sobota, 4 sierpnia 2012

04.08.12

Czy chcesz, czy chcesz
Pod drzewem skryć się też?
Choć trup ze mnie już, uwolnię cię od przemocy.
Dziwnie już tutaj bywało,
Nie dziwniej więc by się stało,
Gdybyśmy się spotkali pod drzewem wisielców o północy.

Co by się stało, gdyby anioł został uprowadzony do piekła? Tak naprawdę, nie metaforycznie. Co by się stało, gdyby jakiś potężny demon dopuścił się tego czynu, i po prostu by go zabrał do piekła? Czy w ten sposób wszczął by wojnę, między niebem a piekłem? Nie taką, którą od tak dawna ze sobą toczą, tylko już taką definitywną, która oznaczałaby Apokalipsę Apokalipsa, Apokalipsa, Apokalipsa. Piękne słowo. Lubię je smakować, jest takie inne, nie często używane, aczkolwiek niosące ze sobą koniec, który jest tak przez nas długo oczekiwany. Przynajmniej przeze mnie. Koniec, koniec, koniec. Tak, wiem, że nie lubię tego słowa, wręcz nienawidzę. Ale trzeba przyznać, że jest ono piękne, i również niesie ze sobą ukojenie. 
Coś się kończy coś zaczyna, ale wszystko ma swój koniec, nawet najpiękniejsza rzecz. Wiem, to przykre. Wiem, odbieram sobie tym sposobem nadzieje na to, że coś pięknego będzie trwało wiecznie, ale jaki sens ma oszukiwanie siebie samego, skoro można podejść do tego tak, jak piszę - stanąć oko w oko z prawdą, i choć można się bać, to zawsze wie się, że nie ma miejsca na oszukiwanie. Niektórzy boją się, nawet bardzo. Ja również się boję, bo to przecież najnormalniejsza rzecz. Bać się. Inni uważają to za przejaw głupoty, drudzy natomiast uważają takie osoby za słabeuszy, za śmieci, za nic nie warte stworzenie Takie rozumowanie w niczym nam nie pomoże, przecież to nie o to chodzi, by brzydzić się strachu. On jest nieodłącznym elementem naszego życia, czy się to nam podoba, czy też nie. Należy go zaakceptować, bo życie będzie go do nas posyłać przez całe nasze życie, i nie ważne, że nam się to nie podoba - strach był jest i będzie, niezależny od naszego widzimisię. Nie twierdze również, że nie należy ze strachem walczyć, ale co to da? Dla mały dzieci walka ze strachem związanym z ciemnością, to wygrana, ale to przecież zaledwie błahostka. Malutki straszek, ale też strach, tak, ale to nic, w porównaniu z tym strachem, jakiego każdy z nas prędzej czy później poczuje. To nie strach, przed śmiercią - przecież nie należy się śmierci bać. Na każdego przyjdzie pora, i nie ma co się tego wypierać, nie ma co z nią walczyć. To taki strach, który paraliżuje całe nasze ciało, nasz mózg, powodując czasem nawet płacz - najczęściej. Taki strach, podczas którego włoski jeżą się nam na całym ciele, gdziekolwiek je mamy, taki strach, który powoduje zmęczenie, zmartwienie, ból - najczęściej w sercu. Taki strach, przy którym inne bledną rzucone w kąt naszego bytu. Taki strach, który opanowuje każdą naszą, nawet najmniej widoczną, cząstkę nas. Taki strach, z którym nie mamy możliwości walczyć. To strach przed utraceniem jedynej, najbardziej przez nas kochanej osoby. Nie zaskoczyłam? Tak, wiem. W zasadzie to oczywiste, ale nie dla każdego. Chcę ubrać ten strach w słowa, bo być może wtedy będzie mniejszy - ale nie. Jego nic nie pomniejszy, nic nie da mu rady, nawet, albo w szczególności my. Wiem, to smutne. Wiem, to być może nawet przerażające - na pewno. Ale... Prawda jest prawdą, i nie można się na nią wypiąć. Bo to jawne zaprzeczenie naszej osobowości. 
   Więc wracam do pytania, które siedzi mi w głowie od pewnego czasu: Co by się stało, gdyby demon uprowadził do piekła anioła? Czy to możliwe? Jeśli tak, to dlaczego jeszcze tego nie zrobiono? Czy to może możliwe, ale zbyt trudne do wykonania? Czyżby bóg istniał, i nie pozwalał dokonać takiego haniebnego czynu? Ale: co by się wtedy stało?!
   Tyle pytań, niestety zero odpowiedzi, bo nie dysponujemy wystarczającą wiedzą, albo inteligencją, albo jednym i drugim i czymś jeszcze. Może, nie jesteśmy godni, by poznać prawdę i tego, i naszego istnienia, i wszystkiego, na co nie mamy odpowiedzi, a dotyczy... boga.
   To takie moje pisanie, moje durne pisanie, ale faktem jest, że ciekawi mnie to. Tak czy nie, nie czy tak...

Od dłuższego czasu łapię się na tym, że nie pragnę czyjejś bliskości. Jeżeli ktoś z rodziny mnie przytula, chcę dać buziaka, lub robi to ktoś z moich znajomych, automatycznie wyczuwam niechęć, tak silną, znużenie, tak silne, smutek, tak silny, że nikt nie jest w stanie tego pojąć. Nie wiem, dlaczego tak mam, nie wiem, jak mogę się tego pozbyć, ale już tak jest i nic nie mogę na to poradzić, choćby nie wiem co. Po prostu nie, i koniec. I to nie tak, że nie próbowałam - próbowałam, ale nic się nie zmieniło. Ba - może nawet pogorszyło. Swoją drogą... Nie wiem sama, czy mi to przeszkadza... Gdyby nie to, że oni tak lubią bliskość człowieka, to wszystko byłoby dobrze. Ale niestety obracam się w takim towarzystwie, i mam taką rodzinę, które nie boi się bliskości. Niestety.

Nie zadowoli mnie samo uniemożliwianie
ci zwycięstwa.
Nauczę cię jak przegrywać.

Hades.
Próbujemy, ale nie potrafimy się stąd wydostać.
Klucz masz ty, śmiertelniku, ale nie chcesz nam pomóc.
Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz