czwartek, 26 stycznia 2012

25.01.12

Czuję... Coś jakbym zapychała się wewnętrznym wstrętem. Wstręt bierze się z własnego ja, ale też nie pogardzi światem i ludźmi wokół. Nie jest wybredny. Nawet nie próbuje przebierać w ofiarach. Pochłania wszystko to, co staje mu na polu widzenia. Jeśli chcesz się z nim zapoznać... Po prostu stań na przeciw niego i spróbuj przetrwać jego atak. Wiadomo, że tego nie przeżyjesz, jeśli jednak jakimś cudem unikniesz samozagłady to... Wtedy ty sam przejmiesz moją klątwę. Wstręt zamieszka w tobie pochłaniając ostatnie resztki nadziei na dobre. A przynajmniej póki nie znajdziesz równie głupiej, naiwnej i 'odważnej' osoby co ty. Zaryzykujesz?

W Wydarzeniach, które ostatnio zaczęłam oglądać, wspomnieli coś o 'porwanym dziecku z własnego wózka'. Czyste kpiny. Czysty absurd. Jak można tak nie pilnować swojego potomka? Jasne jest, że dzieci wręcz nie znoszę, toteż ucieszyła mnie ta wiadomość. Śmiałam się dobre 5 minut, jednak wyszło szydło z worka. Ludzie są  po prostu durni.  No co, może nie? I to wszyscy. Bez wyjątku.

Kiedy wróciłam ze szkoły, rozłożyłam koc na podłodze i na nim usiadłam w pozycji kwiatu lotosu. Patrzyłam się na swój pokój, a ściślej mówiąc - na ten syf, który naprawdę nie wiem jak przedostał się do mojej twierdzy... Książki, które mam nawet teraz w polu widzenia, odrzucały mnie. Nie mogłam na nie patrzeć, nie mogłam znieść tego, że one się na mnie patrzą. Nie wiedziałam co ze sobą począć. Nie włączyłam telewizora jak to miałam w zwyczaju, tylko siedziałam i rozmyślałam, właściwie o niczym i o wszystkim na raz. Niczego konkretnego nie wymyśliłam. Ale dalej siedziałam. Myśli powędrowały w kierunku miłości, choć tak bardzo pragnęłam tego uniknąć. Nie potrafiłam wrócić myślami do czegoś bardziej...miłego(?), więc rozmyślałam o miłości. I w sumie w tym temacie również niczego nowego nie wymyśliłam. Tylko tyle, że żeby być szczęśliwym, to trzeba chyba być mega wrednym. Bo tylko takie osoby mają miłość, choć nie prawdziwą, ale jednak. Nie potrafię poukładać sobie tego wszystkiego, dlatego też najnormalniej w świecie sram na tę zasraną miłość!!! Dlaczego ma mi ona zrujnować życie i już i tak rozwaloną psychikę? Dlaczego?! Jakim prawem? Ja nie dałam jej takiego prawa, a nikt inny nie mógł tego zrobić, więc jakim prawem nadała sobie takie prawo ingerowania w moje prywatne życie?! Jakim prawem...
Wyobraziłam sobie dzisiaj szanowną miłość, kiedy tak siedziałam na kocu.
Piękna figura. Płeć - obojnak. Włosy po jednej stronie długie, z drugiej zaś krótkie. Jedna strona miała pierś, długie i umalowane rzęsy wraz z oczami i ustami, druga strona piersi nie miała, miała zarost, duży nos. Twarz jednym słowem - zdzirowata. Miała na sobie szatę. Nie żadne seksowne ubranie, tylko szatę. Po jednej stronie całkiem czarną, a po drugiej szarą. Wyobraziłam sobie, że okładam ją pięściami, kopię ją z całej siły jaką mam w nogach, a na koniec pluje jej w twarz, rzucając przy tym wiązkę przekleństw. I wiesz... Zrobiło mi się momentalnie lepiej. Poczułam się tak, jakby mi ktoś wziąć ten ciężar, który był we mnie od dnia, kiedy po raz pierwszy się zakochałam, a raczej, poczułam to coś do innej osoby. Czuję się wolna jak ptak. Naprawdę. Co prawda czuję się jak ptak, który jeszcze nie potrafi latać, ale to tylko kwestia czasu, nim i tego się nauczę.

Czasami zastanawianie się mi nie pomaga. Czasami łamanie długopisów czy linijek, czy jakichkolwiek innych przedmiotów, nie przynosi mi ulgi. Czasami płacz nie zmywa ze mnie tego cierpienia. Czasami żyję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz