czwartek, 14 listopada 2013

14.11.13

Jest zimno. Naprawdę zimno. Czasami mam wrażenie, że nie można nic zrobić, by nie usłyszeć skrzypienia własnych kości, kiedy zamarznięte ocierają się o przymrożoną do nich skórę. Nie dziwię się, nadchodzi przecież zima. Pora roku tak magiczna, jak żadna inna. Tylko jeszcze wczoraj przecież drzewa miały rdzawe liście, a ja zbierałam każdy z nich swoim wzrokiem. Teraz gałęzie są gołe, może trochę jeszcze tli się w nich ciepła, ale ono zaraz również wyparuje, by zrobić miejsce na znikające powoli wspomnienia. Często widzę na nich siedzącego ptaka, który wygląda zupełnie tak, jakby jakiś liść zapomniał się, i jeszcze trwał na gałęzi przyczepiony, może przylepiony na naszej własnej lepkiej ślinie. Powoli przestaje słyszeć szum liści, kiedy szybkim krokiem idę rano do szkoły, i kiedy wracam z niej już wolniej, krokiem opanowanym - powoli nie słyszę nic, jedynie stukanie podeszwy butów. Widziałam natomiast mnóstwo worków, w które ktoś schwytał te nieszczęsne liści i pozwala im tam gnić. Najchętniej podeszłabym i wszystkie te worki rozerwała własnymi zębami, a następnie rozsypała więźniów ponownie po całej powierzchni naszej kochanej Ziemi. Niech ją ocieplają. Niestety opanowałam się.
Kaloryfery nadal są skręcone, a ja wciąż powtarzam te same czynności dzień  dzień, dodając do nich jednak coraz więcej przymuszonego optymizmu, by wydawały się przyjemniejsze. Może trochę za bardzo na siłę próbuje naprawić każdą skruszoną myśl, może za bardzo staram się rozbudzić to ciepełko w sobie. Może... Dzisiaj znalazłam stare kartki ze swojego najwcześniejszego pamiętnika, którego pisałam w wakacje tuż po skończeniu podstawówki. Przeczytałam każde słowo, przeniosłam się znowu w tamte czasy, wspomnienia ponownie wryły się głęboko w mózg. Niby stare, ale po odczytaniu każdego słowa na nowo - jakże świeże i głośne. Nie wszystkie miłe, ale to był zdecydowanie najprzyjemniejszy okres w moim życiu. Dlatego każdą kartkę skrupulatnie zmięłam i wyrzuciłam do kosza. Niech odejdą, niechciane. Gdybym chciała, zjadłabym każdą zapisaną kartkę pismem dziecięcym, żując każdy kawałek po sześćdziesiąt razy i połykając. Ale nie zrobiłam tego, te wspomnienia nie są wartę późniejszego bólu brzucha, a później niestrawności. Jeszcze może kiedyś do nich wrócę. Nie ważne jak.
Codziennie rano, budząc się z nieprzyjemnych snów, strzepując senny pyłek ze swych włosów, z całego swojego ciała, wyglądam za okno z nadzieją, że zobaczę śnieg. Albo przynajmniej twarz, którą pokochałam, choć nigdy jej nie widziałam. Każdego dnia, kiedy rozpoczynam go uświadomieniem sobie, że znowu oddycham zimnym powietrzem, staram się zrobić pierwszy mocny krok. To musi być mocny krok, bo tylko taki gwarantuje mi nierozlecenie się. A to ważne.

"(...) przesypiam to, co ważne i wstaję na końcu. Gnam bez celu przez to zapleśniałe miasto do wczesnych godzin rannych, jakbym chciał na coś zdążyć. Potem już tylko zasypiam."
~Rafał Puttkammer "Nasze życie jest o traceniu"

To zabawne. Bo chyba gnam tak tylko po to, by zasnąć. By móc spokojnie zasnąć po zmęczeniu. Inaczej myśli dręczyłyby mnie całą noc, a tak przynajmniej padam jak mucha... Potem to już tylko przeżyć w śnie i jeszcze potem tylko w życiu, i tak w kółko. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz