wtorek, 4 lutego 2014

04.02.14

Nie potrafię pokreślić po kalendarzu. Nie potrafię zakreślić nawet ważnej dla mnie daty, i czy to z braku odwagi o przypominaniu sobie, ilekroć tylko spojrzę na ten nieszczęsny kalendarz? To przecież bez sensu, bo ta data, jakby została zabarwiona na neonowy czerwień, pokazuje mi się przed oczami nad wyraz często. I nie skłamię pisząc, że codziennie zastanawiam się, czy ta data będzie jeszcze aktualna. Dla mnie będzie ważna zawsze, ale czy aktualna? Ojciec codziennie przesuwa wskaźnik na kolejny dzień. To jego kalendarz, może z nim robić co zechce, jednak denerwuje mnie jego śledzenie, jego uważne śledzenie rzeczywistości. Kontaktuje, to przecież ważne, istotne i należy się z tego cieszyć, ale czy musi tak dobitnie pokazywać, że czas leci, że wciąż jest kolejny dzień za dniem? I jeszcze sama ta karteczka pokazująca cały miesiąc. Jak można drukować kalendarze na cały rok? Skąd w nich ta pewność, że dla właściciela kalendarza będzie jeszcze jakieś jutro? To straszne.
Proces usuwania starej ja, robiąc tym samym miejsca na nową ja, został wstrzymany do odwołania. Przepraszam! Ale właśnie dotarło do mnie, że to nie ja o tym decyduje. To się po prostu zatrzymało, a moje blade dłonie stały się zimniejsze niż zwykle - i będą takie, póki proces nie ruszy do przodu. Czyli długo. Niepotrzebnie tak marudzę. To przecież nic straszne. Lekkie opóźnienie, które z czasem naprawi się... samo? Póki co dostaje listy. Zamaszystym pismem spisane, zawierające w sobie smutek i ostrzegające mnie przed czymś, co niedługo ponownie się stanie. Ponownie? Nie dało mi to do myślenia, niczego nie podejrzewam, ale staje się czujniejsza, ostrożniejsza, cicho sza. Wychodzę często do lasu, by móc oczyścić swoje płuca ze smogu Krakowa. Tak naprawdę nie robię tego tylko dlatego. Wystarczy jedno maleńkie zachwianie mojego spokoju, mojego świata i już muszę uciekać. Biegnę boso przez ściółkę leśną, w stopy wbijają mi się kawałki gałązek tak ostrych, że aż przebijających moją skórę. Moje włosy zahaczają się o gałęzie, przechodzą na nie chochliki. O właśnie - chochliki. Co ja teraz zrobię? W moim świecie nie wszystkie chochliki są złe. Tylko jeden, ten, który tak zatruwa mi organizm. Na pewno ma on jakiś swoich towarzyszy braci niedoli. Jednak póki co jeszcze nie dane mu było mi ich przedstawić. I wcale nie chcę dożyć tego dnia, kiedy nagle będzie chciał to zrobić.
Co nocne dziwne skrobanie w moje drzwi... Staje się to nieznośne, powoduje wręcz obłęd. Nawet nie staram się wołać o pomoc. Przecież to bez sensu, nikt nie usłyszy,  w tym starym domu, w którym pełno jest spróchniałych desek, z równie spróchniałymi marzeniami.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz