Ma oczy niewidomych niewolników. Patrzy przez ślepe okno, w biel mgły, najgłębiej.
Okna w domu nie chcą pozostać zamknięte. Coś cały czas otwiera je szeroko, albo tylko odrobinę - tylko na tyle, by coś mogło wejść do środka, nieproszone, bezszelestne.
Z szafy wyjęte najcieplejsze swetry, ciemne szale. Książki, które głośno oddychając czekały na jesień, spoczywają teraz coraz bliżej dłoni. Z drewnianej półki zdjęty mały kominek, przeniesiony na stół, bym mogła rozpalać w nim ciche światło i zapachy lasu, baśni. Kwiaty swoimi małymi główkami nachylają się bliżej miejsca, gdzie czytam, gdzie piszę, gdzie nucę urywane melodie. Ususzone roślinki spoglądają zawieszone tuż przy obrazach. Zapach kurzu wydobywający się z miejsc od dawna nie-ruszanych.
Z pełni Księżyca zrodziła się mgła, przepiękna mgła, która pojawia się jeszcze kiedy jest jasno. Za jej sprawą patrząc przez okno w kuchni widzę Obraz, który został wpisany w wyśniony cmentarz - nigdy w nim nie byłam, a jednak mam tę pewność, że ułożenie drzew i gęstość mgły odpowiadają właśnie jemu.
Wychodzę na dłuższe jesienne spacery z psem, który biegnąc rozwiewa suche liście i ginie w nich kolorem, małym ciałem - pozostają widoczne tylko psie oczy - w kolorze księżyca.
Wracając ze spacerów we włosach niemal zawsze znajduję wpleciony mały listek.
Lekko odsłaniam okno. Czegoś wypatruję. Po wieczornym spacerze włosy wciąż pachną ogniskiem, pieczonymi jabłuszkami i wilgotnymi liśćmi, pomimo tego, że je umyłam. W ciemności zobaczyłam tyle pięknych Obrazów, a każdy z nich tworzy osobną opowieść, dojrzewającą w mojej głowie. Plotą miękkie gniazda. Granatowy materiał na alabastrowej skórze, gwiazdy i Księżyc uwięzione w oczach w kolorze porannego lasu.
I teraz hoduję świeży mech na łóżku i ścianach. Pokłady ukojenia, początek czegoś nowego.