poniedziałek, 9 września 2013

09.09.13

Lubię cię. Może trochę bardziej, niż powinnam, może trochę mniej, niż zakładali. Ale lubię cię. Patrząc na twoją twarz, która ukazuje mi się kiedy zamykam oczy, lubię cię. Kiedy patrze przez dziurę w swoim oku, lubię cię. Kiedy zasysam kawę, gryzę kanapkę z ulubionym serem, lubię cię. Może to dziwne, na pewno mi nie wypada. Ale lubię cię. Osad, który zbiera się na moich palcach dłoni kiedy na ciebie patrzę, dłońmi... Patrzę dłońmi, czuję oczami, rozczarowani... Zgryzłam ołówek, czuję trociny pomiędzy swoimi zębami, samo życie. Jeszcze minuta, sekunda. Jeszcze chwile i paniczny lęk powróci. Jeszcze dzień, może dwa, to nie będą lata, bo to my. Migające światełko informujące o tym, że ktoś dzwonił, nie ważne. To nie ważne, bo to wszystko nie ważne, bo to wszystko nie ważne, bo to wszystko nie ważne, o nie dotyczy ciebie. Nie ciebie. Jeszcze jeden dzień, może tysiąc streszczone w tym jednym, jedynym, tym.
Może zapragniesz poznać mnie tak, jak ja pragnę poznać ciebie, a może pobawisz się jak usta końcówką filtru papierosa, którego po wypaleniu odrzucają ze skrzywieniem, tym seksownym skrzywieniem, palcami strzepując pył ze swoich rzęs. A może już nigdy się nie zobaczymy, na jawie czy też w marzeniach sennych. Bo po co, bo po co. Po co, powiedz mi? Co jeśli nóż wbity w twój mózg wejdzie jak w roztopione masło? Co jeśli stracę szanse bo nie potrafię, bo nie mogę, bo może nie chcę? Kruk stuka coraz mocniej dziobem w szybę okna. Uśmiecham się, to taki piękny rytm. Choć tańczyć, dlaczego tak stoisz? Choć tańczyć... Jeszcze chwile, jeszcze moment, jeszcze jeden raz i jeszcze raz. Mrowienie w opuszkach palców, ślady szminki na tych ustach i policzkach obu. To ty. A potem nie ma nic, jest tylko czerwony lakier na paznokciach, czarne szpilki odbijające światełko szczęścia w moich oczach i sukienka zielona, zielona bardzo zielona. Zielona. Las, mokre liście i posągi aniołów. Na nim larwy i ucieczka, moja ucieczka, nasza ucieczka. Tak to zapamiętałam. Zjadły go, zjadły nas. Ten cały strach nas zjadł. Zeżarł. Psychiatryk i ogłoszenie mojego beznadziejnego przypadku, katar, dziwna postać, tak rzeczywisty obraz tego, że ktoś mnie nienawidzi i dorwie. To ty? Niemożliwe. Przecież kochasz, a może kochasz nienawidzić? Katar. Kaszle, jakby moje płuca chciały pozbyć się tych zgliszczy, które osiadły na nich jak ciało kochanka przykrywające moje ciało. Razem. Deszcz uderzający o moje usta, wkradający się do ich środka. Przybladł. Wszyscy zblakliście. Nie czuję was. Tak mi przykro, tak przykro, tak przykro mi bardzo. Bo umie mi być przykro. Potrafi mi być przykro. Potrafi. Przykro.

"(...) odejdź, nie dotykaj mnie. 
Odnalazłem się w łóżku gdzieś pośrodku siebie
wstałem przez ciemność do okna podszedłem
a okno było we mnie zobaczyłem się
i więcej siebie widzieć nie chcę."


.~.~.~.~.~.~.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz