poniedziałek, 31 grudnia 2012

31.12.12

Czytana przeze mnie aktualnie książka zachęca mnie do napisania tutaj teraz, właśnie w tym momencie. Jej tytuł to Blogostan i, jak sądząc po nazwie, kiedy po raz pierwszy wzięłam ją do ręki, przeczytany tytuł brzmiał trochę inaczej, mianowicie Błogostan. Nic bardziej mylnego, ale nie o tym chciałam popisać. Dzisiaj, właśnie teraz, właśnie o tej godzinie po raz ostatni wpisuje w tytule posta końcówkę 12. Już za około 4 godziny przywitamy nowy rok, rok 2013. Końcówka mnie leciutko niepokoi, ale mam nadzieje, że następny rok przyniesie ze sobą więcej dobrego, aniżeli złego. Taką mam nadzieje. I tego Wam, moi Drodzy Czytelnicy życzę.

Brak jakiś szczególnych planów na spędzenie tego dnia. Specjalnie nie napisałam szczególnego, bo szczególny on dla mnie nie jest. Ale o tym mowa była już we wcześniejszym poście. Kompletnie nie wiem czego mam się spodziewać po ojcu. Czy wróci pijany? Czy pod wpływem alkoholu będzie darł się przez sen? (co zwykle robi, także przeczuwam, że i tej nocy nie będzie inaczej) Zaczęła mnie boleć głowa. Zastanawiałam się nad zmianą wyglądu mojego bloga, ale że podobny jaki dzień w nowy rok, taki i cały rok - więc nie. Bo to by oznaczało, że zmiany będę miała przez cały rok, który już nas za niedługo przywita, a do tego dopuścić nie mogę. Zmiany mnie przerażają. Sprawiają, że nie czuje się pewnie w swoim życiu. Nie wiem, po czym stąpam, przez co boje się iść na przód. Dlatego ciągle stoję w miejscu robiąc złe ruchy. Niebezpieczne. (A WY JAK SPĘDZACIE/SPĘDZILIŚCIE TEN DZIEŃ?) 

Mężczyźni to pazerne świnie, żerujące na szczęściu kobiety. Niby są potrzebni, niby z nimi źle a bez nich jeszcze gorzej, ale to bujdy na resorach. Nie znoszę ich tak bardzo, że gdy widzę ich wzrok na sobie automatycznie mnie mdli. Nie wiem co mam ochotę bardziej zrobić - zwymiotować na nich, czy dać im w gębę. Chyba i jedno i drugie. Nie raz przekonałam się, że to zimne istoty. Dasz im palec, wszamają całą rękę, a i tak będą chcieli jeszcze. Ciesze się, że moja orientacja jest inna, niżby sobie życzyła moja rodzina. Taka już jestem.

JEDYNYM SPOSOBEM POZBYCIA SIĘ POKUSY JEST ULEGANIE JEJ. GDY BĘDZIEMY SIĘ JEJ OPIERALI, DUSZA ZACHORUJE Z TĘSKNOTY ZA TYM, CZEGO SOBIE SAMA ODMAWIAŁA, Z ŻĄDZY ZA TYM, CO POTWORNIE JEJ PRAWA UCZYNIŁY POTWORNYM I BEZPRAWNYM.

Tak mi się wydaje, i tak czuje sama, że jeszcze nie raz pokażę na co mnie stać. Jeszcze nie raz utrę nosa tym, co chcą mego upadku. Taaak. Możecie się pocałować w wasze długie szpiczaste, wstrętne nosy.


czwartek, 27 grudnia 2012

27.12.12

Święta, święta i po świętach. Hm, ta myśl, że najbardziej lubię oczekiwanie na święta niż je same, okazał się prawdą. Jak co roku zasiadłam z rodziną do stołu i jak co roku nie obyło się bez zbędnych komentarzy, bez zażenowania w momencie dzielenia się opłatkiem. Było... okej. Innego stwierdzenia nie mam. Może być, było dobrze, jako tako, ujdzie. Święta przeminęły w jedną wspólną kolacje wigilijną. Dlatego lubię samo oczekiwanie.
Dzień upływa mi na strasznym nudzeniu się i nic nie wnoszeniu do swojego życia. Dlatego też większość czasu, gdy nie czytałam książki, wyglądałam przez okno. Doszłam do wniosku, że drzewa, już od dawna pozbawione liści i wystawione na mróz, przypominają mi ręce demonów. I ręce, jak i ich samych. Smagane biczem cierpienia zaglądają we wszystkie strony w poszukiwaniu luki nadziei. Każdy z nich tak inny, ale tak samo zły i pazerny na czyjeś szczęście. Mam wrażenie, jakby czekały tylko na moje potknięcie. Jak gdyby szczerzyły swoje zęby krzycząc tym samym to już koniec. Teraz są spokojne, ale to taka cisza przed burzą. Przed tym, co ma się stać i co stanie się niechybnie. Ulotne chwile szczęścia odchodzą tak szybko, ale oni wciąż tam są. I będą, póki nie zakryje ich warstwa liści. Czyli długo.
Zabieram się za roztapianie swojego serca z grubej warstwy lodu, która okryła je, jak gdyby chcąc chronić przed cierpieniem miłości. Bardzo chcę mieć tą pewność, że kiedy już dojdzie do całkowitego roztopienia, i na nowo będę mogła czuć nie bojąc się tego wszystkiego, że wtedy nic mnie nie zrani, nic i nikt nie podłoży mi świni pod nogi. Oczywiście mieć tą pewność jest niemożliwym do zrealizowania, ale próbować można. Nadzieja matką głupich. Nie odpowiadam już sobie na pytanie Na pewno jestem, ale czy żyje? bo wiem, że żyje. Muszę żyć, bo skoro czuje, oddycham i myślę to i muszę żyć. Przecież życie gnoi tylko tych, którzy żyją.

Boli mnie, że nie potrafię zapewnić sobie dobrej przyszłości. Nie mogę, bo nie wiem, co mnie czeka za chwile, a co dopiero za parę lat. Nie mogę sobie nawet przypomnieć, kiedy przestałam myśleć o dziecinnych rzeczach, a przeniosłam się na te poważniejsze tematy. Nie wiem kiedy tak szybko... dorosłam. Oczywiście nie twierdze, że jestem już w pełni dorosła i tak w ogóle och, ach, omomo wygylygy.

Nie wiem jak spędzę sylwestra, ale chcę po prostu wejść pod kołdrę i przespać cały ten kolejny cyrk. Z czego mam się cieszyć? Że przybywa mi lat? Że rok w rok przybywa obowiązków? Że przeżyłam kolejny rok i takie tam takie tego? Proszę was. Zdecydowanie wolę usiąść i zapłakać nad tym cholernie głupim światem i jeszcze głupszymi ludźmi, którzy są po prostu debilami z krwi i kości. Sylwestra spędzę z książką w ręce i ciepłym łóżeczkiem, gorącą czekoladą lub moją ulubioną kawą bądź herbatą. I będzie cudownie.

WHY SO SERIOUS?

Nucę pod nosem i wiruję po pokoju przypominając sobie słowa, które pozwalają dalej żyć. Być może wszystko jest iluzją, być może moje życie jest szklaną kulą, być może nigdy nie zaistnieję, ale wyobraź sobie świat bez bólu, bo chciałabym być jego synonimem. Zapominamy kim jesteśmy, w myślach innych jesteśmy już niczym zakurzona książka, napiszmy koniec i spłońmy jasnym płomieniem..

YYEP.


sobota, 22 grudnia 2012

22.12.12

KRÓTKO I NA TEMAT:
No, może nie na temat, bo w sumie nie wiem co chcę napisać ani nic szczególnego w tym poście nie zaplanowałam. Może tak: upragnionego wczorajszego końca świata nie było, co było do przewidzenia. Wcale a wcale mnie to nie zdziwiło, co więcej - utwierdziło mnie to w przekonaniu, że nasza rasa ludzka jest prawdopodobnie nieśmiertelna. A przynajmniej za taką się teraz uważa. No trudno, przecież nikt im tego nie zabroni, a debile debilami pozostaną.
Czekam na przyjazd C.A. Będzie gdzieś koło południa, a ja oczywiście nie mogę się doczekać.
Wysprzątałam wszystko co się dało. Nie wiem, czy dobrze, ale ważne, że w ogóle. Jak się przyczepi to się przyczepi, ja nie jestem żadnym kurwa robotem, żeby zapierdzielać, anie wysłuchiwać przynieś, podaj, pozamiataj
Kawa wyjątkowo mi smakuje, oczy pieką i bolą jak cholera, nie wyspałam się, do tego dochodzi fakt, że odkąd się obudziłam musiałam sprzątać... Jutro zaciągną mnie do kościoła WHAT THE HELL?! I tyle z tego cieszenia się. Czy w poniedziałek, w wigilię, też trzeba tam iść? Oprócz pasterki, na którą się nie wybieram, i siłą mnie tam nie zaciągną choćby skały srały a niebo waliło się nam na łeb. Kiedyś to było co innego. Kiedy chodziłam jeszcze do 4kl. podstawówki to wiadomo 'ja chce na pasterkeee', 'a wytrzymasz?', 'wytrzymam!' - a w głowie "to będzie wyczyn, nie będę spała do pierwszej w nocy, a ludzie będą patrzeć na mnie z podziwem". Och tak, takie to były czasy. Ale wtedy naprawdę tak myślałam - że to dla mnie wielki wyczyn. A teraz? Teraz to autentycznie jebne na łóżko już po wigilii i będę spała jak zabita i będę miała gdzieś, która jest godzina.
Taaak, czuje, że mogę wszystko, a skoro tak, to wybieram spanie.
WOLNOOOŚĆ
ŚWIĘTA, ŚWIĘTA, ŚWIĘTA...:
Jako że mnie tutaj nie będzie i nie mam pojęcia kiedy napiszę tutaj coś nowego, a to głównie przez brak czasu, więc... Zauważyłam, że ktoś to czyta. No a że ktoś to czyta, i nawet odważył się obserwować mojego bloga to - życzę Wam wszystkim (oprócz pewnej osoby oczywiście) wesołych, spokojnych no i udanych świąt. Żebyście dostali to, co chcecie dostać i żebyście wyżarli wszystko ze stołu, a potem żeby to wszystko poszło Wam w cycki.

NOWY ROK, NOWY ROK, NOWY ROK...:
Tak, z tej okazji też Wam już złożę życzenia, bo zapewne mnie tu nie będzie. Życzę Wam wszystkim (oprócz pewnej osoby) udanego sylwestra. Nie upijcie się za dużo, a nawet jeśli, to obrzygajcie osobę, za którą nie przepadacie - nie krępujcie się, w ten dzień wszystko wolno!



ALLELUJA


sobota, 15 grudnia 2012

15.12.12

Dzisiaj sobota. Dzień znienawidzony przeze mnie, choć nie bardziej, niż niedziela. Dzisiaj w planach mam sprzątanie, bo przecież trzeba coś zrobić, gdyż zbliżają się święta. Ciocia w Holandii, ojciec nie pomoże, bo to leń. Więc wszystko zlatuje na mnie, ale może to i lepiej. Z całą pewnością posprzątam wszystko lepiej od niego. Nie wiem, czy ciesze się, na te całe święta. Nigdy ich jakość szczególnie nie lubiłam, a ta cała świąteczna atmosfera przesycona jest fałszem, obłudą i tandetą. Świąteczne ozdoby w sklepach wywołują u mnie odruchy wymiotne, gadki szmatki kto co dostanie, od kogo i za ile w ogóle mnie nie interesują, ale przecież każdy musi się pochwalić, bo inaczej jaki to miałoby sens? Klasowa wigilia, która z całą pewnością będzie jedną wielką niezręczną chwilą w chwili łamania się opłatkiem, plus minus kompot z suszonych śliwek, którego prawdopodobnie nie zabraknie, gdyż rodzice lubią nam robić na złość. Oczywiście nie wybieram się na to chore przedstawienie. Wystarczy mi, że muszę te wszystkie twarze oglądać codziennie w szkole, więc z wielką radością odpuszczę sobie oglądanie ich, a co najważniejsze życzenie im czegokolwiek w ten pięęknyy okrees w rookuu <ironia>. Ale nie żałuje, że tak postanowiłam - z wielką chęcią odpuszczę sobie ten cały cyrk i w klasie, i na sali gimnastycznej, bo przecież dyrektor coś będzie gadał, a jak on zaczyna, to trudno mu skończyć. Wszyscy nauczyciele już teraz zachowują się tak, jakby gardzili nami, uczniami, że muszę tracić ten sam tlen w naszej obecności. Cóż, nigdy ich jakoś szczególnie nie lubiłam, więc perspektywa nie widzenia wszystkich osób uczęszczających do mojej szkoły jest, cóż... bardzo kusząca. A po świętach i nowym roku ferie, więc... czego chcieć więcej?


Śnieg. Wszędzie śnieg. Eweryłer. Zapowiadają odwilż, więc mam nadzieje, że śnieg nie stopni tuż przed świętami, tak jak w tamtym roku, bo to by było strasznie chamskie.
Czytam właśnie książkę Zapomniane. Nie wiem, czy ta książka jest godna polecenia. Dlaczego? Otóż cały temat jest bardzo dobry, to całe zapominanie o danej godzinie i tak co noc. Ale to wszystko niszczy wątek miłosny, który akurat tutaj jest zupełnie niepotrzebny i niszczący wszystko - czyli całą książkę.

***

Przyłapałam się na tym, że obgryzam coraz częściej dolną wargę. Mimo bólu, ja rwę ją przednimi ząbkami cały czas, coraz bardziej. Krwawi i to mocno, a ja ssę ją razem w krwią, i zastanawiam się, czy tak samo jest z moim wnętrzem? Czy to przeze mnie całe moje jestestwo krwawi, a ja, w ramach rekompensaty, tą krew zlizuje, by nikt tego nie zauważył, by świat się tym nie poplamił. Ciężko mi siebie zrozumieć, i innych wokoło - ale innych już nie staram się zrozumieć, bo nie warto, a na samą siebie szkoda słów, bo przecież kiedyś będzie lepiej. Mam nadzieje, że kiedyś wszystko wróci do normy.
Ostatnio tkwię jakby w próżni. Cieszą mnie tylko dwa fakty: mam M., mam moje psiaka zasmarkańca kochanego. I to tyle, bo reszta się nie liczy.
Tak trochę marudzę na swoje życie, ale muszę podziękować, tak po prostu, życiu, bo jednak mam za co, mimo, że życiu nie należą się żadne podziękowania:
Dziękuję za to, że mam gdzie spać, co jeść i że mam rodzinę. Jako taką, i najchętniej bym ją zmieniła na lepsza, ale są przy mnie i kochają mnie a to się liczy chyba najbardziej. Dziękuję za to, że mam wody pod dostatkiem, tyle książek, tyle swoich rzeczy i że komuś na mnie zależy. Dziękuję Ci, życie, za to wszystko, ale czy mogło byś być trochę bardziej sprawiedliwe i nie tak okrutne? Byłoby fajnie.

Mam ochotę obejrzeć jakiś horror, ale póki co nie wiem jaki. Najsampierw sprzątanie, dokończenie książki, a potem film. Mam ochotę na kanapkę z serem żółtym... Mm... Chyba są nawet świeże bułeczki. Trudno, muszę je zjeść, bo ssie mnie.


środa, 12 grudnia 2012

12.12.12

Jak sam tytuł posta wskazuje - dzisiaj mamy 12.12.12 To ostatni raz, kiedy coś takiego ma miejsce, więc mam nadzieje, że spędziliście ten dzień jakoś... wyjątkowo. A przynajmniej, tak jak ja i P, 12.12.12 o godzinie 12:12 pomyśleliście sobie życzenie. Osobiście w to nie wierze, że się spełni, ale co mi szkodzi spróbować? Żeby było śmiesznie - wpadłyśmy na pomysł, by, skoro dwunastka jest dzisiaj tak popularna, pomyśleć sobie 12 życzeń. (12.12.12 godz. 12:12, 12 życzeń)


M. mnie wspiera, P. mnie wspiera, Ż. mnie wspiera... Ciesz się, że je mam. Nic mi więcej do szczęśnia nie potrzeba i nikogo.
Pozbyłam się jednej wielkiej pomyłki z mojego życia - i od razu poczułam się lepiej. Mam nadzieje, że ta osoba zdechnie jak najszybciej, bo świat nie zasłużył na to, by gościć na nim kogoś tak bezwzględnie... bezużytecznego. Z całego serca ciesze się, naprawdę. 

A poza tym beznadziejnym przypadkiem - mam trochę do poprawy, ale nie będzie tak źle. Ponad to - jutro nie ma matematyki, w piątek idziemy całą szkołą do kina na Anna Karenina (czy jak to się tam pisze) jeszcze nie wiem, czy pójdę, bo równie dobrze mogę obejrzeć ten film na necie - ale się zobaczy.

Krótki post, bo nie mam czasu dzisiaj za bardzo pisać. Idę obżerać się krakersami sezamowymi, i moją herbatą melonową. Co sobie będę żałowała jak inne nienormalne osoby (choroba? Pff, raczej twój debilizm).

W moim związku dobrze się dzieje i oby było tak na zawsze. Z każdym dniem jest lepiej. Boże, ja ja Cię kocham M.


wtorek, 11 grudnia 2012

11.12.12

Projekcja, czy jak to się nazywa - tak się dzieje, kiedy ktoś przypisuje innej osobie własne uczucia. Ja osobiście nazywam to chamstwem, ale pewnie lekarze potrzebowali bardziej oficjalnego terminu. No ale cóż, widać nie wszyscy nazywają rzeczy po imieniu. Ale takie zachowanie jest po prostu wkurzające, żeby nie powiedzieć, znowu, chamstwem. No mniejsza.
Nikt cię nie uprzedza, że kiedy serce ci pęknie, naprawdę to poczujesz. Masz wrażenie, że coś w tobie eksplodowało, a do żołądka spadają odłamki. Nigdy w życiu nie zaliczyłeś boleśniejszego ciosu. Nie jesteś w stanie zaczerpnąć oddechu i przez chwile nie pamiętasz nawet, jak to się robi. Kiedy w końcu sobie przypominasz, masz zaciśnięte gardło.
Tylko z połowy zapłodnionych komórek jajowych rozwijają się płody. Z tego tylko 80% przychodzi na świat. Pozostałe ciąże nie są donaszane. To znaczy, że na sto zapłodnień rodzi się tylko czterdzieścioro dzieci. Niezbyt duże szanse przetrwania. W tym zestawieniu nie uwzględniają dzieci z wadami wrodzonymi. To kolejne 10% więc ostatecznie mamy tylko 30% szans na to, że urodzi się zupełnie zdrowe dziecko. To pewnie zależy od tego, co uważa się za zdrowe. Jeśli tak na to spojrzeć, mamy zero szans, że będziemy normalni. Ale zastanówmy się... Od samego początku los jest przeciw nam. Cud, że w ogóle przychodzimy na świat. Ale przecież już na samym starcie życie i los dają nam kopa w dupę. To smutne. To naprawdę bardzo smutne, że od samego początku musimy walczyć, od samego początku ktoś jest przeciw naszemu istnieniu. Pewnie większa część ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy. A ci, którzy zdają sobie z tego sprawę, to albo się załamali (czemu się wcale nie dziwie), albo postanowili zawalczyć, mimo, że życie i tak podstawia im na każdym kroku świnie. Reszta jest nie świadoma. Z drugiej strony życie w błogiej nieświadomości niesie za sobą jakieś plusy... Niestety jak tak na to spojrzeć, to więcej jest minusów. I nie wiem, czy niestety.

***

Jutro do szkoły. Nie wiem, jak ja sobie poradzę. Przez własną głupotę narobiłam sobie masę zagrożeń, ale pocieszam się faktem, że mam czas to poprawić do końca marca. Pocieszam się też myślą, że jeszcze 8 dni i przerwa. Potem święta. Zaraz po nich nowy rok. A po nowym roku tydzień chodzenia do szkoły i ferie. Tak... Mamy jako pierwsi w 2013r. Z jednej strony bardzo fajnie, ale z drugiej... Z drugiej z pewnością będę zazdrościła tym, którzy zaczną labę kiedy ja wrócę za kraty (taaak, chodzi mi o szkołe).

Dzisiaj Madzia poprosiła mnie o zgodę, bym pozwoliła jej opiekować się mną... Tak, to zupełnie nie potrzebne. Ta zgoda. Zresztą, ja naprawdę nie mam nic przeciwko, ponad to bardzo chcę Jej opieki. Jej bliskości... Jeżeli sprawi Jej to przyjemność, jeżeli dzięki temu czuje się potrzebna (a jest mi potrzebna tak mocno, jak jeszcze nikt nigdy) to ja naprawdę nie mam nic przeciwko... Madziu, jesteś kochana słońce moje przenajdroższe.

Jest śnieg. Jest masę śniegu, którego tak kocham, na którym tak pięknie widać, ile mój psiak sika... Jeżeli by to ode mnie zależało, to śnieg mógłby być cały rok. I to zimno... Ach, kochane zimno. Mam nadzieje, że będzie tak przynajmniej do końca lutego. Błaagam.


czwartek, 6 grudnia 2012

06.12.12

Jako że dzisiaj mikołajki, więc życzę Wam (nie wszystkim), tym, którzy to czytają (nie wszystkim), którzy czytają mojego bloga, a których miałam zaszczyt poznać bliżej (nie wszystkim), po prostu Wam, którzy są (czyli nie wszystkim) WESOŁYCH ŚWIĄT!!! Dałabym Wam coś, ale jako że nie mam takiej możliwości to... Macie tu ode mnie zdjęcie waszego świętego mikołaja.

Hoł hoł hoooooooł

A dla moich kochanych, popieprzonych wrogów (tak, o was również nie zapomniałam) - MERRY KISSMYASS!!!
Alleluja.

środa, 5 grudnia 2012

05.12.12

Nie poszłam dzisiaj do szkoły, bo po prostu musiałam odpocząć. W sumie mam dzięki temu więcej czasu na naukę na jutro i po jutrze. Mam nadzieje, że mi się to uda, bo jakoś... Nie mam głowy do nauki. Cały czas mnie coś rozprasza. A to książka, a to psiak, a to różne myśli. To się musi zmienić, ale jeszcze nie wiem jak się do tego zabrać. Niby motywacja jest, ale te moje zaległości mnie przerażają. Jednakże dam radę. Wiem, że dam, bo, jak to mówią, zdolna jestem. Moja droga kochana M. też jest zdolna. Zdolna bestia. Obie damy radę.
Tak zupełnie z innej beczki: w nocy spadła kolejna porcja śniegu. Nie wiem dlaczego, ale widok śniegu za oknem mnie w jakimś stopniu uspokaja. Sprawia, że wszystko staje się takie magiczne, takie znośne. Oby nie stopniał na święta, oby nie stopniał na nowy rok, oby nie stopniał na ferie.
Oby, oby, oby. Mój psiak cieszy się równie mocno na jego widok co ja. Szaleje, aż miło. Nic, tylko się uśmiechać. Dobrze, że ją mam, bo mimo, że ta moja suczka jest szalona, a ja czasem potrzebuje spokoju, to i tak ją kocham.
Spałam jakoś tak niespokojnie. Czułam, jakby ktoś był w pokoju, mimo, że byłam zupełnie sama. Nie wiem co się dzieje, ale staram się nie zwracać na to uwagi.
Mam małą ochotę na pójść na łyżwy, ale to się może źle skończyć, także raczej sobie odpuszczę. Może kiedyś, z moją M. Tak, z Nią na pewno się wybiorę, bo przynajmniej ktoś mnie będzie asekurował. Chronił mój tyłek - a będę chroniła Jej.

Czytam, czytam i czytam. I tak się zastanawiam nad tym, co wyjdzie mi na teście jaki będę miała zawód. Tzn. w jakim zawodzie się niby sprawdzę. Napisałam, że chcę zostać psychiatrą i tego się będę trzymała. Każdy mówi, że się na to nadaje, a to tylko uświadamia mnie, że dobrze robię. Czuje, że właśnie to chcę wykonywać w przyszłości. Chętnie odwiedzę szpital psychiatryczny. Chętnie będę w nim pracowała. Od zawsze fascynowali mnie ludzie... po prostu inni od reszty. No dobrze, nazwijmy rzeczy po imieniu - od zawsze fascynowali mnie ludzie, którzy są po prostu wariatami. Ale wariatami w sensie wariatami. Czeka mnie sporo nauki, ale dam radę. Jak się zaprę.

***

Kiedyś wróżyłam sobie z tarota. Ot takie wróżenie. Amatorskie oczywiście, bo kompletnie się na tym nie znam, ale kupiłam, poczytałam, i zaczęłam robić to, co robić trzeba było. Zadziwiające, ale nic się z tego nie sprawdziło. Na 100% robiłam coś źle, jeżeli nie wszystko, no ale do dnia dzisiejszego mam te karty, i nie wiem co z nimi zrobić... Może zostaną jako pamiątka... Może kiedyś się jeszcze do czegoś przydadzą, a może po prostu je spale (o ile wgl można coś takiego robić O_O)
Pamiętam dzień, w którym wymyśliłam sobie, by wywołać samego szatana (już wtedy w niego wątpiłam, a na dzień dzisiejszy nie wierze), sama nie wiem dlaczego jego, może po prostu to było pierwsze, co mi do głowy przyszło. No więc: nie opiszę tego jak to robiłam, bo jeszcze jakiemuś głupkowi przyjdzie do głowy, by zrobić to samo. No ale po tym, zaczęły się dziać naprawdę dziwne rzeczy, i to właśnie wtedy moja M. mi pomogła. Chcę tutaj Jej za to podziękować, bo gdyby nie ona, to moja bujna wyobraźnia doprowadziłaby mnie do obłędu. To właśnie Ona była przy mnie, kiedy najbardziej tego potrzebowałam. To Ona starała mi się pomóc, a co najważniejsze rozumiała mnie. Dziękuję Ci kochanie.
Ostatnio przeglądałam moje książki, i mam parę takich, które mi się kompletnie nie podobały, bo to jakiś totalne szmiry. Nigdy nie sądziłam, że to powiem, że o tym pomyśle i wgl ale chyba je sprzedam.
Puch.

A to moje skrzydła... Trochę bym w nich zmieniła, ale są podobne
do tych z mojej wyobraźni.

A to najnowsza piosenka, na której mam ostatnio bzika, aach



wtorek, 4 grudnia 2012

04.12.12

Oszczędźmy sobie te złośliwe pierdololamento.
Musze napisać tutaj o mojej M. Mojej prze kochanej myszce. Po prostu muszę, bo jak mogę nie pisać o swojej prawdziwej miłości? Musze. Chce. Pragnę tego (na pewno bardziej, niż pójścia jutro do szkoły).

MOJA DROGA KOCHANA M.

Mogłabym teraz napisać, że nie wiem, co chcę Ci powiedzieć, bo Ty dobrze wiesz, jak bardzo Cię kocham. Mogłabym, ale tym razem wiem co chcę, żebyś przeczytała, żebyś wiedziała. A chcę byś wiedziała wszystko. Na początku naszego związku było mi ciężko. Nie chodziło o przyzwyczajenie się, nie chodziło nawet o niepewność. Było mi ciężko, bo już na samym początku naszego związku kochałam Cię tak mocno, że były chwile, kiedy to bolało. Autentycznie się tego przestraszyłam, bo jeszcze nigdy nikogo tak nie pokochałam. Nigdy nawet nie zasmakowałam tego uczucia do nikogo innego. Nie byłam w wielu związkach przed Tobą kochanie, ponieważ bałam się i od początku nie czułam tego pociągu do jakiegokolwiek chłopaka. Dużo przed tym, za nim się z Tobą związałam, podejrzewałam, że jestem homoseksualna, ale dopiero przy Tobie przestałam się z tym ukrywać. Nabrałam pewności siebie, przynajmniej z tym. Tak więc wracając do wątku: na samym początku się bałam, ale Twoje zachowanie mnie uspokajało dzień po dniu. Byłaś delikatna, do niczego nie zmuszałaś, nie naciskałaś, wszystko było po prostu... z głębi serca, zero nacisku ani presji. Za każdym razem, kiedy się kłócimy coś się we mnie kruszy. Tak mi się wydaje, że to nadzieja. Ona się po prostu za każdym razem rozkrusza, a ja nie pozwalam jej zniknąć na dobre. Nie pozwalam zamienić jej się w pył. Zawsze mam nadzieje, że się ułoży, że wszystko będzie dobrze. I rzeczywiście - wszystko wraca do normy. Rozmawiałyśmy wczoraj o tym, i mam nadzieje, że coś zrozumiałaś, że gdyby coś takiego się powtórzyło, to nie będziesz odpuszczała. Czekam z utęsknieniem na dzień, w którym wezmę Cię w ramiona, przycisnę Cię do siebie tak, by nasze serca odszukały się wzajemnie i zaczęły bić w tym samym rytmie. Nigdy nie zwątpiłam w to, że jesteśmy dla siebie przeznaczone. W swoim życiu nie zakochiwałam się wiele razy. Trzy razy - właśnie tyle w chłopakach i jedno - zauroczenie w dziewczynie. Może to mało, a może dużo - dla mnie o trzy razy i jedno zauroczenie za dużo. Ale to wszystko uświadamia mnie teraz, że to wszystko było niczym. Chociaż nie... Nie może być niczym. Jest nadal czymś, bo to właśnie uświadamia mnie, że nigdy ich tak naprawdę nie pokochałam, a przynajmniej nie tak, jak kocham Ciebie. Bywały chwile, że pozwalałam sobie na wyobrażenie swojej przyszłości i to z chłopakiem. Powiem Ci szczerze, że zawsze wyobrażałam sobie sobie z mężem, jednorodzinnym domkiem w górach i (nie, nie z dziećmi) z kotem i psem. Nic wielkiego, aczkolwiek wtedy był mężczyzna a teraz jesteś Ty i tylko Ty. Wyobrażałam to sobie jeszcze w podstawówce, więc nie wiń mnie za to kochanie. Nie jestem rozczarowana tym, że to się nie spełni. Spełni się, bo to wszystko mogę mieć z Tobą. I wcale te 'marzenia' nie staną się przez to gorsze. Bo widzisz... Chcę przez to wszystko powiedzieć, że kocham Cię tak cholernie mocno, że czasami siebie przerażam, zaskakuje i boje. Jesteś wszystkim, co mam. I nie potrzebuje niczego więcej. W moim sercu ziała pustka do momentu, aż Cię pokochałam. Nawet nie wiesz, nie możesz sobie tego wyobrazić, jak mocno Cię kocham, jak bardzo jesteś dla mnie ważna... Dziękuje Ci, że jesteś, bo tylko dzięki Tobie widzie czasami w lustrze swój uśmiech i te iskierki szczęścia w mych oczach. Zrozum, że jesteś moim szczęściem i nigdy nie napisałam Ci 'kocham Cię', 'jesteś dla mnie ważna', 'tylko Ty' z litości, czy 'żeby się zrewanżować'. Zawsze mówiłam to prosto z serca, zawsze bo chciałam. Jesteś cudowna... Wierz mi, że jak już ze sobą zamieszkamy, to nie wypuszczę Cię z łóżka ani na chwilę. No może do kibelka, bo nie chcę się tarzać w naszej kupce i siuśkach, ale do kibelka nawet z Tobą pójdę, bo ja Cię po prostu nie będę potrafiła wypuścić z rąk... Jesteś moim darem, moim wszystkim i bądź kochanie. Bądź bo tylko mi tego potrzeba. Jesteś dla mnie idealna, bo jesteś sobą. I zawsze bądź sobą. Kochanie moje najdroższe, jeszcze nie raz tu o Tobie napiszę, z czystej przyjemności. I jeszcze nie raz powiem Ci to prosto w oczy. Będę szeptała Ci do ucha jak bardzo Cię kocham. Będę szeptać Twoje imię z czułością, namiętnością. Będę całować Twoje usta tak gorliwie, że będę całowała Twoją duszę. Dosięgnę mymi pocałunkami najskrytszą Ciebie. Będę dosięgała Twojej duszy i Twojego serca, Twojego tlenu przechulającego w Twym ciele i po prostu Ciebie. Mój skarbie.


sobota, 1 grudnia 2012

01.12.12

Dzisiaj jest dzień totalnej... udręki? Nie. Po prostu totalnej nudy i śmierdzącego oddechu ojca. Czyli: totalna porażka. Jestem zdana tylko na siebie, bo z M. się nie dogaduje, ze sobą również, a ludzie na portalu zapytaj.onet.pl nie są... Po prostu są pozbawieni emocji, bo podobno taka moda. Szlag by trafił taką modę i ludzi uczestniczącej w niej. Nie mam z kim pogadać, nie mam słów, by opisać jak mi nijak a zarazem źle. Niby mam ratować coś, co upada, niby mam ratować siebie, niby mam ratować swoje życie - ale najzwyczajniej w świecie mi się nie chce.
Już nawet nie chcę mi się pisać tutaj, ale gdzieś się wyżyć przecież muszę.

Niedługo święta. No świetnie. Co bym chciała dostać? Święty spokój, inną lepszą rodzinę, inne lepsze życie, książki a najlepiej cały Empik. Tak. To bym chciała. No i oczywiście glany, na które się nie doczekam, bo mam takiego zjebanego ojca. Niech go szlag. Niech szlag trafi całą tą rodzinę. Przysięgam, że jak skończę osiemnaście lat, to się wyprowadzam choćby pod most. Wszędzie lepiej niż w towarzystwie takich debili.
Miałam wczoraj iść do biblioteki, ale nie poszłam. Miałam wczoraj się starać, ale się nie starałam. Miałam wczoraj cieszyć się chwilą obecną, ale się nie cieszyłam. Nie zrobiłam nic, tylko korzystałam póki mogłam. Najchętniej korzystałabym z życia ile wlezie, jednakże samej tak trochę głupio, a z kimś to nie mam z kim.

Zastanawiam się nad zmianą wyglądu bloga, jednakże... Za dużo roboty, poza tym nie wiem na jak. Odpuszczę sobie na razie.
Tak sobie pisze, tak pisze i pisze, i zastanawiam się, jaki to ma sens, takie pisanie, tworzenie tego bloga na nowo. Nie mam pojęcia. Czy robię to po to, by było mi lżej? Bym mogła się wygadać? Chyba tak, bo jeśli wygadam się komukolwiek innemu, to ten ktoś z góry mnie osądzi, nie zrozumie, a tutaj przynajmniej mogę pisać do woli i nikt tego nie czyta - wielkie plusy. Same plusy aż normalnie robię pod siebie.

Mam ochotę podejść do szyby. Nachuchać na nią. Napisać na niej cały mój plan dalszego życia. Napisać tam wszystko to, co chcę zrobić, z kim to chcę zrobić, moje plany, marzenia, nadzieje, żale, smutki, złe chwile, dobre chwile - wszystko - a następnie zacisnąć pięść, tak, by wbijające paznokcie sprawiły ból, i najzwyczajniej w świecie rąbnąć z całej siły to wszystko, by rozbryzgało się w drobny mak. Następnie mam ochotę skakać po odłamkach by rozkruszyć je na jeszcze mniejsze. Potem zjadłabym to wszystko, a następnie wyrzygałabym lub wysrała - wtedy nikt by tego nawet kijem nie tknął. Nawet ja.
Tyle właśnie moje życie jest warte.

Nikt, kto nie doświadczył kiedykolwiek nicości, nie potrafi pojąć, co ona naprawdę oznacza. Nie mam na myśli żadnej otchłani czy pustki, ale po prostu nieobecność czegokolwiek. Nicość przybiera różne formy, objawia się w obrazach i kształtach, lecz one nie przesłaniają jej prawdziwej natury. Nie istnieje ruch. Nie ma pragnień ani smutku. Nicość nie boli. Ona pochłania.