niedziela, 22 marca 2015

22.03.15

Od kilku dni wsłuchuję się w siebie bardziej, intensywniej. Przytłumiam odgłosy ze świata rzeczywistego, by utorować drogę pierwszeństwa dla hałasu wewnątrz mnie. Dobrze wiesz, jakie to trudne, niemal graniczące z cudem, a jednak - o dziwo - wykonalne. 

Sama sobie wykrajam żyły, by Zobaczyć. Leciutko tylko odsuwam je na bok, w cięższych przypadkach - gdy żyły są zbyt rozrośnięte jak gałęzie starego dębu - nacinam, w histerii wyrywam, a potem zszywam długą igłą mocno zawiedziona. To jak wywoływanie tego Zła, które noszę w sobie. I stało się. Przeczuwałam to już od długiego czasu i oto jest. Namacalny żywy smutek, palący to, co jeszcze uchowało się we mnie. Dwie smutne wrony z przypalonymi skrzydłami, czarne oczy jak dwa obsydiany, jeszcze ciepłe i parzące. Po środku obraz przedstawiający stary gotycki kościół, wokół którego zgromadziły się postacie, w poszarpanych ubraniach. 

Stało się to nagle i bez wyraźnego powodu. Może to jest właśnie tak, że smutek skumulowany, uwalnia zło i grzechy - i wtedy to ty nimi jesteś, bo jesteś jego [zła] indywiduum. 
Gesty rozpadają się niepielęgnowane, cisza prowadzi do strachu. 

Jest we mnie coś słabego, maleńkiego - dlatego każde uderzenie upodobnia moje ciało do Księżyca. Ściskam w dłoni różaniec Babci. Ten, na którym przemodliła wszystkie najgorsze chwile, na którym zawieszała każdą swoją nadzieję, zduszała w paciorkach empatię, pozwalała łzom płynąć i uszkadzać go. I chciałabym wierzyć, że jego dotyk zabliźni te rany (które utworzyły pewne wzory, Ty wiesz), że stanę się odrębną gwiazdą w kosmosie - tak bardzo bym chciała. Nie wypaliłabym się nigdy, bo strachy podsycałyby przerażenie i lęki.

Zginiemy w atmosferze. Ukrywam się pod stołem, gdy jest już na tyle głośno, a przed oczami powstają tak okropne nie-do-wytrzymania sceny, ukrywam się w bujanym fotelu, kuląc się jak płód w ciele lisa. Szepty.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz