Wsiadł do autobusu dwa przystanki po mnie. Schorowany, kurczowo trzymający siatkę i uchwyt. Nikt nie chciał zrobić mu miejsca, dopiero pani wysiadająca ustąpiła, a kiedy siadł z jego ust wydobył się obłok pary. Wydzielał z nich mgłę. Wtedy była to mgła ulgi. Miał zmechacony sweter, wełniane szare skarpetki, stare spodnie. Dziadziuś. Miał bardzo pomarszczoną twarz. Twarz pełną bruzd. A jego oczy przepełnione były najczystszym smutkiem, jaki kiedykolwiek widziałam. Zmęczone oczy, oczy, po których można szybko stwierdzić, że wiele widziały i równie często płakały. I właśnie od tego lewego oka ciągnęła się niezwykła bruzda. Głęboka i cienka, wyglądająca jak wyżarty w skórze ślad łzy. Tej jednej, konkretnej. To takie niesamowite... Na jego palcu lśniła stara obrączka. Nieśmiało wkradły mi się myśli, że ta bruzda powstała od łzy wylanej tuż po stracie swojej żony. Najsilniejsza łza. Z najsilniejszym i najczystszym smutkiem. Wylana po utraceniu całości siebie. Patrzyłam się na niego z początku nieśmiało, ukradkiem. Ale byłam tak zaabsorbowana, że szybko zaczęłam patrzeć się po prostu bezczelnie, wprost. I on również na mnie spojrzał. I tak patrzyliśmy się na siebie kilka sekund. Poczułam, że dzieli się ze mną rąbkiem swojej smutnej historii, i przelewa w moją stronę trochę swojego smutku. Nie uraziło mnie to. Odwróciłam wzrok, bo nie byłam wstanie podtrzymywać tego spojrzenia i nie mieć łez w oczach. A nie byłam sama. Wokoło pełno ludzi. To żadna przyjemność płakać przy publiczności...
"Wargi zbyt zziębnięte
Żeby paplać -
Wiatr jesienny."
Kocham Cię czytać.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję, bo 'kochać' to jednak coś pięknego. A kochać coś, co wychodzi spod moich palców, z mojej głowy, to... Naprawdę dziękuję. Nie sądziłam, że komuś to, co cokolwiek napiszę, spodoba się. Dziękuję.
Usuń