niedziela, 22 grudnia 2013

22.12.13

Naprawdę dziwnie mi bez Ciebie. Choć może to błąd - tak, to na pewno błąd, trudno - to nie mogę przestać myśleć, myśleć, myśleć. Wskoczyłam do studni i zakryłam wlot wielkim kamieniem. Teraz siedzę na jej dni, cała mokra, zimna, przemarznięta. A Ty patrzysz na mnie z góry z uśmiechem. Bębnisz palcami w kamień. Masz swój rytm, który rozbrzmiewa otaczając całą mnie. Śmieje się, i jest to śmiech tak dziwny, niedorzeczny - jak my. Albo raczej zalążek nas, któryś my wspólnie zabili. Myję zęby sokiem fiołków, a Ty, przypatrując mi się z nienawiścią formułujesz słowa wyrwane z kontekstu, przekształcając je w coś tak absurdalnego, że przechodzą mnie ciarki.
Wydrapuje wielkie strupy w swojej głowie, wchodzi w nią więcej niż mogłoby się wydawać. Podpalam swoją twarz, która topiąc się wydaje okropne dźwięki - krzyki tak potworne, tak niewyobrażalnie dzikie, gorsze niż te, jakie wydają dusze w piekle. Moja twarz się topi, a i tak pozostaje tak samo brzydka, tak samo obrzydliwa, odstrasza ciebie, ciebie i ciebie. A ja nic nie mogę na to poradzić, bo i cóż? Drapiąc w niej pazurami, to też nic nie daje, więc nawet nie próbuje, bo szkoda mi sił. Osiągnięcie celu polega na tym, by zatrzymać przy sobie kogoś na dłużej, niż mi się marzy. Czyli osiągnięcie celu jest niemożliwe. Już się nie śmieje.

Przepraszam.

Nie czuję tych świąt. Nadal. to smutne, naprawdę smutne. Kiedy byłam mała, to je czułam. Jak nadchodziły wielkimi krokami, chichotałam. Babcia robiła o wiele więcej potraw, na pewno nie dwanaście, ale nie pięć jak teraz. Więcej. Było ich więcej. Wciąż więcej. I był też cudowny głos dziadka. I milsza atmosfera, która teraz jest zaropiała.
Powoli układam sobie puzzle. Brakuje w nich połowy elementów, które zabrałeś. Zabrałeś? Zabrałeś na pewno, bo i któż inny mógłby to zrobić? Prócz Ciebie nikt ostatnio mnie nie opuścił, nikomu na to nie pozwoliłam. No cóż...
śmierdzi. Coś śmierdzi, konkretnie. Jest pełno kurzu. Weszłam do pokoju, do którego nie wchodziłam szmat czasu. Bo w tym mieszkaniu zbudowano kiedyś pokój bez okna. Podejrzewam, że jest w nich pełno pająków, choć mogę się mylić. Nie mylę się. Jest pełno kurzu, ale jest tu również piękne łóżko i stara szafa. Kiedyś zbuduje tu okno. Może to niemożliwe, może? Na łóżku pełno jest kurzu. Wszędzie tylko kurz. Jego gruba warstwa osiada na mnie tuż po przekroczeniu progu. Na tym łóżku nikt nigdy się nie kochał, a nawet jeśli to robił, to było to bardzo dawno temu. Wokół niego jest kałuża łez. Bez miłości wszystko obumiera, płacze. Więc zapłaczmy znowu razem, a potem wyjdźmy z tego pokoju i uśmiechajmy się do innych tak, jakby nigdy nic się nie stało. Bo oni tego od nas oczekują.
Dlaczego piszę to w liczbie mnogiej? Przecież nikogo już nie ma.

A jednak potrzeba mi twoich słów i trzeba twojej pamięci. 
Pamiętaj o mnie, dobrze? Może będę się mniej bała, może będę usypiała spokojniej...
Halina Poświatowska


2 komentarze: