sobota, 24 października 2015

24.10.15

(fragment listu, wspomnienia)

Powiedzieli mi, że przyjechała do wsi i jest na cmentarzu;
że rozrzuciła na grobie całe wiązki kwiatów, które ze sobą przywiozła,
i teraz klęczy przy tej pachnącej górze, i modli się.


Pojechałyśmy poza Kraków, by trochę odetchnąć i by odwiedzić miejsca przez nas w sposób szczególny pokochane. Przez całą drogę czuwało nad nami jesienne światło. Mijałyśmy stare domki, z których wychylały się pomarszczone twarze, karłowaci ludzie w poszarpanych ubraniach. Rozmowy o nowym domu, gdzieś pośród lasów - w myślach błagałam, by przestała już mówić, bo nie mogłam znieść Jej urzeczywistniających się marzeń. 
Im bliżej calu, tym mówiła mniej, a ja coraz bardziej zatracałam się w otaczających mnie obrazach. 

Wzgórze, które płonęło. Do...... najbardziej lubię jeździć właśnie na jesień, bo wtedy im bliżej Ich spoczynku, tym więcej wita mnie płonących lasów, wysokich wzniesień pełnych kolorowych drzew, ciasno zbitych, tworzących ognie. Przyjeżdżam, by pomóc upleść te witraże, a potem rozczesać włosy Jesieni. 
Tuż przy drodze prowadzącej na cmentarz, stoi drewniany kościół, który z roku na rok zmienia swoją barwę o jeden odcień, przybywa mu kilka zmarszczek, o kilka zniszczeń więcej. 
A potem do góry, długo do góry, bardzo stromo, bardzo ciężko. Na samym szczycie rośnie cmentarz, dwa domy zbudowane na przeciwko bramy - ludzie w nich mieszkający, mają zdeformowane dłonie i wzrok pełen szarości, ciemne doły wokół gałek. 

(...) Grób mojej prababci i pradziadka zastałyśmy cały zarośnięty. Gąszcze roślin, które musiałyśmy wyrywać gołymi rękami. Grube pnącza wchodzące w grób, głęboko i mocno, a potem w moje dłonie, wnętrze, głęboko i boleśnie, we włosy do słońca, głęboko i śmiertelnie. 
Pomocnicy grabarza pomogli i nam. Gałęzie z małymi kolcami, na całej skórze. Wokół małego ogródka na grobie rosną liście w kolorze cmentarnej zieleni, które w dotyku przypominają aksamit, najdelikatniejszy i najmilszy materiał sukien, białych poduszeczek nieba. (...) Wyrywałyśmy, powoli odsłaniając imię, nazwisko, daty. Powoli nadając kształt i formę przejścia na tamten świat. Czarne robactwo. Świeciło słońce, starszy pan tuż przy mnie: dziecino, te włosy w tym świetle to aureola
Wilgotne rośliny w moim ciele. 
A potem poszłyśmy do miejsca, gdzie przechadzają się duchy. Na najwyższe wzgórze, porośnięte nagimi skałami w kolorze suchych kości. Drzewa, z których mówiły ciche pradawne głosy, ich słowa układały się w mgłę otulającą małą poczwarkę w gnijących liściach. 
Z najwyższego szczytu widziałyśmy góry, pola całe w pulsującym życiu. Maleńkie ptaki śpiewały nam, gdy wiatr unosił nasze głowy wysoko do nieba - myśli jako kłębuszek popiołu. Sulamit. 

Wyglądasz jak kruk albo wrona... Jej głos zabrzmiał wtedy tak, jak gdyby to nie Ona mówiła. Głos ze snu, głos Jesieni.

Na koniec pojechałyśmy do kobiety, która pachnie tajemnicą całej tej wsi. I przez lata czyściła groby, by zrobić nam miejsce. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz