poniedziałek, 2 lipca 2012

02.07.012

Ten dzień jest naprawdę udany. Miałam iść na ower około 06:00, ale wybrałam się na niego przed 08:00. Przyznam, że wahałam się co do tego, by wyjść, ale jednak postanowiłam, że tak. Jutro planuje zrobić wolne od roweru a zacząć ćwiczyć, we środę znowu rower. Nie wiem co z tego wyjdzie, ale jak się uprę to wyjdzie. Moje paznokcie są w fatalnym stanie, tak więc zmyłam odżywkę i niech sobie pooddychają parę tygodni, może im się polepszy. Skończyłam tą niebywale męczącą książkę i od razu zaczęłam pożerać Po tamtej stronie ciebie i mnie. Nie mogłam się doczekać, aż ją zacznę i już przy pierwszych rozdziałach poleciały łzy. Niebywałe. Kupiłam dzisiaj książkę, tak jak planowałam pt. Tam gdzie spadają anioły, oraz parę golarek i jakiś szampon. Mam wszystko czego mi trzeba a i jeszcze została kasa na jeszcze jedną książkę. Ech?

To ciągłe oczekiwanie na coś, co nie może się zdarzyć jest męczące. Ja jestem zmęczona. Tym wiecznym czekaniem na coś lepszego. No i po o ja tak właściwie czekam? Może warto wziąć sprawy w swoje ręce? Nie sądzę, by w tym przypadku coś to pomogło. Nie potrafię tęsknić. Wreszcie mogę odetchnąć z ulgą - nie tęsknie, jest mi dobrze. To strasznie a zarazem tak piękne, że chcę, by to trwało wieczność. Dlatego nie zrobię nic. Więc pogódź się z tym i nie czekaj. Zabawne. Czasami mam wrażenie, że stoję nad przepaścią. Że już nic nie jest w stanie mnie uratować, ani nawet zaskoczyć. Czasami tylko oglądam się za siebie, by sprawdzić, czy rzeczywiście nikt nie biegnie mi z pomocą. Raz czuję rozczarowanie, a raz ulgę. Nie wiem, co częściej. Mgła, która zasłania mi to, co jest na dole ponoć robi mi przysługę, bo podobno lepiej jest, kiedy nie jestem w stanie zobaczyć, co jest na końcu przepaści. Ale ja chcę to zobaczyć! Dlatego nie pozostaje mi nic innego, jak skoczyć. Rzucić się w wir wieczności i zapomnieć choć na chwilę, a może - raz na zawsze? ze zmartwieniami. Coś każe mi zamknąć oczy i dać się ponieść chwili. Coś a może ktoś szepcze mi do ucha to twoja ostatnia szansa dlatego nie mogę jej zmarnować, dlatego właśnie jestem jeszcze tutaj, na ziemi. Dlatego dotykam bosymi stopami podłoża, dlatego wciąż jeszcze się odwracam. Bo to moja ostatnia szansa, by coś zmienić.

Czy szukam dziury w całym? Nie jestem pewna. Czy dzisiaj szczerze się uśmiechnęłam? Nie. Czy dzisiaj zaznałam coś oprócz uczucia smażenia się na patelni? Nie. Och...
Niebo samo nie spadnie.
Trzeba je osiągnąć.

Otóż tak. Tak właśnie. Nic nam z nieba ani samo niebo nie spadnie, jeśli będziemy stali z założonymi rękoma i nic nie będziemy robić, jak tylko patrzyć się w górę, jak ciele na malowane wrota. Łatwo jest napisać, że trzeba ruszyć to nasze wstrętne dupsko i zrobić coś lepszego z naszym życiem, trudniej jest natomiast wcielić słowa w czyny, ale to nie jest nie możliwe, dlatego warto by było w końcu wziąć się do roboty! Czyż nie? To nie będzie proste, ale nie niemożliwe do zrealizowania. Wystarczy mieć odrobinę cierpliwości, siły i chęci. Reszta zajmie się sama. Będzie sprawiała, że czasem będziemy odczuwać smutek i żal oraz beznadzieje, a raz radość, spełnienie, po prostu szczęście. Sam widzisz, że to będzie trudne i być może nawet się w tym poplątasz, ale trzeba w siebie wierzyć... TRZEBA W SIEBIE WIERZYĆ!!! Inni nie muszą, skoro tak bardzo nie chcą.

Po moim policzku spływa łza. Samotna, smuta, zupełnie jak ja. Biorę ją na opuszek palca i zlizuje. Karmie się własnymi łzami. Smakują szczerym smutkiem.

Jestem zmęczona.
Niestety tym życiem.
Patrze w dół na to chore miasto otoczone chorymi ludźmi i ich chorymi myślami i wyobrażeniami.
I zastanawiam się, czy skoczyć? A może zostać pośród tej beznadziei?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz