Jeżeli różaniec za zmarłych, w dalszym ciągu będzie tak niszczyć mnie emocjonalnie i psychicznie, to, jeśli dobrze mu pójdzie, do końca tego miesiąca znowu obrócę się w to, czym byłam nie dalej jak (zapewne nie całe) pół roku temu. Dopiero co, pełna nadziei, wyściubiłam czubek nosa, jeden cały duży palec u prawej stopy, trochę kolana, trochę włosów, trochę siebie, zza tej czarnej kurtyny, pożółkłej już zresztą. Dopiero co, a już dopada mnie to samo, a już cofnęło mnie na sam początek - prawie. Nadal walczę, wiesz? Bo naprawdę chciałabym zatrzymać tą iskierkę w swoich wyciągniętych jeszcze dłoniach. Przesuwając opuszkami palców po kolejnym paciorku, dostałam w twarz od smutku. Ponownie, choć to nie był ten... mniej niepokojący smutek. To był ten konkretny, od którego w ostatnich czasach myślałam, że udało mi się uciec. Och, jakaż głupia byłam. Przypomniał mi się M. I ta rozpacz, jaka przyszła tuż po Jego śmierci. To zabolało. Myślę sobie 'dam radę...' choć wiem, że to tylko jedna z formułek, jakie powinny przynosić mi na moment siłę i ukojenie. Żadna taka nie przynosi, ale przenosząc to na inną siatkę swoich myśli, wydaje mi się, że nie jest to tak straszne, jak jeszcze kiedy myślałam trzeźwiej. Uciekam, i pozwalam, by osoby zrobiły to samo. By uciekły ode mnie. Bo myślę sobie również, wy będziecie, a dla mnie niewiele to zmieni. Nadal będę spierać się sama ze sobą, nadal będę miała problemy, nadal w moim umyśle będą splątane myśli, coraz bardziej przypominające te najbardziej niepokojące. To nie prawda, że wariat nie wie, że zwariował. I odchodzą. Te osoby. Choć nie w takim tempie i nie w takiej kolejności, jakiej bym sobie życzyła. Ale to bez różnicy. Brakuje mi nawet witamin, a białe plamki na paznokciach robią się coraz większe. Zabawne, jak taka plameczka potrafi wpędzić mnie w zadumę, powodując niekiedy panikę. Umieram? Nie, nie umieram. Mojemu ciału po prostu cały czas czegoś brakuje.
Spanikowałam dzisiaj, kiedy cicho poruszając ustami, nie wiedząc kiedy, poczułam na wargach słone łzy. Skąd się wzięły - nie wiem. Bo nie z oczu, nie. Moje oczy nie płaczą. Odkąd im zakazałam, nie płaczą. Ich łzy, jeśli takowe jeszcze istnieją, spływają wgłąb, tak, by mi się nie pokazywały. Nie pokazują mi się, więc to tak, jakby ich nie było. Ja nie płaczę, moje oczy nie płaczą, więc co to było? Zwykła słona woda, która zawierała zbyt wiele gorzkiego posmaku. Starałam się skupić na wypaplaniu formułki, ale nie mogłam przy tym nie krzywić się. Gorzkość... Czuję gorzkość jeszcze teraz. I tę bezradność. Nie widziałam tylko tego budzącego we mnie niepokój pomnika. Ale zobaczę go jutro, albo po jutrze, może po po jutrze, a może za tydzień. Zobaczę. Specjalnie przyjdę wcześniej i specjalnie usiądę na przeciwko niego. Jak najbliżej. I skupię się na nim, i... I może wtedy tej dziwnej gorzko słonawej wody nie będzie. I może nareszcie odetchnę, zrzucę tą dziwną, niewidzialną osobę z mojej piersi. Może odetchnę po prostu. Utworowi...
"Wsłuchać się do ogłuchnięcia
Wpatrzeć się do oślepnięcia
Wdyszeć się do beztchu w piersiach
Wmyśleć się do unicestwienia
Ach, wykrwawić się - do Słońca!
Kochać aż do obrzydzenia."
~Rafał Wojaczek
Kochać aż do obrzydzenia. To gorzkość. Utwór. Nie...