czwartek, 16 kwietnia 2015

16.04.15

To zawsze przychodzi właśnie wtedy. Po cichu, podpełza niczym wąż, który kusi i niszczy ostatnie zdrowe komórki w ciele. Wtedy nie chodzi o to, by bezmyślnie klepać modlitwy, przecież to nigdy nie pomaga w ten sposób, a wywołuje w nich jedynie gniew. Przeczytałam w swoim dzienniczku, że kilka dni temu nie mogłam rozmawiać z Mateńką. Pamiętam to uczucie, jak gdyby te ciemne połyskujące kamienie we  mnie, rozprysły się, wybuchły - miliony małych kawałeczków, które rozprowadzają grzech, diabelska etiuda. Świeże epitafium na skórze białej jak mleko, możesz spokojnie je ze mnie spijać.
Mateńka ponownie otworzyła się na mnie i na moje, ogromne już, złe duchy lasu. Choć chyba powinnam napisać, że to ja otworzyłam się na Nią, bo uparcie wierzę, że nie jestem tak zła, by odstręczać Ją swoją duszą. Ale nadal nie odnalazłam swojego różańca.

(...) I ta potworna Wizja, w której krew spływa z transparentu, wprost pod moje bose stopy, podczas modlitwy w kościele.

-

Przyrzekliśmy sobie, że nigdy nie opowiemy nikomu innemu o tym, co wspólnie stworzyliśmy. Pamiętam jak trzęsły Ci się wtedy ręce.
Najwspanialsze ciepłe momenty na duszy, pojawiły się w dniu, w którym w końcu mogłam wysłać kilka listów. Bardzo się przed tym wzbraniałam, jakaś większa część mnie, agresywniejsza, przyciskała moje dłonie do klatki piersiowej, mocno ściskając, łamiąc wręcz wszystko to, co pod skórą ukryte. Ale wreszcie przyszedł moment ukojenia. Podzieliłam się tym, co działo się w dniu urodzin D. I chyba tylko Ty wiesz, co to oznacza - czy Ci normalni, bo przecież nie dosięgło ich to, co tak je mnie i moje oczy (ptaszki moje małe...), czy uznają te wydarzenia za przekroczenie pewnych granic? Uspokajasz i przytulasz, ale oni i tak zrobią Nam krzywdę.

(Bardzo dziękuję za tyle listów, Kochane Dusze) 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz