M <333 |
Każdy z nas, ma jakiś sekret. Prawda jest taka, choć może i trochę bolesna, że każdy przed każdym skrywa pewien sekret. Jeden sekrecik. Cóż znaczy taki jeden mały sekret, na tle innych, już zdradzonych? Chyba nic. Chyba to dopuszczalne. Nie ma w tym chyba niczego złego. Możemy chyba odetchnąć z ulgą, bo tak chyba można. Tym chyba nikogo nie ranimy. Możemy chyba tak żyć. Nikt przy tym chyba nie cierpi. Bo takie jest chyba nasze prawo. Sama nie wiem. A szkoda, że nie jestem tak niczego pewna, jak tego, że każdy z nas skrywa przed każdym jakiś sekret. To jest oczywiste w swej nie oczywistości. A ostrożności nigdy za wiele, prawda? Chyba tak.
Bawię się puklem swoich włosów, i zastanawiam się nad tym, co będę robiła w swoim życiu w przyszłości. Nie chodzi mi o dzień dzisiejszy. Chodzi mi o moją dalszą przyszłość, tego, co będę robiła za, powiedzmy, 5 lat? Nie mam pojęcia, bo tak naprawdę to nie widzę i nie potrafię sobie wyobrazić własnej przyszłości tak daleko. Mogę wyobrazić sobie, co będę robiła jutro, jakie pierdoły mi przyjdą do głowy, ale tego, jak pokieruje swoje życie - to jest jedna wielka niewiadoma. I nic z tym nie potrafię zrobić, bo to okropna jedna wielka niewiadoma, która wyżera ze mnie całą energie życiową, powodując paniczny lęk. Co ja mam robić? Czy popełnię olbrzymi błąd, który doprowadzi do tego, że ze swojego życia zrobię gówno? Czy będę musiała stanąć pod taką decyzją, która będzie miała radykalny wpływ na moje życie? Czy dobrze wybiorę? Czy będą mnie otaczać najbliżsi czy może odejdą? Swoją przyszłość widzę tak: samotna 23latka. Dlaczego 23lat? Bo pewnie tyle zdołam przeżyć, nim się zabiję. W dniu, kiedy wszystko stanie się dla mnie boleśnie jasne, że nie mam nikogo a moje życie to jedno wielkie bagno - postanowię się zabić, bo dalsza egzystencja nie będzie miała dla mnie sensu. Pewnie nie będę myślała o tym, że samobójcy idą prosto do piekła, jak to powtarzano mi od dzieciństwa. Choć może będę się nad tym zastanawiała przez ułamek sekundy, ale potem szybko o tym zapomnę, skupiając się na śmierci. Moją śmierć wyobrażam sobie bezbolesną, bo nie chcę czuć niczego. Chcę odpłynąć w błogi sen. Więc wybieram leki. Połykam wszystkie jakie mam, popijam alkoholem i czekam płacząc. Chcę płakać, bo moje oczy tylko tego będą potrzebowały. Będę patrzyła się w sufit, o ile będę miała jakiś dach nad głową. Będę ściskała w ręce misia, którego nigdy, prze nigdy nie wyrzucę. Będę się uśmiechać płacząc, ale ten uśmiech będzie spowodowany myśleniem i o najważniejszej osobie, i o tym, że już za niedługo skończy się moje beznadziejne życie. Choć jest duże prawdopodobieństwo, że wybiorę do tego czasu boleśniejszą śmierć, to póki co tak to sobie wyobrażam. Nikt mnie nie ratuję, bo nikogo nie mam. Jestem samotna, głupia, beznadziejna. W końcu zasypiam na wieczność. Dopiero po kilku dniach zaniepokojeni sąsiedzi tym odorem wzywają policje, która wywarza drzwi i mnie odnajduje. Przykładają swoje dłonie czy jakieś szmatki do nosa, by nie wdychać tego zapachu śmierci, sąsiedzi się żegnają, w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. Amen. Karetka, kostnica, koniec a zarazem początek gdzieś indziej, gdzieś zupełnie indziej byle nie na tym cholernym świecie.
Dzień będzie nocą, póki nie przybędziesz, noc dniem, gdy we śnie ze mną znowu będziesz.
Słowo na Ś.
Moja malutka...
Uciekam z tego świata, z tego kraju, z tego życia szalonym pociągiem śmierci.
Nie boje się, bo wiem, że kiedy dojadę na miejsce, będzie tylko jasność, a nie ciemność jak do tej pory.
Będzie dobrze.
Nie płacz.
Ja nie odchodzę, ja tylko przenoszę się do lepszego teraz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz