wtorek, 22 października 2013

22.10.13

Przeklęte dni i przeklęte noce. Nie potrafię normalnie porozmawiać, bo gubiąc słowa, gubię również siebie. Gdybym usiadła, spokojna senna tak bardzo, otwarta na rozmowy - byłby to cud. Cud wymowny, a wystrzępione rozmowy takie nieczyste, zabrudzone. Stąd te białe rękawiczki na moich dłoniach. Nie rozmawiając z tobą nie narażam się na wypowiedzenie słów, których potem bym żałowała. Nigdy nie byłam dobra w dobieraniu ich tak, by potem nie pastwić się nad sobą, nie mieć do siebie wyrzutów sumienia, że postąpiłam tak a nie inaczej. Że powiedziałam coś tak, coś takiego w emocjach, niepotrzebne słowa trzeba zachować dla siebie, cała reszta rozwinie się sama. Bełkot osoby, która jest na silnych środkach przeciwbólowych, która wpuściła w żyły brud i ten brud teraz panoszy się w całym organizmie. Na moje własne życzenie ty umierasz, a ja przyglądam się temu ze śmiechem. I myślę; dobrze ci tak.
Szyjesz moją suknie. Naprawiasz ją swoimi poranionymi palcami. Opuszki palców stały się grubsze, skóra stała się szorstka, pozbawiona delikatności jaką miała od narodzin, pęka, krwawi. Ropa sącząca się z ran brudzi suknie, miesza się z krwią i jest jeszcze gorzej, niż było. Nie obwiniam cię, ja rozumiem. Zdziwiłbyś się, ile jestem w stanie zrozumieć i ile nie. Naprawiasz moją suknie. Bo ja tego nie potrafię, szycie jest dla mnie czymś odprężającym, ale nie w obliczu tak delikatnego materiału. Tak pięknego. Nie. Z rozczarowaniem smarujesz swoje zęby oliwą, zażywasz tran w kapsułkach i modlisz się, by to coś dało, by żadna choroba cię nie dosięgła. Drapiesz swoje plecy dzień za dniem coraz mocniej, coraz bardziej. Twoje plecy są całe w strupach, a blizny które są tam, gdzie powinny być skrzydła ociekają zgniłym mięsem. Zrób coś z tym, bo będzie coraz gorzej. Nie może być coraz gorzej, przecież nie chcesz tego. Nie wkładaj w swoje oczy soczewek, pozwól im oddychać, być wolnym. Pozbawiasz wolności oczu, w zamian za dobry wzrok. Po co chcesz wyraźniej widzieć otaczający cię świat i ludzi? Nie przyda ci się to, a tylko doprowadzi do stanu melancholii i smutku tak wielkiego, że mnie znienawidzisz. Nie nienawidź mnie. Nie pozwalam. W każdej chwili ludzie napawają się obrzydzeniem. Po co zadajecie sobie pytania, na które i tak wiecie, że nigdy nie znajdziecie odpowiedzi? Do tego dochodzi jeszcze to, że was, ludzi, nie da się kochać. Próbowałam. Nie da się. Bolą mnie ręce. Ręce. Mam ręce starszej pani. Babci, staruszki, z rękami zmarszczonymi, z żyłami mocno odznaczonymi na niegdyś gładkiej skórze. Żyły ciemne, jakby płynął w nich jakiś ciemny płyn, a może po prostu te żyły już nie żyją, nie płynie w nich nic, krew w nich zakrzepła, a one same są jak konary martwego drzewa... Drżą. Moje ręce starszej pani drżą, nie wiem jak powstrzymać to drżenie, chociaż jeszcze kiedyś było spowodowane nadmierną ilością kofeiny, albo stresem związanym z uderzeniem mnie przez ojca w twarz. Kryj się. Przecież ucieczka to najlepsze, co możemy teraz zrobić. Naprawdę bardzo się boję...

~*~*~*~*~

Nie znamy się. Już nigdy się nie poznamy, bo umarłeś. Mimo tej naszej łączącej nas nieznajomości dostałam w twarz. Samobójstwo to... Ja po prostu mam nadzieje, że jesteś teraz tam, gdzie Ci lepiej, gdzie już tak wszystko Cię nie dotyka, gdzie już się tak nie przejmujesz. Nieznajomość, ale po przeczytaniu tej jakże smutnej informacji zapłakałam. W brzuchu spadł kamień ciągnąc mnie na samo dno morza naszych łez. Poświęciłam Ci kilkanaście łez, mam nadzieje, że Cię jakoś obmyły. Były szczere i przepełnione smutkiem. Dziwne uczucie, kiedy uświadamiam sobie, że już nigdy nie przeczytam Twoich słów. Nieznajomi. Nieznajomy. Naprawdę tak mi przykro... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz