niedziela, 5 stycznia 2014

05.01.14

Chyba kocham. Choć przecież może mi się wydawać. Bo może. Chyba Cię kocham. Choć przecież to może być zwykłe złudzenie, jakim karmie się przez większość swojego życia. Chyba kogoś kocham. Choć przecież to może być pomyłka, uczucie ulotne wraz z chwilą szczęścia. Chyba zwariowałam. Choć przecież na pewno, nie chyba.
Przechadzając się plantami w Krakowie, kiedy Słońce dało spokój oczom, widziałam mnóstwo pięknych stworzeń i zjawisk. Opisując je gdziekolwiek najprawdopodobniej popełniam zbrodnie, wiem to. Niestety boję się, że zapomnę... Że zapomnę jak ostatnio zapominam wszystkiego i każdego. Zapominam was wszystkich, jestem tym przerażona. Budząc się nie pamiętam nikogo. Oszukuję się, wmawiając sobie, że to przelotne. Nie jest przelotne. Widziałam takie piękne istoty, nocne istoty, choć to nie były wampiry, to były moje istoty zupełnie mi obce. Takie piękne... Kiedyś to opiszę, teraz nie mam siły. Nie mam siły na kochanie, nie mam siły na pisanie. Nie mam siły na sztuczne wywlekanie dobrych, pozytywnych uczuć, by nikt nie miał mi niczego za złe. Choć i tak jest mnóstwo pretensji. Czytam. Dużo, uparcie, z przyjemnością. Nie piszę. Teraz moje dłonie jak nigdy wyglądają tak koszmarnie krucho. Blado i krucho. Na przemian są grube, by za chwilę stać się kośćmi oplecionymi cienką skórką... przepuszczającą do zasięgu wzroku żyły, krew... Myślę, że ta bladość to kości. To nie skóra jest blada. Ona jest przeźroczysta, dlatego widać kości. Które są białe. Niesamowicie białe. Dlatego jestem blada. Bladość... Wsunęłam się delikatnie do czyjejś kieszeni w płaczu. Jestem igiełką, może z brzozy... Pachnę lasem, kuję. Właściciel płaszcza niesie mnie z dumą, ale tak naprawdę nie wie, że ja, to ja i że jakąś igiełkę w ogóle ma... W pewnym momencie przy jego gwałtownym ruchu, gwałtownym tiku, jaki pozostał mu z dzieciństwa, kuję go. Tak naprawdę niezbyt boleśnie, ale właściciel ma bardzo delikatną skórę, dlatego jego to bardzo boli. Bardzo. Z irytacją mieszającą się z bólem zagląda do kieszeni. I widzi mnie, skuloną smutną igiełkę. Nie wie, że kropelka wody, która tak mocno przyczepiła się do igiełki, nie wchłania się, i że jest to łza. Potężna łza, ale igiełka spędziła w kieszeni płaszcza szmat czasu, więc miała czas, by taką łzę wypłakać. Ze swojego pokruszonego ciała mogła wydobyć tylko tyle. Zaledwie tyle. Podnosi igiełkę w dwa palce, jakby się jej brzydził. Podnosi na wysokość swoich ust, i igiełka ma wrażenie, że zaraz ją pocałuje, albo zje (i to, i to byłoby dobre). Podnosi wyżej, do oczu. Może chce wydotykać ją spojrzeniem. Podnosi... i rzuca w bok, daleko i blisko. Bardzo blisko. Niesamowicie daleko. I tyle. I odchodzi. Zostawił igiełkę, wyrzucił ją, wcześniej pozostawiając na niej siebie. Jak igiełka ma się czuć?


Płakać nie umiem już od dawna
czyich więc łez był ślad na poduszce 
gdy się zbudziłem
- Stanisław Czycz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz