawet dając jasne sygnały do próby samobójczej wy tylko byście patrzyli na siebie i na swoje potrzeby. Niech was licho weźmie, a mnie niech pożre, będzie prościej i szybciej.

***

Szkoda, że nie ma możliwości zablokowania pewnej osoby, by z łaski swojej obślizgłej, nie czytała mojego bloga. Namolna krowo weź może spierdalaj? Przyczepiła się do mojego konta na lb, i nawet tutaj łazi ślepiami za zapisanymi moimi słowami. To już jest żałosne. No ale: jestem przeziębiona. Tylko trochę, ale boli mnie głowa, mam stan podgorączkowy, leci mi z nosa jak z niedokręconego kranu, boli mnie gardło i ogólnie koniec ferii. Obiecałam sobie nie klnąć i trwam w tym postanowieniu i w sumie dobrze mi idzie, ale tutaj musiałam, po prostu musiałam się wyżyć. Hm... 

A CO JEŚLI PEWNEGO DNIA ZNIKNĘ?
WTEDY WSZYSTKO ZOSTANIE TAKIE SAMO, TYLKO ŻE MNIE BĘDĄ WPIEPRZAĆ ROBAKI.
Szatanisko jest wielkie, i rozdaje cukierki i w ogóle jest takie omomo,
ale ja po proszę coś na ból głowy, a cukierki niech sobie Drogi Szatanek w sadzi
w to płonące, cuchnące dupisko.

niedziela, 20 stycznia 2013

20.01.13

Jest dziwnie, a może być jeszcze dziwniej, jeśli się postaram. Na zdjęciach człowiek przeważnie nie wychodzi tak, jak wygląda w rzeczywistości. Ja osobiście, nie lubię, kiedy ktoś robi mi zdjęcia. Mam wrażenie, że po prostu ktoś zamknął mnie całą w tym jednym małym zdjęciu. Czuje się, jakby zdjęcie wessało moją dusze. Wiem, że dziwne i niedorzeczne, ale nie chciałabym być zamknięta w pamięci aparatu, czy też na specjalnym papierze do drukowania zdjęć. Zdecydowanie bardziej wolałabym śmierć, wtedy przynajmniej byłabym wolna i nie musiałabym patrzeć na ten świat. A to chyba uczciwsze?
Kiedyś miałam taki sen, w którym ktoś nieoczekiwanie uwiecznił mnie w swoim aparacie. Pamiętam, że prosiłam go, by to usuną, niestety ten ktoś nic sobie z tego nie robił. Czułam czysty niepokój, który ogarnął mnie niczym kołdra w mroźną noc. W jednej chwili stałam przed jakimś obrazem, by w następnej poczuć się jak wchłaniający makaron spaghetti. Byłam w jakimś muzeum. Co więcej, nie byłam tam sama. Na ścianach były po zawieszone masę innych zdjęć, a ja musiałam odnaleźć swoje. Problem polegał na tym, że właściciele pozostałych zdjęć pałętali się po sali muzealnej tak samo niezdarnie jak ja. Wszędzie było pełno chaosu. Panikę dało się czuć nosem, a kuła ona tak nieprzyjemnie, jak utarty chrzan. Zadanie było proste: znaleźć zdjęcie, na którym się jest. Proste? To byłoby proste, gdyby nie fakt, że tych zdjęć było tysiące. Pamiętam, że biegłam poszukując owego feralnego zdjęcia. Ludzie, którzy robili to samo, prawdopodobnie przez tysiące lat, łapali mnie za ramiona, ciągnęli w dół, jak gdyby chcieli mnie wcisnąć w podłogę jak mokrą plamę. Nie, nie znalazłam swojego zdjęcia. I prawdopodobnie chwała małpie za to. Obok mnie pewien szczęściarz (a przynajmniej tak mi się zdawało), znalazł to, czego tak długo i uparcie szukał. Musiał w to zdjęcie tylko wejść, a podobno wróciłby do świata żywych, do swojego życia i koszmar by się dla niego skończył. A przynajmniej tak nam powiedziano. W momencie, kiedy zrobił to, co powinien zdjęcie go wchłonęło tak, jak obiektyw aparatu mnie. Ale to, co działo się z nim potem, wszystko wszyscy widzieliśmy. Został wchłonięty przez wstrętne, wręcz okropne, odrażające! ręce. Obdzierano go ze skóry, przecinano gałki oczne, który nie zostały wyrwane z oczodołu. Działy się z nim tak straszne rzeczy, a krzyk jego był tak straszny, że zaczęły nam wszystkim krwawić uszy. Potem jego zdjęcie po prostu zniknęło, by ustąpić miejsca innemu, nowemu nieszczęśnikowi. W tamtej chwili wszystko było dla nas jasne. Zostaliśmy skazani, a ucieczka groziła większymi katuszami, niż błąkanie się po sali. Spojrzałam do góry, by stanąć oko w oko z autorem mojego zdjęcia. Zaczęłam krzyczeć tak, jak jeszcze nigdy nie krzyczałam. W parę sekund, kiedy tak mocno krzyczałam, na moim gardle powstały pęcherze, które od razu pękały, wlewając się we mnie i wylewając się na mnie. Patrzyłam błagalnie na tego człowieka, a on odwzajemniał spojrzenie. Nieruchome, niewzruszone niczym spojrzenie.
Sen dziwny, ale skutecznie odstraszył mnie od jakichkolwiek zdjęć.

&&&

Ostatnio często mam ochotę wydłubać sobie oczy, by nie patrzeć na ten brzydki świat, i przebrzydłych ludzi. Nie mogę znieść widoku otaczających mnie debili. Jasne, pewnie - próbowałam odgrodzić się od tych tumanów, ale przecież wszystkich ludzi nie powybijam jak karaluchy. A szkoda. Oczu też tak naprawdę sobie nie wydłubie, bo akurat strata wzroku to jedyna fobia na punkcie mojego zdrowia, którą bardzo nie chciałabym stracić. Panicznie boje się utraty wzroku, a już zwłaszcza od kiedy przeczytałam pewną książkę, w której dziewczyna straciła wzrok w wypadku. To było straszne, jak to wszystko ze szczegółami opowiedziała co czuła, jak sobie radziła. Więc najchętniej zamieszkałabym w kosmosie. Chciałabym mieć takie zdolności, bym mogła przystosować się do atmosfery każdej planety i wybierać pomiędzy nimi jak w ubraniach. Tak. Wiem, że to niestety niemożliwe, ale mam tak straszną niechęć do tego świata, że aż wszystko mnie swędzi. A ludzie, o przepraszam - a politycy? To nie ludzie, to istoty o zerowym istnieniu mózgu. Straszne, jak takie tumany mogą rządzić naszym żałosnym państwem. Ale może to kiedyś się zmieni. Może narodzi się jakaś normalna, uczciwa osoba, zostanie sobie politykiem i wreszcie zacznie robić coś dobrze, a te palanty zaczną się od niego uczyć. Oczywiście szanse są niewielkie, ale chyba pozostała nam tylko i wyłącznie nadzieja na lepsze jutro, na lepszą przyszłość, na lepsze kiedyś.

***

Dostałam wreszcie okres, który spóźnił mi się tydzień. Wreszcie dostałam i zdycham, niestety ale nie jest źle. Albo jutro albo po jutrze idę na ten Atlas chmur. Może. Zresztą, dla mnie to bez różnicy. Książka jest fatalna. Tylko dwie części jako tako można było przeczytać, a i tak nie całkiem. P-o-r-a-ż-k-a. Wpierdzielam czekolady jedna za drugą. Jem sałatkę. Czytam. Piję kawę. Jutro albo we środę do biblioteki. Ciągle mam nadzieje, że z M. będzie lepiej. Nasz związek jest wart zachodu. Dlatego musi przetrwać jeszcze trochę, do póki musimy żyć tak daleko od siebie. Jutro dzień babci. Fajnie, że ktoś czyta mojego bloga i dziękuję. I przepraszam, bo niszczę wam psychikę.

TRUMNA ZAMKNĘŁA MI USTA.

Tak będzie wyglądał mój pokój w przyszłości. Bez dwóch zdań.

czwartek, 17 stycznia 2013

17.01.13

Muszę zdecydowanie zacząć pisać tutaj częściej. Niestety nie było to możliwe przez minione dni, także wracam do ciebie mój kochany blogu dopiero dzisiaj. Nie miej mi proszę tego za złe, gdyż cały czas o tobie myślałam, ale albo nie miałam siły na pisanie, albo po prostu ochoty. Przepraszam.
W ostatnich dniach nic wielkiego się nie wydarzyło. Zaczęły mi się ferie, a już mija ich połowa co jest wielce nieprawdopodobne! Przecież dopiero co był poniedziałek... Wczoraj miałam księdza. A że mam takiego farta, to przyszedł akurat ten sam, którzy przygotowywał mnie do bierzmowania. Jego pierwsze słowa, nim jak cymbał śpiewając kolende wlazł nam do mieszkania, były 'znajoma twarz' i wgapiające się we mnie ślepia. Wbrew wszystkiemu to nie było miłe uczucie a już zwłaszcza, kiedy robił tak przy całej mojej pokręconej rodzince. Jeśli chodzi o dalszy przebieg moich urodzin, to było równie miło co wcześniej. Od E. dostałam Pierścień Atlantów. Wielu ludzi twierdzi, że przyciąga złe moce, a osoby opętane często miały go na palcu. Wszystko fajnie i te pe i te de, wygylygy omomo - ale:
1. Ja nie dlatego poprosiłam E. o kupno tego pierścienia,
ponieważ wierze w jego rzekomą 'moc' uzdrawiania
przynoszenia szczęścia i innych pierdół
2. Wszystkie te informacje o 'złym działaniu owego pierścienia' 
napisały osoby tak zajebiściekurwa wierzące w boga,
że to jasne, że PA jest tylko kolejny narzędziem, pretekstem,
by przeciągnąć człowieka w stronę wiary.
A JA WAM MÓWIE SPIERDALAĆ ODE MNIE.
BĘDĘ NOSIŁA SOBIE CO MI SIĘ ŻYWNIE PODOBA, I NIKOMU
NIC DO TEGO, A JUŻ ZWŁASZCZA NIE KATOLOM. AMEN.

Takie małe wygylygy, ale niestety musiałam to napisać, gdyż nie chcę niepotrzebnych komentarzy typu 'wyrzuć to cholerstwo, bo to narzędzie szatana', 'jesteś głupia, wierząc w szczęśliwe talizmany'. To nie narzędzie szatana. I nie wierze. A co do wyglądu owego pierścienia - wielu się nie podoba, a mnie tak bardzo, że to aż dziwne... Tak czy tak, jestem E. ogromnie wdzięczna.
Czytam aktualnie Atlas chmur, i z przykrością muszę stwierdzić, że póki co to mam ochotę cisnąć tą książkę pod łóżko. Pierwszą część czytało mi się tak topornie, tak niezwykle źle, nieciekawie, że go po prostu ominęłam. Kolejna część nie zapowiada się lepiej, ale postaram się dojść do końca. Ciesze się natomiast, że tejże książki nie kupiłam, a tylko pożyczyłam od E. Jutro być może idę na to (póki co) badziewie z C.A. ale nic nie jest pewne a i ja nie wiem, czy chce.

&&&

Zauważyłam, że KFC, do którego regularnie chodzę, by poczytać, popisać itd. zamieniło się ostatnio w coś na wzór kąciku dla wagarowiczów. Wszystko fajnie, tylko niestety owi wagarowicze zajmują najlepsze miejsca. I, cóż, zauważyłam, że wszystkie ekspresy do kawy psują się przy mnie. No, może nie konkretnie przy mnie, ale zawsze te, do których regularnie chodzę po kawę i gdzie tą kawę robią najlepszą. Mam nadzieje, że naprawili już przynajmniej ten w KFC. 

Nie wiem dlaczego, ale zaczęłam troszczyć się o innych. Na razie to dziwactwo postępuje stopniowo, jak choroba, która wżera się powoli, aczkolwiek skutecznie doprowadzając człowieka do obłędu. Od niedawna smakuje na nowo ten smak prawdziwej przyjaźni. To niesamowite, jakie szczęście może przynieść druga osoba. A wracając do troszczenia się o inne osoby, to robię to powoli, delektując się każdym uśmiechem, którym autorem jestem ja. Zawsze lubiłam uszczęśliwiać innych, ale nie robiłam tego głównie dlatego, że ludzie, a przynajmniej nie wszyscy, nie zasługują po prostu na starania się innych. A już zwłaszcza takie starania, które mają doprowadzić ich do uśmiechu. Wiem, na każdym kroku daje do zrozumienia, że ludzie nienawidzę. Trudno. Ale staram się przekonać chociaż trochę do najbliższych.

Madziu, przepraszam za wczoraj i za dzisiaj. Będzie dobrze. Staramy się obie i to jest najważniejsze. Czekam tylko na nasze spotkanie a potem to już będzie z górki. O ile w ogóle odważę się przyjść na owe spotkanie, bo już na samą myśl skręcają mi się jelita :D

***

Jeszcze tydzień i trzy dni ferii. Przez ten czas mam w planach czytanie na gwałt książek i spotykania się z E. i P. Och, i co ciekawe - zauważyłam, że jedząc normalnie a czasami nienormalnie dużo jedzenia, jak i słodyczy ja i tak nie przybieram na wadze. Co więcej - wszyscy na około mówią mi, że schudłam, co nie jest prawdą, ale dziękuję bardzo, to miłe.

HOMOSEKSUALNE TRUPY ŻADNE KRWI. TO MY.
OCH, JAKAŻ SZCZEROŚĆ. MRRU, MRRU.

środa, 9 stycznia 2013

09.01.13

Moje urodziny są dziwne. Jest naprawdę dziwnie, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu - na szczęście. Dzień wolny od szkoły - relaks. Rodzina zaskoczyła mnie totalnie - i na całe szczęście pozytywnie. W życiu bym się tego po nich nie spodziewała. Po raz pierwszy od około 3kl. podstawówki dostałam tort O_o Osobiście nie uważam, żeby tort był czymś dziecinnym na urodzinach, dlatego nie pojawiła się myśl, że a oni dalej traktują mnie jak dziecko. A tak w ogóle to tort pycha. Prezenty: naprawdę bardzo fajne, ale w głowie krzyczałam a gdzie glany do cholery?! Tak, już wtedy straciłam nadzieje, którą pielęgnowałam przez te wszystkie miesiące. Wtedy ta nadzieja upadła, a ja nawet nie starałam się jej uratować. Wyjaśnienie: bo po co, skoro i tak nic z tego nie wyszło? Ale, ale! Nagle C.A. wyciąga zza siebie pudło. Paczka przyszła dzisiaj kurierem jak się potem dowiedziałam. A w niej co? No żesz kurwa moje glany!!! Co powiedziałam jako pierwsze wisząc nad tą paczką? "No nie! No tak! No nie! No tak! Nie wierze! Aaa!". Tak. Dostałam moje ukochane glany, na która tak bardzo czekałam, które tak pragnęłam, czekałam czekałam i wreszcie się doczekałam. Są piękne, jeszcze piękniejsze niż sądziłam, że mogłyby być. I nie jakieś pieprzone martensy, brzydactwa, tylko śliczne, oryginalne glany do cholery takie, jakie powinno się mieć. Ach. Jedno marzenie się spełniło. Drugie to mieszkanie z moją M. Wszystko w swoim czasie i wierze, że i to stanie się szybko. Tak. Naprawdę ten dzień jest udany.

&&&

Miłe traktowanie siebie jest czymś, czego nigdy chyba nie zrobię. No ale podobno: miłe traktowanie siebie jest czymś innym niż wysoka samoocena, litowanie się nad sobą albo pobłażanie sobie z taką samą troską, z jaką traktujemy przyjaciela. Osoby z takim podejściem do samych siebie unikają negatywnych uogólnień i okrutnej samokrytyki, a trudności i kłopoty postrzegają jako normalny element życia. Podobno taka postawa wobec siebie pomaga wyjść nawet z największych kryzysów. Uprzejmość dla siebie pomaga również w dążeniu do wyznaczonych celów. Badania pokazały, że łagodne traktowanie siebie wcale nie obniża motywacji, za to - w przeciwieństwie do samokrytyki - pozwala szybko dość do siebie i nie poddawać się w razie porażki. 
Ehe, tak, jasne. No podobno tak właśnie jest, zresztą prowadzone badania na ten temat to potwierdziły, ale tak nie uważam. Oczywiście nie można cały czas siebie samego krytykować, trzeba od czasu do czasu się pochwalić. To chyba oczywiste, a że nie wszyscy to wiedzą, to już nie mój problem.

***

Mimo, że E. tego nie przeczyta, to i tak dziękuję za życzenia, które przeczytałam z samego rana. Dziękuję również mojej M. za życzenia i z samego rana i na Jej blogu. To udane urodziny i to piszę z całą swoją szczerością, na jaką mnie stać. Tak. A jutro rynek z E. Ot tak, po prostu.

KAŻDE URODZINY SĄ JEDNYM Z PIÓR W NASZYCH SKRZYDŁACH CZASU.


piątek, 4 stycznia 2013

04.01.13

Podobno schizofrenia zwiększa ryzyko wystąpienia zawału serca. Schizofrenia wpływa również znacząco na stan zdrowia somatycznego. Osoby na nią cierpiące żyją bowiem około 20 lat krócej. I teraz sama nie wiem, czy to przykre, czy też te osoby mają po prostu szczęście. Chociaż twierdzić, że schizofrenia to szczęście, jest chyba niedorzeczne. I chyba nie chyba, tylko na pewno. Wedle szacunków w 2020 roku depresja zajmie pierwsze miejsce w niechlubnym rankingu przyczyn zgonów. Stąd moje pytanie czy wszystkie choroby psychiczne doprowadzają do śmierci? Pewnie tak. Pewnie tak właśnie jest i pewnie tak też będzie. Jeżeli natomiast to prawda, że depresja zajmie pierwsze miejsce, co i tak nie można potwierdzić w stu procentach, to w takim razie wyginiemy. Przecież chyba co drugi polak ma depresje. A już zwłaszcza młodzież, która tak naprawdę przeżyła jedynie stratę internetu. Straszne. Oczywiście nie uogólniam, ale prawda prawdą zawsze pozostanie. Ludzie nieustannie przyglądają się sobie. W lustrze, w twarzach innych ludzi, we własnej pamięci i w zasobach wyobraźni. Ale też w słowach i zachowaniach innych z otoczenia. Przeważnie nie widzimy tego, co chcielibyśmy zobaczyć w naszym odbiciu, tak więc przypadkowe spojrzenie w lustro czy w witrynę sklepu powoduje obniżenie naszego samopoczucia. Nie znam osoby, która by nie skrzywiła się na swój widok w odbiciu lustra, nawet gdy tak naprawdę wygląda świetnie. Zawsze coś się w nas samych podobać nie będzie. Zawsze znajdziemy jakąś skazę. Zawsze. Z jednej strony dobrze, ponieważ dzięki temu mamy do siebie samych dystans i nie popadamy w samouwielbienie, a samouwielbienie wbrew wszystkiemu nie jest rzeczą dobrą. No bo kto z nas nie przeżył zdziwienia, zaskoczenia, a i pewnej dozy przykrości, gdy nagle, bez uprzedzenia, zobaczył swoje odbicie na przykład w oknie wystawowym? Kto nie poczuł się zakłopotany, ujrzawszy siebie niespodziewanie w lustrze, oglądając swoje zdjęcia lub słuchając nagrania własnego głosu? Zdarza się, że nieoczekiwanie konfrontujemy się z obrazem własnej osoby, a więc z sobą samym. Ciężko myśleć o sobie, jak o osobie dobrej. Ja osobiście uważam się za osobę stojącą na granicy normy. W 87% jestem psychopatą, a reszta to już ja - czyli przeklęta dusza. Bo tak się właśnie czuje. Czuje się jak przeklęta dusza, sunąca po tym świecie mając poczucie, że to moja kara. Nie czuje nic, a nawet jeśli zdarzy mi się coś poczuć, to i tak tylko cudem, a uczucie jest nieprzyjemne. Zapewne jest nas wielu, nas - przeklętych dusz, z tą tylko różnicą, że ja kocham i ktoś kocha mnie. Miłość wcale nie jest taka zła, o ile brnie się w związek mający szansę rozkwitać dzień za dniem miłością, którą ten świat nie potrafi pomieścić.
Ciągle słyszę, żebym zrobiła to i tamto. Żebym zrobiłam tamto i to. Ciągle się czegoś mnie czepiają, ciągle mi coś nakazują, a ja ciągle i ciągle uświadamiam sobie, jak bardzo mnie to wkurza, że mam ochotę zaszyć ich usta szwami. I to porządnie. Tak, by rozerwanie ich nie było możliwe, a przynajmniej by nie obyło się bez okropnego bólu. Mam nadzieje, że kiedyś to moje małe marzenie zrealizuje. Wtedy na mojej twarzy zagości taki uśmiech, w którym będzie szaleństwo i radość w jednym. Ale to kiedyś.
Mam ochotę na kawę. Ludzie w szkole bardzo mnie denerwują. Dzisiaj wyjątkowo bardziej niż zazwyczaj. Na szczęście chyba tą niechęć, wylewającą się ze mnie jak żółć, dało się zauważyć i nie trzeba było do tego bystrego oka (czyli zauważyli to wszyscy), ponieważ wszyscy dali mi spokój. Niestety sam ich widok przyprawiał mnie o mdłości.

***

Na dzisiaj mam mało planów. Głównie dlatego, że już późna godzina a mnie nic się nie chce robić. Oglądnę z C.A. Władce Pierścienia, co nie bardzo mi odpowiada, gdyż widziałam ten film dobre parę naście razy - ale to nic, nic innego i tak nie ma, więc się poświęcę. Potem po prostu pójdę spać. Ta szkoła mnie wymęczyła. Przed chwilą ojciec zjadł jajecznice. Niby nic, ale ja sama jajecznice jadłam jakoś pół roku temu. Śmieszne, ale mimo, że nie mam jakoś wielkiej ochoty, to bym ją zjadła. Może jutro, kiedy będę głodna. Ale z chęcią zjem jeszcze jedną mandarynkę. Tak. Mandarynki mogłabym jeść bez przerwy. Pamiętam, że na swoje urodziny dostałam od wujka wielką siatkę mandarynek. Zjadłam połowę tej siaty, a w nocy musiałam szybko pobiec do łazienki, by wymiociny nie poleciały na łóżko. Ach, ale to i tak mnie nie zraziło, chociaż od tej pory jem je z umiarem, by spać spokojnie.
Mam mały kalendarz z Audrey. Nie dość, że jest bardzo ładny, to i również mocno mi się przydaje. Ach, kolejny dobry zakup. Muszę kupić jeszcze czarny lakier do paznokci i będę już spokojna.

BIAŁA JAK MLEKO, CZERWONA JAK KREW.

środa, 2 stycznia 2013

02.01.13

I tak też myślałam. Mam naprawde sporo do poprawienia i nijak do tego głowy. Szczęście, że z fizyki pani powiedziała, że tylko z jednego tematu, a nie, jak wcześniej, z trzech. Cholerna szkoła... Po kiego grzyba tak nawaliłam?... Ale nie o tym chciałam pisać, myśleć.
Tak się teraz zastanawiam, czy ten blog przetrwa jeszcze pare lat. No właśnie, ile jeszcze przetrwa mój blog? Tak naprawdę przecież moge go usunąć w każdej chwili i zapomnieć o tamtym roku niepowodzeń. Kto wie, czy pewnego dnia mi nie odwali i bez namysłu usune go? Nikt tego nie wie, nawet ja sama, ale póki co ten blog to coś dla mnie troche ważnego. Ot co. Ale mi odkrycie.
Dowiedziałam sie, że moja znajoma jest zaręczona. Cóż... Wiecznie Przyklejona Do Telefonu ma już takie plany na przyszłość ze swoim księciem, że aż mnie dupsko rozbolało jak tego słuchałam. Oczywiście mi to zupełnie obojętne, czy to się jej sprawdzi, ale życze jej jak najlepiej, bo zła nie jest. Chociaż zamiast telefonu przyklejonego do ręki, mogłaby mieć przyklejoną paczke gum do żucia. Mhm, taka mała złośliwość.
Jestem troche rozdrażniona i patrze bykiem na każdego. Nikt mi nie pasuje i najchętniej, gdybym miała taką możliwość, zaciukałabym wszystkich. No, oprócz mojej M.
Czwartek, piątek i cały następny tydzień szkoła, a potem FERIE!!! Muszę o tym pisać, bo to wydarzenie na jakie póki co czekam z nieukrywalnym utęsknieniem. Zresztą na pewno nie jestem jedyna. Jeszcze troche i ponownie zatopie się bez stresu w świecie książek. Bez problemu uśmiechne się i rozluźnie.
Na razie każdy oddech napawa mnie obrzydzeniem. Póki co jestem jakaś taka niemrawa. Teraz nic mnie nie jest wstanie uchronić ode złego. Ale jeszcze troche... Jeszcze troche i rozpoczne życie z moją M. Jeszcze troszke. Wytrzymamy, prawda skarbie?

ZIEMIA TO CIAŁO NIEBIESKIE, 
NA KTÓRYM NIESZCZĘŚNICY WIODĄ PIEKIELNY ŻYWOT.

Ja wiem, ja naprawdę wiem, że aby było w moim życiu lepiej, to muszę o te lepsze czasy walczyć. Wiem, że nie dostanę szczęścia wyciągniętego na ręce, na złotej tacy, przykryte złotą, piękną delikatną chusteczką. Wiem, naprawdę wiem, że życie to ciągła walka a i tak najczęściej to gówno daje. Naprawdę wiem. Jest mi przykro, że tak właśnie musi być, że wszyscy musimy walczyć, ale taka jest kolej rzeczy. Przez całe życie walczymy, by na koniec zostać zjedzonym przez robaki. To smutne, ale prawdziwe, a w tych czasach podobno prawda jest najważniejsza. Podobno. Ja wiem, że mimo, że tak się użalam, to i tak muszę się wziąć w garść i w końcu zrobić coś dobrego ze swoim życiem. Ja to wszystko wiem, ja rozumiem i nic nie mam więcej do powiedzenia, tylko dlaczego to takie trudne? Bo wszystko na tym świecie musi takie być. I basta.

Jutro: sklep, biblioteka, kfc - kawa, kawa, książka, pisanie. A potem spanie i uczenie się na sprawdzian na historię. Ach, Napoleonie mój, jakiś z ciebie ciężki chuj.

TARZAN.

wtorek, 1 stycznia 2013

01.01.13

No i mamy rozpoczęcie nowego 2013 roku. Niby takie wielkie wydarzenie, ale ja go nie czuje. Może inaczej: nie czuje i tego nawet nie widać. Na ulicach pusto, bo wszyscy leczą w domu kaca, a co poniektórzy dowalają poprawkę. Wszędzie mnóstwo śmieci; porozrzucane, porozbijane butelki po winach, po wódce, pozostałości po petardach - oczywiście nie raczyli się ponownie schylić i, jak normalny cywilizowany człowiek, wrzucić do kosza na śmieci, tylko pierdyknął na środku chodnika i 'mam to w dupie, ktoś to przecież sprzątnie, co się będę przejmował'. Chamy. Naprawdę nie oczekiwałam jakiegoś wielkiego przełomu.
Ale kiedy patrzyłam na fajerwerki, to naszła mnie taka myśl, że jakoś nic się nie zmieniło. Wystrzeliliśmy pewnie mnóstwo światełek do nieba, ale takie zamieszanie trwało godzinę? Dwie? I po sprawie. Żadnego wielkiego przełomu. Tak naprawdę zmieniła się tylko końcowa cyferka przy wpisywaniu daty. Tyle. Nic więcej. Oczywiście zmiany będą, pewnie, jasne, ale nie jakieś szczególne a już z pewnością nie jakieś przełomowe, by srać w gacie z radości i podniecenia. A szkoda, bo tego świat niestety potrzebuje a nie dostaje. Dlatego właśnie nie wiem, z czego cały świat tak się cieszył. O, i proszę, nawet teraz słyszę fajerwerki. Pewnie to strzelają ci, którzy opili się za wcześnie i przespali nowy rok. No, albo to ci, którzy padli w trakcie strzelania i teraz kontynuują. Tak czy tak - tak zamoczyć mordę w alkoholu to jest po prostu żałosne.

Nie chciałabym być tym, kto zmieni ten świat na lepsze. Głównie dlatego, że to się wiąże ze sławą i powiedzmy to sobie szczerze. A mnie to nie kręci. Naprawdę. Już może nawet nie w kręceniu mowa, ale ja się po prostu boje być w centrum uwagi. Dlatego właśnie tak bardzo boje się jutrzejszego dnia, w którym to odwiedzę szkołę. Niestety taki mój przykry obowiązek i nijak nie da się go obejść, dlatego właśnie rozpaczam, bo tak bardzo nie chcę by nauczyciele niepotrzebnie kłapali jadaczką na temat moich marnych ocen. Już pomijam fakt, że jutro mam naprawdę najcięższe i najgorsze lekcje z możliwych w całym tygodniu. Planowałam zaspanie, ale to przecież nie rozwiązanie (oj, nie planowałam rymu), tak więc z ciężkim sercem i świadomością ośmieszenia pójdę na stracenie w tym śmiertelnym grobowcu nauki. Gdzie tak naprawdę nikt się nie edukuje. Tylko tak udają.

Już za osiem dni moje urodziny. Czy się ciesze? Jak dostanę to, czego tak bardzo chcę i to, o co tak uparcie walczę to tak, będę się cieszyła. A póki co żyje z myślą 'fajnie, bo to kolejna okazja do dostania jakiś tam prezentów'. Amen.
Nie wiem co mam ze sobą począć... Snuję się z kąta w kąt. Czytam kolejną książkę. Jem. Pije herbaty. Płacze. Rozmyślam. Ale wciąż i wciąż żyje. Wciąż i wciąż moje serce bije i wciąż i wciąż pompuje krew.

MAM WSPÓŁCZUCIE DLA WSZYSTKIEGO, TYLKO NIE DLA CIERPIENIA - ODPARŁ LORD WZRUSZAJĄC RAMIONAMI. - DLA CIERPIENIA NIE MOGĘ MIEĆ WSPÓŁCZUCIA. ZBYT JEST BRZYDKIE, ZBYT STRASZNE I PRZYGNĘBIAJĄCE. NASZA DZISIEJSZA SYMPATIA DLA BÓLU JEST WPROST CHOROBLIWA. NALEŻY OBDARZAĆ SYMPATIĄ BARWĘ, PIĘKNO, RADOŚĆ. IM MNIEJ SIĘ MÓWI O MROKACH ŻYCIA, TYM LEPIEJ.

Tak kurwa, tylko że to nie takie łatwe do jasnej cholery?! Za dużo się pan nażarł optymizmu - stfu!!!

Ojciec mnie wkurza niemiłosiernie. C.A. przestała mnie rozumieć, i moje zaufanie do niej trochę upadło. Czuje się samotna. Naprawdę. Choć czy tak jest w rzeczywistości? Czy naprawdę JESTEM samotna, czy tylko TAK CZUJE? Hm... Tylko co jest gorsze?...No właśnie.

Chcę już zamieszkać z moją M. Chcę poznać Jej wszystkie nawyki, dziwactwa, przyzwyczajenia. Chcę chłonąć każdy szczegół z zachłannością. Tak bardzo chcę, a świadomość tego, że w tejże właśnie chwili nie mogę mnie po prostu dobija. Cholera jasna...

Moja Angelinka mru, mru.