środa, 25 czerwca 2014

25.06.14

W chwilach całkowitego zwątpienia, zapalam małą świeczkę i rozdmuchuje płomień na wszystkie strony pokoju. Odpędzam tym samym cienie, które coraz bardziej, coraz to częściej osiadają na ścianach pomieszczeń. Zaczynają coraz to zuchwalej dopuszczać się dotyku, powodują tym samym ogromny przypływ paniki i rozdwojenia jaźni - serca na ten moment zamiera, i roztrzaskuje się w klatce piersiowej, uwalniając małe drobinki szkła, raniące przestrzeń pomiędzy. Kiedy któryś z nich muśnie mnie swoimi czarnymi poszarpanymi szatami, wtedy biorę nóż - cicho, ciii... bezpiecznie trzymać go w stojaku na parasole - i wykrawam swoje powieki, ucinam je cicho jęcząc w poły płaszcza Nieznajomego. Jego płaszcz bardzo już nasiąknął krwią, i to tylko kwestia czasu, nim stęchnie, nim krew zacznie się w nim psuć, a wtedy nada się tylko do przykrycia naszych struchlałych zwłok. To przykre, rosnące zranienie i boskość w tych kilku aktach oddania... a może to po prostu panika, pogodzenie się ze świadomością, że Jej już nie ma. Kiedy tylko myśli przypominają mi o tym, na języku rozchodzi się smak rozlazłego pragnienia dotyku i upojenia Jej zapachem - wariuje, Boże, zwariowałam w dniu, w którym odepchnęłam tę myśl od swojej małej główeczki dziecka.

Czytałam dziś list od Niej. Ma pismo miłości, cichutkiego wołania o moją obecność. W chwili, gdy pisała ten list, miała miłość do mnie, czułam ją, naprawdę czułam, i mogę śmiało napisać, że kochała mnie napędzana szaleństwem mojej miłości - to była jedność. Niestety list dotarł bardzo dawno temu, a więc i to uczucie, które tak pięknie pielęgnowała, istniało właśnie wtedy, bo to nie teraz - nie - teraz mam jedynie koszmar, koszmar i cichą baśń, krótką kołysankę do snu, którą nawet nie śpiewa Ona, a stara kobieta, ze skrzeczącym głosem goryczy.

Wróć.

"Kiedyś nie byłam taka nerwowa, jak teraz. Mam to w środku. 
Coś się we mnie bez przerwy trzęsie."
~ T. Tryzna


2 komentarze: