Jem sałatkę warzywną, która wyszła C.A. po prostu bosko. Jutro ponoć jadę do Wieliczki na imieniny cioci E.. Tak mi się nie chcę, że zaraz zwariuję. A już na pewno zwariuję, jeśli nie przestanie boleć mnie raz prawy raz lewy bok i to tak okropnie mocno.
Czasami wpatruję się w swoje linie papilarne, i staram się coś z nich oczytać. Jak dotąd nie odczytałam niczego, co by mogło mi się przydać w życiu. Ale wiem jedno - nie jestem żadnym aniołem, bo anioły, podobno, nie posiadają linii papilarnych, tak więc utwierdzam się w przekonaniu, że niestety jestem tylko i wyłącznie marnym człowiekiem, który siebie nienawidzi.
To nie jest tak, że nienawidzę siebie tylko dlatego, że jestem człowiekiem. Nienawidze się dlatego, że jestem taka beznadziejna w tym co robię i w tym, jak żyję, jakie podejmuje decyzję, jak oddycham i jak rozumuję. Jestem po prostu wybrykiem natury, bo nie znam równie beznadziejnej osoby co ja. Jakież to szczęście, że mam parę najlepszych osób na świecie, które kochają mnie tak, jakbym chciała być kochana.
Mówię 'do widzenia', bo 'żegnaj' nie daje możliwości powrotu.
Kurde, czy mnie kiedyś przestanie być smutno? No pytam się... Moje kąciki ust ciągle są na dole. Ciągle. Ciągle.
Tak chyba nie powinno być???
Tata się ucieszył - czekolada zeżarta - pogodzona - mogę umrzeć.
Książka się rozkręca, choć nie powala mnie ani szczerze mówiąc nie zaciekawia. Nie wiem jak dojdę do końca, o ile wgl.
Marzenia.
One również zniknęły.
Jestem jak ta błyskawica.
Pojawiam się i znikam.
Tylko jeśli się pojawiam, to nieoczekiwanie, raz na jakiś czas, bardzo rzadko,
dzięki czemu jestem podobno taka... wyjątkowa.
Dziękuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz