sobota, 17 października 2015

17.10.15

Pierwocina, 16 października 2015 roku

Wielki budynek, pełen małych okien - cały był nimi oblepiony, te małe otwory przywodziły mi na myśl miliony oczu pełne srebrnych łez. Gdzieś z tyłu głowy myśl, to siedlisko cierpienia i śmierci, nie idź tam, przecież możesz jeszcze zawrócić, nikt nie będzie cię winił. Było to oczywiście kłamstwo, bo gdybym posłuchała - nawracający obraz jego wypłukanych z koloru oczu.

Jasne korytarze, pachniało w nich zduszonymi wyznaniami, ciałem, które toczy choroba. Potem krzyk, jęk. Ubrana w czarną suknie i długi płacz - chorzy patrzyli na mnie tak, jak gdyby chcieli wyznać mi swoje grzechy, a potem ręce ułożone jak do modlitwy, aniele, pomódlmy się razem. Nie mogłam już uciec, więc przyspieszyłam kroku pilnując, by wzrok zatrzymywał się wyłącznie na numerach pokoi. Był na samym końcu, musiałam minąć wszystkie drzwi - wszystkie otwarte drzwi, przez które wyglądali chorzy, zdeformowani i trochę szaleni w tym swoistym cierpieniu.

A potem jedynie niepewność przeplatana ze strachem.

A przecież to był bardzo ładny dzień, nic nie zapowiadało tak strasznych wewnętrznych przeżyć. Świeciło słońce i pełno było jesiennego światła, jesiennej atmosfery i nawet liście szeleściły prawidłowo, układały się w witraże, które z takim pożądaniem dotykałam.

Po wizycie błąkałam się trochę bez celu a trochę czując, że prowadzi mnie za rękę On, chociaż z ledwością zarejestrowałam Jego obecność - delikatnie prowadził do miejsca, w którym odnalazłam swój różaniec. Ten właściwy, który odtąd będzie przyjmował moje Modlitwy, obłąkańcze, chaotyczne, pełne słonego i metalowego smaku. Jego paciorki przywodzą mi na myśl dorodne czarne winogrona, które zebrał sam szatan z Raju. Albo może drewno sczerniałe od czasu i od przetrzymywanych historii. Ten różaniec ludzie wkładali zmarłym do trumny. To nic, przecież ja bardzo chętnie i jeszcze mocniej. Już prawie nie czuję bijącego od niego zapachu śmierci, już prawie. A potem pan, który wręczył mi go w dłonie - piękna kobieta ze słońcem. Bo wtedy to jesienne słońce tańczyło na moich lokach, tworzyło aureolę wokół głowy. Jego czerń będzie pasowała do tej, którą nosisz na sobie. Ma pan rację, idealnie ze sobą współgrają. Czerń, głębiej popiół, a pod nim On, bo cały czas był ze mną. Przez cały czas cichutko pilnował, by cała konstrukcja nie runęła, by żadne z nas nie rozpadło się. I jestem Mu za to wdzięczna.

Pierwsza Modlitwa za duszę, którą męczy zły duch.
Na następny dzień na świat spadł deszcz i nie widać jego końca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz