wtorek, 1 stycznia 2013

01.01.13

No i mamy rozpoczęcie nowego 2013 roku. Niby takie wielkie wydarzenie, ale ja go nie czuje. Może inaczej: nie czuje i tego nawet nie widać. Na ulicach pusto, bo wszyscy leczą w domu kaca, a co poniektórzy dowalają poprawkę. Wszędzie mnóstwo śmieci; porozrzucane, porozbijane butelki po winach, po wódce, pozostałości po petardach - oczywiście nie raczyli się ponownie schylić i, jak normalny cywilizowany człowiek, wrzucić do kosza na śmieci, tylko pierdyknął na środku chodnika i 'mam to w dupie, ktoś to przecież sprzątnie, co się będę przejmował'. Chamy. Naprawdę nie oczekiwałam jakiegoś wielkiego przełomu.
Ale kiedy patrzyłam na fajerwerki, to naszła mnie taka myśl, że jakoś nic się nie zmieniło. Wystrzeliliśmy pewnie mnóstwo światełek do nieba, ale takie zamieszanie trwało godzinę? Dwie? I po sprawie. Żadnego wielkiego przełomu. Tak naprawdę zmieniła się tylko końcowa cyferka przy wpisywaniu daty. Tyle. Nic więcej. Oczywiście zmiany będą, pewnie, jasne, ale nie jakieś szczególne a już z pewnością nie jakieś przełomowe, by srać w gacie z radości i podniecenia. A szkoda, bo tego świat niestety potrzebuje a nie dostaje. Dlatego właśnie nie wiem, z czego cały świat tak się cieszył. O, i proszę, nawet teraz słyszę fajerwerki. Pewnie to strzelają ci, którzy opili się za wcześnie i przespali nowy rok. No, albo to ci, którzy padli w trakcie strzelania i teraz kontynuują. Tak czy tak - tak zamoczyć mordę w alkoholu to jest po prostu żałosne.

Nie chciałabym być tym, kto zmieni ten świat na lepsze. Głównie dlatego, że to się wiąże ze sławą i powiedzmy to sobie szczerze. A mnie to nie kręci. Naprawdę. Już może nawet nie w kręceniu mowa, ale ja się po prostu boje być w centrum uwagi. Dlatego właśnie tak bardzo boje się jutrzejszego dnia, w którym to odwiedzę szkołę. Niestety taki mój przykry obowiązek i nijak nie da się go obejść, dlatego właśnie rozpaczam, bo tak bardzo nie chcę by nauczyciele niepotrzebnie kłapali jadaczką na temat moich marnych ocen. Już pomijam fakt, że jutro mam naprawdę najcięższe i najgorsze lekcje z możliwych w całym tygodniu. Planowałam zaspanie, ale to przecież nie rozwiązanie (oj, nie planowałam rymu), tak więc z ciężkim sercem i świadomością ośmieszenia pójdę na stracenie w tym śmiertelnym grobowcu nauki. Gdzie tak naprawdę nikt się nie edukuje. Tylko tak udają.

Już za osiem dni moje urodziny. Czy się ciesze? Jak dostanę to, czego tak bardzo chcę i to, o co tak uparcie walczę to tak, będę się cieszyła. A póki co żyje z myślą 'fajnie, bo to kolejna okazja do dostania jakiś tam prezentów'. Amen.
Nie wiem co mam ze sobą począć... Snuję się z kąta w kąt. Czytam kolejną książkę. Jem. Pije herbaty. Płacze. Rozmyślam. Ale wciąż i wciąż żyje. Wciąż i wciąż moje serce bije i wciąż i wciąż pompuje krew.

MAM WSPÓŁCZUCIE DLA WSZYSTKIEGO, TYLKO NIE DLA CIERPIENIA - ODPARŁ LORD WZRUSZAJĄC RAMIONAMI. - DLA CIERPIENIA NIE MOGĘ MIEĆ WSPÓŁCZUCIA. ZBYT JEST BRZYDKIE, ZBYT STRASZNE I PRZYGNĘBIAJĄCE. NASZA DZISIEJSZA SYMPATIA DLA BÓLU JEST WPROST CHOROBLIWA. NALEŻY OBDARZAĆ SYMPATIĄ BARWĘ, PIĘKNO, RADOŚĆ. IM MNIEJ SIĘ MÓWI O MROKACH ŻYCIA, TYM LEPIEJ.

Tak kurwa, tylko że to nie takie łatwe do jasnej cholery?! Za dużo się pan nażarł optymizmu - stfu!!!

Ojciec mnie wkurza niemiłosiernie. C.A. przestała mnie rozumieć, i moje zaufanie do niej trochę upadło. Czuje się samotna. Naprawdę. Choć czy tak jest w rzeczywistości? Czy naprawdę JESTEM samotna, czy tylko TAK CZUJE? Hm... Tylko co jest gorsze?...No właśnie.

Chcę już zamieszkać z moją M. Chcę poznać Jej wszystkie nawyki, dziwactwa, przyzwyczajenia. Chcę chłonąć każdy szczegół z zachłannością. Tak bardzo chcę, a świadomość tego, że w tejże właśnie chwili nie mogę mnie po prostu dobija. Cholera jasna...

Moja Angelinka mru, mru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz