czwartek, 26 grudnia 2013

26.12.13

Chciałam dzisiaj coś tu opowiedzieć. Wyrzucić z siebie te wspomnienia, które, jak nigdy, dręczą dzisiaj moją głowę. Chciałam, ale nie potrafię. Nie pamiętam, co chciałam opowiedzieć, co chciałam skleić w słowa i zapisać. Nie pamiętam niczego, zupełnie jakby ktoś wbił swoje pazury w moją głowę, i przez nie wysysał moje wspomnienia... Moje wspomnienia, jedyne co mam dla siebie. Co mam. Miałam.
Strasznie  mnie to zaniepokoiło.

Drogi A. Dzisiaj są Twoje urodziny. To pewnie dlatego wspomnienia związane przede wszystkim z Tobą, weszły w moją głowę jak wijące się żmije. Pojechałam dziś na Twój grób, dałam róże, zaświeciłam kilka zniczy. Twój grób przechyla się na prawą stronę, wszyscy mówią, że trzeba coś z tym zrobić, ale czekają uparcie na śmierć Twojej żony. Czyż to nie zabawne? Moje życzenia nie brzmiały jak typowe, które zwykło się składać. Nie życzyłam Ci zdrowia. Ani pomyślności. Ani cierpliwości czy tez wytrwałości na tym świecie. Moje życzenia były inne, całkowicie inne. Życzenia do nieboszczyka, którego są urodziny, muszą brzmieć inaczej. I tak też brzmiały. Inaczej.
Zdradzić Ci?
Kocham Cię. Niesamowicie. Muszę zapisać wspomnienia związane z Tobą, tutaj, by mi więcej z głowy nie uciekały.
Zastanawiam się, czy w taką pogodę jak ta... Kiedy tak wieje, czy bardzo Ci zimno? Czy bardzo Twój grób marznie? Kamień zawsze był zimny, ale czy Ty to czujesz? Czy trumna nadal Cię chroni po tylu latach? A jeśli nie ona, to czy może ziemia? Powiedz mi proszę... Dobrze Ci...?

Łezka do łezki
Aż będę niebieski
W smutnym kolorze blue
Jak chłodny jedwab
Pustego nieba
-Jonas Kofta


niedziela, 22 grudnia 2013

22.12.13

Naprawdę dziwnie mi bez Ciebie. Choć może to błąd - tak, to na pewno błąd, trudno - to nie mogę przestać myśleć, myśleć, myśleć. Wskoczyłam do studni i zakryłam wlot wielkim kamieniem. Teraz siedzę na jej dni, cała mokra, zimna, przemarznięta. A Ty patrzysz na mnie z góry z uśmiechem. Bębnisz palcami w kamień. Masz swój rytm, który rozbrzmiewa otaczając całą mnie. Śmieje się, i jest to śmiech tak dziwny, niedorzeczny - jak my. Albo raczej zalążek nas, któryś my wspólnie zabili. Myję zęby sokiem fiołków, a Ty, przypatrując mi się z nienawiścią formułujesz słowa wyrwane z kontekstu, przekształcając je w coś tak absurdalnego, że przechodzą mnie ciarki.
Wydrapuje wielkie strupy w swojej głowie, wchodzi w nią więcej niż mogłoby się wydawać. Podpalam swoją twarz, która topiąc się wydaje okropne dźwięki - krzyki tak potworne, tak niewyobrażalnie dzikie, gorsze niż te, jakie wydają dusze w piekle. Moja twarz się topi, a i tak pozostaje tak samo brzydka, tak samo obrzydliwa, odstrasza ciebie, ciebie i ciebie. A ja nic nie mogę na to poradzić, bo i cóż? Drapiąc w niej pazurami, to też nic nie daje, więc nawet nie próbuje, bo szkoda mi sił. Osiągnięcie celu polega na tym, by zatrzymać przy sobie kogoś na dłużej, niż mi się marzy. Czyli osiągnięcie celu jest niemożliwe. Już się nie śmieje.

Przepraszam.

Nie czuję tych świąt. Nadal. to smutne, naprawdę smutne. Kiedy byłam mała, to je czułam. Jak nadchodziły wielkimi krokami, chichotałam. Babcia robiła o wiele więcej potraw, na pewno nie dwanaście, ale nie pięć jak teraz. Więcej. Było ich więcej. Wciąż więcej. I był też cudowny głos dziadka. I milsza atmosfera, która teraz jest zaropiała.
Powoli układam sobie puzzle. Brakuje w nich połowy elementów, które zabrałeś. Zabrałeś? Zabrałeś na pewno, bo i któż inny mógłby to zrobić? Prócz Ciebie nikt ostatnio mnie nie opuścił, nikomu na to nie pozwoliłam. No cóż...
śmierdzi. Coś śmierdzi, konkretnie. Jest pełno kurzu. Weszłam do pokoju, do którego nie wchodziłam szmat czasu. Bo w tym mieszkaniu zbudowano kiedyś pokój bez okna. Podejrzewam, że jest w nich pełno pająków, choć mogę się mylić. Nie mylę się. Jest pełno kurzu, ale jest tu również piękne łóżko i stara szafa. Kiedyś zbuduje tu okno. Może to niemożliwe, może? Na łóżku pełno jest kurzu. Wszędzie tylko kurz. Jego gruba warstwa osiada na mnie tuż po przekroczeniu progu. Na tym łóżku nikt nigdy się nie kochał, a nawet jeśli to robił, to było to bardzo dawno temu. Wokół niego jest kałuża łez. Bez miłości wszystko obumiera, płacze. Więc zapłaczmy znowu razem, a potem wyjdźmy z tego pokoju i uśmiechajmy się do innych tak, jakby nigdy nic się nie stało. Bo oni tego od nas oczekują.
Dlaczego piszę to w liczbie mnogiej? Przecież nikogo już nie ma.

A jednak potrzeba mi twoich słów i trzeba twojej pamięci. 
Pamiętaj o mnie, dobrze? Może będę się mniej bała, może będę usypiała spokojniej...
Halina Poświatowska


piątek, 20 grudnia 2013

20.12.13

Przyciskając palce do szyby, czekam na rozwój wypadków. Jestem ciekawa, co teraz będzie i czy dużo pretensji czeka mnie ze strony pewnych osób. Staram się nie przyciskać zbyt mocno dłoni do szyby, by pęknięte szkło nie skaleczyło mi kości. Ale to tylko kwestia czasu.
Pewna osoba doradziła mi, bym odcięła wszystkie kontakty i zachowała tylko te, bez których nie mogę się obejść. Nie mam zamiaru już zaśmiecać sobie głowy niepotrzebnymi ludźmi. Zbyt tłoczno było ostatnio.
W sklepach jest o wiele mniej produktów nadających się na prezent bożonarodzeniowy. Nadal nie wiem co kupić rodzinie. Jest w tym wszystkim pewien plus. Myśli o jakiejkolwiek osobie już mnie nie dotyczą. Nie wiem dlaczego, ale przeszły jak ręką odjął. Milion książek do przeczytania w ten świąteczny czas. Nie mam czasu na ludzi, na żadnych ludzi - i tak ma pozostać.
Moje włosy pachną cynamonem...

Znikam.


środa, 18 grudnia 2013

18.12.13

W powietrzu unosi się zapach rozkładu. Kwasota, coś jak rozkładające się uczucie, a może jedna z moich osobowości. Jestem ciekawa, która osobowość właśnie zostaje zabita przez inne. Nie dowiem się tego w najbliższym czasie, bo względny spokój zostaje właśnie zakłócony, przez zbliżające się święta. Ach, święta. Pamiętam dobrze wigilie, kiedy jeszcze mój świętej pamięci dziadek żył. Byłam mała, ale pamiętam, jak szybko zjadałam potrawy, byle jak najszybciej dobrać się do prezentów. Tylko że po zjedzonych potrawach dziadek zaczynał śpiewać kolędy. Miał piękny mocny głos, oraz grubą książkę z kolędami, więc... Niecierpliwość - zapamiętałam to najbardziej. Wtedy liczyły się prezenty, choć już w tamtym okresie czułam coś na podobieństwo magii. Teraz już zniszczonej, pozbawionej blasku.
Która z osobowości... Brzuch boli, a ja nie mogąc się na niczym skupić wbijam w niego swoje zaostrzone paznokcie. Paznokcie wiedźmy. Słyszę milion, milion głosów w swojej głowie. Naprawdę.
Krzyki przechodzące w słowa, a ja nadal się boje. Już nie proszę o pomoc, to irracjonalne. Proszę o kogoś, kto załagodzi ten stan. Wiem, że to nie co innego, jednak mimo wszystko... Dostać taką osobę pod choinkę, to byłyby najlepsze święta w całym moim życiu.
Przy stole, obok mnie, na krześle, obok mnie, na krześle, bok, siedziałby dziadek.
Babcia by nie marudziła. Ojciec nie krzyczał. Ciocie ogarnąłby spokój.
Potem, kiedy wszyscy poszliby na pasterkę, babcia z duchem-dziadkiem spać, zawisłabym na Wawelu, sięgając po gwiazdkę betlejemską.
Magia.

Wszystkie krzyki w jednym świecie. Jeden świat mieszczący wszystkie krzyki.

Niechcący, dla zabawy
W środę po osiemnastej
Tak po prostu, najzwyczajniej
Zastrzeliłeś moje serce na strzelnicy
Jak zabawkę z piernika
Albo kwiat na sprężynie

A mogłeś nie trafić...
~Krystyna Gucewicz


wtorek, 17 grudnia 2013

17.12.13

Droga Żono Piekarza,

Ludzie dziwnie się na mnie patrzą, odkąd znowu mnie nawiedza. Pan Chochlik ponownie zaczął swoje harce, tym razem wbijając mi drzazgę w dłoń. Myślę, że w ten sposób daje mi do zrozumienia, że nie jestem mile widziana w jednym z moich światów. To przykre. Boje się, że będzie w stanie posunąć się do gorszych czynów, niż robienie mi krzywdy. Mówiłaś, że nie jest w stanie skrzywdzić nikogo, poza mną, bo to ja jestem jego głównym celem. A co jeśli główny cel mu się zmieni? Zapytana nie odpowiedziałaś, tylko lekko przymknęłaś powieki, rozsypując mąkę na drewnianej desce. Kiedy wyszłaś, chciałam upiec dla Niej ciasto, ale chleb to coś, czego ja nie powinnam próbować. Więc zaczęłam pisać. Zaczęłam pisać, po rozsypanej mące na drewnianej desce. Pisałam nie swoim pismem, bo ono zupełnie nie przypominało tego, jakim zwykle moja ręka się posługuje. To zabawne. Napisałam dla Ciebie opowiadanie, ale jak zwykle nie pamiętam o czym ono było. Masz może coś na pamięć? Choć raczej powinnam zwrócić się z tym do Aptekarza, jednak po wczorajszych orgiach w kościele, myślę, że będzie skonany jeszcze przez kilka dni. Żadne ziółka mu nie pomogą, to już nie te lata.
Wącham swoje dłonie, rozbijając się o skały nie widzę co się wokół mnie dzieje. Lea została otruta. Co dziwniejsze, tuż przed tym zajadała się Waszym chlebem. Myślisz, że to rzeczywiście ma coś z Wami wspólnego? Z Tobą i z Twoim mężem oczywiście. Twój syn, wieczny aniołek, na pewno nie mógłby zrobić coś tak okrutnego, jak otruć jedną z wróżek. Mam nadzieje, że wyczuwasz tę ironie? Uważa, że oderwanie skrzydła motylowi, nie stanowi żadnej zbrodni. A Pani mówi, by brać z niego przykład. 
Z Pana Chochlika też? 
Obudził mnie dziś księżyc. Pełny, świecił wprost do mojego okna. Zaglądał, dodając otuchy na nadchodzący dzień. I żółty. Boję się, że zachorował na żółtaczkę. Naprawdę muszę odwiedzić Aptekarza, bo to się może skończyć tragicznie. A kiedy wracałam przed chwilą z psem, również świecił. Co prawda już srebrny, już biały, już ten właściwy, ale nigdy nic nie wiadomo. Myślę, że po prostu nie chce mnie martwić. Puścił oko, lekko się uśmiechnął chowając się za rozmytymi chmurami, zawstydzony. 

Jednak upiekłam ciasto. Dla Was. Leży zawinięty w białą chusteczkę, na oknie.
Tuż przy samym sercu Waszego skromnego domu.

Macabre.


poniedziałek, 16 grudnia 2013

16.12.13

Drogi Nauczycielu,

Udało się. Nadal oddycham i poruszam swoim ciałem, jak zawsze. Nic się nie zmieniło, nie na zewnątrz - tak jak mówiłeś. Muszę przyznać Ci racje. Jesteś rzeczywiście tak mądry, jak myślałam. Nadal wyglądam tak samo, nadal poruszam się tak samo, ale czuje, że w środku mnie... Mnie samej bardzo ubyło. Jeszcze rok temu na pewno nie przejęłabym się tym wcale, ale teraz to zupełnie inny czas i zupełnie inna ja. Ty wiesz.
Udałam się dzisiaj do biblioteki, zrobiłam, jak mówiłeś. I muszę przyznać Ci ponownie racje - podziałało. Cóż za ironia, że znasz mnie tak dobrze. Niestety teraz muszę Cię zmartwić. Przed chwilą rozorano mi rękę pazurami. Kto by pomyślał, że to stworzenie ma w sobie tyle siły, kiedy myśli, że zagraża jej życie. Kiedy myśli, że umiera. Zaspana, nagle w obliczu zagrożenia zaczyna się bronić. I broniła się. Podczas gdy ja tylko trzymałam dłoń na jej klatce piersiowej, licząc do sześćdziesięciu a potem do siedemdziesięciu, kiedy to nic nie pomagało. Mam czerwone ślady, które niewyobrażalnie pieką. Parzą, jakbym tą jedną częścią siebie była w piekle i demony właśnie jedzą każde ścięgno, każdą kosteczkę, całą skórę... Zdzierają ją żywcem, oddzielają od mięsa, a potem tną ją w cienkie paseczki, by następnie, zanurzając w mojej krwi, wciągać swoimi krzywymi ustami jak makaron. Czy to, co Ci opowiadam jest dziwne? Leje mi się krew. Bo widzisz, teraz moje myśli skupiają się na niczym. Nic jest piękne. Nicość to skarb dla problemów, bo mają wtedy czas, by zebrać siły.
Chłonę każde słowo, litery już mieszają mi się przed poranionymi oczami. A mimo to nadal czytam, i kiedy zamykam czy, widzę ciemne linie na jasnym tle. Ta ciemność, to litery, choć zlane w ciąg, w coś smutnego. Trudno jest odczytać choćby jedną literkę nie myląc się, a co dopiero doszukiwać się wyrazu... Dziś jest pełnia. Prawda? Potwierdź lub zaprzecz. Lepiej potwierdź, bo to będzie oznaczało, że nie zwariowałam, i że nadal jestem większą częścią siebie wśród żywych. Wpatrując się w ów księżyc miałam wrażenie, że z każdą pełnią jest coraz bliżej nas i ziemi. To straszne. Myśl, że można by było oglądać go z tak bliska, odsłaniając każdą jego tajemnice i całować każdą ranę... To straszne.
Zrobiłam jak mówiłeś. Teraz czekam na Twoją żonę, by móc usiąść z nią w wielkim ogrodzie waszego zamku, willi? Po prost waszego wielkiego, starego jak świat domu. Najpiękniejszego. Czekam, by móc wypytać ją o wszystko. Czekam... Usiądziemy na ławeczce, tuż pod drzewem, wydającym na świat małe wróżki. Będziemy zajadały się jabłkami, delikatnie przesuwając opuszkami palców po starych książkach. Weźmie je z Twojej biblioteki, boi się, że będziesz zły, gdybyś się o tym dowiedział, więc o niczym nie wiesz. Zapomnij, co przed chwilą przeczytałeś. I będzie mi śpiewała. Zawsze potrafiła przenieśc swoim głosem w inny świat. Działa inaczej niż książki, ale przenosi w równie fantastyczny świat. Wiesz o tym? Wiesz, dlatego kupujesz Jej codziennie po siedem buteleczek pewnego syropu. Dzielnie sprawuje swą rolę, chroniąc Jej gardło od wieków. Codziennie kupujesz siedem buteleczek pewnego syropu, a potem schodzisz na dół do piwnicy, i układasz każdą buteleczkę etykietką do przodu, jedną po drugiej. I pozwalasz im się zakurzyć. Kochasz każdą kropelkę. Lepką kropelkę. Oblepia każdy mój palec. Wypijam Twoje zapasy, kiedy jest mi smutno. Przepraszam.

Nie miej mi tego za złe, dobrze?

Latent


niedziela, 15 grudnia 2013

15.12.13

Droga Drobinko,

Jest tak zimno. Tak koszmarnie zimno, choć kto by pomyślał, że to właśnie przez moją własną głupotę. Wczoraj chodziłam na paluszkach, by nie obudzić domowników, w środku nocy, na dywanie utkanym z Twoich włosów. Pamiętasz, jak obcinałam Ci je podczas gdy Ty malowałaś swoje usta na czerwono? Lubiłam Twoje usta tak umalowane, choć śmiesznie wtedy wyglądałaś. Zapalałaś papierosa drżącymi rękami, a na jego końcu pozostawał odcisk Twych czerwonych-śmiesznych-ust. Do dzisiaj mam tę pamiątkę. Leży, smutna na dnie mojej skrzyneczki. Pamiętam, jak sczerniałymi palcami głaskałaś po moich zamkniętych powiekach i mówiłaś, że wszystko będzie dobrze. Pamiętam, jak wierzyłam Ci w te słowa. Pamiętam to wszystko. Jeszcze dzisiaj czuć ten obłok wspomnień. Bo niestety wspomnienia do mnie wracają. Ostatnio coraz częściej i już niekontrolowane. Nie wiem, czy to przypadkiem nie Twoja wina, ale Ty byś mi przecież czegoś takiego nie zrobiła, prawda? 
Byłam wczoraj także przywitać się z Twoimi snami. Były na mnie bardzo złe, widziałam także Twoje serce - dziwnie powykręcane. Patrzyło na mnie z obrzydzeniem, co skutkowało tym, że upadając na Twoje uczucia nabiłam sobie pokaźnych rozmiarów guza. Kiedyś mam nadzieję go zobaczysz, i wbijesz w niego igłę, zabierając spod skóry zakrzepłą krew. Jeszcze się będziemy z tego śmiały, prawda? 
Póki co powoli ścieram Twoje imię ze swoich spękanych ust. Uczę się żyć znowu bez Ciebie, na nowo, powoli, nieubłaganie, nieudolnie, kuśtykając, zapełniając sobie dni nie-myśleniem o Tobie. Tak. Nie udaje się, choć dopiero przecież zaczęłam. Daj mi jeszcze troszkę czasu... Bo widzisz, powtarzam im ciągle, że jest dobrze. Ale Ty karcąco kręcisz głową, machając palcem marszczysz brwi i jesteś zła. Moja Drobinka jest zła. 
Słowa mi się plączą. Uciekają, nie chcą ze mną współgrać. Wybacz, próbowałam dojść z nimi do porozumienia, ale się nie udało. 
Zabiliśmy swoje uczucia.

Łza.

wtorek, 19 listopada 2013

19.11.13

Jeszcze chwilę temu byłam wariatką, pozbawioną jakichkolwiek skrupułów przed odebraniem sobie czegoś najcenniejszego. Do teraz nie wiem, co to było/jest. Nie bardzo wiem, jak mam się wsłuchać w siebie, i czy w ogóle tego chcę. Bo to trudne, choć myślę, że chodzi tu bardziej o to, że boję się usłyszeć to, co we mnie krzyczy. I boję się zobaczyć to, co we mnie siedzi, ukryte za kośćmi i pomiędzy nimi również. Co chowa się pomiędzy ścięgnami, i co płynie w krwi, mając nadzieję, że nikt i nic tego nie wykryje. Ja nie chcę tego wykryć, ale to naprawdę trudne. Wierzysz mi? Wierzysz, że to trudne? Przez chwilę bałam się, że ja, to tak naprawdę nie ja, a moje ciało, to nie moje ciało. Tutaj musisz mi uwierzyć, że było to uczucie straszne, odrobinę pozbawione sensu i jakiejkolwiek równowagi. Do teraz zastanawiam się. Ogółem.
Jeżeli różaniec za zmarłych, w dalszym ciągu będzie tak niszczyć mnie emocjonalnie i psychicznie, to, jeśli dobrze mu pójdzie, do końca tego miesiąca znowu obrócę się w to, czym byłam nie dalej jak (zapewne nie całe) pół roku temu. Dopiero co, pełna nadziei, wyściubiłam czubek nosa, jeden cały duży palec u prawej stopy, trochę kolana, trochę włosów, trochę siebie, zza tej czarnej kurtyny, pożółkłej już zresztą. Dopiero co, a już dopada mnie to samo, a już cofnęło mnie na sam początek - prawie. Nadal walczę, wiesz? Bo naprawdę chciałabym zatrzymać tą iskierkę w swoich wyciągniętych jeszcze dłoniach. Przesuwając opuszkami palców po kolejnym paciorku, dostałam w twarz od smutku. Ponownie, choć to nie był ten... mniej niepokojący smutek. To był ten konkretny, od którego w ostatnich czasach myślałam, że udało mi się uciec. Och, jakaż głupia byłam. Przypomniał mi się M. I ta rozpacz, jaka przyszła tuż po Jego śmierci. To zabolało. Myślę sobie 'dam radę...' choć wiem, że to tylko jedna z formułek, jakie powinny przynosić mi na moment siłę i ukojenie. Żadna taka nie przynosi, ale przenosząc to na inną siatkę swoich myśli, wydaje mi się, że nie jest to tak straszne, jak jeszcze kiedy myślałam trzeźwiej. Uciekam, i pozwalam, by osoby zrobiły to samo. By uciekły ode mnie. Bo myślę sobie również, wy będziecie, a dla mnie niewiele to zmieni. Nadal będę spierać się sama ze sobą, nadal będę miała problemy, nadal w moim umyśle będą splątane myśli, coraz bardziej przypominające te najbardziej niepokojące. To nie prawda, że wariat nie wie, że zwariował. I odchodzą. Te osoby. Choć nie w takim tempie i nie w takiej kolejności, jakiej bym sobie życzyła. Ale to bez różnicy. Brakuje mi nawet witamin, a białe plamki na paznokciach robią się coraz większe. Zabawne, jak taka plameczka potrafi wpędzić mnie w zadumę, powodując niekiedy panikę. Umieram? Nie, nie umieram. Mojemu ciału po prostu cały czas czegoś brakuje.
Spanikowałam dzisiaj, kiedy cicho poruszając ustami, nie wiedząc kiedy, poczułam na wargach słone łzy. Skąd się wzięły - nie wiem. Bo nie z oczu, nie. Moje oczy nie płaczą. Odkąd im zakazałam, nie płaczą. Ich łzy, jeśli takowe jeszcze istnieją, spływają wgłąb, tak, by mi się nie pokazywały. Nie pokazują mi się, więc to tak, jakby ich nie było. Ja nie płaczę, moje oczy nie płaczą, więc co to było? Zwykła słona woda, która zawierała zbyt wiele gorzkiego posmaku. Starałam się skupić na wypaplaniu formułki, ale nie mogłam przy tym nie krzywić się. Gorzkość... Czuję gorzkość jeszcze teraz. I tę bezradność. Nie widziałam tylko tego budzącego we mnie niepokój pomnika. Ale zobaczę go jutro, albo po jutrze, może po po jutrze, a może za tydzień. Zobaczę. Specjalnie przyjdę wcześniej i specjalnie usiądę na przeciwko niego. Jak najbliżej. I skupię się na nim, i... I może wtedy tej dziwnej gorzko słonawej wody nie będzie. I może nareszcie odetchnę, zrzucę tą dziwną, niewidzialną osobę z mojej piersi. Może odetchnę po prostu. Utworowi...

"Wsłuchać się do ogłuchnięcia
Wpatrzeć się do oślepnięcia
Wdyszeć się do beztchu w piersiach
Wmyśleć się do unicestwienia

Ach, wykrwawić się - do Słońca!

Kochać aż do obrzydzenia."
~Rafał Wojaczek

Kochać aż do obrzydzenia. To gorzkość. Utwór. Nie...

czwartek, 14 listopada 2013

14.11.13

Jest zimno. Naprawdę zimno. Czasami mam wrażenie, że nie można nic zrobić, by nie usłyszeć skrzypienia własnych kości, kiedy zamarznięte ocierają się o przymrożoną do nich skórę. Nie dziwię się, nadchodzi przecież zima. Pora roku tak magiczna, jak żadna inna. Tylko jeszcze wczoraj przecież drzewa miały rdzawe liście, a ja zbierałam każdy z nich swoim wzrokiem. Teraz gałęzie są gołe, może trochę jeszcze tli się w nich ciepła, ale ono zaraz również wyparuje, by zrobić miejsce na znikające powoli wspomnienia. Często widzę na nich siedzącego ptaka, który wygląda zupełnie tak, jakby jakiś liść zapomniał się, i jeszcze trwał na gałęzi przyczepiony, może przylepiony na naszej własnej lepkiej ślinie. Powoli przestaje słyszeć szum liści, kiedy szybkim krokiem idę rano do szkoły, i kiedy wracam z niej już wolniej, krokiem opanowanym - powoli nie słyszę nic, jedynie stukanie podeszwy butów. Widziałam natomiast mnóstwo worków, w które ktoś schwytał te nieszczęsne liści i pozwala im tam gnić. Najchętniej podeszłabym i wszystkie te worki rozerwała własnymi zębami, a następnie rozsypała więźniów ponownie po całej powierzchni naszej kochanej Ziemi. Niech ją ocieplają. Niestety opanowałam się.
Kaloryfery nadal są skręcone, a ja wciąż powtarzam te same czynności dzień  dzień, dodając do nich jednak coraz więcej przymuszonego optymizmu, by wydawały się przyjemniejsze. Może trochę za bardzo na siłę próbuje naprawić każdą skruszoną myśl, może za bardzo staram się rozbudzić to ciepełko w sobie. Może... Dzisiaj znalazłam stare kartki ze swojego najwcześniejszego pamiętnika, którego pisałam w wakacje tuż po skończeniu podstawówki. Przeczytałam każde słowo, przeniosłam się znowu w tamte czasy, wspomnienia ponownie wryły się głęboko w mózg. Niby stare, ale po odczytaniu każdego słowa na nowo - jakże świeże i głośne. Nie wszystkie miłe, ale to był zdecydowanie najprzyjemniejszy okres w moim życiu. Dlatego każdą kartkę skrupulatnie zmięłam i wyrzuciłam do kosza. Niech odejdą, niechciane. Gdybym chciała, zjadłabym każdą zapisaną kartkę pismem dziecięcym, żując każdy kawałek po sześćdziesiąt razy i połykając. Ale nie zrobiłam tego, te wspomnienia nie są wartę późniejszego bólu brzucha, a później niestrawności. Jeszcze może kiedyś do nich wrócę. Nie ważne jak.
Codziennie rano, budząc się z nieprzyjemnych snów, strzepując senny pyłek ze swych włosów, z całego swojego ciała, wyglądam za okno z nadzieją, że zobaczę śnieg. Albo przynajmniej twarz, którą pokochałam, choć nigdy jej nie widziałam. Każdego dnia, kiedy rozpoczynam go uświadomieniem sobie, że znowu oddycham zimnym powietrzem, staram się zrobić pierwszy mocny krok. To musi być mocny krok, bo tylko taki gwarantuje mi nierozlecenie się. A to ważne.

"(...) przesypiam to, co ważne i wstaję na końcu. Gnam bez celu przez to zapleśniałe miasto do wczesnych godzin rannych, jakbym chciał na coś zdążyć. Potem już tylko zasypiam."
~Rafał Puttkammer "Nasze życie jest o traceniu"

To zabawne. Bo chyba gnam tak tylko po to, by zasnąć. By móc spokojnie zasnąć po zmęczeniu. Inaczej myśli dręczyłyby mnie całą noc, a tak przynajmniej padam jak mucha... Potem to już tylko przeżyć w śnie i jeszcze potem tylko w życiu, i tak w kółko. 

sobota, 9 listopada 2013

09.11.13

Ile bym dała, by ten dzień wrócił. Bo był magiczny. Dzień Wszystkich Świętych, kiedy wszyscy wyglądają na obłudników, bo pędzą na groby tylko po to, bo tak trzeba, bo dawno ich tam nie było. Jednak ten dzień był magiczny, pełen moich wewnętrznych ochów i achów. Wewnętrznych, bo dziwnym by było, gdybym tak wprost zachwycała się w tym dniu. Mimo wszystko wczesnym rankiem już jechałam na pierwszy z cmentarzy. I dzięki temu widziałam po raz pierwszy, od tak dawna, wschód Słońca. Pomarańczowy, rudy, czerwony, czarny... Połowa słoneczka, druga zaś odbijała się jak w morzu, i to chyba było morze, bo Słońce nie wyłaniało się z horyzontu, tylko tak, jakby wisiało już na niebie. Zrozpaczone, tak właśnie wyglądało. Na zrozpaczone. Piękne domy i kilkoro dziwnych ludzi. Drewniany kościół, który liczy sobie sporo lat, a ja za każdym razem, kiedy tam jestem, zastanawiam się kiedy zastanę po nim jedynie zgliszcza. Do tej pory jeszcze stoi i być może stać będzie aż do mojej śmierci. Las i jego ogołocone drzewa - już nie tak piękny bo łysy. Gdyby coś tam było - byłoby to widać, bo już nie zasłaniałyby go liście, krzaki czy cienie... Nie ma się za czym schować, już nie jest tak magicznie jak jeszcze chwilę temu, kiedy jesień była w sile. Teraz jest po prostu smutno, za smutno niestety. Szkielety szklarni, pani pozwalająca starcu jeść swoje wnętrzności i jeden najważniejszy moment..... Koło lasu, na łące była dziewczyna z kręconymi włosami. Ubrana w białą suknie, cienką, delikatną, długą bardzo długą. Tańczyła, a ludzie, którzy mieli kończyny i połowę twarzy czyjegoś leśnego zwierzęcia, patrzyli urzeczeni, zakochani w melodii, jaką grał chłopiec stojący tuż obok. Długie do pasa blond włosy spiął liśćmi, a ubrał się jakby żył w średniowieczu. Grał na skrzypcach. Słońce i Księżyc patrzyli razem na to na niebie. Naprawdę było pięknie...
Nie jem. Nie potrafię wmusić w siebie nic, bo nic mi nie smakuje. Zupełnie nic. Jestem napchana całą tą rzeczywistością, że nie starcza miejsca na przyjemności. Ptasie Mleczko ukryte, zakurzone, pianka staje się zielona - spleśniała. Patrze sobie na to i śmieje się. Nie, to nie jest radosny śmiech. Zażenowana, zrozpaczenia, zrezygnowania. Boli mnie głowa. I znowu mam dziwne sny. Spałam prawie 12 godzin, a mimo to jestem cholernie zmęczona. Jakbym nie spała tydzień, może nawet więcej choć to absurdalne. Irytujący, wstrętni, ludzie.

"Postanowiłem zostać w łóżku do południa.
Może do tego czasu szlag trafi połowę świata i życie będzie o połowę lżejsze."
~ Charles Bukowski

Nie trafił. Nie jest.

wtorek, 29 października 2013

29.10.13

Jacob chyba choruje. Wygląda źle, boje się, że usycha, że zaraz on również mnie opuści. Już z nim nie rozmawiam, to może przez to. Albo przez to, że czasami nie potrafię na niego nawet spojrzeć. Nie wiem. Luna również jest ostatnio smutna. I tak jak w przypadku J. nie wiem jak jej pomóc. Jest piękna. Ona jest piękna, piękna, piękna. O nietypowej urodzie, nie istnieje... Nie-istnieje. Ukryłam się pomiędzy popękanymi deskami, i bez mrugnięcia okiem wbiłam drzazgę prosto w skrzydła ćmy. Nie wybaczy mi tego, ale wtedy chciałam tylko zabić ją i wrzucić do swojej drewnianej skrzyneczki. Na pamiątkę.
Wsiadł do autobusu dwa przystanki po mnie. Schorowany, kurczowo trzymający siatkę i uchwyt. Nikt nie chciał zrobić mu miejsca, dopiero pani wysiadająca ustąpiła, a kiedy siadł z jego ust wydobył się obłok pary. Wydzielał z nich mgłę. Wtedy była to mgła ulgi. Miał zmechacony sweter, wełniane szare skarpetki, stare spodnie. Dziadziuś. Miał bardzo pomarszczoną twarz. Twarz pełną bruzd. A jego oczy przepełnione były najczystszym smutkiem, jaki kiedykolwiek widziałam. Zmęczone oczy, oczy, po których można szybko stwierdzić, że wiele widziały i równie często płakały. I właśnie od tego lewego oka ciągnęła się niezwykła bruzda. Głęboka i cienka, wyglądająca jak wyżarty w skórze ślad łzy. Tej jednej, konkretnej. To takie niesamowite... Na jego palcu lśniła stara obrączka. Nieśmiało wkradły mi się myśli, że ta bruzda powstała od łzy wylanej tuż po stracie swojej żony. Najsilniejsza łza. Z najsilniejszym i najczystszym smutkiem. Wylana po utraceniu całości siebie. Patrzyłam się na niego z początku nieśmiało, ukradkiem. Ale byłam tak zaabsorbowana, że szybko zaczęłam patrzeć się po prostu bezczelnie, wprost. I on również na mnie spojrzał. I tak patrzyliśmy się na siebie kilka sekund. Poczułam, że dzieli się ze mną rąbkiem swojej smutnej historii, i przelewa w moją stronę trochę swojego smutku. Nie uraziło mnie to. Odwróciłam wzrok, bo nie byłam wstanie podtrzymywać tego spojrzenia i nie mieć łez w oczach. A nie byłam sama. Wokoło pełno ludzi. To żadna przyjemność płakać przy publiczności...
 

"Wargi zbyt zziębnięte
Żeby paplać - 
Wiatr jesienny."

poniedziałek, 28 października 2013

28.10.13

Stare kartki, pachnące kurzem i czymś ulotnym, delikatnym, trwającym już tyle wieków... Na spoconych palcach przykleja się kurz, a jego drobinki wyżerają paznokcie. Toczymy ze sobą walkę, uśmiechnięci, zawładnięci, pełni nadziei. Mimo wszystko. Powieki się zamykają, zmuszają oczy do nie patrzenia. Przytuliłam cię leciutko, ale potrzebowałam poczuć cię tak naprawdę w swoich ramionach. Poczuć, że naprawdę jesteś. Więc uścisk stał się mocniejszy. Pamiętam cię. Chciałam cię też pocałować, ale powstrzymałam się, pocierając wargami w twoje ramie otoczone materiałem. Chciałam wyszeptać ci swoje uczucia, ale tego też nie zrobiłam. Ograniczyłam się do szeptania w myślach, do swoich wyznań nie wypowiedzianych, zatrzaśniętych we mnie. Zaszyłam swoje usta czarnymi szwami. Patrzyłeś z obrzydzeniem, już brałeś do rąk pęsetę, by wyrwać je brutalnie, ale uciekłam. Zerwałam łańcuszek, zerwałam serce włożone w tą łezkę wiszącą na nim. Ale ty nawet za mną nie zawołałeś. Z kącików twoich warg płynie stróżka krwi, boję się podejść i zetrzeć ją swoją skórą. Przestałam kochać, przepraszam... Teraz każdy dzień napędzany jest stresem, dopiero potem pozwalam sobie na głębszy oddech. Z czasem znowu nie będę pozwalała płynąć łzą, a to, co wycieknie, będzie pełne radości. Tylko jeszcze nie teraz.

Pisałam list, w którym zaczęłam opisywać pewne zdarzenia. Był pełen próśb, pełen smutnych słów, pełen radosnych słów, i pełen niemych słów. Stałeś i patrzyłeś. Potem podszedłeś, ale nie czytałeś. wiedziałeś, że nie możesz tego zrobić. Wróbelek usiadł na parapecie, chwilę temu otworzyłam okno. Kochamy świeże powietrze w pomieszczeniu, gdzie ciała się elektryzują. Przysiadł na parapecie, tuż za mną. I patrzył. Z główką przekrzywioną na bok. Patrzył. Delikatnie gładziłeś moje włosy. Ale tylko ciebie pocałowałam, ledwie dotykając twoich warg. Nie chciałam niszczyć tego, co było między nami.
Malutkie drobinki leśne podskakują pomiędzy drzewami. Małe ognisko pośrodku lasu, a wokół niego bawiące się elfy... Spojrzenia mają złe. Ich czyny są jeszcze gorsze, mimo to jestem skłonna zaufać im najbardziej na świecie.

wtorek, 22 października 2013

22.10.13

Przeklęte dni i przeklęte noce. Nie potrafię normalnie porozmawiać, bo gubiąc słowa, gubię również siebie. Gdybym usiadła, spokojna senna tak bardzo, otwarta na rozmowy - byłby to cud. Cud wymowny, a wystrzępione rozmowy takie nieczyste, zabrudzone. Stąd te białe rękawiczki na moich dłoniach. Nie rozmawiając z tobą nie narażam się na wypowiedzenie słów, których potem bym żałowała. Nigdy nie byłam dobra w dobieraniu ich tak, by potem nie pastwić się nad sobą, nie mieć do siebie wyrzutów sumienia, że postąpiłam tak a nie inaczej. Że powiedziałam coś tak, coś takiego w emocjach, niepotrzebne słowa trzeba zachować dla siebie, cała reszta rozwinie się sama. Bełkot osoby, która jest na silnych środkach przeciwbólowych, która wpuściła w żyły brud i ten brud teraz panoszy się w całym organizmie. Na moje własne życzenie ty umierasz, a ja przyglądam się temu ze śmiechem. I myślę; dobrze ci tak.
Szyjesz moją suknie. Naprawiasz ją swoimi poranionymi palcami. Opuszki palców stały się grubsze, skóra stała się szorstka, pozbawiona delikatności jaką miała od narodzin, pęka, krwawi. Ropa sącząca się z ran brudzi suknie, miesza się z krwią i jest jeszcze gorzej, niż było. Nie obwiniam cię, ja rozumiem. Zdziwiłbyś się, ile jestem w stanie zrozumieć i ile nie. Naprawiasz moją suknie. Bo ja tego nie potrafię, szycie jest dla mnie czymś odprężającym, ale nie w obliczu tak delikatnego materiału. Tak pięknego. Nie. Z rozczarowaniem smarujesz swoje zęby oliwą, zażywasz tran w kapsułkach i modlisz się, by to coś dało, by żadna choroba cię nie dosięgła. Drapiesz swoje plecy dzień za dniem coraz mocniej, coraz bardziej. Twoje plecy są całe w strupach, a blizny które są tam, gdzie powinny być skrzydła ociekają zgniłym mięsem. Zrób coś z tym, bo będzie coraz gorzej. Nie może być coraz gorzej, przecież nie chcesz tego. Nie wkładaj w swoje oczy soczewek, pozwól im oddychać, być wolnym. Pozbawiasz wolności oczu, w zamian za dobry wzrok. Po co chcesz wyraźniej widzieć otaczający cię świat i ludzi? Nie przyda ci się to, a tylko doprowadzi do stanu melancholii i smutku tak wielkiego, że mnie znienawidzisz. Nie nienawidź mnie. Nie pozwalam. W każdej chwili ludzie napawają się obrzydzeniem. Po co zadajecie sobie pytania, na które i tak wiecie, że nigdy nie znajdziecie odpowiedzi? Do tego dochodzi jeszcze to, że was, ludzi, nie da się kochać. Próbowałam. Nie da się. Bolą mnie ręce. Ręce. Mam ręce starszej pani. Babci, staruszki, z rękami zmarszczonymi, z żyłami mocno odznaczonymi na niegdyś gładkiej skórze. Żyły ciemne, jakby płynął w nich jakiś ciemny płyn, a może po prostu te żyły już nie żyją, nie płynie w nich nic, krew w nich zakrzepła, a one same są jak konary martwego drzewa... Drżą. Moje ręce starszej pani drżą, nie wiem jak powstrzymać to drżenie, chociaż jeszcze kiedyś było spowodowane nadmierną ilością kofeiny, albo stresem związanym z uderzeniem mnie przez ojca w twarz. Kryj się. Przecież ucieczka to najlepsze, co możemy teraz zrobić. Naprawdę bardzo się boję...

~*~*~*~*~

Nie znamy się. Już nigdy się nie poznamy, bo umarłeś. Mimo tej naszej łączącej nas nieznajomości dostałam w twarz. Samobójstwo to... Ja po prostu mam nadzieje, że jesteś teraz tam, gdzie Ci lepiej, gdzie już tak wszystko Cię nie dotyka, gdzie już się tak nie przejmujesz. Nieznajomość, ale po przeczytaniu tej jakże smutnej informacji zapłakałam. W brzuchu spadł kamień ciągnąc mnie na samo dno morza naszych łez. Poświęciłam Ci kilkanaście łez, mam nadzieje, że Cię jakoś obmyły. Były szczere i przepełnione smutkiem. Dziwne uczucie, kiedy uświadamiam sobie, że już nigdy nie przeczytam Twoich słów. Nieznajomi. Nieznajomy. Naprawdę tak mi przykro... 

wtorek, 24 września 2013

24.09.13

Studiowaliśmy razem, powiedziała z rozmarzeniem, z leniwym uśmieszkiem, z oczami przed którymi rozgrywa się właśnie jakieś miłe wspomnienie. Nie zmienia to faktu, że jej nienawidzę, że jest dla mnie karłowatym stworem. A inna... Jej mąż umarł, to chyba najbardziej mnie zdziwiło. Próbowałam dojrzeć obrączkę, ale ściągnęła. Albo została przykryta pod tymi wszystkimi innymi pierścieniami; dużymi i małymi, jedne na drugich. Może schowała ją w bezpieczne miejsce zamykając swoją żałobę. Jej bransoletki brzdękają przy każdym gwałtownym ruchu rąk, ale cichutko odzywają się przy delikatnym muśnięciu dłoni. Każdemu ruchowi tej kobiety towarzyszy jakiś dźwięk. Jakby chciała zostać zauważona,
jakby tym wszystkim chciała wykrzyczeć: Mimo tej ogromnej straty, nadal jestem silnym człowiekiem. Sprawia wrażenie zimnej, ostrej, starej jędzy. Jej oczy błyszczą jak onyks. To prawda - jest to kobieta z charakterem, niewątpliwie, ale cóż to za niebywały człowiek... Nie uwierzyłbyś, gdybyś nie miał okazji jej poznać. Nie. Chce wyssać z nas to, co najlepsze, ale nie po to, by zabrać to dla siebie, a po to, by pokazać nam, że mamy coś takiego w sobie. Tylko ukryte, nie potrafiące się same wyciągnąć. A ona jest po to, by nam w tym pomóc. Nie jedz siebie. Nie planuj. Czarno-czerwone ściany, łóżko z baldachimem, okno z szerokim parapetem w wewnątrz, wyściełany poduszkami, by było wygodnie. I on w tym łóżku z baldachimem, pośród czarno-czerwonych ścian i takich samych mebli. Będziesz to miała. To a nawet więcej. I dobrą prace, wywalczoną Twoim talentem. Codziennie będziesz jadła te słodycze, które tak lubisz i do tego te zapiekanki, na które staramy się chodzić co tydzień. Będziesz malowała obrazy, a ktoś zawsze będzie je od Ciebie kupował. Po każdym takim skończonym obrazie będziesz smutna bardziej niż zwykle, bo będziesz oddawała cząstkę siebie. I właśnie by nie zniknąć, będziesz musiała te brakujące cząstki odbudowywać. W jego ramionach, z jego pocałunkami. Z jego głosem rozbrzmiewającym w Twojej głowie. Zawsze znajdzie się ktoś, kto nie będzie nas rozumiał. Ale to nie jest najgorsze. Patrze przez okno. Nie teraz, nie w tym momencie. Wiele bym nie zauważyła. Bo ciemno. A raczej sporo, tylko że nie to, co siedzi mi w głowie. A w głowie siedzi mi pewne drzewo, które przecież jeszcze przed chwilą miało zielone liście! Wiele zielonych liści uśmiechających się do nas, ludzi. Teraz wszystkie pożółkły, dojrzysz nawet pomarańczowe, rude jak to mówią. I to wszystko wygląda tak, jakby się paliło. To tak, jakby to drzewo właśnie uświadomiło sobie, że tak naprawdę jest w piekle (czyt. świat). Chciałabym pojechać nad morze. Towarzyszyłoby mi właśnie to drzewo, które uprzednio bym wyrwała. Delikatnie, ale dla jego dobra. Co prawda przed jesienią go nie uchronię, ale niech żyje ze mną w jakimś domku niedaleko plaży, niedaleko tego wszystkiego. Niech starzeje się razem ze mną. Będę zbierała każdy jego liść, który odpadł. Każdy. I zrobię Ci z nich naszyjnik, zrobię też wianek. Może nawet uda mi się zrobić z nich serce, może nawet ułożę z nich napis Kocham Cię. Może nawet wszyscy pogodzimy się ze wszystkimi. I może nawet wyznasz mi, jak bardzo mnie kochasz tuż przed tym, jak od ciebie odejdę. Tak mi się zdaje, że wszystko może się zdarzyć. Szklanka zabiera mi odciski mych linii papilarnych. Nie staje się przez to ładniejsza, wręcz przeciwnie. Jest prawie pusta, zakurzona. Nie karz mi tego pić. Chciałabym rzucić nią o podłogę, ale nie należy do mnie. Widziałam larwy wysuwające się z twych pustych już oczodołów. Pełzły ku mnie, jakby chciałby wyżreć teraz i moje oczy. Jakby chciały zjeść cały mój język i jeszcze wy żerować na płucach. Słyszałam ich cichutkie piski, nie wiem, czy larwy piszczą, pewnie nie, ale te wydawały takie dźwięki. I miałam wrażenie, że te piski to ich śmiechy, szaleństwo uchodzące z ich otworów. Były ucieszone, że mogą wreszcie się do mnie dostać. Bo nie wiem czy wiesz, ale odganiałam je już dobrych parę lat. To taki dość częsty widok zakłócający spokój normalnego porządku dnia. Pumeksem trę sobie gałki oczne i nadgarstek. Jak myślisz, co bardziej boli?

sobota, 21 września 2013

21.09.13

Nie lubię, kiedy tak ze mną piszesz. Jakbyśmy wszyscy mieli przed sobą jakieś sekrety, a przecież tak nie powinno być, między dwoma bliskimi sobie ludźmi. Prawda? Od rana wtłaczam w swoje żyły muzykę i słowa zapisane kiedyś przez kogoś, niosące za sobą jakieś pouczenie. Chyba krzyczałam przez sen, to mogło się zdarzyć, bo pamiętam krzyk. Wyraźnie go pamiętam, jak rozbrzmiewał w mojej głowie, jak ociekał całym swym strachem, przerażeniem na jaki było go stać w tamtym momencie.
Myślę, że to nie dobrze. Potem patrzyłam na budzący się do życia dzień i nie spodobało mi się to, co widziałam. Ale tylko na początku. Bo potem było pięknie. Przeciągnęłam się jak kot, pozwoliłam sobie na całkowite rozluźnienie. Jak nie ja, więc muszę ci się pochwalić. Wyobrażałam sobie odcięte i wypchane watą głowy zwierząt, w których oczach jeszcze tliło się życie. Zamknięte w nich i nie mogące ulecieć dalej. Tak jak nakazuje logika. Logika... Zapomniałam, że przecież w moim świecie czegoś takiego nie ma. Przepraszam. Złożyłeś dwa pocałunki na moich zamkniętych powiekach. Delikatne dwa pocałunki. Dość długo wpatrywałam się w to, co jest za moim oknem i kiedy przeniosłam wzrok na wnętrze swojego pokoju aż gwałtownie zamrugałam. Wszystko było takie... pogodne, radosne, niosące za sobą spokój przez samo to, że było lekko obdarowane promieniami Słońca. Popatrz, coś tak pięknego na sam początek dnia, nie mogłam już prosić o nic lepszego. I nie prosiłam. Zamknęłam się i delektowałam tą chwilą, która wiem, że nie powtórzy się zbyt szybko. A ja zwyczajnie tęsknie za dawnymi chwilami, tymi miejscami, w których tak długo już mnie nie było. Za długo. Słyszę ich nawoływania, ale nie mogę na razie ich odwiedzić. Nie pozwalam sobie. Nie pozwalam sobie na rozmawianie, dlatego tak wiele myśli przepisuje na kartkę zeszytu albo tu. Bo nie mogę mówić. Nastała fala ciszy i niepokoju, a w tym wszystkim rośnie piękny kwiat, który nie usycha. Czasami brak mi powietrza i wtedy wiem, że na chwilę o mnie zapomniałeś. To jest tak, jakbym swoimi dłońmi wlazła w twą klatkę piersiową, wymacała bijące serce, które tuląc się do wnętrza moich dłoni krzyczało z rozkoszy, a ja w następnej chwili łamała je palcami, wkładając w to całą siłę. Czujesz jak łamie ci serce, czy już naprawdę jestem za taflą szkła? No właśnie. Tęsknie, tęsknie, tęsknie, tęsknie, tęsknie. To nienormalne, zwykłe nieporozumienie, bo nie powinnam, ja wiem. Przepraszam... Kakao zrobiło się zimne, a ja siedzę przy otwartym balkonie w bluzce z takim dekoltem, w jakim nigdy nie odważyłabym się nigdzie wyjść. To piękne wcięcie. Materiał otula moje piersi ale nie pozwala ich odsłonić. A ja zastanawiam się jaka makabra rozgrywa się w mojej głowie w każdą noc? Że kiedy wstaję nie czuje się jak u siebie, a jakbym była innym bytem. Gdybym mieszkała nad morzem od dzieciństwa i dzień w dzień przychodziła na plażę, to na pewno któraś z mew przyzwyczaiłaby się do mnie na tyle, by nie uciekać jeślibym się tylko zbliżyła. A po tej makabrze, kiedy budzę się, widzę, że kochana mewa na mój widok odlatuje, jak reszta. I już nie jest kochana, albo to ja nie jestem sobą. Więc to musi być makabra.
Na twoim miejscu nie zbliżałabym się do mnie. Nie warto, by następnie wyjść z posiniaczonym, zeżartym wręcz sercem. Jak widzisz - bez kija nie podchodź, ale z nim również nie. Bo jego też przegryzę jeśli moje szaleństwo osiągnie apogeum. Zabawimy się?

piątek, 20 września 2013

20.09.13

Wynoszę swoje ciało na taczce, na której kiedyś jakiś farmer przewoził słomę dla koni. Pachnie wsią, pachnie porzuconymi nadziejami na wyrwanie się z takiego życia i rozpoczęcie zupełnie nowego. Nie potrafię go zrozumieć. Moje palce u stóp zamarzły, a wizja domku na wsi w promieniach słonecznych zakłóca ich spokój. Wiszą na patyku. Nie słyszą trzasku, kiedy się łamie. Dreszcz przechodzi przez nasze ciało raz za razem, a my się z tego cieszymy. Bo myślimy, że powinniśmy.
Jestem tu. Tak tylko ci mówię. To tylko szeptanie do ucha. Takie małe, delikatne. To jak podmuch wiatru. Pocięcie wnętrzności, myśl tak nie dająca spokoju, tak rozpływająca się pod naciskiem opuszka palca. Zgniotłam twoje czułe słowa jednym gestem. Więc chyba nie były prawdziwe, zbyt mocne i coś znaczące. Nie chuchaj w moje oczy, bo kiedy zaparują nie zobaczę wściekłości, jaka wykrzywia twoją piękną twarz. Nie żałuj żadnej spędzonej ze mną chwili, bo oddałam ci coś, czego nigdy już nie odbiorę - siebie i czas. Powinniśmy doceniać takie gesty, taką ofiarę, siebie. Nie ma się czego wstydzić. To normalne, że rozmawiasz sam ze sobą. To normalne, że nikt ci wtedy nie odpowiada, bo odpowiedź od samego siebie się nie liczy, jest nie spójna, nie składna, tak obojętna i gorąca jak uderzenie spadającej rzęsy o policzek. Trzeba dostrzec to piękno, więc odwróć się i powiedz rzeczy za tobą, że jest piękna. I zobacz, że naprawdę jest. Jest piękna. Tak jak pusta, czyta i gładka kartka papieru. Jest piękna, tak nieskalana, przez nikogo, że aż piękna.
Co moglibyśmy o sobie powiedzieć, oprócz tego, że nie stanowimy słowa my bo nas już nie ma, a zostało tylko ja i ty. Oraz pomiędzy. Zamknij proszę oczy i policz żyłki swojej powieki. Jeśli ci się to uda, ja stanę przed tobą i zedrę przednimi zębami twoją dolną wargę. I wtedy już będziemy razem, bo będzie nam wolno. I to piękne. Bo to nie istnieje. Klej na malutkich kolorowych karteczkach, które pełnią funkcje myśli, której nie możesz zapomnieć, już nie wystarcza. Zapominam o wszystkim. O tobie, o dobrych chwilach. Może to przez to, że kartki odpadają, kurz osiada na wypisanych słowach, a ja ,cała zawinięta w łańcuch zielony od glonów, błądzę białymi tęczówkami po twych liniach papilarnych? Może nie chcesz mnie. To dziwne. Widzę przerażenie na twojej twarzy kiedy spadasz z klifu ale tuż przed nim próbujesz złapać się skały. Tylko że obciąłeś paznokcie do krwi i nie masz już czym się złapać, bo twoje palce zabrałam ja. Teraz możesz już zacząć się bać. Ja czekam na ciebie tam na dole. unoszę się w wodzie i czekam na twoje uderzenie. Potem siedzę otulona kocem w swoim łóżku. Obiema rękami otulam kubek z gorącą herbatą. Gdzieś koło mnie leży zamknięta książka. Słowa nie mogą z niej wyjść, nie pozwala im. Dlatego patrzę przez okno na gwiazdy, które ostatnimi czasy znowu witają mnie oczami całymi migoczącymi w twoim przełyku. Księżyc kiwa mi na powitanie. I znowu czuję ten ucisk w piersi, jakby ktoś na siłę założył mi gorset i ścisnął niemożliwie mocno. Moja talia pęka i wylewają się z niej cukierki. Moje ulubione. Ubrudzone błotem, z przyklejonymi kawałkami trawy. Nie podoba mi się to, co ze mną robisz.

sobota, 14 września 2013

14.09.13

Miło byłoby pocałować każdy swój oddech delikatnym muśnięciem warg. Ładnie byłoby uchwycić oczami całe piękno zawarte w sobie samym. Cudownie byłoby zaprzestać ciągłej kłótni toczącej się w własnym wnętrzu. Okropnie jest mieć tą pewność, że to tylko złudzenie. Trzeba być mądrym człowiekiem, bo inaczej nie zrozumie się siebie. Choć chyba to bzdura, bo nawet ludzie mądrzy siebie do końca nie rozumieją, ale są przynajmniej na lepszej drodze ku temu. A my? Ludzie prości, pospolici, szare myszki syczące na każdego w obawie o swój zdrowy rozsądek, ale mimo to poszukujące miłości, co my możemy o sobie powiedzieć? O tej drodze, która robi się coraz trudniejsza, coraz bardziej zawiła, coraz bardziej nie do przejścia? Piszcząc zamykamy się w sobie, boimy się rzeczywistości, tego co jest na zewnątrz, ale przechodzimy w ataki histerii, kiedy z kolei dają nam wybór zamknięcia się wewnątrz siebie. Bo w głębi wiemy, że to właśnie tego co jest w nas należy się obawiać, nie jedynie świata i tego, co nam może zaoferować.
Maksymalny wymiar kary dla człowieka to chyba nie móc być z osobą, którą kocha całą swoją częścią. A może się mylę? Powinniśmy uważać na to, co dzieje się w naszych głowach. Idą dni zimowe, straszne, czarne i krótkie dni pomieszane z jeszcze czarniejszymi, długimi bez końca nocami. Dzień staje się krótszy, bo noc przychodzi coraz szybciej, wpycha się swoimi butami w granice światła i unosi dumnie głowę, mówiąc w ten sposób, że teraz to ona panować będzie dłużej i osłabiać ludzi bardziej. Nie śpię. Zbyt długo nie śpię. I widzę, że jaśniej robi się dużo później, niż się do tego przyzwyczaiłam. I coraz dłużej boję się, że coś dzieje się nie tak, jak powinno. Pozwólmy sobie umrzeć, by w następnej kolejności krzyczeć o niesprawiedliwość. Jeszcze tylko jeden kubek kawy, jeszcze tylko pierwszy i ostatni kubek gorącej czekolady. Potem mogę zamknąć oczy i uśmiechnąć się leciutko, może nawet cichutko zaśmiać się na głos, może... Może spróbuję nie mrugać powiekami, nie dać oczom nawilżenia i doprowadzić do ich całkowitego wyschnięcia? Może zedrę wszystkie paznokcie, wszystkie i całe, ot tak by coś się działo? A może zwyczajnie nastawię budzik, tak na wszelki wypadek, położę się spać i będę śniła o czymś najwspanialszym? Gdyby to ode mnie zależało zjadłabym jeszcze tabliczkę czekolady i wtuliła się w czyjeś ramiona. Dostała całusa w czubek głowy. I namiętny pocałunek prosto w me spękane usta. Nie warto wbijać sobie długopisu prosto w oko. To będzie bolało. Kap, kap, kap...
Nie potrafimy już ze sobą rozmawiać. To, co teraz jest między nami jest żałosne. Wygląda jak kwiat, któremu odpadają jego płatki. Już prawie ich nie ma, a te, które jeszcze jakimś cudem się trzymają, są wyschnięte, zaczynają tracić swój blask. Tego chcieliście?
Zimno. Potwornie, zimno. Mam wrażenie, że nawet moje kości są pełne zamarzniętej wody, a sople okalają moje serce. Naprawdę jestem tym wszystkim cholernie zmęczona, a monotonia i stres jaki mi ciągle towarzyszy doprowadza mnie do szału. I twój głos również. Przestań gadać proszę, przestań. Chcę wejść do twojej sypialni w nocy i wyciąć ci język. Zamilcz proszę. Masz taki przepity głos, gówniane myśli. Jesteś głupcem. Zamilcz.

poniedziałek, 9 września 2013

09.09.13

Lubię cię. Może trochę bardziej, niż powinnam, może trochę mniej, niż zakładali. Ale lubię cię. Patrząc na twoją twarz, która ukazuje mi się kiedy zamykam oczy, lubię cię. Kiedy patrze przez dziurę w swoim oku, lubię cię. Kiedy zasysam kawę, gryzę kanapkę z ulubionym serem, lubię cię. Może to dziwne, na pewno mi nie wypada. Ale lubię cię. Osad, który zbiera się na moich palcach dłoni kiedy na ciebie patrzę, dłońmi... Patrzę dłońmi, czuję oczami, rozczarowani... Zgryzłam ołówek, czuję trociny pomiędzy swoimi zębami, samo życie. Jeszcze minuta, sekunda. Jeszcze chwile i paniczny lęk powróci. Jeszcze dzień, może dwa, to nie będą lata, bo to my. Migające światełko informujące o tym, że ktoś dzwonił, nie ważne. To nie ważne, bo to wszystko nie ważne, bo to wszystko nie ważne, bo to wszystko nie ważne, o nie dotyczy ciebie. Nie ciebie. Jeszcze jeden dzień, może tysiąc streszczone w tym jednym, jedynym, tym.
Może zapragniesz poznać mnie tak, jak ja pragnę poznać ciebie, a może pobawisz się jak usta końcówką filtru papierosa, którego po wypaleniu odrzucają ze skrzywieniem, tym seksownym skrzywieniem, palcami strzepując pył ze swoich rzęs. A może już nigdy się nie zobaczymy, na jawie czy też w marzeniach sennych. Bo po co, bo po co. Po co, powiedz mi? Co jeśli nóż wbity w twój mózg wejdzie jak w roztopione masło? Co jeśli stracę szanse bo nie potrafię, bo nie mogę, bo może nie chcę? Kruk stuka coraz mocniej dziobem w szybę okna. Uśmiecham się, to taki piękny rytm. Choć tańczyć, dlaczego tak stoisz? Choć tańczyć... Jeszcze chwile, jeszcze moment, jeszcze jeden raz i jeszcze raz. Mrowienie w opuszkach palców, ślady szminki na tych ustach i policzkach obu. To ty. A potem nie ma nic, jest tylko czerwony lakier na paznokciach, czarne szpilki odbijające światełko szczęścia w moich oczach i sukienka zielona, zielona bardzo zielona. Zielona. Las, mokre liście i posągi aniołów. Na nim larwy i ucieczka, moja ucieczka, nasza ucieczka. Tak to zapamiętałam. Zjadły go, zjadły nas. Ten cały strach nas zjadł. Zeżarł. Psychiatryk i ogłoszenie mojego beznadziejnego przypadku, katar, dziwna postać, tak rzeczywisty obraz tego, że ktoś mnie nienawidzi i dorwie. To ty? Niemożliwe. Przecież kochasz, a może kochasz nienawidzić? Katar. Kaszle, jakby moje płuca chciały pozbyć się tych zgliszczy, które osiadły na nich jak ciało kochanka przykrywające moje ciało. Razem. Deszcz uderzający o moje usta, wkradający się do ich środka. Przybladł. Wszyscy zblakliście. Nie czuję was. Tak mi przykro, tak przykro, tak przykro mi bardzo. Bo umie mi być przykro. Potrafi mi być przykro. Potrafi. Przykro.

"(...) odejdź, nie dotykaj mnie. 
Odnalazłem się w łóżku gdzieś pośrodku siebie
wstałem przez ciemność do okna podszedłem
a okno było we mnie zobaczyłem się
i więcej siebie widzieć nie chcę."


.~.~.~.~.~.~.

niedziela, 8 września 2013

08.09.13

I to jest właśnie tak... Wszystko jest właśnie tak, jak nie wypada. Wszystko jest nie takie, jakie być powinno. Wszystko się zmieniło. Wyglądając przez okno stwierdzam, że wszystko jest takie same, mimo to inne, obce. W tej właśnie chwili ktoś może przeżywać katusze, komuś może właśnie teraz wali się świat, a nam nic o tym nie wiadomo, bo pomimo tego nasz życie i to wszystko wokół nas jest takie samo. Tak monotonne, tak nijakie. Swoją drogą nie chciałabym, by kiedy jest mi źle to i było źle całemu światu i każdemu z osobna. Nie rozwiązałoby to mojego problemu, nie pomogłoby mi, nie poczułabym się lepiej. Od czasu do czasu kiedy jest mi smutno a usłyszę śmiech dzieci biegnących do swoich przyjaciół, robi mi się okropnie dziwnie. Zazdroszczę im tej niewiedzy, bo nie wiedzą co to życie potrafi zrobić z tymi ich szczerymi uśmiechami. Żyją chwilą. Co ich to wszystko obchodzi, skoro większość i tak nie liczy się z ich zdaniem? W późniejszych latach ich życia również niewiele się zmieni, tyle tylko, że dojdą poważne zmartwienia.
Nie wiem dlaczego, ale kiedy zamykam oczy widzę siebie pod wodą. Woda jest mętna ale mimo tego widzę złote monety na dnie morza. Nie wiem, czy jest to możliwe i nie bardzo mnie to w tej chwili obchodzi. Lśnią, bo dochodzi do nich blask Słońca, niektóre z nich są przybrudzone piaskiem. Jest ich dosyć sporo, nie wiem dokładnie ile, nie będę przecież liczyła. Wokół mnie unoszą się bąbelki różnych wielkości. Patrząc na nie przychodzą mi na myśl bańki mydlane, jakie uwielbiałam robić kiedy byłam mała. Wręcz czuje ten zapach, ten gorzki smak, kiedy udawało mi się taką bańkę pochwycić w usta. Są wszędzie. Wychodzą z mojego nosa i z buzi, a wtedy mam wrażenie, jakbym słyszała ich proces wytwarzania się. Nagle wszystko troszkę ciemnieje, być może to Słońce schowało się za chmurami. Teraz widzę dłoń. Obślizgłą, bardzo starą dłoń. Zniszczona, żyły, które dość mocno się na niej odznaczają przypominają cieńsze wersje konarów drzew. Widzę przepływającą w nich brązową krew. Brązowa... najprawdopodobniej zepsuta. Paznokcie są owalne, bardzo długie i brudne, a cała płytka paznokcia szara. Wszystko w tej ręce jest takie bez życia. Jedynie kawałek rękawa lśni bielą. I zgadnij, proszę cię, co ta ręka robi. Chwyta mocno moją dłoń? Nie. Czuję jak płuca proszą o tlen, ale ja uciszam je ciekawością, z którą wpatruje się jak zaczarowana przed siebie. Proszą... To takie śmieszne słowo. Prosić. Prosić, prosić, prosić, prosić, prosić, prosić... Teraz przecież nikt nie potrafi prosić. Nikt nie potrafi tego robić. Może kiedyś jeszcze ktoś taki się znalazł, ktoś, kto nie był przy tym obślizgły i wstrętny jak modliszka, za parawanem smutku, słodkości i innego syfu. Teraz jednak ta osoba nie żyje, bo to już nie jego czas i miejsce. Teraz ta dobroć, ta umiejętność zostałaby zamordowana przez to wszystko, co nas otacza. Wiesz, że nawet piękne rzeczy kryją w sobie tak wiele zła i cierpkości? Czuję delikatny dotyk. Dosłownie jak jedwab, jak... potrzyj policzek o satynowy materiał. Czujesz tą delikatność, śliskość... To piękno streszczone w jednym dotyku? Poczuj. Ja czuje. Ta ręka wchodzi gładko w mój policzek. Pieści całe moje ciało, wszystko. Dotyka delikatnie moich włosów, które kręcą się w wodzie niczym macki meduzy, niczym kręte drogi myśli każdego z nas. Wsadza palce w moje usta, pozwalając smakować swojej starości. Pozwala mi wbić się swoimi zębami w swe stare żyły i pić z nich brudną krew. Kąsam delikatnie, bo nie chcę, by to się skończyło. Nie chcę zranić jej bardziej, aniżeli mogłabym. Jej paznokcie ryją głębokie rany po wewnętrznej stronie ud. Topnieje. To czyjaś ręka, ale ja nie jestem w stanie dostrzec czyja. Po prostu ręka... Oblana grzechem, który mi odebrała. Otwieram oczy i wciąż czuję tą dziwną lepkość w swoich ustach.

***

Jestem przeziębiona. Przez ten irytujący katar nie czuję nic. Dosłownie nic. To strasznie nie móc poczuć smaku właśnie pijącej herbaty, a kiedy nabieram łyżeczką miód - jego smaku również nie czuje, choć wypełnia moje usta, okala moje wargi... Zęby obojętnie gryzą kawałek czekolady, a ja spodziewam się cudu i może poczuję jej smak. Nic z tego. Niemal rozpłakałam się, kiedy tuląc się do swojego psa nie poczułam jego charakterystycznego zapachu, którego pokochałam. Nie czułam zapachu swoich perfum, włosów... Nawet nie sądziłam, jak szare może stać się życie bez zmysłu węchu.

(...) I będę mógł sobie kupić dużo książek i czytać je będę wieczorami, chodził do taniego kina (...), a nocami będę słuchał deszczu spadającego na miasto. I tak będzie aż do wiosny. I aż do wiosny nie będę do nikogo mówił o miłości."


środa, 28 sierpnia 2013

28.08.13

Kawa jest już zimna. Nie zdążyłam jej dotknąć suchymi wargami, kiedy jeszcze utrzymywała swoje ciepło. Nawet ona po pewnym czasie gaśnie i nie smakuje tak, jak powinna. Ale widzisz? Jeszcze zwracam uwagę na to, co pije. Nie wlewam w siebie byle czego. Moje dłonie są lodowate. Mam wrażenie, jakby były rękami martwej kobiety spragnionej dotyku i pieszczot. Są delikatne. Na lewej dłoni mam kilka blizn, na prawej zaś ślad grubości pierścionka, nieopalony. Paznokcie zbyt długie jak na moje oko, za niektórymi skrywa się brud, choć przecież czyściłam je wczoraj przed spaniem. Paznokcie są dobrym narzędziem do zadawania sobie bólu. Do utorowania drogi do kości, do tkanek, do całej naszej historii. Historii opartej na faktach autentycznych. Zawsze śmieszyło mnie to stwierdzenie.
Jestem lodowata. Siedzę przy otwartym balkonie, na zewnątrz jest zimno, a może to we mnie panuje ta zima? Nie rozróżniam, zbyt wiele działo się tej nocy w moim umyśle. Nie jestem w stanie porozumieć się z tymi naiwnymi owieczkami w moim umyśle. Zatapiam się głębiej w delikatne pióra. Wyrwałam je w nocy ze skrzydeł anioła, który odwiedził mnie z wyrazem walki przegranej. Pocałowałam go w usta, poczułam kruchość, poczułam lekki wiaterek unoszący moje usta ku niemu. Latały. Nie czułam nic. A potem poczułam się tak, jakbym została porażona prądem. Dopiero potem zrozumiałam, że to mój grzech się obudził i kiełkuje we mnie w zastraszającym tempie. Każdy dzień bez Ciebie to jak tułaczka, jak kara zjawy, jak rzucanie kamieniami we własny mózg, który nie jest chroniony czaszką. A każda noc jest jak nawiedzanie mnie przez demony wszelkiej maści, czuję się opętana i to wszystko dzieje się przez Twoją nieobecność. Dostaje skurczy żołądka, jedno oko świeci srebrną mgiełką. Zaszyto mi drugie krzywym byle jakim ściegiem, szwy są czarne, skrywają tajemnice przetrwania, której nigdy nie zobaczę. To było jedyne zdrowe oko, a oni mi je zaszyli. Drugie połyskuje światłem i widzę przez niego straszne rzeczy. Jak myślisz, jak długo to potrwa? Myślę, że nie dłużej, niż życie z Tobą. Usta również mam zaszyte. Oni chyba nie chcą słyszeć mojego krzyku okrytego czystą paniką. Myślę, że kiedy usłyszysz mój krzyk ze siwiejesz w parę sekund ze strachu. Wyglądam strasznie. Czuję, że zaszyte rany krwawią dość obficie. Czuję Cię obok, jak przyglądasz się temu, co mi zrobili. Spokojnie patrzysz na to, co zrobił mi anioł, którego odważyłam się pocałować. I nie obchodzi Cię nic, bo Ty tylko patrzysz. Tylko na tyle Cię stać. Ja stoję, ale chwile potem upadam na poobijane i krwawiące kolana. Jesteś z siebie dumna? Chciałabym krzyknąć... Naglę patrze wprost na anioła. Nie wiem jakim cudem, ale wpatruje się w niego tak, jakbym go widziała. Prosto w oczy. I zaczynam krzyczeć. A krzyk rozbrzmiewa wprost w jego umyśle. Wariuje na moich oczach. Jego już nie ma. Nawet nie wiesz, jak miło torturować anioła. Och... Zniszczyć czyiś umysł... Tym się stałam bez Ciebie.

wtorek, 27 sierpnia 2013

27.08.13

Nie potrafię uciec od waszych ciągłych pretensji. Nie potrafię. Ciągle wam coś nie pasuje, wiecznie. Cały czas słyszę tylko 'uśmiechnij się, nie ubieraj się na czarno, nie siedź długo w nocy, zjedz coś, pogadaj ze mną, dlaczego taka jesteś?'. Ale gdybyście mnie znali, gdybyście słuchali to wiedzielibyście, że jestem smutna, ponieważ odebrano mi moje 'ja', kolorowe ubrania obrzydzają mi pozostałości po sobie, nie mogę szybko zasnąć i nie mogę długo spać, jem tyle ile potrzebuje, nie gadam z byle kim i byle o czym, jestem taka, jaką mnie zostawiła. A odchodząc zostawiła mnie zdezorientowaną i słabą. Dziękuję bardzo.
Wyrzekłaś się mnie. Jestem teraz niczym. Bo gdybym rzeczywiście była kimś w Twoich oczach to nie siedziałabym teraz sama wypłakując oczy, kiwając się w przód i w tył na krześle, wariując, jedząc swoją wargę wciąż się zamartwiając. A w nocy nie przychodziłaby do mnie dawna ja i nie patrzyła na mnie ze smutkiem i lekkim potępieniem w oczach, nie kręciła ze zrezygnowaniem i z niedowierzaniem głową i nie rozkładała bezradnie rąk jak gdyby mówiła 'teraz naprawdę jestem bezsilna'. Wiem, że ona już mi nie pomoże, bo należy do Niej. Całe dobro, kruchość i delikatność, głośny śmiech, iskry w oczach, perfekcyjne ruchy, energie i całe tajemnice odeszły, bo należą do Niej. Nic mi nie zostało. Może to i dobrze, bo przecież nie chcę pamiętać jaka byłam kiedyś. Kiedy jeszcze wypełniała mnie całą świadomie i pisała mi czułe słowa. Teraz wszystko pokryte jest cierniem, czymś lepki i brudem. Wszystko rozmazuje mi się przed oczyma a czasami nawet zarechota, zakracze jak kruk... Jak dawne ja. Śmieszy mnie jedynie to, że w głowie wciąż dźwięczą mi Twoje słowa 'nie opuszczę Cię nigdy. Nigdy'. Kłamczucha. Chciałabym wyjechać gdzieś, gdzie mnie nikt nie znajdzie. Gdzieś, gdzie znajdę jakąś osobę, która powie mi jak żyć. Która pomoże mi, nakarmi mnie i zaopiekuje się mną. Myślę, że sama opiekować się sobą nie będę potrafiła, bo przecież każdy potrzebuje tej czułości i delikatności, samego zainteresowania od jakiejś osoby. Nie byle jakiej, bo byle jaka osoba nawet na ciebie nie spojrzy, może cię nawet odepchnąć samym swoim spojrzeniem. Poczujesz jej oddech na swojej nagiej szyi, odór zepsutej krwi, gnijących kości, rozkładu, a gdzieś nawet w tym przebija się odór szczęścia. Szczęścia tak słodkiego, że aż cię mdli i wymiotujesz. Wymiotujesz całym syfem jaki udało ci się zebrać w ciągu całego swojego życia. Taki syf zbierasz już od wyjścia z łona matki, wierz mi, że kiedy nabierasz pierwszego haustu powietrza wtedy brud zapełnia połowę twojego malutkiego ciała. A potem rośniesz więc brud ma więcej miejsca dla siebie, spychając tym samym twoją dusze w najciemniejsze jego otchłanie, z których jeszcze nikt nigdy nie wyszedł o zdrowych zmysłach. Słodki smak życia, czyż nie? Kłamczucha... Jesteś jedną wielką kłamczuchą. Kłamczuszysko zmyśla wszystko.

***

Mam zeszyt. Nowy. Pachnie nowością. A raczej pachnie tak, jak pachną pożółkłe, wyglądające tak, jakby przy najmniejszym dotyku miały się rozlecieć, kartki. Staro. Czuję starość, choć przecież zeszyt jest nowy. Ma czarną okładkę. Nic specjalnego. Po prostu zeszyt. Poprzedni, z którego powyrywałam wszystkie zapisane strony, leży gdzieś. Nawet nie do końca wiem gdzie. Nie chcę do niego wracać, nie chcę nawet na niego patrzeć, bo gdy to zrobię, wszystko wróci. Zawsze wszystko wracało, ilekroć tylko na niego spojrzałam. Wracało wszystko, a słowa jakie w nim zapisywałam pojawiały się przed moimi oczami jak film z obiektywu. Nie chcę tak. Dlatego zdecydowałam zakupić nowy. Zakupiłam. Pierwsza kartka została wyrwana, gdyż to, co na niej napisałam przekraczało zdrowy smak. Nie. Tak to nie będzie wyglądało. Boję się, że nie będzie wyglądało wcale. Ale. Nic. Nie, nic. Przestań. Zakupiłam również 'szkicownik'. Czyste strony, nieskalane liniami. Mniejszy od typowego zeszytu. Ale to również jest przeznaczone do mojego pisania. Nie wiem kiedy zdołam zapełnić swoim koślawym pismem te wszystkie kartki, ale nie muszę martwić się, że zabraknie mi miejsca. Nie muszę martwić się również, że zabraknie mi długopisu - kupiłam ich cztery. Na razie. Kwiatki póki co nie usychają. Widze w nich jeszcze życie, widzę to piękno, jakie powinno błyszczeć w nich całą wieczność. I tak ma pozostać. Choć wiem, że jeszcze parę dni i uschną, to mimo wszystko teraz próbuję powstrzymywać łzy od wypłynięcia z oczodołu nad nimi. Kłamczucha... Nie podoba mi się, że wiesz, co czuje. Nie, nie Ty moje byłe kochanie. Ty pewnie nawet tego nie czytasz. Ty. Wszystko tu czytasz a mnie nie jest z tym zbyt dobrze. To nie dobrze. 

OKŁAMAŁAŚ MNIE. JAK SIĘ Z TYM CZUJESZ?

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

12.08.13

I zastanawiam się... Czy tęsknisz, czy tęsknisz choć trochę? I zastanawiam się, czy w myślach formujesz słowa, jakie chciałabyś mi powiedzieć? I zastanawiam się, czy w ogóle o mnie myślisz, od tego zacznijmy? Nie robisz tego. Z jakiegoś powodu mam coś na podobieństwo pewności. Nie robisz tego. Ja również nie robię niczego. Ale myślę, czuje i zastanawiam się. Za dużo. Nadal zbyt wiele czasu poświęcam wspomnieniom, choć przecież wyraźnie widziałam, jak odwracają się ode mnie machając mi na pożegnanie. Przecież wyraźnie powiedziały, że już więcej nie będą pokazywały mi się na oczy - powiedziały tak. Na pewno to usłyszałam. Nie wymyśliłam tego... Skrobiąc w swoich żyłach widzę cały swój świat. Zamknięty w jednej, fioletowej, a może sinej żyle, która jest tu. Patrze na nią teraz i wiem, że jest. Mogę jej dotknąć. Popatrz, dotykam jej. Dotykam. Bo ona jest. I tym się różnicie. Ona jest, Ciebie nie ma. I mogę w niej skrobać. Sypie się z niej brokat... Widzę gwiazdy, mnóstwo gwiazd. Umieram. Bez Ciebie. Umieram.
Z każdą chwilą coraz bardziej. Coś mnie wyżera. Umieram. Mimo tego potrafię się uśmiechnąć do bliskich i grać przed nim niczym nie zmąconą rozkosz. Jakie to piękne. Wypowiadam do nich słowa, bywa nawet, że wykrzykuje im je do ucha. Czy mają je brudne, że nic nie słyszą? Jak to, jak to, jak to tak może być? Zrozumiałam, że nie mówię. Jestem niemową. A ty moją ofiarą. Nie mogę ci nic powiedzieć, ale mogę zadawać ból rękoma, nogami, mogę ugryźć cię do żywego mięsa, chcesz? Bo widzisz, najczęściej rani się słowem, ale kiedy strona raniąca jest niemową, jak w tym przypadku, to może jeszcze dokopać ci ze swych kończyn, i co bardziej będzie cię bolało? Bo mnie bolałoby wszystko. Wszystko mnie boli. Oko mnie boli. Od wczoraj. Nikt mi w nie nie przywalił, nikt je nawet nie dotknął, nawet ja, a mimo to, mam wrażenie, jakby to był jeden wielki zakwas. Nawet mruganie boli. Ty mnie bolisz. Jak to, jak to, jak to tak może być?

***

Spotkałam się z Księżycem na rozstaju dróg. Zaskoczył mnie. Powiedział, że jeżeli w siebie uwierzę, to osiągnę wszystko o czym marze. To zabawne, bo przecież najbardziej chcę Ciebie, więc jak On śmiał tak kłamać. Jednak nie powiedziałam Mu tego. Czekałam cierpliwie aż powie mi co ma do powiedzenia i odejdzie. Ale nie odszedł. Nie. Powiedział też, że zostanie przy mnie bo tego potrzebuje. Bo ja tego potrzebuje. Nie zaprzeczyłam. Każde towarzystwo dla mnie w tym momencie to jak balsam na spalone ramiona. Jak kefir. Patrzyłam na Niego tylko jednym okiem. Tym nie bolącym. Chciałam się uśmiechnąć, ale ktoś uderzył mnie w głowę i straciłam przytomność. Odkąd się obudziłam, czuje, że ktoś przy mnie czuwa. Cały czas. I trwa i patrzy jaka jestem głupia. Uroczo głupia.
Właśnie poczułam delikatny wietrzyk. Nawet nie wiesz, ile taki lekki podmuch sprawił mi radości. Aż oczy zaszły mi łzami. Tymi ze szczęście. Możesz sobie wyobrazić? Po prostu lekki wietrzyk sprawił, że poczułam, że będzie dobrze, że już jest tylko nie potrzebnie dołuje się na siłę. Nie dołuje się na siłę. To bzdura. A może... Nie wiem, ale zamykam oczy patrząc na swoje powieki i widzę cały kosmos. Wszystko. Drogę Mleczną, wszystkie planety. I milion, miliard, nieskończoną ilość gwiazd. Gwiazd, gwiazd, gwiazd... Twinkle, twinke... Kocham swoje włosy, kocham ich zapach. Twój zapach też bym pokochała, gdybyś dała mi szansę. Latam. Miękkość kości. Osad na zębach staje się nieznośny. I twój krzyk rozbrzmiewający jak echo w górach. Nie śmiej się tak histerycznie. Zacznij myśleć. Myśl! Myśl!!! Myślę, myślę, myślę... Nie wymyślę teraz nic. Boli mnie oko. Księżyc jest. Ciebie nie ma. Oko. Powieka. Kości. Kawa. Osad na zębach. Kurz. Zapach piwnicy. Rozlana benzyna. Oszustka waga. Czekolada i sok z całą masą witamin. Wymiociny. Gwiazdy. Księżyc. 

Boli mnie oko...

WSZYSTKO CO UCZYNIŁEŚ WRÓCI DO CIEBIE.
Twinkle, twinkle...

piątek, 2 sierpnia 2013

02.08.13

   Jak widać, małe zmiany. Nie tylko tu, bo i w moim życiu również. Coś się zmieniło. Coś po prostu pękło. Obiecałam sobie, że więcej o Niej nie napisze. Nie napisałabym, ale każda komórka mojego ciała krzyczy wręcz na Jej temat. Mam wrażenie, że nawet pot krzyczy Jej imię, jakkolwiek obrzydliwie to brzmi. 437 dni razem. Około 437 dni razem. To sporo. Ale czymże jest te 437 dni w stosunku do długości życia, jakie jest przede mną? Mam dziwną pewność, że śmierć omija mnie szerokim łukiem. Już nie wiem, czy mam się z tego śmiać, czy zacząć histerycznie płakać, leżąc na podłodze, kopiąc i bić pięściami. 437 dni - tyle żyłam. Tyle naprawdę żyłam. Nie ważne, kiedy się urodziłam i od którego dnia jestem na tym świecie. Dla mnie życie zaczęło się 26 kwietnia 2012r. Skończyło się około dwóch tygodni temu. Teraz wegetuje zaplatając w wyobraźni warkocza. Jest śmieszny, koślawy. Można by pomyśleć, że robiło go dziecko dopiero co uczące się go pleść. A przecież ja mam w tym wprawę. Moje ręce drżą, przestały robić płynne ruchy.
Jakie słowa oddadzą w pełni to, co czuje? Chciałabym zapłakać, ale nie wiem jak to zrobić, by łzy popłynęły. One tylko stają w moich oczach, ale nigdy nie spływają. Jak gdyby bały się opuścić względnie bezpieczny oczodół. Wołam do nich 'spłyńcie proszę... uwolnijcie mnie od dręczących uczuć'. A wtedy parzą na mnie dziwnie i wysychają. Znikają. Pewnie odpływają z powrotem kanalikami. Nie chcą dać mi ulgi. Dlatego nie spływają. Chowają się. Co mam teraz zrobić... Wbijam paznokcie w swoje ręce. Chcę drapać. Drapać i niszczyć swój naskórek. Do krwi. Do kości. Przeciąż swoje nerwy, odciąć dopływ tlenu. Sprawić, by mózg przelewał mi się w czaszce z jednej strony na drugą. A potem wypływał oczami. Uśmiech proszę. Wróć proszę. Boże mój, boże mój, czemuś mnie opuścił?
   Nie poznałam swoich oczu wczoraj jak i dzisiaj. Wczoraj po raz pierwszy zobaczyłam w nich prawdziwą niczym nie zmąconą rozpacz. Dzisiaj natomiast zrezygnowanie, poddanie się. Dalej błyszczą, a może to dzieje się tylko w mojej wyobraźni? Zabierz mnie ode złego. Przeprowadź na drugą stronę rzeki, gdzie jest mnóstwo zieleni, zwierząt, ale nie ma ludzi - tylko natura. Matka Natura i ja. Tego chcę. Popatrz jak wszystko szybko się zmienia. Za niedługo odejdziemy. Za niedługo rozpocznę drogę ku dorosłości. Nie chcę tego, chcę w dalszym ciągu być dzieckiem na utrzymaniu rodziny. Nie chcę się całkowicie usamodzielnić. Nie chcę zostać sama. Teraz moje serce bije tylko połową siebie.
   Odurzona przez leki przeciwbólowe, cichutko, leciutko stąpam po drewnianych schodach. Skrzyp. Ojej, przepraszam. Skrzyp, skrzyp. Przepraszam, naprawdę nie chciałam. Skrzyp, skrzyp, skrzyp, skrzyp. Nie potrafię być już delikatna. Skrzyp. Przestańcie skrzypieć... Skrzyp, skrzyp. Niech ktoś przyjdzie, weźmie mój malutki świat, weźmie go w ręce, delikatnie, z czułością, i niech zacznie go składać powoli w całość. Niech mi pomoże, niech otuli. Chcę poczuć się bezpieczna i spełniona.

NAGLE TAK CICHO ZROBIŁO SIĘ W MOIM ŚWIECIE BEZ CIEBIE.
NAGLE TAK CICHO ZROBIŁO SIĘ W MOIM ŚWIECIE BEZ CIEBIE.
NAGLE TAK CICHO ZROBIŁO SIĘ W MOIM ŚWIECIE BEZ CIEBIE.
NAGLE TAK CICHO ZROBIŁO SIĘ W MOIM ŚWIECIE BEZ CIEBIE...

wtorek, 16 lipca 2013

16.07.13

   Wszystkie dni zlewają się w jedno. Budząc się dzisiaj miałam wrażenie, jakby wsypali mi pod powieki piasek i może jeszcze jakąś żrącą substancję. Ledwo je otworzyłam, a kiedy już dałam radę to każde mrugnięcie było jak smaganie biczem. Nie wiedziałam która godzina, nie wiedziałam jaki dziś dzień, nie wiedziałam kto jest jeszcze w domu, a kogo w nim już nie ma. Nic nie wiedziałam. I muszę powiedzieć, że taka nieświadomość to nie jest nic fajnego. Zdecydowanie wolę być uświadomiona bez względu na to, jakie mogą z tego wyniknąć nieprzyjemności. A teraz? Teraz siedzę, wiedząc już która godzina, jaki dziś dzień i kto jest w domu, i wcale nie jestem mi z tego powodu lepiej. Może tylko tyle, że przynajmniej wiem co się wokół mnie dzieje. Niestety dotarło do mnie również to, jak bardzo spieprzyłam pewne sprawy. Niesamowite, jak w jednej chwili, za pośrednictwem źle dobranych słów można zniszczyć cały swój świat.
Powinnam czuć do siebie obrzydzenie, powinnam zacząć karać siebie i swoją psychikę. Zamiast tego siedzę jak to ciele i zastanawiam się. Ostatnio cały czas się zastanawiam. Non stop. I cóż mi z tego zastanawiania się? Nic nowego nie wymyśliłam, za to analizuje wszystko po kolei, krok za krokiem, słowo za słowem i robi mi się niedobrze. Widok tych wszystkich twarz, znajomych czy też nieznajomych, bez różnicy, wcale nie poprawia harców mojego żołądka. Ale wiesz co...? Oszukuje się. Doszło już do tego. Bo widzisz, przez jakiś czas mocno powiedziałam sobie, że więcej oszukiwać siebie nie będę. Naprawdę mocno to sobie postanowiłam, i do pewnego czasu działało. No właśnie, do pewnego czasu i działało. Już nie działa a ja przestaje się łudzić, że jeszcze coś z tego postanowienia będzie. Zaczęłam się oszukiwać. Od razu kiedy rozpoczynam nowy dzień. I w ciągu dnia również. Właściwie cały czas. Kurwa, spieprzyłam, ja to wiem, i teraz gnoje się. Gnoje się, ponieważ nic mi już nie zostało z tego, co kochałam. I tak oszukuje się. Dzień za dniem coraz bardziej. I wszystko krzyczy do mnie 'witamy w rzeczywistości ponownie, kochana'. Spieprzajcie, nie chcę tego przywitania. Coś spadło na moje włosy... To serpentyna. Patrze w górę. Nie wierze. Mnóstwo balonów, serpentyn, jest nawet tort. Wszystko czarne. I ci ludzie... Ubrani w staroświeckie ubrania. Wszyscy wystroili się, można by pomyśleć, że mają dobre zamiary, ale ja patrze na nich z lekką dekoncentracją. Panie (a przynajmniej mam nadzieje, że to panie) ubrane są w suknie, piękne suknie w jakich nikt już nie chodzi. A panowie (tutaj też pojawia się nadzieja, że to panowie) przyodziali się w garnitury, fraki, czy w co tam jeszcze, jak zwał tak zwał. Nikt się już tak przecież nie ubiera, ale to nie tylko dlatego czuję niepokój. Zamiast twarzy mają maski. Gorszej wersji tlenowe, są też maski jak z teatru; piękne, widać, że kosztowne, ale są też i takie wykonane ze znudzeniem. Za tymi maskami są oczy. Co najdziwniejsze - spojrzenia są trzeźwe, czujne, drapieżne. Już samo to powinno dać mi do myślenia, że to powitanie. Uważne powitanie zagubionej duszyczki. Duszyczki, która ośmieliła się uciec z ich świata, a teraz powróciła. Jak syn marnotrawny ja kulę się przed spojrzeniami ostrymi jak brzytwy. 'Możesz marzyć, niech piekło Twej wyobraźni pochłonie Cię do reszty - ale już zawsze rzeczywistość będzie przy Tobie i już nie uda Ci się ponownie od niej uciec. Ale marz, marz bo tylko to Ci pozostało, to jest coś, czego Ci nie odbierzemy. Zbyt mocno tego pilnujesz.' Przepraszam, czy to było do mnie? Słyszałeś? Nie, nie mogłeś usłyszeć, bo głos rozbrzmiał w mojej głowie... Ale kto to do mnie powiedział? Nie widzę... Rozglądam się, ale nie widzę. Jak mogę rozpoznać mówce, skoro nikt nie pokazuje tu twarzy i każdy się na mnie gapi? Oni się uśmiechają... Oni wszyscy bezczelnie się uśmiechają. Nawet ci, których maska przedstawia rozpacz... To ta rozpacz również się do mnie w swój sposób uśmiecha. Znowu słyszę ten głos... Brzmi tak, jak roztrzaskane szkło. Ociekająca krew i coś jeszcze, czego nie sposób rozpoznać. Słyszę marsz pogrzebowy. Czy to tak należy powitać kogoś w rzeczywistości? Chyba tak... Cóż za ironia. Ironia, ironia, ironia. Chcę herbatę. Mnóstwo herbaty. Już, teraz. Natychmiast. Chcę się nią upić, chcę ją przesłodzić. Chcę przedobrzyć. Nie dawajcie mi kawy, nie chcę być tak pobudzona. Chcę herbatę. Odwiedziłam wczoraj swoje drugie życie; to, które prowadzę w swojej wyobraźni. Bardzo je zaniedbałam, muszę przenieść się tam na dłużej i posprzątać.
   Wbijam paznokcie mocniej w gałki oczne. Patrzę na żyły, które dają wrażenie, jakbym miała błękitną krew. Nie wysypiam się. Nie obcinam paznokci - zapuszczam je, żeby... No właśnie, żeby co? Po co i w jakim celu? Po prostu sobie rozną, a ja ich nie obcinam. Niech rosną. Niech odstraszają tych, którzy chcą mi zrobić krzywdę. Niech to będzie jedna z moich form obrony. Bo jak jest za dobrze, to niedobrze. Ironia, ironia, ironia... Wszędzie ją czuję. Dlatego czujnie obserwuje usta mówiącego. I jego język, którym śmiesznie wywija mówiąc poszczególne słowa. Bawi mnie to. Chociaż już nie skupiam się na słowach, to na mimice owszem. Wszyscy są brzydcy kiedy mówią. I kiedy marszczą czoła, kiedy krzywią się, bo coś im nie pasują. A kiedy gestykulują? Kiedy gestykulują odsuwam się odrobinę, nie chcę dostać po buzi, nie chcę, by ktoś mnie przypadkiem dotknął.

   Cholera, czy tylko ja tak kurwa tęsknie, że mam wrażenie, jakbym siedziała w pokoju przed oknem, i nagle szyby rozpryskują się wprost na mnie? Powodując przerażenie i krzyk? Rany i wszechobecną krew? I uśmiech, chelsea smile? Tak, tak, tak... Tak, tak, tak, tak. Odejdź do diabła albo wróć i kochaj mnie dalej. Czuję się tak, jakbyś mnie pożyczyła. Jakbyś pożyczyła mnie na ten okres, w którym byłam Ci potrzebna, a teraz, kiedy Ci się układa, kiedy zaczęłaś życie od nowa, w nowym miejscu z nowymi ludźmi, wyrzucasz mnie, bo na co Ci takie próchno jak ja? Do czego ja się w tym momencie nadaje? Jestem pełna żalu, wyrzutów sumienia i pustki. Naprawdę czuję się tak, jakbym nie potrafiła pokochać nikogo. Jestem tylko dzieckiem. Dzieckiem, wkraczającym w dorosłe życie, a już mam ogromny wstręt do ludzi i do miłości. Tak nie powinno być, więc dlaczego tak jest? Bo Ciebie nie ma... Już nawet nie patrzę na telefon w nadziei, że jest wiadomość. Nie robię tego, bo tej nadziei już nie ma. Mówisz, że zmieniłaś się od naszego rozstania. Nie tylko Ty. Nie tylko Ty Moja Droga Już Nie Moja. Nijak nie mogę o Tobie zapomnieć. Chociaż bym chciała, to nie mogłabym, gdyż ilekroć włączam program z muzyką jest grana ta, którą wysłałaś mi jako ostatnią. Alex Hepburn - Under. Dziękuję, ale teraz nie mogę ruszyć się na krok. Wszystko mam sparaliżowane. I po co mi to było?
   Kocham ją za bardzo, w sposób jaki nie potrafię zdefiniować, i który sprawia, że jest mi ciężko, że niemal nie mogę powiedzieć jej o tym. Ale kocham ją mimo wszystko. Tak bardzo, że nie chcę, by więcej musiała się ze mną użerać - więc zamykam się szczelniej i już mnie nie ma. Ale wciąż cholera tęsknie.

(po paru minutach)
Postanowiłam, że więcej o Tobie nie napisze. Może będę myślała, ale tutaj nie napiszę ani słowem. Nie. Dość. Koniec. Jeżeli tak ma to wyglądać, to niech szaleje to w mojej głowie. Mam nadzieje, że któregoś dnia przestanie zupełnie, albo przynajmniej zmniejszy się do minimum, i wtedy będę mogła zacząć żyć na nowo. Póki co nic nie trzyma mnie tutaj, a raczej Ciebie tutaj, przy mnie i w ogóle. Tak.