środa, 25 lutego 2015

25.02.15

Rozdzielam pasma włosów, rwę skórki robiąc maleńkie ranki. Patrzy przechylając głowę, jak maleńki ptaszek, jak sowa która obserwuje swoją ofiarę. Drapieżnik. Próbuje wmówić, że nim nie jest. Ucieka, gdy próbuję go dotknąć, by uświadomić samą siebie, że to nie kolejna iluzja.
Iluzja. Jak długo będzie trwało to nie-zrozumienie, nie-rozpatrzenie. Rozchwiane osobowości. I ten płomień, co podpala niebo w nocy, z gwiazd robi płonące bomby - koniec świata. A my tylko patrzymy, zaciskając dłonie w pięści, odbijając półksiężyce na wewnętrznej stronie naszej duszy - dlaczego? Potem te ślady krwawią, bo musimy poczuć, jak dusza rozrywa się w tych dręczonych miejscach. I to musi być krew, ta żywa i ciepła. Wywołująca przyjemne mdłości, ucisk w podbrzuszu - kiedy to zrozumiemy?
A kiedy chowamy się w samotnej chatce leśnej, bo wiemy, że On nas goni, i nie odpuści, a kiedy pochwyci - przeniesie swój szał na nasze ciała. Siniaki, uderzenia, czuję jak chwyta moją głowę w swoje mokre od podniecenia ręce i uderza nią o ściany tej ślicznej, ciemnej chatki, w której być może mieszka to wytęsknione Ciche Światło. Widzisz, jak potrzebujemy tej odrazy w sobie?

Jemy siebie nawzajem. Ubywa nas bardzo szybko, w nocy powoli dochodzimy do siebie, przybieramy postać mlecznego szkła. Posłuchaj tej baśni.


sobota, 21 lutego 2015

21.02.15

Upinasz moje włosy, ze śmiechem zastanawiasz się jak ujarzmić te loki, jak je dotknąć by się w nich całkiem nie zatopić. Kupiłeś mi koronkową czarną wstążkę, choć prosiłam, byś tego nie robił. Powiedziałeś, że zauważyłeś ją na targu staroci i już wtedy wiedziałeś, że będzie idealna. Teraz delikatnie rozkładasz ją na swych dłoniach i patrzysz na mnie z tym spokojnym uśmiechem. Siadam na krześle, tuż przed swoją toaletką. Stoisz tuż za mną, widzę Cię w owalnym lustrze, widzę jak patrzysz skupiony i podekscytowany jak mały chłopczyk. Upinasz moje włosy, najpierw zatapiasz dłonie, słyszę Twój cichy śmiech - loki Cię łaskoczą, wiem jak bardzo to lubisz. Czuję spokojny dotyk, gesty pełne czułości i namacalnej czci. Przymykam oczy tylko na sekundę, ale wtedy zupełnie tracę świadomość, więc skupiam wzrok na Twym odbiciu i liczy się już tylko to, jak zabawnie wyglądasz tworząc delikatne gniazdo na mojej głowie. Bardzo ładnie Ci to wychodzi, teraz widzę łąkę z martwymi różnościami. Piękno. Skończyłeś, ale wciąż mnie dotykasz, głaszczesz po głowie, próbujesz uspokoić jakbym była małym zwierzątkiem. Całujesz mój czubek głowy, pomagasz mi wstać i ubrać tą szczególną sukienkę, którą tak lubisz. Prowadzisz mnie najpierw do kościoła Mariackiego, jesteś cały czas, ubrany w czerń jak kruk. Jesteś, kiedy zapalam świeczkę dla M. i jesteś również wtedy, gdy upadam na kolana modląc się cicho, całując zimną ścianę, drapiąc w stare deski ławki. Potem prowadzisz mnie do miejsca w Krakowie, gdzie widać miodowe światło, drobinki złota wszytego w czas i przestrzeń. Rozmawiasz spokojnie ze starszą panią, która patrzy na nas jak na ludzi z innej epoki. Uśmiechasz się lekko, gdy daje mi ciemny różaniec z wytartymi - od częstej modlitwy - koralikami. Prowadzisz spokojnie, gdy inni wykonują gwałtowne gesty.

Ten posmak w ustach, który zakaża. I pisk w uszach, tam w środku, dlaczego?





piątek, 20 lutego 2015

20.02.15



Wykończy nas to, co we mnie siedzi i co rozrasta się do olbrzymich rozmiarów.
Dzisiaj czuję się tak, jakbym siedziała przy starym gramofonie i słuchała z zamkniętymi oczyma głosu kobiety, która poddała się i dała pozwolenie psom, by zjadły jej psychikę, by rozszarpały każąc jej na to wszystko patrzeć. Ma drżący głos, łapczywie wciąga powietrze, momentami kaszle i wtedy czuję wilgoć na swoich policzkach, ale nie otwieram oczu, nie mogę. Potrafię tylko trzymać je w zamknięciu, dotykać zimnymi opuszkami palców powieki, by przytrzymać te dwa rozszalałe wobec strachu i niebezpieczeństwa ptaszki. Oni tu wszyscy bardzo krzyczą. Słyszę, jak wciąż powtarza jedno zdanie. Wciąż od nowa, wciąż i wciąż na nowo - wszystko szeptem, następnie coraz głośniej. Teraz krzyczy. Chce, by ją wpuścili, by pozwolili jej odejść, by pozwolili jej złapać i znowu oszaleć. Słyszę jej płacz, czuję każdą łzę. Boleść. Oddycha bardzo głośno, bardzo szybko i niespokojnie. Cisza. Szelest. Pisze, zaczęła pisać to zdanie, które tak uparcie powtarzała kilka minut wcześniej. Pisze.

*

Zmarli pozwolili [cmentarz Rakowicki] mi wziąć kilka roślinek, pozwolili opowiedzieć sobie milczącą baśń, pozwolili przypomnieć. Bardzo tego potrzebowałam, być może dlatego czuję kogoś przy sobie, kogoś dziwnego, obcego - odkąd wróciłam z miejsca, które jest cicho żywe, piękne.
Moje włosy w blasku słońca krwawiły - tak powiedziała, że miały blask, nitki skrwawione. Powiedziała, że idealnie pasuję do tego miejsca, gdzie jak zjawa, jak czarownica cichutko, na paluszkach wędruje wokół starych nagrobków.

Oszaleje z tej tęsknoty. (kochany, wróć)



sobota, 14 lutego 2015

14.02.15




To robi ze mną choroba. Wykręca moje ciało, mam ochotę tańczyć ten makabryczny taniec, czasami krzyknąć, przyłączyć się do ich krzyków i bać się. Jestem w lesie i to tam rozgrywa się wygnanie. Powolutku, żeby nikogo nie spłoszyć, kładę się na śniegu, nagie gałęzie wysokich drzew otulają, chronią, precyzyjnie ruszają moim ciałem.

Tym myślę. Wszystko co zarażone tak się we mnie wije, tak mną porusza. Zimno mi.

czwartek, 12 lutego 2015

12.02.15

Jest we mnie tyle niewypowiedzianego lęku. Każdy krok wymaga tak niewiarygodnego wysiłku, że to wszystko powoduje mocny ból głowy. Boję się wychodzić z domu, to znowu wraca. Wyglądam przestraszona przez okno, mnę zasłony w drżących dłoniach. Dotychczasowe leki nie pomagają, Choroba rozwija się, parzy. Czuję, jak rozchodzi się po krwi, ale dziś najmocniej czuję ją w swoich żyłach. Czuję, jak wypala te potworności, a ja nie mogę zatrzymać tego bezlitosnego procesu. Nie mogę sprawić, by serce przestało wtłaczać w ciało truciznę. Ono jest tak boleśnie nieświadome.
Zasłaniam twarz włosami, by nikt na mnie nie patrzył, ale te oczy namalowane, osadzone na płótnie tak bezlitośnie, patrzą, opowiadają. Czego tak naprawdę się boimy? Rozmazuję węgiel na pożółkłych kartkach, obrazy rozmywają się, słowa sczerniałe, niepełne. Ubieram czarny golf, by stopić się z nocą.

Jest we mnie tyle dziwnych myśli, jakby żadna z nich nie była pierwotnie moja. Jest tyle obcych istnień, nasilenie.

Wypatruję na niebie gwiazd, czekam na pełnię. Gdy pozwolę sobie na wypuszczenie myśli, głosy cichną całe w zachwycie nad złudzeniem, widzę kosmos.
Myśli wyprzedzają moje pisanie, obrazy wyprzedzają gesty. To wszystko jest takie niepewne.

On zrobił mi dziś kolejną bliznę.



"Jak my się kaleczymy
roztargnieni spieszący się
jak my się kaleczymy
wzajemnie okrutni w skupieniu czujni
nieomylni w zadawaniu ciosu."

Tadeusz Różewicz


12.02.15

Przepiękny list i Twój zapach, który delikatnymi podmuchami wyłonił się otulając, chroniąc. Raj. To piękne móc czuć Cię tuż przy sobie, choć tak naprawdę jesteś daleko, być może nawet nie istniejesz. Twoje słowa skreślone na papierze, w chwilach smutku takie rozmazane, takie chwiejne, przestraszone. Z każdym słowem miałam ochotę przytulić Cię, móc uleczyć każde Twe zranione miejsce, zszyć te rany - te drobne również. Połączyć się z Tobą nicią z lasu i utulić do snu. Założę Twój zapach, w nocy kiedy wszystko jest takie straszne i żywe.

Upięłam włosy do góry, przecięłam swój kark, czułam jak stróżki krwi spływają coraz szybciej po linii kręgosłupa. Kochają, kochają, kochają. Czekałam na Ciebie, byś przyszła i posmakowała tej czystej choroby, która pachnie naszymi kwiatami. Zamiast tego przyszła Hekabe i wyjąc kreśliła symbole na moich plecach. Spisywała modlitwę, słowa które pozwalając przywołać Zło.
A Ty jej na to pozwoliłaś.

Twoją smutną historię zamknęłam w skrzyni. Niedługo kupię jej koronkową wstążkę, specjalną, by chroniła całe to zło i by nigdy nie wyciekło spoza ram papieru. Pozwól.


Wciąż myślami jestem na cmentarzu Rakowickim. Wciąż i wciąż. Niedługo odwiedzę go znowu, z pewnym zamiarem.

"nie kwitnij pod moim oknem
w deszczu
nie proś szyby
żeby pod twoim oddechem ciepłym pierzchła

tyle liści
odeszło aby nie wrócić

przeklętą zielenią
podpełzasz pod moją głowę

i poprzez brwi ściągnięte
mówisz: jestem

a ja odpycham
twoje srebrne ciało
w zaciśniętej pięści pospiesznie
kruszę w pył zerwane liście."

Halina Poświatowska


poniedziałek, 9 lutego 2015

09.02.15

Dzisiejszy dzień spędziłam na cmentarzu Rakowickim. Byłam tak bardzo spragniona atmosfery tego miejsca i wspomnień z nim związanych. Śnieg mocno sypał, kiedy z czarnym parasolem chodziłam zaśnieżonymi alejami. Jeszcze nigdy nie byłam na tym cmentarzu w zimie - wzbraniałam się, hamowałam. Nagrobki wyglądały zupełnie inaczej, otulone białym puchem, zimniejsze niż na co dzień i takie żywe. Na krzaku - przy pewnym szczególnym grobie - już nie było róż wielokwiatowych, jedynie gołe gałązki - nikły ślad po żywych, po pachnącej pamięci. 

Szłam powoli. Wokół była czerń, biel i szarość, a w górze mnóstwo drobinek śniegu, które tańczyły wraz z mocnym wiatrem. Drzewa przypominały wielkie, stare filary - jak gdyby pilnowały, by historia nie wyciekła w niepowołane ręce. Odwiedziłam ukochaną ścieżkę, jednak tym razem spostrzegłam mnóstwo szczegółów, których wcześniej nie było. Nie mogło być, choć przecież te szczegóły naznaczone są czasem, starością, tym szczególnym zapachem i wyglądem nie budzącym wątpliwości co do lat. Ta piękna kobieta, która ukazuje swój prawy profil. Upięte włosy i elegancka (zapewne niegdyś biała) bluzka. I to spojrzenie. To niesamowite spojrzenie, którym wręcz krzyczy, jakby przestrzegała, że jest jej źle, że nie pogodziła się. A potem zdjęcie mężczyzny, który z nieco większej odległości wygląda, jakby miał przeciętą czaszkę, koronę cierniową jak Jezus. Patrzył z nienawiści, z rozżaleniem i nieufnością. Ostro, czujnie. 

Wszystko bardzo krzyczało. Moje serce biło coraz szybciej, palce piekły od zimna, jakby przypalał je sam diabeł. I kroki. Czułam się obserwowana. Śmierć patrzyła z każdego nagrobka, wyłaniała się z każdej alei, z każdego zakrętu, siedziała na każdej ławce i na każdym drzewie. Było tego wszystkiego tak wiele. I głosy. Nasiliły się wtedy do niewyobrażalnych rozmiarów, ich natężenie rozsadzało każdy nerw mojego ciała. Zwieńczeniem ataku był pogrzeb. Gdzieś między głosami, szeptami i krzykiem, słyszałam także grające organy, śpiew i lament. Wychodząc wielką bramą usłyszałam "Spotkaliśmy się przy trumnie świętej pamięci Anny..." 


Uspokoiłam się dopiero siedząc w swojej ulubionej kawiarni, pijąc kawę aztecką i jedząc szarlotkę z cynamonem i kremem waniliowym. Pisałam. Mimo trzęsących się dłoni, otworzyłam swój zeszyt i pisałam, wszystko to, co działo się na cmentarzu - spisałam. Tuląc czarnego kota, wracałam myślami do grobów. Teraz cały czas mam przed oczami ten doniosły skrót D.O.M. i pozostaje nam jedynie pomodlić się za te wszystkie opuszczone dusze. 


Dom wszystkich zmarłych. 




niedziela, 8 lutego 2015

08.02.15

Mnóstwo rzeczy zaprząta moją głowę, jednak jeszcze znalazłeś w niej miejsce i Ty. Już bardzo dawno obiecałam sobie, że odwiedzę Twój grób i nic mnie przed tym nie powstrzyma, niestety to jeszcze nie ten czas, ale czuję, że już niedługo. W ciągu dnia staram się nie patrzeć w niebo, tak bardzo boję się spotkania z Twoimi dobrymi oczami. Zastanawiam się jaki smak ma Twe spojrzenie, ale wydaje mi się, że nadal jest to smak kojący.

Tęsknię za Tobą. Od kilku dni już nie zaprzeczam samej sobie. Niektórzy myślą, że tęsknie za kimś innym, ale powoli uświadamiam sobie, że tęsknota jaką żywię do Ciebie, znacznie przewyższa tą drugą. I nie wiem, doprawdy nie wiem, czy to za sprawą piosenki (pozwolę sobie w tym miejscu nazwać ją naszą piosenką [mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe]), która od długiego czasu wciąż rozbrzmiewa, uparcie wtedy, gdy jestem najbardziej bezbronna. Kiedy najwięcej potrafię do siebie dopuścić, przebija się - mocna, świeża, jakbyś dopiero co podzielił się z nią ze mną. W dniu, w którym umarłeś.

Kiedy siedzę przy oknie i obserwuje ptaszki, naglę widzę wśród nich także i Ciebie. Albo gdy duszą jestem na wsi. Wtedy biegnę boso po śniegu, między świerkami, w lesie (bliziutko domu E.). Nagle dołączasz do mnie, strzepujesz śnieg z gałęzi, wprost na moje włosy i śmiejesz się. Próbuję wyobrazić sobie Twój śmiech i to, jak wygląda Twoja twarz szczęśliwa, odprężona. A potem - już po naszej zabawie - na strychu gram na fortepianie dla Ciebie pewną ukochaną mi melodię. I wtedy jesteś już poważny, milcząco doniosły, odzywasz i wsłuchujesz się. Wybaczasz (błagam). Gdy siedzę w kawiarni, piję ulubioną kawę lub wino, wsłuchuję się w wiersze ludzi-nigdy-mi-nie-poznanych, czuję wtedy Twoją obecność. Czasami jesteś sobą, siedzącym na przeciwko, a czasem tym płomykiem, palącym się na wysokości mojego serca.

To od Ciebie zaczęła się moja psychoza, ale myślę, że to nie Ty spowodowałeś moją Chorobę. Ona była już we mnie od bardzo dawna, Ty dałeś Jej jedynie rozpęd, ale nie winię Ciebie. Jakże bym mogła? Dałeś mi rozpoznanie.

Tęsknię za Tobą. Nawet nie zdążyłam Cię przeprosić, ani utulić, kiedy tak bardzo się bałeś.





sobota, 7 lutego 2015

07.02.15

Rozgryzione usta, twoja krew na moim policzku, twoje palce lepkie od potu. Co robimy? Błądzisz palcami po moich lokach, wplatasz w nie malutkie ptaszki, rodzą się maleńkie sowy. Jest dziś bardzo zimno, trzęsąc się piszę, cichutko przełykam atrament. Co robimy? Pukam skostniałym palcem w okno, odpowiada cała noc. Kosmos. I gwiazdy na niebie, które układają się w przepiękne obrazy. Weź mnie i utul. Chwytam najciemniejszą gwiazdę, tulę ją do swojego serca, proszę by śpiewała. Gaśnie we mnie, więc rozplatam jej warkocz, zawieszam go przy lustrze, obok różańca z czarnymi koralikami.






Godność, godność. Śmiech. Nie robi to na mnie wrażenia.

Wciąż uciekam na poddasze. W jakiś niewytłumaczalny sposób to właśnie tam znajduję największe ukojenie i spokojne, ciche światło. Wbijam gwóźdź pod paznokieć, zmieniam barwę swojej krwi, ale to dopiero smutny początek, malutki strach. Przestałam wchodzić na ulubione strony, nie oglądam ich, nie czytam, nie tęsknie. Idę dalej i żyję, broniąc to co mam.

Ostatnio najpiękniejsze co jest w Krakowie, to wystawy. Coraz częściej odwiedzam muzea, nieśmiało wchodzę do teatrów, czując się jak w swojej wyśnionej baśni, kiedy siedzę na wielkiej sali, wśród pięknie ubranych ludzi. Odpowiadam ukłonem na pozdrowienia nieznanych mi ludzi - wtedy wszyscy jesteśmy groteskową rodziną, układamy te same puzzle. Każdy tu nosi niewidoczne maski, ale nikt się do tego nie przyzna, nie wtedy - zresztą nie ma także na to czasu. Trwamy w tańcu, nasze oczy tańczą na scenie, podczas gdy rozgrzane ciała wtapiają się w aksamitne fotele. Żyjemy, ale gdybyś chciał dotknąć naszych serc - pustka. Nie wyczujesz pulsu, serca zamarzły z początkiem pierwszego aktu. Chłoną.
Marzą mi się góry. Bardzo chciałabym ich dotknąć. Tęsknie.

(wciąż w głowie, wciąż w snach)


piątek, 6 lutego 2015

06.02.15

Bawię się swoją sukienką, czerwoną jak dojrzałe wino. Wyszywam w niej nowe wzory. Długą igłą, precyzyjnie, chcę by każdy wzór był jak cieniutka pajęczyna, która dopiero co złapała kropelki zamarzniętego deszczu. Robię to w dzień, gdyż światło jest tu najistotniejsze. Od czasu do czasu spoglądam na zegar wiszący na ścianie, tuż przy biblioteczce, bardzo głośny, bardzo stary, czas. Przychodzisz, wtedy skupiam się jeszcze bardziej, by niczego nie zepsuć. Ściągasz swój ciemny płaszcz, kładziesz go na krześle, zasypianie. Klękasz na przeciwko mnie, w swoje spokojne dłonie chwytasz koniec sukienki, muskasz nieśmiało moją nagą skórę, rozchwytywanie.

Masz czarne włosy, ciemne oczy, wielkie i silne serce. Wzięłam już swoje leki, dlatego moje dłonie biorą przykład z twoich - są spokojne, cichuteńkie, niewiasta. Jest cicho, nie przeszkadzają mi żadne głosy, słychać jedynie cichy szelest przechodzącej nici przez materiał. Bicie naszego zegara. Łzy w oczach, gdyż tak mocno staram się niczego nie zepsuć. Całujesz moje nagie kolano, wiesz ile kosztuje mnie to trwanie-w-bezruchu. Zlizujesz krew z moich palców. Pozwalam ci na to - wtedy, na tę krótką chwilę, przestaje wyszywać, całą uwagę przenoszę na ciebie, na twój czerwony język małego chłopca. Nie pozwolisz, by moja krew złączyła się z barwą sukni. Pamiętam, jak powiedziałeś, że moja krew złączy się jedynie z twoją i będziesz tego pilnował. Uciszanie.

Wyszywam nadal, te tajemnicze wzory, ukryte słowa, symbole magiczne, złe. Przenoszę schizofrenie na czerwony materiał, delikatnie. Podłoga zamieniła się w czarną ziemię, z której wyrastają maki. Wciąż klęczysz, nie pozwalasz, by materiał dotknął ziemi, by coś zaburzyło baśń. Piękne dźwięki wydobywają się z naszego gramofonu, a zeszyty z listami zatrzymały się na niedokończonych słowach. Cierpliwie trwasz, uśmiechasz się leciutko, patrząc na moje oczy. Widzisz w nich głosy, jest już późno, leki przestały działać. Kojąco dotykasz moje udo swoim zarośniętym policzkiem. Gdy słońce odchodzi, pomagasz mi ostrożnie przenieść suknie do starej dębowej szafy - jest bezpieczna, w nocy ochraniają ją świetliki. Kładziemy się do łóżka, które porasta mech. Skulona i otoczona twoimi ramionami - słuchamy skowytu, krzyków i jęków, przez całą noc. Rano pomagasz mi usiąść na krześle, wyciągasz suknie, wyszywam. Całe moje nagie ciało pokrywają czerwone zadrapania, nowe maleńkie siniaki. Ochraniasz. Klękasz. Pomagasz. Nie wypowiadamy do siebie ani jednego słowa. Rytuał.




czwartek, 5 lutego 2015

05.02.15

Urodziło się we mnie coś na kształt tęsknoty, z którą bardzo nie potrafię sobie poradzić. To nowy rodzaj tęsknoty, nigdy dotąd mi nie znany, dlatego tak groźny, niebezpieczny i niepokojący. Z początku była to bezkształtna masa, pełna żalu i nienawiści. Aż któregoś dnia przerodziła się w czystą i brzydką tęsknotę. Istotnie, jest ona brzydka, nie zauważam w niej nic godnego łzy czy snów, a mimo to dostaje wszystkie te aspekty - jakim prawem? Wylewa się z niej śluz chorej kobiety, którą brutalnie zabiła jej psychoza. Możesz sobie wyobrazić, jaki to kolor - kolor przypominający klęskę, swoiste wrażenie przepaści. Czy jeszcze czytasz? A ja wciąż noszę w sobie taką tęsknotę i pozwalam, by rosła, z każdą nocą potężniejsza i dodająca do siebie nową chorobę. Ta tęsknota nie ma macek, nie ma też kłów. Posiada natomiast żyły, przeźroczyste żyły, przez które przepływają zmielone resztki pięknych wspomnień. To widzę. Zmielone resztki pięknych wspomnień, które są - co tu dużo mówić - obrzydliwe. Nie potrafię długo na nie patrzeć, gdyż wtedy zataczam się, niebezpiecznie tuląc się do ścian, z których wyrastają soczyste pnącza. Boże Mój, to zostało z naszych wspomnień, tych miłych wspomnień, których było tak niewiele. W pewien sposób chroniłam je, ale teraz już nie mam na to siły. Nie bez Ciebie, w tym momencie mojego największego wroga. Tęsknota ma też wypalone białka, oczy, które już nigdy niczego nie zobaczą. Ktoś wbił połamane, maleńkie odłamki kości w te dwie gałki oczne, które zamknęły w sobie tysiące niesamowitych obrazów. Tęsknota musi być ślepa, bo tego boję się najbardziej w swoim życiu, dlatego ona musi być tak pokaleczona. Musi. To nasza tęsknota, nasz defekt, coś czego oboje się brzydzimy. Tęsknota ma nas obrzydzać, nie odpychaj mnie.


Ślub. Dziś śnił mi się nasz ślub. Obudziłam się mocno ściskając w prawej dłoni kawałek kołdry. Jeszcze czuję ból w kościach i krwi, gdy ruszam połamaną ręką. To Ty mi ją połamałeś, śmiejąc się z moich urojeń. Jak mogłeś? A ja uszyłam na nasz Wielki Czas suknie. Była piękna, utkana z moich łez i baśni. A Ty ją zniszczyłeś. Jej strzępki wiszą w szafie, śmierdzą, rozpadają się, bolą.

Wymazuję każdy Twój ślad ze swojego życia, jednak na razie nie przynosi to pożądanych skutków. Jeszcze jest za wcześnie, ale wyrok już zapadł i to boli najbardziej. I ta cisza, co rozsadza myśli w głowie. Ksiądz przychodzi zawsze w nocy, a potem odprawia egzorcyzmy nad moim łóżkiem, kiedy leżę skulona, obrócona do ściany, na której rośnie piękny zdrowy mech. Leśnie. Czuję tylko warczenie bestii i już wiem, że nie wypuści mnie ona z obłędu. Nie wyprowadzi.


"Przebić się przez obłęd do sensu"
Edward Stachura "Dzienniki. Zeszyty podróżne 1"



wtorek, 3 lutego 2015

03.02.15

Tej nocy było bardzo głośno. Wszystkie potwory ukazały się w jednej chwili. Nagle, tuż po niepokojącej ciszy, rozpętała się cała plątanina słów i krzyków. Ale najgorsze są szepty. Najgorsze to zawsze są szepty. Wplątały się we włosy, rozerwały powieki i wypaliły białka, a potem śmiały się, że przejęły władzę nad moim spojrzeniem. Że już nigdy nie zobaczę, że nigdy nie napiszę.

Potem zaczęły opowiadać. Nigdy nie powtórzę ich słów.

Tej nocy było bardzo głośno.
Zapowiada się równie głośny dzień.





poniedziałek, 2 lutego 2015

02.02.15

Nie zamykam oczu. Nie mogę tego zrobić, bo gdy zamknę, momentalnie usypiam i znowu pojawiają się koszmary. Całe zło, jakie rozpasło się we mnie, rozbłyska, rozchodzi się i szczypie. Nie zamykam oczu, nie potrafię. Bo gdy to zrobię, natychmiast słyszę krzyki i skrobanie pazurów w drzwi, wycie, spluwanie, charczenie - ktoś się nieustannie dusi, ktoś stara się wyciągnąć coś ze swojego wnętrza - nieudolnie. Nie zamykam oczu, nie pozwalają mi.

Pootwierałam wszystkie pudełka z puklami włosów ludzi mi nieznanych. Pukle włosów są pięknie zawiązane wstążkami i nićmi. Pachną szeptem i baśnią, którą szybko spisuje na kartkach dziennika, póki historia jest taka żywa, taka świeża. Lśniące.
Przyszła, smutna i zimna, z opowieścią na rozgrzanych rozchylonych ustach.
Pozwoliłam jej mówić, pozwoliłam jej wziąć moje włosy i zaplatać je delikatnie w czarną koronkową wstążkę. To ją uspokaja, to daje jej czas między którym sama zanika, i gdy skończy już robić żywe skręcone gniazdo na mojej głowie, pustka.
Kawałek wstążki opada na ramiona, łaskocze szyje. Skręca się tak, jak moje włosy, tworząc żywe skrzydło kruka. Boleść i skrzek.
A potem pamiętamy tylko dotyk rozpalonych pazurów i to, jak całowała mój kark, jak zamieniała się w ptaka i mnie kazała zrobić to samo. Czarne skrzydła z naszych nagich pleców. Wielki kufer, do którego w pośpiechu wrzucamy swoje ubrania, odsłaniamy nagie miejsca do pocałunków. Pozwalam jej zrobić na moim ciele nową bliznę, pozwalam jej na to.

Czasami nawet splatamy się w każdym miejscu ciała.

Głosy. Wszędzie głosy. Nie pomaga gryzienie swoich dłoni. Wszędzie głosy.


niedziela, 1 lutego 2015

01.02.15

Dzisiaj jest bardzo głośny dzień. Nie potrafię odpędzić się od głosów, które potrafią rozszarpać każdą moją nową, samodzielną myśl. Łapię motyle, szybciutko zamykam je w swoich dłoniach i proszę je szeptem o pomoc. Piszczą, kiedy zapomnę się i zbyt mocno stworzę dla nich azyl w uścisku.
Staram się nie drapać, ale to stało się w pewnym stopniu moją formą stresu, tak jak nabije siniaków. Nie wiem, skąd się biorą, ale powstają zawsze wtedy, gdy jest ciemno. Pod skórą wypuszczają swoje soki, by z pierwszą szarą poświatą budzącego się dnia, uwolnić cały swój jad, bym zobaczyła, że tak naprawdę nie panuje nad tym, co dzieje się z moim ciałem i z duszą w tym zniewolonym ciele. Najboleśniejszy rozkwita na prawym ramieniu, rozlany, niekształtny, mający kolor starej i chorej krwi z drobinkami cierni.

Rozpuszczanie się.

Ćwiczę swoją pamięć jak tylko mogę, ale najłatwiej jest mi zapamiętać te wszystkie koszmary, jakie dochodzą do głosu w nocy, w najstraszniejszej godzinie.
Od kilku nocy śnią mi się koszmary.
Zawsze są tak przeraźliwie realne i szczegółowe.
Mają mnóstwo wyraźnych szczegółów, nic nie może zostać pominięte.
W każdym ujawnia się przerażający krzyk, ale nigdy nie wiem, z czyjego gardła się wydobywa.

Gdy tylko wycieka temat choroby, szybko chowam się za zasłoną włosów, spuszczam w dół oczy, by rzęsy przykryły cały ich smutek. Nie-możność, nie-uchwytność, nie-uchronny rytuał.

Ile osób noszę w swoim ciele?