niedziela, 4 października 2015

04.10.15

Ręce które krzywdzą. Zdeformowane i cuchnące starością pełną grzechów. Próbujesz zamknąć mnie w klasztorze, w tych zimnych olbrzymich ścianach, w których ja na pewno zostanę zmiażdżona od natłoku myśli, tłumu tych wyschniętych ciemnych postaci z popiołu. Bo tu wszystko jest stworzone z popiołu, każde zamknięcie oczu to fala rozkwitu przepaści, runięcie murów w sali modlitewnej, potem następuje bardzo głośne oczekiwanie.

Światło wpadające przez zamglone szyby, przez wysokie okna, które odbijały sylwetki pełne cichego światła. Jedyne roślinki, które ktoś przez przypadek zostawił na parapecie, umierają od tego mistycznego przebłysku. Nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że tam, gdzie jest najjaśniej, zalegają najczarniejsze cienie. I nie możemy oddychać, pośród wysokich pól, wypalonych od obietnic i szmerów malutkich stworzeń.

Przed drzwiami do klasztornej celi, na wycieraczce zawsze leżał martwy ptak, czasami jego ciało toczyły robaki, które potem wypadały z włosów, z głowy wierzgającej w pościeli - nocą, podczas której pełni strachu nie przybiegali jej z pomocą, nikt nawet się za nią nie modlił. Łamała sobie palce, przy próbach odegnania postaci, które nachylały się nad jej łóżkiem. Miała moją twarz.

Chmury jak z obrazka. Delikatnie nakreślone piórkiem, pędzlem z najdelikatniejszego włosia i nakreślone Jej ręką - delikatny puch miejscami rozmyty tak bardzo, że przypomina drogę, przez którą kroczą Dobre Dusze. Okno szeroko otwarte, do pokoju wpada chłodne powietrze i wietrzy się nam w głowach, w ciałach, w zakurzonych kątach, nieużywanych skrawkach pokoju. Z głowy wykluwające się złe historie, które z nabożną czcią przenosisz na płótno.

Migotanie czerni z każdej niemal strony i ten rozbrzmiewający coraz głośniej rozkaz, by badać ją na nowo, wciąż na nowo, bez chwili wytchnienia - chodzi mu o to, bym całkowicie oddała się nadawaniu rzeczom miana talizmanu, a potem patrzyła, jak ta zimna postać podobna do mnie (ale to nie ja, nie ja) nakładała na siebie mokrą sierść, rozczesywała splątane pasma włosów, czarnych od spalonych Wizji, wysokie szczyty, z których obserwujemy deszcz meteorytów.

Roztapiam miód, nocami sen będzie przylegał do mokrej skóry, będzie chłonął te cząsteczki atomów, które kiedyś zostały oswojone.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz