piątek, 5 czerwca 2015

05.06.15

Kochany pamiętniczku, nie mogę spać. Śnią mi się koszmary, nie zapalaj światła.

I.

Miała blade dłonie, długie kościste palce jak u pianistki - naznaczone historią, wysuszone brakiem dotyku. Jej dłonie wiecznie trzęsły się, nigdy nie potrafiła opanować ich drżenia. Uspokojenie ich stało się jej obsesją, która po pewnym czasie przerodziła się w dziką, wręcz perwersyjną pasję. I tak narodził się taniec dłoni, na strychu pełnym pajęczyn i białego światła ze ślepego okna. Z początku dłonie to były dwa wystraszone pisklęta, nieśmiało wzbijające się do lotu, ucząc się niewidzialnych linii powietrza - jego gładkiej tafli, na której od tej pory miały tworzyć nowe drogi.
Jej lęk rozrastał się we wnętrzu kruchego ciała. Olbrzymie sady chwastów, w których zaczęła gubić się, odkąd umysł zamalował matową farbą Wróżbiarz. Czasami faktura jej ciała jest pościelona i chłodna - gotowa do pochówku, w czarnej sukni, która bardzo dawno temu miała czerwoną wstążkę u dołu. Teraz czerwień stała się brudna, zbrukana kobiecą krwią, grzechem małych zakamarków umysłu.


II.

Zamyka oczy, ręce unosi przed siebie, pozwala im ginąć w jedwabiu nocy, grzebać palcami w głowach śmiertelników. Na szerokim parapecie leży pozytywka. Od wieków milczy i nikt nie jest w stanie naprawić jej trybików, choć nie są zniszczone. Nie patrz na nią, nie zadziała już nigdy. Raz zamilkła i tak jej dobrze, tak spokojniej na martwej duszy.
Zamyka oczy, dłonie wchodzą gładko w załamane światło. Czują chłód martwego płomienia, w od dawna już nie zapalanym zniczu. Czują słowa tych wszystkich Istnień na cmentarzu i pośród drzew. Widzą wrzosowe wzgórze, czują naelektryzowane powietrze tuż przed burzą - wtedy wiją się jak kobieta pełna rozkoszy i modlitw. Widzą ekscytację cierpieniem, które szeptem mówiło o śmierci - łamią się, suną po kobiecych kształtach, łapią subtelnie roślinki wrośnięte w dno ciemnego jeziora, próbują pochwycić miliony ciem, motyli nocy.
Widzą twarze, powykrzywiane i zmienione przez miliony zmarszczek. Widzą skórę pełną czerwonych maków i Mężczyznę, który te maki układa w konstelacje, jak intymne gwiazdy szeptów - wtedy dłonie wybuchają, ciche ptaki, próbują namalować mityczne stworzenia, odprawiać rytuały do perfekcji, starannie rozczesywać rzęsy małych stworzeń.
W ostatnim akcie stwarzają baśń, łamią woskowe kości, które przebijają skórę - wtedy tańczą jak trybiki pozytywki, porzucona baletnica, która tuli się do ran Chrystusa pod krzyżem.


6 komentarzy:

  1. ponownie pokazałaś klasę - niesamowita baśń i dobór słów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne... Nie wiem co powiedzieć, a rzadko mi się to zdarza. Cudowna baśń :)
    Pozdrawiam serdecznie!
    Kasia z http://rymowanemysli.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuje za tą baśń. Za to, że nazywasz, opowiadasz, oswajasz. Za to, że dajesz ciepły koc zziębniętej duszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dziękuj mi za to, nie musisz - cała przyjemność po mojej stronie. Cieszę się, że na którąś z Mgiełek tak działają moje słowa.
      To ja dziękuję. Bardzo.

      Usuń