czwartek, 23 sierpnia 2012

23.08.12

Rozmyślanie o śmierci jest rozmyślaniem o wolności.

   Czuje się taka zagubiona... Taka nikomu niepotrzebna, wyprana z emocji, z jakichkolwiek uczuć. Wczoraj byłam u psychiatry. Wynik? Depresja. Co na to? Tabletki, po których jest mi niedobrze, chce mi się jeszcze bardziej płakać i nie czuje nic, tylko silniejsze zobojętnienie, no i smutek - więc jednak coś czuje. Nigdy nie sądziłam, że do tego dojdzie. Że stanę się tym, czym się stałam. Ale ja kiedyś tak właściwie niewiele myślałam o swojej przyszłości.
Teraz, kiedy próbuje, to mi to wgl nie wychodzi. Nie widzę swojej przyszłości, prawdopodobnie dlatego, że żadnej mojej przyszłości nie będzie. Hm... Ojciec uważa, że żadnym alkoholikiem nie jest, na co ja wybucham ironicznym śmiechem, bo oczywiście, że jest. Stwierdził, że pójdzie na jedną wizytę w AA i niech specjalista powie mu, czy ma chodzić czy nie. Co ja na to? A kto się wgl liczy z moim zdaniem? Nikt. Ale wg mnie On ma problem. Oczywiście, że go ma. Każdy, kto nie ma umiaru w piciu alkoholu ma problem. A ja przez tego całego psychiatrę, czuje się jak wariatka. C.A. dzisiaj dzwoniła, i kiedy powiedziałam jej, że przepisano mi leki na depresje, wcale się nie zdziwiła. A nawet powiedziała, że tak coś podejrzewała. Chce mnie uspokoić mówiąc, żebym się tym tak nie przejmowała. Taa, łatwo mówić.
   Czuje się osamotniona. Z nikim już nie rozmawiam, specjalnie odwołuje spotkania z przyjaciółkami, siedzę w domu, gadam do telewizora, nie mam na nic ochoty. Teraz się użalam, ale trudno. Chyba dosięgłam dna. Czekam na 29 sierpnia jak na jakieś skazanie. W tym dniu na pewno się porzygam, innej opcji nie ma.
   Naprawdę czuje się osamotniona. Nie ma przy mnie osób, których potrzebuje. Zaczynam się powoli do tego przyzwyczajać, ponad to to, że nie umiem rozmawiać z najbliższymi stało się dla mnie normą, więc nawet tego nie zauważam. Ojciec już nie przychodzi do mojego pokoju i nie 'troszczy' się o mnie, nie chce pogadać, nie chce niczego, nawet do mnie nie zagląda. Wszyscy mają mnie generalnie w dupie i vice versa. Mogłabym teraz zniknąć, ot tak - tak po prostu, tak nagle - i nikt by tego nie zauważył.
   Czasami siedząc na parapecie zastanawiam się, jakby to było, gdybym skoczyła. Ale najczęściej zastanawia mnie to, dlaczego wszystko w nocy staje się takie piękne, takie magiczne. Może dlatego, że wtedy nie widzimy tych skaz na tym świecie. A może dlatego, że wtedy widać coś, co w dzień nie sposób zauważyć. To nic, że komary uaktywniają się właśnie wtedy i polują na naszą krew. To nic, że temperatura się obniża, że nie zawsze widać gwiazdy. To nic, że czasem nawet nie można pogadać z księżycem, bo jego również zasłaniają chmury. To wszystko staje się mało ważne, kiedy myśli rozpędzają się do niewiarygodnej szybkości i powodują nudności. A kiedy lekki wietrzyk muska naszą twarz, wtedy nawet, czasami, odważymy się na leciutki, leciuteńki uśmiech.
   Wiem, jestem tego pewna, że nie umrę ze starości, czy z powodu jakiejś choroby. Nie umrę, bo tak chce bóg, czy ktoś tam. Wiem, że popełnię samobójstwo. Może nie teraz, może nie w tym roku, może nie za dwa lata - zobaczymy ile wytrzymam - ale na pewno się zabije. Nie dożyje sześćdziesiątki, nie dożyje prawdopodobnie nawet dwudziestki, choć nic nie jest pewne. To straszne, mieć taką pewność. To naprawdę nie jest miłe uczucie, ale ono jest, i ono zawsze będzie. Aż do końca.
   Dziękuje wszystkim moim bliskim osobą za to, że mają mnie w dupie. Że właśnie w ostatnich dniach/tygodniach, nie poświęcili mi ani jednej myśli. Dziękuje wam za to, że was nie ma. Wiem, że pisałam to parę razy, ale dopiero teraz poczułam, jak to cholernie boli. Dopiero teraz czuje się tak samotna, że aż mi niedobrze. Dopiero teraz zrozumiałam, że otaczają mnie same fałszywe osoby. Dziękuje wam. Bo gdzie jesteście, kiedy was potrzebuje?! GDZIE JESTEŚCIE?! Nie ma was. Możecie się pocałować w dupe, nie będę walczyła o coś, co dla mnie nie ma prawa przetrwać. Zapamiętajcie sobie to, że jesteście osobami niegodnymi zaufania, osobami, które nie potrafią wspierać.

DEATH.

wtorek, 21 sierpnia 2012

21.08.12

Śnij, jakbyś miał  żyć całą wieczność.
Żyj, jakbyś miał umrzeć jutro.

Nie spodziewałam się tego. Nie po ludziach, których znam i obdarzyłam zaufaniem. Prawdopodobnie sama sobie jestem winna i mam tego całkowitą świadomość, ale jednak zabolało. Wczoraj u pani psycholog było jako tako - no bo jak może być u psychologa? Miała stwierdzić, czy z moją głową wszystko w porządku, czyli: czy nie mam dauna, i takie tego typu rzeczy, co było potrzebne lekarzowi. 
Jakieś kretyńskie testy i takie pierdoły. Prawdziwa terapia ma się zacząć we wrześniu, cholera jasna. Jak dałam się na to namówić? I po co? Przecież ja nie mam żadnego problemu. Prawda...? Terapia terapią, jakoś może dam radę, ale co najgorsze... Ta wstrętna krowa, złamała dane słowo. Mianowicie: wszystko zostanie między nami, i nic poza nas nie wyjdzie. A wyszło. Mogła powiedzieć parę innych rzeczy, które jej powiedziałam, ale powiedziała C.A. najważniejszą, najdelikatniejszą i miała czelność patrzeć mi prosto w oczy. Jawna kpina i tyle. Taki człowiek nie nadaje się na psychologa, a już na pewno nie na mojego. Jak tak wgl można? Oczywiście kiedy C.A. powiedziała mi to przez telefon, a następnie zapytała się o tą ś.p. osobę, to się rozryczałam. Myślałam, że już mi przeszło. Ale nie. To, że myślę o Nim każdego dnia, zastanawiam się, czy jest Mu dobrze na tamtym świecie, czy jest szczęśliwy ze swoją mamą, czy się na mnie gniewa - to jedno... Zawsze gdy odważę się wpuścić go głębiej w moje myśli jest mi przeraźliwie smutno i generalnie zaczynam płakać, ale dawno tego nie robiłam, bo po prostu nie miałam na to siły. Akurat powodów do płaczu mam sporo, więc... Tak więc myślałam, a raczej miałam nadzieje , że już mi lepiej, że się z tym pogodziłam. Naprawdę tak uważałam. Ale niestety się pomyliłam. To było do przewidzenia. W naturze mam, że tak łatwo z czyjąś śmiercią się nie pogodzę. Nie potrafię.
   Do dzisiaj zostało mi zasłanianie okna zasłoną, nawet w dzień, przez to, że mam wrażenie, że On patrzy się na mnie z góry. Patrzy się, potępia mnie i moje zachowanie, brzydzi się mną, gardzi mną. Już nie robię swobodnie różnych rzeczy, kiedy jestem sama. Tak się nie da żyć. Ale nie wiem, jak to zatrzymać, jak przestać o tym wszystkim myśleć. Nie sądziłam, że ta śmierć tak się na mnie odbije, naprawdę - nie sądziłam, że będzie tak trudno.
   Jutro idę do psychiatry. Planuje kupić małą torebeczkę, ponieważ do tej pory tego nie zrobiłam, a przecież nie będę targała jednej dużej, jeżeli mam zamiar nosić w niej tylko portfel czy komórkę. Jutro też prawdopodobnie idę do bibliotek z E. bo kończy nam się czas. Dzisiaj spotkanie z P. - brakowało mi Jej. Aż sama się zdziwiłam, że tak bardzo. Ciesze się, że u Niej się układa. Zasłużyła na to i mam nadzieje, że długo szczęście będzie się jej trzymać. Przywiozła mi śliczną bransoletkę.
   Miałam dzisiaj malutkie problemy z sercem. Właściwie z całym moim organizmem. Od rana czuje się jak jedna wielka ektoplazma. Śnił mi się koszmar, po którym, obudziwszy się, byłam jeszcze bardziej zmęczona, niż normalnie. Właściwie ostatnio ciągle jestem taka jakaś słaba. Dzisiaj serce bolało tak, jak nigdy, biło bardzo szybko, jakby się gdzieś spieszyło. Może na tamten świat?
   29 sierpnia mam poprawkę o 12:00 i 14:00 - Pączek idzie ze mną, by mnie wspierać. No to będzie się działo. Mam tydzień, na bicie się z czarnymi myślami, kołataniem serca, pocącymi się łapami, związanym w supeł żołądek. Super.

WHAT ARE YOU DOING?!

____________________________


Mru mru <33

niedziela, 19 sierpnia 2012

19.08.12

Nie mam nad tobą władzy w żaden sposób.
Umrzesz tylko we snach zapomniany.
Mam swoją dumę, więc słuchaj jak śpiewam.
Nigdy nie pozwolę tobie skraść mojej trumny.

Jest mi jakoś tak dziwnie. Wiem, wiem że to określenie niewiele mówi, ale inaczej nie potrafię określić tego wszystkiego. W ostatnich dniach jest... lepiej i to mnie i dziwi, i martwi. Dlaczego martwi? Ponieważ wiem, że jeśli nadeszły czasy lekkiego polepszenia, to gorsze dni dupną we mnie w najmniej odpowiednim momencie, a tego boje się strasznie. Naprawdę się boje... Jezu, banie stało się teraz nieodłączną częścią mnie. Towarzyszy mi rano, kiedy tylko otworze oczy i kiedy dojdzie do mnie, że jestem wśród żywych. Towarzyszy moim myślą, i pytaniom Jak ja przeżyje kolejny dzień? Czy dam radę? Co się dzisiaj wydarzy?
Towarzyszy najgorszym przeczuciom. Jest, kiedy mam czas oglądania serialów (tak, tak, ale tylko Ostry dyżur jest coś warty, dlatego na niego poświęcam te dwie godziny). Jest nawet wtedy, kiedy się ubieram, kiedy się myję, a już zwłaszcza wtedy, kiedy idę spać. Wtedy w zasadzie paraliżuje mnie. Jest w apogeum. Nie daje mi oddychać, nie daje mi nawet podrapać się po tyłku, bo nawet tego nie będę w stanie przez niego zrobić - tak właśnie mnie paraliżuje. Ja wiem... Wiem, może to paranoja... Może to, że tak bardzo się boję, kiedy kładę się spać, jest paranoją... Może. W każdym bądź razie, to na pewno nie jest normalne. Przyznasz szczerze, że strach jest silny również wtedy, kiedy budzę się rano. Rozczarowanie rozczarowaniem, ale żeby bać się każdego kolejnego dnia? Bać się do tego stopnia, że trzęsą mi się ręce, boli serce i głowa, a żołądek związuje się w mocny supeł? Tak, to również nie jest normalne. Ale ja cała nie jestem normalna i basta!
   Czasami wpadam w stan odrętwienia. Ale nie, to nie ma nic wspólnego ze strachem. Nagle tak po prostu zawieszam się, zaczynam wgapiać się w jakiś punkt, i wtedy naprawdę nie myślę o niczym. To uczucie nie jest cudowne - to za dużo powiedziane. Jest po prostu... Znośne. Da się go przeżyć, i daje mi to czas na wyłączenie się z tego świata. O tak. Coraz częściej się wyłączam. Przeczucie daje mi do zrozumienia, że to niekoniecznie dobrze. Trudno.
   Nie lubię ciszy. Kiedyś ją kochałam. Upajałam się nią. To był mój osobisty afrodyzjak. Nadal ją lubię - to muzyka dla uszu, to taka niecodzienność w moim mieszkaniu, że każda chwila ciszy to skarb. Niestety, nie dane mi już się nią cieszyć. W ciszy właśnie wtedy czuje się osaczona. Mam wrażenie, jakby ściany się na mnie patrzyły, a myśli eksplodowały na raz w mojej głowie, wżerając się głębiej, i głębiej, i robiąc ze mnie szmacianą lalkę, którą ktoś pociąga za sznurki. Nie, to nie jest miłe uczucie.
   Od dzieciństwa życzyłam wrogom wszystkiego najgorszego. Nawet tortury to byłoby dla nich za mało. I nic się do tej pory nie zmieniło. To chyba niezbyt dobrze, by pierwszoklasista szkoły podstawowej miał takie myśli, które wzmogły się do dnia dzisiejszego. Tak. Moim zdaniem moi wrogowie, te najgorsze szuje, powinny cierpieć. Skoro sprawiają ból innym, dlaczego oni nie mają zaznać takiego samego bólu, a nawet gorszego? Bo co? Bo nie należy oddawać? Nie należy się mścić? A więc mam stać spokojnie i dawać im robić ze mnie osobę, do której możesz podejść, szturchnąć, zwyzywać i bawić się jej kosztem? Dziękuje, ale w to nie wchodzę. Nie jestem mściwa, naprawdę nie, ale jeśli mojego wroga spotkałoby coś złego, to nie żałowałabym go ani sekundy. Jestem tego tak pewna. I to się potwierdziło, na przykładzie wstrętnej pani P., której... dobrze jej tak! Jej, wiem, że to nie ładnie z mojej strony, ale to co zrobiła mi ta szuja również nie było miłe, a ona miała z tego wielką uciechę. Więc niech cierpi.
   Gorący dzień. A ma być jeszcze gorzej niestety. A tak było fajnie... I ta fajna, znośna temperatura odeszła. Znowu witają nas upały, przy których każdy zdycha i najchętniej rozebrałby się do naga, ale i to nawet by niezbyt pomogło. Dzisiaj kupiłam piękny długi sweter, który pomogła mi wybrać moja M.. Kobieto, co ja bym bez Ciebie zrobiła? Palcem w nosie pogrzebała, a tak to przy Tobie to nie ładnie ;D Widziałam również w H&M taką piękną bluzkę, cienką, w kolorze... jasno różowym? Jaśniuteńko, ale to chyba nie był róż... tyle że nie mam pojęcia, jak ten kolor się nazywa. To mniejsza. Na wieszaku wyglądała pięknie - na ciele - okropnie. I nie była moja wina, ani mojego ciała. źle skrojona, za luźna - ohyda. W House również nic ciekawego nie ma. Głównie nie chodzę do Croppa, ale tym razem zrobiłam wyjątek, no i mam nowy zakup! Książki niestety żadnej nie kupiłam, ale to nic - poczekam na wydania moich trzech przekochanych książeczek, których już się nie mogę doczekać.
   Mam ochotę wyskoczyć na golasa przez okno, ponieważ zrobiło się tak przyjemnie na zewnątrz.

Surrealistycznie.

____________________



Ta piosenka jest wspaniała.
Poprawia mi humor niesamowicie.
1:33 - zaczyna się (no, mniej więcej)

piątek, 17 sierpnia 2012

17.08.12

Życie, które znałam, nie istnieje.
   Dzień jest taki jakiś nijaki. Ani w nim dobrego, ani złego. Jest w normie. Dzisiaj imieniny mojego taty, dlatego też kupiłam Mu piękną różę i jakąś czekoladę do tego, którą pewnie i tak zjem ja. No ale liczy się gest, dzięki babci nie zapomniałam o Jego dniu, więc jestem Jej wdzięczna. Od rana świetnie idzie mi udawanie wesolutkiej mnie przed rodziną. Nawet się przy tym zbytnio nie wysilam, bo przepłakałam całą noc. Spałam ledwie godzinę lub dwie, dzisiaj żyje na kawie. Nikt nie podejrzewa nawet co dzieje się w moim wnętrzu. Jak zapaskudzone jest tam dosłownie wszystko. 
   Jak czarne i skamieniałe zrobiło się moje serce. Czasami mam wrażenie, że przestało bić. Czasami też nie zdaje sobie sprawy, że płaczę. Tak jakoś samo z siebie nagle wychodzi. Łzy cieknące ciurkiem przypominają mi to, co staram się zapomnieć. Bez skutecznie jak widać.
   Mam dość pisania ale to nic. To coś. To duże coś. Mam w dupie słowa każdego człowieka, który chce mnie ocucić z tego totalnego odrętwienia. Sama podejrzewam siebie o depresję, ale nie chcę tego wiedzieć na sto procent. Nie obchodzi mnie nic. Nie mam siły walczyć. Tej wesolutkiej i zaangażowanej mnie już nie ma. Tej nocy starałam się w dawną mnie wsłuchać, ale nawet nie odnalazłam jej cienia. Nie zostało po niej nic. To tylko kwestia czasu, nim nie pozostanie z mojej osobowości nic, zupełnie nic. Ale czy  ja wgl istnieje? Bo mam wrażenie, że już nie. Usilnie staram się nie zwariować, ale chyba już za późno. Odgradzam się od wszystkich. Nie potrafię rozmawiać z najbliższymi, a z tymi, z którymi mieszkam, staram się wmówić, że wszystko jest w porządku, ale nie jest. Oszukuje, i nie czuje się z tym źle. Przecież robię to dla siebie... Znowu myślę tylko o sobie i zaniedbuje każdego. Ale nie jestem w stanie stać się na powrót dawną sobą.
   Bardzo się zmieniłam. Sama jestem tego świadoma. A M. tylko mnie w tym utwierdziła. Powiedziała do mnie te słowa, które ja kierowałam kiedyś do Niej. Kiedyś to Ona miała dosyć życia, i miałam ciągle wrażenie, że tylko czeka na okazje, by się zabić. Mówiłam Jej rzeczy, które dzisiaj nie mają dla mnie znaczenia. Mówiłam o tym, że życie ma tylko jedno, że życie nie jest łatwe, że trzeba w nim walczyć, że jest silna, i przetrwa tą ciężką próbę, bo nie spotkałam silniejszej od niej. Teraz role się odwróciły. Kiedyś to ja doceniałam życie i cieszyłam się każdym kolejnym dniem, czekając na coś z utęsknieniem - teraz role się odwróciły. Nie boje się pisać o uczuciach, już nie. Chociaż jeszcze trochę tak, ale staram się to przezwyciężyć. Dlatego też, muszę napisać... Że dzięki Niej poczułam się jak gówno. Którą zresztą jestem.
   Czuje się sama. Osamotniona zupełnie, całkowicie i nieodwracalnie. Od boga się odwróciłam, od najbliższych również. Tylko ze łzami nawiązałam stały kontakt. Już nawet książek nie czytam. Nie jestem w stanie się nawet do tego zmusić. Wszystko przestało mieć sens. W poniedziałek do psychologa, a ja nie będę w stanie powtórzyć tam tego, co napisałam tu. Cała się trzęsę, i nawet teraz, pisząc to wszystko, płaczę. Nie mam zielonego pojęcia co się ze mną dzieje, ale mogę się domyślić, jak to się skończy. Jak ja się skończę, jeśli nic się nie zmieni na lepsze.
   Tak bardzo tęsknie za C.A.... Tak bardzo chciałabym się do Niej przytulić, bo tylko Ona zawsze zauważała, kiedy nie miałam siły, i opuszczałam maskę. To Ona naciskała i nie pozwoliła mi odejść, póki nie powiedziałam Jej co się stało, że jestem tak smutna. To Ona interesuje się mną jak nikt inny a teraz Jej nie ma. Zostałam całkiem sama. Mam wrażenie, jakby WSZYSCY się ode mnie odwracali. Bo nie mają na mnie siły. A ja ich nie zatrzymuje. Niech chociaż raz nie myślą o sobie, ja cały czas o nich myśleć nie mogę. Tak się zaangażowałam w problemy innych, zawsze to robiłam, że nawet nie prosiłam się o pomoc w swoich problemach. Nie winie ich, ale teraz to ja ich POTRZEBUJE A ICH NIE MA. Nie ma ich. Zostawili mnie. Właśnie widać, jacy z was przyjaciele. A ja was miałam za osoby, które tak jak ja rzucą swoje problemy na dalszy tor, i całym sobą mi pomogą. Jakaż ja byłam głupia! Już nigdy nigdy nigdy nigdy nikomu nie zaufam. Nie mam zamiaru zawodzić się na osobach, które są dla mnie wszystkim. Wolę zostać sama. Dajcie już sobie spokój. Wszyscy, bez wyjątku. Jestem gówno warta, ale nie potrzebuje, byście mi o tym przypominali. Nie ma was gdy moje życie spada w dół i nie ma was gdy wszystko łamie się na pół, nie ma was i nie wiem już gdzie jesteście, ale dobrze że nie wiecie co u mnie bo pękłoby wam serce.

Spadam.

__________________________



czwartek, 16 sierpnia 2012

16.08.12

Jesteś we mnie, dopóki żyć będę.
   Wakacje dobiegają powoli końca. Okropne uczucie, bo miałam tyle planów, a żaden z nich nie wypalił. Pocieszam się myślą, że przecież wakacje są co rok. Tylko ciekawi mnie to, jak to będzie za ten rok. Czy coś się we mnie zmieni? Czy może będzie lepiej, a i ja stanę się lepszą osobą? A co, jeśli nic się nie zmieni? Czy to będzie powód do smutku, czy do dumy? Zdecydowanie do tego pierwszego. Przecież trzeba się zmieniać, ale zmiany są wskazane tylko wtedy, kiedy wskazują na lepsze. A to znowu nie jest takie proste.
   Jestem winna. Tak wiem, że to ja jestem winna, że to ja ponoszę winę za te wszystkie kłótnie. I wśród osób, które kocham, i w rodzinie również. Wiem też, że gdybym mogła, to stałabym się lepsza. Ale nie mogę. Chociaż, może nie potrafię. Ja tak naprawdę wcale nie jestem taka zła, czasami po prostu nie wytrzymuję, i uchylam rąbka tej wrednej ja - no i oczywiście nic z tego dobrego nie wychodzi, ale przecież każdy jest wredny. Tylko nie każdy ma odwagę to pokazać. Odwaga... Odwaga odwaga odwaga To coś, co zdobywa się jedynie walką sam ze sobą. Nie będzie się jej miało ot tak, od razu, na własne widzimisię. Z początku głównie nie przychodzi tak łatwo. Trzeba ją ze sobą oswoić, i odwrotnie. To wymaga czasu, cierpliwości i wytrwałości. Kiedy już się z nią 'zaprzyjaźnimy', wtedy jest łatwiej. Oczywiście nie od razu, ale ta łatwość stopniowo jest widoczna, odczuwa ją się, kiedy najmniej jej się oczekuje. Nie dla wszystkich jest to oczywiste. Dopiero po fakcie zdają sobie sprawę, że to właśnie była odwaga, a oni nawet nie poczuli, jak przesącza się przez jego żyły, aż do serca, gdzie wchłania się i wtedy wszystko staje się łatwiejsze. Ale stawać się, nie znaczy być łatwiejszym. W życiu nie ma nic łatwego. Jest ciągła walka, ciągłe oszukiwanie i kombinowanie. Trzeba zdawać sobie z tego sprawę, i nie ufać byle komu, bo to się źle kończy. Nie mamy pewności, że trafimy akurat na osobę godną zaufania. Równie dobrze może to być tak wstrętny człowiek, że  jeśli za dużo mu powiemy, mieni nasze życie w piekło.
   Czytałam ostatnio Cichy wielbiciel - Polecam każdemu. To niesamowite, jak stalker potrafi zniszczyć życie swojej ofierze. 
   Mam wrażenie, jakby ta iskierka radości, którą pielęgnuje, bo to wszystko co mi po radości pozostało, stopniowo gaśnie... Nie czuje już, że moje oczy świecą iskierkami. Wydaje i się, że są teraz zimne jak stal, zupełnie wyprane z uczuć... Zmęczone. A ja nie wiem, jak je ratować... Nie mam pojęcia. Nie wiem. Pomocy. Z nikąd pomocy...
   Nie mogę spać. Po położeniu się do łóżka, ogarnia mnie tak paniczny lęk, że moje serce bije w zastraszającym tempie, a tabletki nie pomagają. Wydawać by się mogło, że moje serce tylko prosi się o zawał. Kocham spać, bo to jedyny czas w życiu, kiedy odcinamy się od rzeczywistości. A to stopniowo zostaje mi odbierane. Wszystko co kocham, co choć minimalnie lubię, zaczyna znikać. Nie chcę się załamywać, ani mi to w głowie. Chcę walczyć, bo już dość czasu zmarnowałam na myśli typu: nie chcę mi się. Nie potrafię. Nie umiem. Nie wiem jak. Chciałabym móc stanąć twardo na nogach i wykrzyczeć całemu światu, że potrafię walczyć, wygrałam, już nie jestem tą kruchą istotką, jaką byłam przez tak długi czas. Ale nią jestem. Wgl C.A. jestem zbyt delikatna ale ja tego nie kupuję. Delikatna osoba już dawno by się poddała a ja... A ja byłam o włos, od poddania się, a nawet w pewnych chwilach właśnie to zrobiłam. O boże. Własnie teraz to do mnie dotarło. Coś tak oczywistego... Trzeźwy umysł pomyślałby, po przeczytaniu tego, że tego nie da się przeoczyć, ale ja mu mówię: da się. Wszystko się da. A już zwłaszcza, kiedy się chcę. Ale ja tego nie chciałam!!! Właśnie w tym rzecz. Właśnie o to się rozchodzi.
   Boje się... Teraz wszędzie towarzyszy mi lęk, chociaż nie potrafię zlokalizować jego źródła. Dusze się w nocy, nie mogę spać, cały czas rozglądam się nerwowo po pokoju, ciągle i ciągle płaczę, włączam cichutko radio, żeby nie oszaleć przez tą ciszę... CO SIĘ ZE MNĄ DZIEJE?! 
   Pogubiłam się całkowicie. Chciałabym wyjechać na wieś, by tam spokojnie odpocząć i przemyśleć wszystkie sprawy, wsłuchać się w wnętrze siebie, bo tego w mieście nie da się zrobić.

   W dalszym ciągu nie wysłali z magazynu zamówionej przeze mnie książki. Nie wiem dlaczego, ale poczekam. Jeżeli dzisiaj nie wyślą, to idę na zakupy, chociaż nie wiem, czy mam na to siłę. Nawet kawa nie zapobiega sklejaniu się moich powiek.Wszystko nie tak

Inspiria.

wtorek, 14 sierpnia 2012

14.08.12

Pożyczone żyły, puste płuca.
Tyle rzeczy się wydarzyło, aż nie chce mi się ich pisać... Może zacznę od tego, że relacje z M. uległy radykalnej zmianie. Jest dobrze, nawet bardzo dobrze. Muszę napisać, że jest to dla mnie dziwne, ale nie pod tym złym względem. Jest mi po prostu dziwnie, bo dawno nie czułam takiej radości związanej z pisaniem z Nią. Dawno tak się nie cieszyłam, że jest, że normalnie ze sobą rozmawiamy, że wszystko gra, że znowu staramy się opiekować sobą wzajemnie, że nie piszemy tych głupich aluzji, że jesteśmy przy sobie i nie wyglądamy jakbyśmy były z przymusu, tylko z czystej przyjemności. 
Tak, nareszcie czuje ponowną przyjemność ze wszystkim, co z Nią związane. Nie chcę zapeszać, naprawdę, jednakże bardzo chciałam to napisać, bo jest to dla mnie powód do cieszenia się. Jeden, a właściwie dla powody do cieszenia się, do chęci wstania rano to właśnie M. i O.. Nigdy nie znudzi mi się pisanie o Nich, bo to dwie najważniejsze osoby, które mimo wszystko mimo tego, że jestem tak okropnym człowiekiem - pomimo, one . Tak naprawdę to zawsze były, tylko ja tego nie doceniałam. Kiedyś, owszem, ale powoli wszystko to, co nie pielęgnowane zanika.
   Rozmyślałam ostatnio nad tym, czy każdy z nas ma na tym świecie osobę, która jest drugą częścią jego serca, jego duszy? No dobrze, większa część ludzi uważa, że tak. Że tak właśnie jest. Moje zdanie może zostawię dla siebie, ale... Skoro tak właśnie jest, to co się stanie, kiedy jego druga część, druga połówka, umrze? Dla jednych to proste do wyobrażenia sobie, ale... Ale to wcale nie jest takie oczywiste. Z tą osobą może się stać wszystko, ale chyba musi to odczuć. Jeżeli druga połówka umrze, to czy ta osoba zostanie skazana na życie w samotności? Czy może znajdzie sobie kogoś, ale nie będzie z nim w pełni szczęśliwa? Być może tak jest, ale zastanawia mnie najbardziej to: czy ta osoba odczuje, że jej miłość (jeszcze nie znana) umarła? A jeśli tak, to czy to właśnie nazywamy depresją? Znowu piszę pierdoły, ale przecież wszystko jest możliwe na tym świecie. 
   Jedno jest pewne: nikt, kto nigdy nie odczuł na sobie utraty kogoś tak cholernie bliskiego, nie wie co to strata, co to ból i rozpacz. Nie może tego wiedzieć. Ta wiedza jest dana tylko tym, których to spotkało, i którzy to zdołali przeżyć. Bo nie każdy jest w stanie przeżyć takiej krzywdy. Jedni ludzie są tak mocni, chociaż zaprzeczają, a drudzy uważają, że dadzą sobie rade, ale kiedy przychodzi co do czego, wybierają samobójstwo, szpital psychiatryczny itd. No może i nie mam racji, może to znowu pisanie pokręconych myśli, zwariowanej osoby, ale to nic. 
   Czasami mam wrażenie, że gdy pada deszcz, wszyscy ci, co odeszli, płaczą z tęsknoty, płaczą nad tymi, którzy jeszcze żyją, a gnoją swoje życie, stają się niewidzialni i zdołowani z dnia na dzień coraz bardziej. Kiedy kropla deszczu spływa po szybie, ja patrzę na nią jak zahipnotyzowana. Nie mogę od niej oczu oderwać, do złudzenia przypomina łzę. Łzę prosto z nieba.
   C.A. wyjechała. Nie wiem, czy cieszyć się, czy płakać. Może jedno i drugie. Mam nadzieje, że przyjemnie spędzi tam czas, i szczerze zastanawiam się, na ile podpisze umowę. Tak czy inaczej... Zrobiło się cicho, pusto w tym szarawym domu. Za oknem pada deszcz, wszystko jest mokre, wieje zimny wiatr, i tylko nieliczni mają odwagę wyjść, zapewne z przymusu, nie z chęci. Ale ja siedzę pośród czterech ścian. Zastanawiam się właśnie teraz, czy to dlatego, że nie mam odwagi wyjść, czy dlatego, że nie mam na to siły. Wydaje mi się, że to drugie. Raz, że się nie wyspałam, dwa, że nie czuje się najlepiej, trzy - czytam bardzo ciekawą książkę. Cztery - nie nie uśmiecha mi się wychodzenie w taką pogodę. Kocham taką pogodę, jednakże dzisiaj muszę sobie odpuścić. Prawdopodobnie dzisiaj wyślą mi książkę z magazynku, ale póki co nie dostałam takiego e-mailu. Nie mam też większych planów na dzień dzisiejszy. Jedynym słowem - będę się relaksowała, na tyle, na ile to jest możliwe, w tym hałaśliwym domu.
   Niestety chcę mi się płakać, bynajmniej nie z powodu tej pogody. Po prostu mam ochotę wybuchnąć płaczem, by zmyć ze swojej twarzy tą maskę, jaką przybieram na początku każdego dnia, i jaką nie potrafię od tak wyrzucić, gdyż nie mam siły na pytania typu: co się stało? Wiem, że coś się stało, mnie nie oszukasz, mów. Wolę udawać, że wszystko jest w porządku. Że wszystko gra, i że mam się dobrze. Bo po części to prawda, ale jednak nie całkiem.

Rain.

______________________________________



sobota, 11 sierpnia 2012

11.08.12

Czy chcesz, czy chcesz
Pod drzewem skryć się też?
W naszyjniku ze sznura u boku mego nie czekaj pomocy.
Dziwnie już tutaj bywało,
Nie dziwniej więc by się stało,
Gdybyśmy się spotkali pod wisielców drzewem o północy.

   Jak u mnie? Och, nic się nie zmieniło. W dalszym ciągu nic mnie to życie, i ludzie nie obchodzą. W dalszym ciągu uważam, że wybawić mnie od tej nudy tylko śmierć, ale akurat nie o tym chciałabym dzisiaj popisać. Właściwie nie wiem o czym bym chciała dzisiaj popisać. Najchętniej to o niczym, ale niestety nie mam z kim pogadać tak, jakbym tego potrzebowała - i nawet za tym nie tęsknie(!!!)
   Gdybym teraz została sama na tej planecie, gdyby wszyscy ludzie gdzieś zniknęli, gdyby nastała cisza - to nawet wtedy nie czułabym się osamotniona, jak czuje się przez całe życie, więc możecie stąd spadać, hahahaha. 
Wreszcie byłby upragniony spokój, nareszcie nikt nie zawracałby mi głowy pierdołami, jak to do tej pory było. Ale niestety wątpię, żeby kiedyś nastał taki dzień, w którym otwierając oczy, szybciej dojdzie do moich uszu ta piękna cisza, związana z brakiem ludzi. Niektórzy panicznie boją się takiego dnia, w którym to może się coś takiego zdarzyć, że budząc się, dotrze do nich fakt, iż są zupełnie sami. Boją się samotności i wszystko to, co z samotnością związane. Ale ja nie. Ja, cóż... Mogłabym być sama przez cały czas. I tak, i tak jestem, więc... Ale naprawdę. Kiedyś również należałam do tych osób, które panicznie boją się samotności. Ale to już mi przeszło. Może za sprawą tego, że zobojętniałam, a może po prostu dlatego, że nie przeszkadza mi samotność. Pragnę jej. Takie tam, pisanie, żeby coś pisać. Co poradzę na to, że wszystko we mnie aż krzyczy: nie walcz, nie warto! Samotność nie jest taka zła, zresztą sama wiesz! Wiem. Bycie samym to piękna rzecz. Nic człowieka nie ogranicza, nie musi oglądać się za siebie, czy towarzysz jest przy nim. Ma spokój, ciszę, nie zszargane nerwy. Dużo czasu dla siebie. Kiedyś w samotności widziałam wiele minusów, ale teraz ich nie dostrzegam. No dobrze, być może od czasu do czasu zapłaczę, z tego tylko powodu, iż nie będzie przy mnie nikogo w trudnych chwilach, ale na co mi akurat człowiek, do zwierzania się? Przecież równie dobrze mogę pogadać ze samą sobą, ze swoim alter ego, a nawet z książką, ścianą, z sufitem, czy nawet z księżycem! Ja nie potrzebuje tego, żeby mi ktoś udzielał rad, ja potrzebuje tylko wiernego słuchacza. A tą cechę równie dobrze mogę znaleźć w wymienionych przed chwilą rzeczach.
   Ale czego szukam w człowieku? Otóż... Może tak: szukam człowieka, który nie będzie się mnie wstydził. Zawsze chętnie mnie wysłucha, będzie przy mnie, nie będzie strzelał humorków, nie będzie się ze mną non stop kłócił, będzie mnie kochał choćby nawet po przyjacielsku. Wystarczy. Tych cech nie widzę już u nikogo. Wszystko przepadło, ale to nic. Nie jestem osobą, która mówi to zdanie, ale jednak: mam wyjebane. Jezu, trudno. Nie jestem silną kobietą, ale postaram się poradzić sobie sama. Muszę się tego nauczyć, a póki co świetnie mi idzie. Amen.
   Jest dzisiaj przeraźliwie zimno, z czego naprawdę się cieszę. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo za tego typu chłodem tęskniłam, aż do dnia dzisiejszego, kiedy to owy chłód nas odwiedził. Tęsknie za tobą zimo. I, kurczę, pragnę cię, oj tak. Przyjdź już, bo kto jak kto, ale ja czekam na ciebie z otwartymi ramionami, zwarta i gotowa. Przechodzą mnie dreszcze, tak przeze mnie uwielbiane. Niesamowite. W mieszkaniu pusto, każdy gdzieś wybył, tylko ja jedna jestem wierna domatorką, i wolę spędzić każdy wieczór w mieszkaniu z książką i herbatą. Jest dobrze. Jest dobrze, jest dobrze, jest dobrze, jest bardzo dobrze. Lubię powtarzać to w myślach, a czasami na głos. Wtedy rzecz niemożliwa, staje się o milimetr teraźniejsza. 
   Na czym się znowu ostatnio przyłapałam? Na prowadzeniu rozmów ze samą sobą. W myślach oczywiście. Gadam ze sobą non stop, i idzie mi całkiem nieźle. O na przykład:
Ja: jesteś okropna, jak wgl możesz istnieć ty przebrzydła kreaturo?
Ja2: masz racje, jesteś wstrętna. Twoje miejsce nie jest tutaj, tylko tam, gdzie ludzie krzyczą z bólu, udręka i cierpienie nie odstępuje ich na krok, tam gdzie niebo jest czarne, gwiazdy nie istnieją, gdzie bóg cię opuścił. Tam gdzie wszystko spowiła czerń.
   Tak wyglądała ostatnia rozmowa, być może, która odbyła się jakąś godzinę temu. Ale mam lepsze przykłady. O wiele lepsze, w których to toczę ze sobą takie rozmowy, że nic, tylko sobie strzelić w łeb. Ale nie podzielę się nimi z nikim. Nawet z moim blogiem, po prostu z nikim. To zostanie między mną, a mną. Wiele rzeczy powinno zostać między mną a mną, ale czasami po prostu nie potrafię ugryźć się w jęzor. Mam za długi jęzor...
   Nie tęsknie. Nie płaczę za tobą. Nie chcę cię. Po stokroć nie.
Wczoraj kino, dzisiaj Rynek - jest dobrze.

Euforia.
Zatańcz ze mną ostatni taniec żywego.

czwartek, 9 sierpnia 2012

09.08.12

Czy chcesz, czy chcesz
Pod drzewem skryć się?
To tu do mnie miałaś zbiec, żeby uniknąć przemocy.
Dziwnie już tutaj bywało,
Nie dziwniej więc by się stało,
Gdybyśmy się spotkali pod wisielców drzewem o północy.

Ponownie wpadłam w stan zupełnego zobojętnienia. Jest mi absolutnie wszystko obojętne. Każda osoba, każda rzecz, każde istnienie - wszystko. Nic mnie nie obchodzi. Ktoś ważny mógłby umrzeć, a ja bym po prostu wpadła w jeszcze większą beznadzieje, niż wpadłam teraz. Nie wiem, czym to jest spowodowane, ale naprawdę szczerze gówno mnie to interesuje. Mam każdego dość, bo dosłownie wszyscy mnie wkurzają. Wy, ludzie, mnie wkurzacie. Bardziej, niż kiedykolwiek cokolwiek było/jest w stanie. 
Ciągle oddycham, i mimo, iż jest to odruch bezwarunkowy - ja muszę się pilnować... Nie, wróć - ja muszę walczyć o każdy haust powietrza. Jeszcze nigdy serce nie bolało mnie tak, jak odważyło się dzisiaj. Ale, jak wszystko inne, to również jest mi zupełnie obojętne. Mogłabym dzisiaj paść trupem, a tylko bym odetchnęła z ulgą. Gówno mnie obchodzi kto to przeczyta, i komu się to nie spodoba. Mój blog, a jak ci się coś nie podoba, to spieprzaj. Co za nieszczęście się urodziło - to właśnie przed chwilą mój drogi tatulek do mnie powiedział. Czy w żartach? Trudno określić, ale w pełni się co do tych słów zgadzam. Nic dodać nic ująć tak naprawdę. Jestem czystym nieszczęściem, czymś, co nie powinno żyć(!!!) A jednak istnieję... Wybucham bardzo często histerycznym śmiechem przez łzy. Płacze i śmieje się jak szaleniec - to musi wyglądać przerażająco. Ktoś, kto by mnie wtedy usłyszał, czy też zobaczył, natychmiastowo wysłałby mnie do ośrodka psychiatrycznego, najlepiej gdzieś na Antarktydzie, ale wątpię, żeby się taki znalazł. O, proszę, teraz pieprze bzdury haha. Komiczne. Szkoda, że ten blog nie ma takiej funkcji, by moje wpisy widziała tylko ja sama. A może ma, tylko ja jestem zbyt ciemna, by to odkryć? Pewnie tak. Gdyby ktoś z mojej rodziny dowiedziałby się, że piszę bloga, a tym bardziej go przeczytał... Autentycznie by się załamał, i na pewno nie patrzył by na mnie choć odrobinie czule, jak patrzy teraz. Czasem siedzę skulona i przytulona do ściany. Przejeżdżam paznokciami po ścianie, aby zedrzeć naskórek do krwi, ale co mi to daje? Nic. Obiecałam się nie okaleczać, i tą obietnice trzymam, jak topiący człowiek koła ratunkowego.
   Ja tyko chcę czuć... cokolwiek, oprócz bezdennej pustki i smutku. Tak naprawdę, przypatrując się temu poważnym wzrokiem, to nie wymagam zbyt wiele. Mój blog zaczyna przypominać wyznania samobójcy, jakkolwiek na to patrzeć. Ale to nic, nikt nie musi tego czytać, wystarczy, że ja sama będę miała pamiątkę, a jeśli nie dożyje starszych lat, to zostawię po sobie mały, nic nie znaczący ślad, i to gdzie? W internecie! W najbardziej zarobaczonym 'świecie', prócz naszego, sczerniałego i zidiociałego. 
   Czasami też siadam na parapecie, i patrzę przez szybę na osiedle, w którym żyje, na miasto, w którym się wychowałam, na świat, który mnie rani. Dotykam opuszkami palców delikatnie szyby, która nie ugina się pod moim dotykiem, nie brzydzi się mojego dotyku, i odpowiada chłodem, na mój dotyk. To coś, co reaguje tak i tylko tak, nikt i nic inny tego nie potrafi, a w każdym bądź razie ja tego nie odczuwam.
   Najczęściej patrze na ludzi surowym okiem. Bo takie mam widzimisię? Nie. Bo inaczej nie potrafię. Ileż razy miałam ochotę podejść do któregoś z tych ludzi, którzy idą, jak owieczki na rzeź. Ileż razy chciałam nimi potrząsnąć i zapytać się Po co żyjesz? Po jakie licho istniejesz?! Ale nigdy tego nie zrobiłam. Prawdopodobnie dlatego, że brak mi odwagi, ale tak naprawdę to tylko dlatego, że jeszcze na tyle nie zwariowałam, by latać z mokrą od łez twarzą, od człowieka do człowieka, i stawiać im tak drastyczne pytania, na które nie potrafiliby odpowiedzieć. Nie tak, jak powinni, nie tak, jak czują. To wszystko, co tutaj napisałam, to bełkot szaleńca. Osoby chorej na życie i na co tam jeszcze. Boli mnie od tego całego świata głowa. Pulsujący ból nie daje mi spokojnie egzystować. Ja wgl nie jestem spokojna, co tylko potwierdził dziś mój lekarz. Pod koniec miesiąca do psychologa i psychiatry - znowu. Naprawdę nie mam ochoty odpowiadać na ich pytania, wypełniać jakieś zidiociałe kartki wypełnione po brzegi. Chcę spokoju!!!! Chcę spokoju. Od każdego, od wszystkiego i najlepiej od tego świata. Najchętniej przeniosłabym się do swojego własnego świata i w nim pozostała samolubna, obojętna tak jak teraz, na wszystko. Ale nie mogę. Bo zawsze znajdzie się osoba, która mi na to nie pozwoli, i za to nie jestem bynajmniej wdzięczna, gdyż to zaniechanie mojej woli.
   Marzeń nie mam. Chęć przeczytania upragnionej książki, to nie marzenie, to jedynie pragnienie. Nie mam marzeń. Już nie. Wyzbyłam się wszystkich, bo nie są mi one potrzebne. A to, że  były nie do zrealizowania, to jedno. Nie chcę marzyć. Nie chcę znowu się zawodzić, że coś się nie udało, a czego tak bardzo chciałam. Nie chcę marzyć, dlatego zamknęłam bramę przed marzeniami. Czy dzisiaj? Już dawno, ale dzisiaj to przypieczętowałam. O niczym nie marzę. Marzenia nie są dla mnie. Nie stać mnie na nic więcej, ale mogę się wyrzec jeszcze wiele. Miałam jedno takie małe marzenie, które rosło wraz z upływem czasu. Mianowicie: marzenie o śmierci. Ono dalej pozostało, nie porzuciłam go, ale teraz, to już pragnienie. Mocne, bardzo mocne pragnienie. Nie mogę marzyć o czymś takim, bo marzenia są nie do zrealizowania, a pragnienia owszem. 

Zniszczyć.
Wybuchłam.
Ogień płonie, pożera mnie całą.
Ale ja się nie bronie. Nie ma sensu.

sobota, 4 sierpnia 2012

04.08.12

Czy chcesz, czy chcesz
Pod drzewem skryć się też?
Choć trup ze mnie już, uwolnię cię od przemocy.
Dziwnie już tutaj bywało,
Nie dziwniej więc by się stało,
Gdybyśmy się spotkali pod drzewem wisielców o północy.

Co by się stało, gdyby anioł został uprowadzony do piekła? Tak naprawdę, nie metaforycznie. Co by się stało, gdyby jakiś potężny demon dopuścił się tego czynu, i po prostu by go zabrał do piekła? Czy w ten sposób wszczął by wojnę, między niebem a piekłem? Nie taką, którą od tak dawna ze sobą toczą, tylko już taką definitywną, która oznaczałaby Apokalipsę Apokalipsa, Apokalipsa, Apokalipsa. Piękne słowo. Lubię je smakować, jest takie inne, nie często używane, aczkolwiek niosące ze sobą koniec, który jest tak przez nas długo oczekiwany. Przynajmniej przeze mnie. Koniec, koniec, koniec. Tak, wiem, że nie lubię tego słowa, wręcz nienawidzę. Ale trzeba przyznać, że jest ono piękne, i również niesie ze sobą ukojenie. 
Coś się kończy coś zaczyna, ale wszystko ma swój koniec, nawet najpiękniejsza rzecz. Wiem, to przykre. Wiem, odbieram sobie tym sposobem nadzieje na to, że coś pięknego będzie trwało wiecznie, ale jaki sens ma oszukiwanie siebie samego, skoro można podejść do tego tak, jak piszę - stanąć oko w oko z prawdą, i choć można się bać, to zawsze wie się, że nie ma miejsca na oszukiwanie. Niektórzy boją się, nawet bardzo. Ja również się boję, bo to przecież najnormalniejsza rzecz. Bać się. Inni uważają to za przejaw głupoty, drudzy natomiast uważają takie osoby za słabeuszy, za śmieci, za nic nie warte stworzenie Takie rozumowanie w niczym nam nie pomoże, przecież to nie o to chodzi, by brzydzić się strachu. On jest nieodłącznym elementem naszego życia, czy się to nam podoba, czy też nie. Należy go zaakceptować, bo życie będzie go do nas posyłać przez całe nasze życie, i nie ważne, że nam się to nie podoba - strach był jest i będzie, niezależny od naszego widzimisię. Nie twierdze również, że nie należy ze strachem walczyć, ale co to da? Dla mały dzieci walka ze strachem związanym z ciemnością, to wygrana, ale to przecież zaledwie błahostka. Malutki straszek, ale też strach, tak, ale to nic, w porównaniu z tym strachem, jakiego każdy z nas prędzej czy później poczuje. To nie strach, przed śmiercią - przecież nie należy się śmierci bać. Na każdego przyjdzie pora, i nie ma co się tego wypierać, nie ma co z nią walczyć. To taki strach, który paraliżuje całe nasze ciało, nasz mózg, powodując czasem nawet płacz - najczęściej. Taki strach, podczas którego włoski jeżą się nam na całym ciele, gdziekolwiek je mamy, taki strach, który powoduje zmęczenie, zmartwienie, ból - najczęściej w sercu. Taki strach, przy którym inne bledną rzucone w kąt naszego bytu. Taki strach, który opanowuje każdą naszą, nawet najmniej widoczną, cząstkę nas. Taki strach, z którym nie mamy możliwości walczyć. To strach przed utraceniem jedynej, najbardziej przez nas kochanej osoby. Nie zaskoczyłam? Tak, wiem. W zasadzie to oczywiste, ale nie dla każdego. Chcę ubrać ten strach w słowa, bo być może wtedy będzie mniejszy - ale nie. Jego nic nie pomniejszy, nic nie da mu rady, nawet, albo w szczególności my. Wiem, to smutne. Wiem, to być może nawet przerażające - na pewno. Ale... Prawda jest prawdą, i nie można się na nią wypiąć. Bo to jawne zaprzeczenie naszej osobowości. 
   Więc wracam do pytania, które siedzi mi w głowie od pewnego czasu: Co by się stało, gdyby demon uprowadził do piekła anioła? Czy to możliwe? Jeśli tak, to dlaczego jeszcze tego nie zrobiono? Czy to może możliwe, ale zbyt trudne do wykonania? Czyżby bóg istniał, i nie pozwalał dokonać takiego haniebnego czynu? Ale: co by się wtedy stało?!
   Tyle pytań, niestety zero odpowiedzi, bo nie dysponujemy wystarczającą wiedzą, albo inteligencją, albo jednym i drugim i czymś jeszcze. Może, nie jesteśmy godni, by poznać prawdę i tego, i naszego istnienia, i wszystkiego, na co nie mamy odpowiedzi, a dotyczy... boga.
   To takie moje pisanie, moje durne pisanie, ale faktem jest, że ciekawi mnie to. Tak czy nie, nie czy tak...

Od dłuższego czasu łapię się na tym, że nie pragnę czyjejś bliskości. Jeżeli ktoś z rodziny mnie przytula, chcę dać buziaka, lub robi to ktoś z moich znajomych, automatycznie wyczuwam niechęć, tak silną, znużenie, tak silne, smutek, tak silny, że nikt nie jest w stanie tego pojąć. Nie wiem, dlaczego tak mam, nie wiem, jak mogę się tego pozbyć, ale już tak jest i nic nie mogę na to poradzić, choćby nie wiem co. Po prostu nie, i koniec. I to nie tak, że nie próbowałam - próbowałam, ale nic się nie zmieniło. Ba - może nawet pogorszyło. Swoją drogą... Nie wiem sama, czy mi to przeszkadza... Gdyby nie to, że oni tak lubią bliskość człowieka, to wszystko byłoby dobrze. Ale niestety obracam się w takim towarzystwie, i mam taką rodzinę, które nie boi się bliskości. Niestety.

Nie zadowoli mnie samo uniemożliwianie
ci zwycięstwa.
Nauczę cię jak przegrywać.

Hades.
Próbujemy, ale nie potrafimy się stąd wydostać.
Klucz masz ty, śmiertelniku, ale nie chcesz nam pomóc.
Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?

czwartek, 2 sierpnia 2012

02.08.12

Czy chcesz, czy chcesz
Pod drzewem skryć się?
Tu zawisł ten, co troje zginęło z jego mocy.
Dziwnie już tutaj bywało,
Nie dziwniej więc by się stało,
Gdybyśmy się spotkali pod wisielców drzewem o północy.
Padam na twarz, na tyłek, na wszystko. Jestem cała obolała, choć najbardziej bolą mnie nogi, to i tak reszta ciała cierpiała podobnie. Boli mnie również kręgosłup. Właściwie mogę to wszystko zignorować, bo fakt faktem kupiłam dzisiaj dwie książki, i bluzkę, którą tak bardzo chciałam kupić tydzień temu, a nie mogłam jej znaleźć. Tym razem znalazłam i voila. Więc mogę spokojnie wepchnąć ten dzień do szufladki z napisem dni udane. Choć może wepchnąć to nie najlepsze określenie. 
Lepsze byłoby: włożyć bezproblemowo, do prawie pustej szufladki z napisem dni udane. Zatrzymały nas dwie panie od ankiet. Pierwsza pani tuż po tym, gdy wysiadłyśmy z tramwaju, i ankieta dotyczyła słodyczy, natomiast druga na końcu naszego dnia, i tym razem chodziło o jakieś perfumy, które normalnie kosztowały 150zł a ona chciała nam dać dwa opakowania po 53zł - obie się nie zgodziłyśmy, bo po pierwsze: szkoda mi kasy na takie byle co, gdyż chciałam kupić sobie coś bardziej przydatnego, ponieważ perfum mam wystarczająco, po drugie: nigdy nie wiadomo, czy perfumy nie były jakieś przeterminowane czy podróba - nie będę ryzykowała tylko dlatego, że chciałaby jak najszybciej wrócić do domu. Dzień udany, spociłam się jak świnia, zresztą nie tylko ja. Opaliłam się, więc jest... okej. Gdyby tylko nie było tak gorąco, przez co ludzie podwyższają butelkę zwykłej wody, przez co kosztuje aż 3zł!!! Rozbój w parny dzień. Poczytałam trochę na Plantach, połaziły po mnie mrówki, i inne robactwa, ale i tak było bardzo fajnie. Poproszę więcej takich dni, bo to miło, kiedy można oderwać się od takiej nudnej, szarej rzeczywistości. Teraz najchętniej poszłabym do spania i spała tak całą wieczność. Nawet dłużej. Przypadłby mi się również masaż stup, ale nikt nie jest tak dobry w tym domu, i mi go nie zrobi -.- W moim mieście jest cholernie dużo turystów z zagranicy. Ja się tylko dziwie, co oni widza w tej nudnej, brzydkiej Polsce? 

Tak się ostatnio zastanawiałam... Czy aby wariatom nie jest łatwiej w życiu? Oczywiście są też z drugiej strony biedni, bo szkoda, że coś takiego ich dopadło, aczkolwiek większość z nich żyje w swoim własnym świecie - własnym lepszym świecie. Mogą tam pewnie robić co im się żywnie podoba. Nie obchodzi ich rzeczywistość, nie obchodzi ich to, że ich kraj jest tak naprawdę dupny i rządzą nim durni ludzie. Nic ich nie obchodzi co się dzieje z ludźmi, czy ktoś został zabity, zgwałcony, zastrzelony, utopiony. Mają wszystko w nosie i niczym się nie musza przejmować. Mają swój własny świat. Wszystko im uchodzi na sucho, bo przecież to wariaci. Czy chciałabym być wariatem? Ależ ja jestem wariatką. Tak jak i wszyscy ludzie na tym świecie. Każdy z nas nosi wariata w sobie, tylko nie wszyscy go uwalniają tak, jak to robią ludzie chorzy psychicznie. 

Uważaj, czego pragniesz. Możesz to otrzymać.

Nic więcej nie napiszę, ponieważ nic więcej nie mam do dodania. Nie chcę mi się pisać, nie zamierzam więcej pisać, chcę odpocząć, a najlepiej uwolnić się od własnych problemów, i problemów najbliższych.

Ciemność.
Nie czekaj na mnie.
Nie dołącze do ciebie.
Jestem wariatem, więc mogę wszystko.

środa, 1 sierpnia 2012

01.08.12

By płomień płonął...
Minęła już połowa wakacji. Nieprawdopodobne, jak ten czas szybko leci. Przecież dopiero co żegnaliśmy się z rówieśnikami i życzyliśmy sobie wzajemnie udanych wakacji, a już za równy miesiąc zobaczymy się ponownie. Nie tęsknie za żadną osobą ze szkoły czy z klasy. Wszyscy oni mi są zupełnie obojętni i najchętniej już nigdy w życiu bym ich nie zobaczyła. Ale jak mus to mus. Czeka mnie jeszcze poprawka... Ale przechodząc do tych lepszych wiadomości, bo szkoda czasu na tą szkołę:
Pragnę podziękować O. za to, że była przy mnie wczoraj właśnie wtedy, kiedy zabrakło mi siły, i wpadłam w histerie. Jesteś wielka kochanie, bo mimo wszystko przy mnie byłaś i starałaś się mnie pocieszyć, naprowadzić do trzeźwego myślenia i udało Ci się to. Ponad to uśmiechnęłam się przez łzy, i to dzięki Tobie. Dziękuję, bo nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczyło.
O. <33
Mam nadzieje, że wiesz, iż masz przebłyski mądrości, haha <33 Dzisiaj poświęcę Ci tyle czasu, ile tylko będziesz potrzebowała i śmiało proszę mnie budzić o którejkolwiek godzinie, bo dla Ciebie wszystko Słońce <33 Kocham Cię ;*

I jeszcze pragnę podziękować M. Tak, Tobie Maleńka będę dziękować do końca życia za to, że mnie tak kochasz i ze mną wytrzymujesz. Ja sama ze sobą już od dawna nie potrafię, więc tym bardziej jest to dla mnie wielki czyn z Twojej strony. Nigdy nie przypuszczałam, że pokocham tak jakąś osobę, jak kocham Ciebie. Ty nie jesteś 'jakąś tam osobą', Ty jesteś moim życiem. Gdyby tak nie było, to nie wpadłabym w taką histerię jak to było wczoraj. Przed wczoraj, wieczorem, to jeszcze do mnie nie doszło. Dopiero wczoraj uświadomiłam sobie, że najprawdopodobniej Cię straciłam. Przez mój niewyparzony język. Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Mam nadzieje, że mi to kiedyś wybaczysz, i nigdy mnie nie opuścisz. Życie bez Ciebie byłoby najgorszym, co mogłoby mnie spotkać. Nie odpuściłam, zamierzałam do Ciebie dzisiaj napisać, gdybyś mnie nie uprzedziła dzisiejszej nocy. Dziękuję Kochanie. Kocham Cię.

To niesamowite, jak osoby tak ważne dla czyjegoś życia potrafią poprawić zły humor. Bardzo mnie to cieszy, bo te osoby, które nigdy czegoś takiego od kogoś nie doświadczyły, wg mnie są naprawdę biedne i współczuje im. Każdy zasługuje na choćby jednego wiernego i dobrego przyjaciela, który nie patrzy tylko na siebie, ale i na krzywdy innych.

Na dzisiaj nie planuje nic, co by mogło być choćby minimalnie ciekawe, chyba że pójdę jednak z E. nad Zalew Nowohucki. Jeżeli to nie wypali, to, cóż, będę zbijać bąki w domu. Nie uśmiecha mi się spacerowanie na takim słońcu, tym bardziej że jestem niewyspana, zmęczona i, powiedzmy sobie szczerze, nie mam dzisiaj ochoty przechodzić tyle kilometrów, by pocić się jak świnia. Zobaczymy co z tego wyjdzie, póki co nie planuje nic, ale to oczywiście pewnie się zmieni. Amen.

Kiedy umrę, włącz play - niech leci muzyka, którą żyłam.

Koniec.
I tak nienawidzę tego słowa.
A to buzi buzi dla
M. <333 I O. <333
Kocham Was Smerfy ;**